Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2008, 01:50   #83
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
[MEDIA]http://latilen.w.interia.pl/muzyka/youtube - elfen lied - uso sora.mp3[/MEDIA]

Ambu zdawało się, że sprzedaje samego siebie. Zdał sobie z tego sprawę, kiedy Asmod złożył mu pocałunek na dłoni. Wyczytał to z jego spojrzenia. Jeśli się zgodzi na warunki upadłego odda nie tylko swoją duszę, ale i ciało. Być na każde zawołanie i życzenie. Na każdy gest Asmoda i zachciankę, póki się nie znudzi.

"Co za różnica?"

A potem padły słowa, które zmroziły Ambu. Grunt osypał się spod nóg, tchu zabrakło. Czyli jednak... Jednak Formidiel upadł?

"Zniszczyłem go. Upadł i stanął po ich stronie. Móc go zobaczyć choć jeden raz. Porozmawiać. Ale czy on będzie chciał mnie oglądać? Oderwałem mu skrzydła. Zabrałem światło i co dałem w zamian? Materialny, aż do bólu fizyczny, świat ludzi."

Wiatr poruszał zgrabnie gałęziami drzew. Ambu został sam. Z wolna emocje opadły. Nie dało się ukryć, Asmod potrafił się targować. Wiedział dokładnie, jak dotknąć duszy. Za tym jego, nie do końca udanym, makijażem kryła się przebiegłość wysokiej klasy. Za słodkimi słówkami, szaleńcza pogoń za Jahwe. Wiara w niemożliwe, a może...

Niespiesznie wyjął papierosy z kieszeni. Wyciągnął z paczki jednego. Przeszukał kieszenie opieszałym ruchem i w końcu odnalazł zapalniczkę. Przyglądał się chwilę płomieniowi. W końcu koniec papierosa zajarzył się jasno. Ambu zaciągnął się i trzymał długo dym w płucach. Kot kręcił się niespokojnie między jego nogami. Kot, który zdawał się być jego aniołem stróżem. Zabawne. Upadły Anioł, który ma Anioła Stróża. A to przecież on miał chronić to czarne zwierzątko.

Kucnął i spojrzał w te jego głębokie oczy, teraz pełne niepokoju. Zwierzę nie chciało podejść bliżej, trzymało się poza zasięgiem ręki.
- Boisz się mnie? A może boisz się mojej decyzji? Nie powinieneś mnie chronić. Ja... - zawahał się. Jakie to egoistyczne, zaczynać zdanie od "ja". - ja i tak już jestem stracony...

Klęknął, papieros upadł i zgasł w piaskowej alejce. Ambu chciał wziąć kota na ręce, ale ten wierzgał, drapał i gryzł, więc zostawił go samemu sobie.
- Jak sobie życzysz, możesz iść sam. Gdzie tylko chcesz. - i ruszył w stronę kościoła. Ale obszedł go dużym łukiem. W tej chwili nie miałby siły walczyć z tą wszechogarniającą mocą. Siłą, która równa upadłych z ziemią. Czy to też można było traktować jako znak? Został sam, kot pewnie zostawi go i pójdzie własną ścieżką.

Ambu
złapał się za serce. Tak strasznie go bolało. Ale nie to fizyczne, które słyszał w uszach jak biło miarowo. Tylko to emocjonalne, ta dusza. Dusił się. Mimo to szedł dalej. Dzień płynął. Ludzie zajęci wyłącznie swoimi myślami przepychali się idąc chodnikami. Jeździli w tych swoich puszkach, nie do końca zgodnie ze światłami na semaforach. Po cóż stawiać coś tak przemyślnego, skoro nie przestrzega się zasad? Dwa razy prawie go ktoś potrącił, zanim Ambu nauczył się, że przechodzi się jednak na zielonym. Starał się trzymać z dala od głównych ulic i błądził po alejkach w poszukiwaniu nie-wiadomo-czego. Kot szedł za nim w pewnej odległości. Teraz bardziej przypominał psa, który podąża krok w krok za właścicielem.

Nagle pod nogi Ambu potoczyła się piłka. Rozejrzał się.



Trafił na szkolne podwórko, gdzie bawiły się dzieci. Kopnął im zagubioną piłkę, w odpowiedzi na prośby chłopców, którzy na asfaltowym boisku prowadzili poważną rozgrywkę. Za bramki robiły cztery plecaki. Maluchy miały wyobraźnię. Zmęczony opadł na pobliską ławkę i obserwował. Dzieci zdawały mu się takie niewinne i wesołe. Pozbawione goryczy i zmęczenia, która przeważała na twarzach dorosłych. Jak to możliwe? Czy życie naprawdę tak boli?

Usłyszał płacz. Odwrócił się, a nieopodal na placu zabawach dla najmłodszych zobaczył trójkę dzieci.

Dziewczynka uniosła chłopca, jednak zaraz potem oboje upadli na ziemię. Pani Herkules rozpłakała się, uderzywszy się w głowę. Ambu nie wytrzymał i podszedł.
- Taka duża dziewczynka i płacze. - wiele go kosztowało, żeby się uśmiechnąć. - No już, przecież to nic takiego, chuchniemy i przejdzie od razu. - poczochrał ją po główce i z kieszeni wyciągnął cukierka. - Widzisz? Wszystko dobrze.

Chwilę później pojawiła się opiekunka, która oczywiście podejrzliwie mu się przyglądała i na wszelki wypadek zabrała dzieci. Ambu usiadł na tej samej ławce, co przedtem. Ludzie są tacy... To było złe miejsce. Z jednej strony widok dzieci rozczulał. A już prawie się zdecydował. Już miał wracać do Asmoda. Ale jaką miał pewność, że ten da mu właśnie to, czego pragnął? Słodkie słówka a czyny to dwie różne rzeczy. A patrząc na dzieci uświadomił sobie, że człowiek wcale nie jest mu taki obojętny.

Z drugiej strony te podejrzenia. Opiekunki teraz spoglądały na niego w taki specyficzny, odrażający sposób. Aż miał ochotę zrobić im na złość. Te podejrzenia powodowały, że miał ochotę znienawidzić ludzi. Pochylił się i jednak zdecydował się zapalić. Kot kręcił się gdzieś koło pobliskiego śmietnika.

"No tak i jest jeszcze kot. Kot, który namacalnie odnosi się do moich decyzji. Dlaczego? Dlaczego postępuję tak, jak życzy sobie tego ten kot? Przecież nie wiem, czym się kieruje. Nie wiem, czym jest. Nic nie wiem. Jestem jak dziecko we mgle."

Odchylił się i spojrzał w górę, gdzie błękit nieba tylko gdzieniegdzie przełamany został bielutkimi barankami. Już nie należał tam. Tak bardzo chciał zobaczyć Formidiela, ale... Ale bał się tego spotkania. Bał się również tego, co mogłoby zdarzyć się potem. Nie tylko chciał go zobaczyć, on go pragnął. I mógłby się nie opanować. Ale to było złe. Nawet tutaj TO było złe.

Przymknął oczy. Znów jego ciałem zaczęły targać uczucia, namiętności, pragnienia. To, od czego uciekał, wróciło i to jeszcze wzmocnione. Ale cóż do tego miał człowiek? Człowiek, tak podatny na czyjeś zdanie, słowa. Kruchy, jednocześnie bezczelny i dufny w swoje siły. Silny. Chociażby ten de-coś-tam Dalej nie poddał się woli Asmoda.
Istota ludzka zupełnie Ambu nie przeszkadzała. Niech sobie żyje, grzeszy, modli się, wierzy czy pracuje. Niech ginie i niech się rodzi. Taka jest kolej rzeczy. Po cóż się do tego mieszać?

"Znów myślę. Myślę za wiele. A może powinienem po prostu dać się ponieść nurtowi wydarzeń? Poczekać do Zachodu wędrując uliczkami i jeśli znów znajdę ośrodek, przystać na propozycję? Przystąpić do pozostałych upadłych i zanurzyć się w tym ich bagnie utopii. Problem tylko polega na tym, że nie chcę mieć nic do czynienia z ludźmi. Nie mam na to ochoty, bawić się w kijek i marchewkę."

Czemu w ogóle brał pod uwagę propozycję upadłego? Przecież to jakieś zupełne szaleństwo. Ale Formidiel... Naprawdę upadł? Czy bardzo cierpi? Dowiedzieć się czegokolwiek! Uratować go, póki jeszcze jest czas... Ale nie mogą się spotkać. Nigdy. Może pytać, zobaczyć go z daleka, ale nie rozmawiać czy spotkać się. To tak boli. Ledwo oddychał. Półsiedział rozparty na ławce, patrząc w Niebo. Bóg mu świadkiem, że mógłby posunąć się za daleko. Już w Niebie niewiele brakowało, a tutaj? Na ziemi? Puściłby mu zupełnie jakiekolwiek hamulce. Nie mógł do tego dopuścić. Tylko w ten sposób mógł uchronić Forma przed sobą samym.

"Czy to egoistyczne z mojej strony? Możliwe. Ale jako coś na kształt człowieka mogę być egoistą. Nienawidzę cię Boże, że również jego postanowiłeś zniszczyć. Że wystawiłeś go na próbę i opuściłeś. Rób ze mną, co chcesz, ale czemu, czemu on?"

Odpowiedział mu huk dziecięcych zabawa i łomot jego własnego serca. Nic więcej. Zresztą niczego też się nie spodziewał. Skoro w Niebie nie otrzymał niczego na kształt odpowiedzi, dlatego tutaj miałby się coś zmienić?
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline