Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-11-2008, 16:15   #81
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
- Widzisz? I kto tu ma gorzej. Ty czy ja? - uśmiechnął się odsłaniając zęby do człowieka.

"Decyzja. "Teraz" pociągnie za sobą "Przyszłość". Jeśli wybiorę jedną drogę zapewne już nie wrócę na inną. Ale Asmod tak ładnie prosi, żeby się z nimi bawić w tej pierzastej piaskownicy."

Ambu
nie wiedział, co chciał robić. W rzeczywistości było mu to zupełnie obojętne. Pragnął świętego spokoju. I Formidiela. Co oczywiście automatycznie dyskredytowało jego szanse na powrót Tam, na Górę. Zupełnie jak jakaś kura domowa, chciał małego domku wśród ludzi, kota i Forma po jednym dachem. Tyle. Czy to aż tak wiele?

Praw nie można respektować tylko po części. Co znaczy "aż za wiele".

Czyli co, pasował do tych zapyziałych, wręcz szalonych upadłych, którym marzyło się Niebo i mierność człowieka?
Poczęstował drugiego mężczyznę papierosem. Logicznie patrząc, Jahwe stworzył również tą istotę. I to na swoje podobieństwo. Czyli zamiast podkładać im kłody pod nogi, powinniśmy ich kochać i tak dalej.

Równie przesłodzone i górnolotne jak to, co w dużej dawce dostaje od Asomoda. Po prostu niestrawne. Czy Anioł ma się teraz równać niańka? Pomóż, prowadź i wskaż.

Ambu zastanawiał się, gdzie się przed tym wszystkim schować. Jakieś mrzonki o "Nowym Anielskim Świecie" a z drugiej strony nie lepiej. Wszędzie będą kazać wykonywać rozkazy.

Tylko, że przy Asmodzie może dowie się, gdzie jest Formidiel. W ten sposób mógłby go znaleźć. A nawet nie. Byleby wiedzieć, że nic mu nie jest.

Wtedy spokojnie mógłbym wrócić do swojej wegetacji, chociażby tutaj. Siedziałbym na ławce i obserwował ogród i ludzi. Nikt by go nie zaczepiał.

Tylko dlaczego liliowy tron? Dlaczego? Ambu schował w dłoni minę zniesmaczenia. Liliowy. LILIOWY. Westchnął i odgarnął włosy do tyłu. No dobra, może to jakoś przetrwa. Ale L-I-L-I-O-W-Y?

Zawahanie.

Czyli chce się pobawić z ogniem, tak? Obijać na ciepłej posadzce dopóki nie znajdzie tego, czego pragnie, a potem odejść?

Też bez sensu. Wybieraj albo człowiek albo bracia. Jedno i drugie mało go interesowało. Zresztą nie było tutaj innej możliwości? Musiała być. Czy warto pchać się w to bagno, skoro i tak się ma zamiar zdradzić? Odejść? Zniknąć? Za zdradę przewidziana jest śmierć. Ale przecież już raz zdradził. A może trzeba było zostać w tym marmurowym piekle i poczekać na to, na co się zasłużyło? Teraz nie miał odwagi, żeby oddać się pod sąd. Zwłaszcza, że lista przewinień pewnie jeszcze się przedłuży. To można trochę poczekać i załatwić wszystko za jednym zamachem, prawda?

Zresztą, dlaczego dusza tak bolała, kiedy zobaczył tamtych "Białych"? Co to mogło oznaczać? A jeśli znów się na nich natknie?

"Dlaczego nie mogą mnie zostawić w spokoju? Zawiniłem, ale już niczego więcej nie pragnę. A sumienie ciąży mi jak nigdy. Sam jestem niczym. Stałem się niczym. I jeszcze zniszczyłem tego, którego kocham..."

Przymknął oczy i roztarł skórę na wysokości serca. Musiał się przejść.
- Trzymaj się tego, co dla ciebie jest słuszne. Nie dla tych, którzy cię otaczają. - rzucił pokrętnie de Vlirgin'owi na pożegnanie i ruszył za Asmodem. - Poczekaj!

Prawie potknął się o kota, który zaplątał mu się między nogami, ale dogonił drugiego upadłego. Spojrzał w te jego wstrętnie pomalowane lica.
- Muszę mieć trochę czasu. Na razie nie można mi ufać. - uśmiechnął się pod nosem chowając ręce do kieszeni. - Zresztą sama widziałaś. - powinno to być dla Ambu odpychające, cały Asmod powinien go odrzucać, dlaczego już tak nie było? Ganz egal. Doporawdy, wszystko jedno. - Muszę to przemyśleć. I tak przyszedłem zbyt szybko. - wszystko dokoła zdawało się odciągać wzrok od starszego upadłego. - Potrzebuję kilka godzin, może mrok przyniesie odpowiedź? - znów spojrzał na archanioła. - Wieczorem, wieczorem gdzie mam Cię szukać?
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 17-11-2008, 17:40   #82
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Asmodeusz już miał wejść do ośrodka, kiedy to zaczepiłeś go. Uśmiechnął się lekko licząc na swoiste nawrócenie. Leniwa sylwetka Morfa pędziła za Tobą. A Francisco wpatrywał się beznamiętnym wzrokiem w błękit nieba. Anioł szarpnął twą dłoń, zgniły pocałunek męskich ust przyprawionych parodią kobiecości spoczął na dłoni.

-Ambustielu, Ambustielu... Formidiel, myślisz, że o nim nie wiem? On też jest jednym z naszych braci, wybierając nas wybierasz jego. Jako jeden pośród wiernych Jehowie będziesz mógł z nim rozmawiać. Nie rozumiesz?

Puścił dłoń, jego ręka przeniosła się w powietrze gestykulując wszędzie i nigdzie, pokazując wszechrzecz i nicość. Francisco dalej obserwował niebo.

-Po zachodzie słońca znajdziesz mnie przy de Vlirgine. Jeśli się zdecydujesz – przybędziesz szybciej niżeli myśl, jak to bywało niegdyś. Jeśli nie – zarówno psy gończe jak i wielka rebelia będą ci nieprzyjazne, kochany. Zachód słońca.

Człowiek zniknął, poszedł przez siebie, albo i nie. Poszedł którąś z dróg. Tymczasem Morf wpatrywał się ślepiami w Ciebie, jakby chciał zakrzyczeć, krzyczeć coś. Asmodeusz wkroczył do ośrodka nie oglądając się za siebie. Tylko rzucił na chodne.

-Tam, gdzie pójdziemy...

Szum wiatru w drzewach wygrał smętną melodie, śpiewy w kościele smęciły dalej...
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest teraz online  
Stary 18-11-2008, 01:50   #83
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
[MEDIA]http://latilen.w.interia.pl/muzyka/youtube - elfen lied - uso sora.mp3[/MEDIA]

Ambu zdawało się, że sprzedaje samego siebie. Zdał sobie z tego sprawę, kiedy Asmod złożył mu pocałunek na dłoni. Wyczytał to z jego spojrzenia. Jeśli się zgodzi na warunki upadłego odda nie tylko swoją duszę, ale i ciało. Być na każde zawołanie i życzenie. Na każdy gest Asmoda i zachciankę, póki się nie znudzi.

"Co za różnica?"

A potem padły słowa, które zmroziły Ambu. Grunt osypał się spod nóg, tchu zabrakło. Czyli jednak... Jednak Formidiel upadł?

"Zniszczyłem go. Upadł i stanął po ich stronie. Móc go zobaczyć choć jeden raz. Porozmawiać. Ale czy on będzie chciał mnie oglądać? Oderwałem mu skrzydła. Zabrałem światło i co dałem w zamian? Materialny, aż do bólu fizyczny, świat ludzi."

Wiatr poruszał zgrabnie gałęziami drzew. Ambu został sam. Z wolna emocje opadły. Nie dało się ukryć, Asmod potrafił się targować. Wiedział dokładnie, jak dotknąć duszy. Za tym jego, nie do końca udanym, makijażem kryła się przebiegłość wysokiej klasy. Za słodkimi słówkami, szaleńcza pogoń za Jahwe. Wiara w niemożliwe, a może...

Niespiesznie wyjął papierosy z kieszeni. Wyciągnął z paczki jednego. Przeszukał kieszenie opieszałym ruchem i w końcu odnalazł zapalniczkę. Przyglądał się chwilę płomieniowi. W końcu koniec papierosa zajarzył się jasno. Ambu zaciągnął się i trzymał długo dym w płucach. Kot kręcił się niespokojnie między jego nogami. Kot, który zdawał się być jego aniołem stróżem. Zabawne. Upadły Anioł, który ma Anioła Stróża. A to przecież on miał chronić to czarne zwierzątko.

Kucnął i spojrzał w te jego głębokie oczy, teraz pełne niepokoju. Zwierzę nie chciało podejść bliżej, trzymało się poza zasięgiem ręki.
- Boisz się mnie? A może boisz się mojej decyzji? Nie powinieneś mnie chronić. Ja... - zawahał się. Jakie to egoistyczne, zaczynać zdanie od "ja". - ja i tak już jestem stracony...

Klęknął, papieros upadł i zgasł w piaskowej alejce. Ambu chciał wziąć kota na ręce, ale ten wierzgał, drapał i gryzł, więc zostawił go samemu sobie.
- Jak sobie życzysz, możesz iść sam. Gdzie tylko chcesz. - i ruszył w stronę kościoła. Ale obszedł go dużym łukiem. W tej chwili nie miałby siły walczyć z tą wszechogarniającą mocą. Siłą, która równa upadłych z ziemią. Czy to też można było traktować jako znak? Został sam, kot pewnie zostawi go i pójdzie własną ścieżką.

Ambu
złapał się za serce. Tak strasznie go bolało. Ale nie to fizyczne, które słyszał w uszach jak biło miarowo. Tylko to emocjonalne, ta dusza. Dusił się. Mimo to szedł dalej. Dzień płynął. Ludzie zajęci wyłącznie swoimi myślami przepychali się idąc chodnikami. Jeździli w tych swoich puszkach, nie do końca zgodnie ze światłami na semaforach. Po cóż stawiać coś tak przemyślnego, skoro nie przestrzega się zasad? Dwa razy prawie go ktoś potrącił, zanim Ambu nauczył się, że przechodzi się jednak na zielonym. Starał się trzymać z dala od głównych ulic i błądził po alejkach w poszukiwaniu nie-wiadomo-czego. Kot szedł za nim w pewnej odległości. Teraz bardziej przypominał psa, który podąża krok w krok za właścicielem.

Nagle pod nogi Ambu potoczyła się piłka. Rozejrzał się.



Trafił na szkolne podwórko, gdzie bawiły się dzieci. Kopnął im zagubioną piłkę, w odpowiedzi na prośby chłopców, którzy na asfaltowym boisku prowadzili poważną rozgrywkę. Za bramki robiły cztery plecaki. Maluchy miały wyobraźnię. Zmęczony opadł na pobliską ławkę i obserwował. Dzieci zdawały mu się takie niewinne i wesołe. Pozbawione goryczy i zmęczenia, która przeważała na twarzach dorosłych. Jak to możliwe? Czy życie naprawdę tak boli?

Usłyszał płacz. Odwrócił się, a nieopodal na placu zabawach dla najmłodszych zobaczył trójkę dzieci.

Dziewczynka uniosła chłopca, jednak zaraz potem oboje upadli na ziemię. Pani Herkules rozpłakała się, uderzywszy się w głowę. Ambu nie wytrzymał i podszedł.
- Taka duża dziewczynka i płacze. - wiele go kosztowało, żeby się uśmiechnąć. - No już, przecież to nic takiego, chuchniemy i przejdzie od razu. - poczochrał ją po główce i z kieszeni wyciągnął cukierka. - Widzisz? Wszystko dobrze.

Chwilę później pojawiła się opiekunka, która oczywiście podejrzliwie mu się przyglądała i na wszelki wypadek zabrała dzieci. Ambu usiadł na tej samej ławce, co przedtem. Ludzie są tacy... To było złe miejsce. Z jednej strony widok dzieci rozczulał. A już prawie się zdecydował. Już miał wracać do Asmoda. Ale jaką miał pewność, że ten da mu właśnie to, czego pragnął? Słodkie słówka a czyny to dwie różne rzeczy. A patrząc na dzieci uświadomił sobie, że człowiek wcale nie jest mu taki obojętny.

Z drugiej strony te podejrzenia. Opiekunki teraz spoglądały na niego w taki specyficzny, odrażający sposób. Aż miał ochotę zrobić im na złość. Te podejrzenia powodowały, że miał ochotę znienawidzić ludzi. Pochylił się i jednak zdecydował się zapalić. Kot kręcił się gdzieś koło pobliskiego śmietnika.

"No tak i jest jeszcze kot. Kot, który namacalnie odnosi się do moich decyzji. Dlaczego? Dlaczego postępuję tak, jak życzy sobie tego ten kot? Przecież nie wiem, czym się kieruje. Nie wiem, czym jest. Nic nie wiem. Jestem jak dziecko we mgle."

Odchylił się i spojrzał w górę, gdzie błękit nieba tylko gdzieniegdzie przełamany został bielutkimi barankami. Już nie należał tam. Tak bardzo chciał zobaczyć Formidiela, ale... Ale bał się tego spotkania. Bał się również tego, co mogłoby zdarzyć się potem. Nie tylko chciał go zobaczyć, on go pragnął. I mógłby się nie opanować. Ale to było złe. Nawet tutaj TO było złe.

Przymknął oczy. Znów jego ciałem zaczęły targać uczucia, namiętności, pragnienia. To, od czego uciekał, wróciło i to jeszcze wzmocnione. Ale cóż do tego miał człowiek? Człowiek, tak podatny na czyjeś zdanie, słowa. Kruchy, jednocześnie bezczelny i dufny w swoje siły. Silny. Chociażby ten de-coś-tam Dalej nie poddał się woli Asmoda.
Istota ludzka zupełnie Ambu nie przeszkadzała. Niech sobie żyje, grzeszy, modli się, wierzy czy pracuje. Niech ginie i niech się rodzi. Taka jest kolej rzeczy. Po cóż się do tego mieszać?

"Znów myślę. Myślę za wiele. A może powinienem po prostu dać się ponieść nurtowi wydarzeń? Poczekać do Zachodu wędrując uliczkami i jeśli znów znajdę ośrodek, przystać na propozycję? Przystąpić do pozostałych upadłych i zanurzyć się w tym ich bagnie utopii. Problem tylko polega na tym, że nie chcę mieć nic do czynienia z ludźmi. Nie mam na to ochoty, bawić się w kijek i marchewkę."

Czemu w ogóle brał pod uwagę propozycję upadłego? Przecież to jakieś zupełne szaleństwo. Ale Formidiel... Naprawdę upadł? Czy bardzo cierpi? Dowiedzieć się czegokolwiek! Uratować go, póki jeszcze jest czas... Ale nie mogą się spotkać. Nigdy. Może pytać, zobaczyć go z daleka, ale nie rozmawiać czy spotkać się. To tak boli. Ledwo oddychał. Półsiedział rozparty na ławce, patrząc w Niebo. Bóg mu świadkiem, że mógłby posunąć się za daleko. Już w Niebie niewiele brakowało, a tutaj? Na ziemi? Puściłby mu zupełnie jakiekolwiek hamulce. Nie mógł do tego dopuścić. Tylko w ten sposób mógł uchronić Forma przed sobą samym.

"Czy to egoistyczne z mojej strony? Możliwe. Ale jako coś na kształt człowieka mogę być egoistą. Nienawidzę cię Boże, że również jego postanowiłeś zniszczyć. Że wystawiłeś go na próbę i opuściłeś. Rób ze mną, co chcesz, ale czemu, czemu on?"

Odpowiedział mu huk dziecięcych zabawa i łomot jego własnego serca. Nic więcej. Zresztą niczego też się nie spodziewał. Skoro w Niebie nie otrzymał niczego na kształt odpowiedzi, dlatego tutaj miałby się coś zmienić?
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 18-11-2008, 16:08   #84
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Ach! Jakże zostało samotne
miasto tak ludne,
jak gdyby wdową się stała
przodująca wśród ludów,
władczyni nad okręgami
cierpi wyzysk jak niewolnica.

(Lm 1,1)


Od strony słońca przybył człowiek, anioł czy cokolwiek innego. Biały garnitur i okulary przeciwsłoneczne w białych oprawkach spoczywały na ciele młodego blondyna. Nadszedł jako przyjaciel słońca bo jego promienie niczym rzemyki opały go i przytulały jak starego przyjaciela, idąc za nim, przed nim i w nim. Wnet wkroczył na boisko wychodząc z solarnych objęć, ukazując pociągłe rysu twarzy i kilkudniowy zarost. Cały czas uśmiechnięty, białe zęby współgrały trochę groteskowo z ubiorem. Bolało Cię, zimny pot oblał ciało, serce zabiło niczym stary dzwon głosząc wojnę, alarm i pogotowie. Niemalże poczułeś napięcie mięśni, ołów wlany do kości, rozszerzenie się źrenic. Lecz organizm pod żadnym pozorem nie chciał uciekać, odmawiał tego.
Morf wygrzewał się pod tym samym słońcem i ogólnie rzeczy biorąc, nie robił sobie w tych chwilach nic z nieznajomego. Wiercił się tylko.

-Witajcie bracia.

Zabrzmiał i jednocześnie zagrzmiał jego głos, skłonił się lekko w Twoja stronę i w stronę Morfa. Ból powoli puszczał swe sidła podobnie jak panika organizmu. Jeden z archaniołów, Uzjel, Moc Boża. Teraz dało się poczuć. Ból z każdą chwila jego zbliżania zelżał, aż wreszcie kiedy siadł koło Ciebie – zniknął i odszedł w niepamięć, w stronę słońca.

-Ambustielu, bracie. Nie lękaj się. Jak zapewne widziałeś, bo widziałeś nas w szpitalu? Mnie i Fanuela? On o tym nie wie, że jestem tu z Tobą.

Uśmiechnął się po raz kolejny lecz tym razem w wyrazie autoironii. Spoglądał wprost na słońce jakby zupełnie go ono nie raziło, jakby szeptało swymi płomykami inspiracje i pasje.

-Mamy wychwytać Was i poddać pod sąd. To wiesz. Lecz przychodzę do Ciebie z prośbą bracie. Proszę, odkup swe winy i idź z nami, mów co czynią nieprawi.

Powstał i przykucnął przed tobą, do końca starał się patrzeć w blaski słońca. Uląkł. Chyba po raz pierwszy archanioł złożył pokłon maluczkiemu, ukorzył się. Brud z boiska chwycił mackami białą tkaninę spodni. Uzjel milczał, widząc Morfa wskakującego na zwolnione przez niego miejsce.

-Na kolanach proszę Cię o opamiętanie. Odkup swe winy, spotkaj któregoś z buntowników, wskaż nam ich więcej. Proszę Cię, masz szansę.

Wreszcie powstał. Nie czułeś już bólu ni rozpaczy kiedy Uzjel podźwigał się z ziemi. Gdzie miał skrzydła? Gdzieś zapewne, on nie upadł tylko zleciał, on nie palił się przy upadku. Spojrzał prosto w oczy, lecz nie w Twoje. Spoglądał na Morfa zaintrygowany, pogrążony w pomyślunku i zastanowieniu.
Nieopodal kolejna grupa dzieci zaczęła zmierzać ku pewnemu boisku w Los Angeles.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest teraz online  
Stary 18-11-2008, 20:51   #85
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Jakżeż ja się uspokoję -
pełne strachu oczy moje,
pełne grozy myśli moje,
pełne trwogi serce moje,
pełne drżenia piersi moje -
jakżeż ja się uspokoję ...

Ten ból! Ta Biel, ukochany przez słońce odziany w biel przyszedł. Syn powietrza, Moc Boża, Uzjel. Czyli to koniec. Wszechogarniająca panika, trudny do złapania oddech, ołów w nogach. Ucieczka nic nie da. Tak krótko, tak krótko miał czas na życie i już teraz dogoniły go grzechy. Sam zresztą o to prosił, nieprawdaż? Ale nie tu, nie tu! Nie tu, gdzie są dzieci.

Tylko dlaczego Morf nie ucieka? Cholerny kot. Myśl, że ten czarny zwierz o szkarłatnych źrenicach mógłby być Form... nie to jakiś absurd! Ale wszystko jednak wskazuje na to, że to jednak jest któryś z upadłych braci. Może dlatego jest tak uparty?

Słuchał w milczeniu, czekając. Właściwie pogodził się ze swoim losem. Zasłużył na karę i sąd. Uzjel zaskoczył go zupełnie.
- Przestań! Wstań! - powiedział słabo, kiedy archanioł się przed nim pokłonił.

A potem pojawiła się propozycja. Szansa tak? Nie, nie było szansy. Nie wierzył, że mógłby porzucić to występne uczucie wobec jednego z braci. Ponownie złamałby prawo. Ale czemu nie pobawić się w zdrajcę? Znów.

"Jestem najgorszy ze wszystkich."

- Jeśli chcecie porozmawiać na osobności, to się nie krępujcie. - wyciągnął papieros z paczki i zapalił, udając że nie obchodzi go wymiana spojrzeń między Morfem a Uzjelem. Skąd brała się ta zazdrość?

"Sam jestem ciekaw, co tym razem wymyśli ten czterołapy. Zabawne, że zawsze robię to, czego on ode mnie chce."

- Usiądź Archaniele. To ja powinienem klęczeć, a nie ty. - Ambu zrobił więcej miejsca Ujzelowi na ławce, samemu siadając na ziemi i wsparł się o nią plecami. - Asmod chce mnie zwerbować.

Zapadła cisza. Zdrajca. Zdrajca. Zdrajca. Gdzie się nie pojawi, już zawsze będą o nim tak myśleć. To ten zdrajca Ambusitiel. Niech myślą. Niech mówią. Co za różnica, kiedy i tak jest się skazanym na potępienie?

- Zrobię to, o co mnie prosisz, ale nie dla siebie. - zaciągnął się papierosem. - Chcę, abyś wstawił się za Formidielem u Pana. Wiem, że upadł.

Zabolało go serce. Gdyby milczał. Albo trzymał go na dystans. Teraz już nic nie pozostało. Zniszczył tego, którego cenił ponad wszystkich.

- To raczej nie jest wygórowane wymaganie. Myślę, że mnie samego nic nie uratuje przed Gniewem Najwyższego, dlatego niech przynajmniej uratuję czyjąś duszę...
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 19-11-2008, 14:23   #86
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Uzjel nie usiadł. Tylko przyglądał się Morfowi, po chwili błękitne oczy przeskoczyły na Twe oblicze. Uśmiechnął się pod nosem.

-Twój kot to z jednej strony zwierze, z drugiej dzieło stwórcy. Z trzeciej...

Wyjął z marynarki kompas. Spojrzał z radością na grupkę przedszkolaków nieporadnie kopiących piłkę która stanowiła nie lichą część ich ciał. Pogłaskał Morfa i spojrzał na słońce. Już nie obserwował Cię, lecz promyki słońca jakby cos z nich wyczytując.

-Formidiel, jeden z naszych braci. Dobrze, poświęcenie świadczy o Tobie jeszcze lepiej. Będzie jak chcesz. Gdzie miałeś się spotkać z Asmodeuszem? Albo, nie, lepiej nie mów, wtedy musiałbym tam przybyć. Za dwa tygodnie postaram się do Ciebie dotrzeć. Uważaj kiedy będę z Fanuelem, on teraz zabrał pod sąd Mefistofela i nie uważa takich... metod.

Wyjął z kieszeni trochę wątróbki w worku. Położył ją przy Morfie. Potem zaczął szukać jeszcze czegoś po kieszeniach, spoglądając na ciebie. Lecz teraz spojrzenie było zimne jak ostrze miecza, przebijające się poza okulary i mrożące krew w żyłach. Twarz niczym rzeźbiona z kamienia. Wnet wyjął z kieszeni i złożył na Twe dłonie mały brylancik.

-Jest to jedna z gwiazd skradzionych przez Mefistofela. Oddasz mi ją przy następnym stopniu. Ufam, że spotkamy się na przyjaznej stopnie, bracie.

Odszedł powolnym krokiem. Stado miejskich, szarych gołębi wzbiło się w powietrze przykrywając jego sylwetkę i słońce chylące się ku swemu upadkowi. On znikł, a jego słoneczny przyjaciel zaczął znikać ku nocy.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest teraz online  
Stary 20-11-2008, 13:18   #87
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Ambu przymknął oczy i złożył głowę na siedzeniu ławki.

"Jestem głupi. Mam wrażenie, że Uzjel wykorzystuje mnie do swoich własnych celów. I jeszcze ten kamyczek. A może to test? Sprawdza, czy nie złamie mnie ciemność. "


Nie. Przecież już go złamała. Ogień trawił go od środka. Spojrzał na Morfa i podrapał go za uchem. Ten jego zielone ślepia tak go świdrowały. Przysunął się i pocałował czubek łebka zwierzaka. Delikatnie i z uczuciem. Kot bynajmniej nie był uradowany.

- Przepraszam.
- uśmiechnął się przepraszająco. Uniósł kamień pod światło. Zachodzące słońce tworzyło przedziwne refleksy w strukturze brylanciku.

"No i co ja mam z tym zrobić? Dlaczego Uzjel dał mi coś tak ważnego?"

Westchnął. Pragnął spokoju, a otrzymał w zamian środek bagna. Nasunęło mu się sarkastyczne "Dziękuję", ale stłamsił je. Wyciągnął z kieszeni zapalniczkę. Cieszył się, że nie dano mu jakiegoś pierwszego lepszego plastikowego szmelcu. Zrobiono ją z z jakiejś białej masy, przypadkowo pozlepiana. Ambu przyłożył brylancik do pierwszego zgrubienia masy i wcisnął go delikatnie. Tak, aby wyglądało na całość. I wyglądało. Jak małe trefne szkiełko wciśnięte byle gdzie. Dobrze. Zapalił kolejnego papierosa i schował cudo do kieszeni.

- Musimy iść, bo się spóźnimy. A to nie ładnie. Ale mam dla ciebie niezłą miejscówkę.
- wziął Morfa i posadził go sobie na ramieniu. Po czym ruszył w kierunku ośrodka. Nie wiedzieć czemu, świetnie zdawał sobie sprawę, gdzie powinien iść. Zupełnie jak Asmod mówił.

"Ale czy Asmod nie umie czytać w myślach? Jeśli tak, od razu będzie wiedział o spotkaniu z Uzjelem. I skradzionej gwieździe. A może oni sobie po prostu robią ze mnie pośrednika?"


Odrzucił kosmyk włosów z czoła. Kot przemieścił się na ręce - widocznie tu czuł się bezpieczniej. Już mijali kościół - a nawet nie zauważył, jak zdążył przejść cały ten labirynt uliczek. I jak minął wszystkich tych ludzi.

"Za dużo myślę."

"Dwa tygodnie tak? Dwa tygodnie. Dwa tygodnie w mroku. Nigdy wcześniej tego nie próbowałem."


Otarł swoje czoło o łeb kota.

- Pilnuj mnie Morf, pilnuj abym się nie zatracił. - wyszeptał mu do trójkątnego, lekko nagryzionego ucha.

Już widział de Vlirgin siedzącego nadal na tej samej ławce i tą groteskową sylwetkę Asmoda. Podszedł bliżej. Postawił Morfa na ziemi i zgiął kark przed upadłym archaniołem.

- Przyszedłem, mój panie.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 20-11-2008, 15:21   #88
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Miast słońca trwał księżyc, ponuro i z zażenowaniem oświetlając rozbudzone nocne życie miasta. Chichoczące pary, bywalców dyskoteki nocnych klubów oraz zapracowanych pracowników biurowych kończących harówkę. Ta sama ławka stała jakby w ciemności koron drzew, jakby nawet księżyc nie chciał podziwiać posępnego i zlego majestatu tych wydarzeń. Asmodeusz szczerzył się pewnie widząc Twą sylwetkę, z tryumfem i radością. Tymczasem Francisco przeszedł zmianę. Niegdyś szarpany ogniem wewnętrznych uczuć i wyborów, teraz osowiał, posępny. Oczy wlepione w ziemię, zgarbiony i kiwający się. Między palcami lewej dłoni trwała żyleta. Tak kiwał się raz za razem, za każdym oddechem. Gdzieś w oddali ksiądz Maurycy z wielkim trudem powracał z dwójką bezdomnych. Cisze tych chwil i mrok drzew zmącił niby męski, niby kobiecy głos Asmodeusza.

-Witaj. Lecz nie nazywaj mnie panem, to należy się tylko Bogu. Jestem buntownikczkom przeciw innym skrzydlatym jak i Ty, a Ty mi pomagasz.

Grupka psów pogoniła kilka kotów dokarmianych na uboczu przez zakonnicę. Morf zjeżył się niemiłosiernie, lecz nie zagregował, czuł azyl przy Tobie. Burza myśli szarpnęła ciałem, kiedy to tragedia oblicza człowieka dotarła w pełni do Twe jaźni. Ecce Homo jak powiadano.

-Świetnie kochany. Wyruszysz ze mną naprawić kilka błędów przeszłości. Lecz... By stać się moim zausznikiem, by być przydatnym, by być jednym z zauszników Stanaela... Musisz coś zrobić. Liczyłem na Ciebie. Pokładałam wiele lez na Ciebie

Kciuk dotknął policzka człowieka. Miał już od dawna złamaną wolę, jakby dokonał czego straszne. Na ten okrutny dotyk zastygł w miejscu. Powolny ust warg, Twych uszu dobiegł odgłos, jakże dziwny.

-Chryste, panie...

Łza pociekła po nieruchomej twarzy, ostateczna łza. Coś szarpnęło Twym sercem. Po trupach do celu? Żal, żal. Wolą zbawiciela, pana? Zbawiciela od czego? Od Zbuntowanych aniołów czy trudu dnia codziennego? Czy to Jehowa miał zbawiać? Pytania pobrzmiewały wraz z głosem archanioła.

-Jest teraz jak trzcina. Patrz na żyletkę w jego dłoniach. Każ mu to zrobić. Jego poświęcenie będzie poświęceniem za Ciebie...

Francisco nie patrzył na Ciebie, lecz na grunt, na kilka kamyków na ziemi. Za to Asmodeusz z zaciekawieniem przyglądał się Twym postępkom.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest teraz online  
Stary 20-11-2008, 19:02   #89
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Ambusitiela zmroziło. Nie mógł się poruszyć. Oddychanie zdawało się straszną męczarnią.

Ostateczny test. Jeśli tego nie zrobi, Asmod nie zabierze go ze sobą. Nie dopuści do pozostałych. A może nigdy tego nie planował? Nie było czasu, Maurycy majaczył gdzieś w pobliżu. Jego zjawienie się zniszczy wszystko.

Ambu pochylił się nad de Vlirgin tak, aby móc wyszeptać mu kilka słów prosto do ucha. W nos uderzył go smród niezmytego potu, zeschłej skóry, samego ośrodka, który przeniknął na wskroś detergentem i szarym mydłem. Jednak najgorszy był odór starości. Dusza mężczyzny zmęczona i strudzona zdawała się wołać o wolność. Ale nie taką. Ta nigdzie nie zaprowadzi. Pan nie chciałby, aby samodzielnie odbierać sobie życie, które ofiarował. Zresztą to nie byłoby samobójstwo. To jest morderstwo. Ostatni kamień przywiązany do nogi, zanim upadły pogrąży się w nicości przepaści, tak?

A może jeszcze jeden niewielki grzech?
Ambu poczuł, że coś wilgotnego płynie po jego polikach. Łzy?

"Mnie już nic nie uratuje, ale on... Może to też dla niego jeszcze jeden grzeszek na liście? Sam w to nie wierzę. Nie jestem w stanie go uratować, cokolwiek bym zrobił. Jeśli nie ja, Asmod go zmusi. A ja nie będę mógł uratować Formidiela. O ja dusza nieczysta! Jakżeż mogłem nawet pomyśleć, że zabijam dla Niego? Dla kogokolwiek. Nigdy nie zabija się dla kogoś. Nigdy..."

- Wybacz mi. Niech Bóg się nad nami zlituje...
- szepnął do ucha mężczyźnie. Po czym dodał jeszcze dwa słowa, które brzmiały raczej jak świst powietrza. W nich krył się rozkaz.

Ambu bezsilnym ruchem opadł na kolana. Twarz chował za włosami, jednak światło księżyca zdawało się odbijać w jego łzach.

A więc taką cenę musiał zapłacić, aby uratować Formidiela? Pan tego chciał? Chciał śmierci tych, którzy nie podołają? Chciał kary na swoich pierworodnych synach? Jakżeż gorzki zdawał się świat. A może upadły wszystko przekręcił? Też możliwe. Ale w tej chwili już nic nie miało znaczenia. Od teraz jego ścieżkę przysłonił mrok.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 21-11-2008, 14:11   #90
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Rozdział II
Retrospekcja
Usunę ludzi i bydło,
usunę ptactwo powietrzne i ryby morskie,
i zgorszenia wraz z bezbożnymi;
i wytępię człowieka z oblicza ziemi - wyrocznia Pana.
(So 1,3)

Ambustiel:
Czy na rzeki gniewasz się, Panie?
Czy na rzeki gniew Twój?
Czy na morze - Twoja zapalczywość,
że wsiadasz na swoje konie,
na swoje rydwany zwycięskie?

(Ha 3,8 )

Francisco tylko dotknął żyletka swych żył, przeciął je i dalej ciął niczym udręczona dusza która ze strachu przed kolejnymi mękami ucieka w odmęty nieznanego. Czułeś jak życie w raz z krwią ucieka z jego ciała i ducha, jak przyjmuje je ziemia. Nie było kałuży, nie było nic. Wszystko wypiła ziemia łakoma krwi i śmierci. Ileż to trwało? Ile trwało kiedy każdym skrawkiem Ciała to czułeś, kiedy Maurycy jakby tego nie zauważył, kiedy Morf kręcił się niespokojnie, a Asmodeusz czegoś wyczekiwał. Sama śmierć musnęła Cię, dotknęła szkarłatną szarfą. Martwe ciało obsunęło się się na ziemię, padła na nią z hukiem.
Grzmot, łomot. Świetliste hufce przecięły nocne niebo, grzmoty biły i biły. Asmodeusz powstał gwałtownym ruchem, wyszedł na środek podwórza, lecz da lek od kościoła., I zadarł łeb do góry.

-I co wielcy, którzy staliście po stronie człowieka? Przedostatni z buntownik opowiedział się za sprawą psubraty! Słyszcie i grzmijcie z Waszej niemocy! Umarł człowiek! Ecce Homo!

Nie wiadomo która z dłoni strachu bardziej ściskała serce, czy ta grzmiąca burza i błyski, czy krzyk Asmodeusza starający się konkurować z echem grzmotów. I o dziwo walka ta była prawie równa. Twym oczom ciągle okazywała się martwe, wykrwawione truchło człowieka. I za każdym spojrzeniem trwał kolejny grzmot i wiatr zdmuchujący z drzew liście, nieporadnie próbując przykryć człowieczą klęskę. Twój kot tylko krążył nieswojo. Twa łza padła na ziemię i również została przez nią pożarta. Kolejna salwa grzmotów niemalże Cię ogłuszyła, niczym harfy zwiastujące przyjście. Asmodeusz krzyczał do nieba.

-Człowiek zgrzeszył! Nie polucje na mnie zdrajcy!

Lunął deszcz, kolejny rodzaj walki, deszcz którym dławiła się ziemia i zaczął tworzyć potężne kałuże, liście porywane nawałnicą przeplatały się pomiędzy kroplami. Błyskawice padały gdzieś w oddali, poza wzrokiem. Lecz czułeś je, każda błyskawica rozchodziła się delikatnym prądem po ciele. Asmodeusz rzekł ostatnie słowa, lecz nie do nieba, z wielkim wysiłkiem obrócił się w stronę kościoła.

-Boże, widzisz marność człowieka? Już za niedługo nie będą Cię zwodzić...

Nie było w tym niepokoju, a cos naturalnego. Grzmoty współgrały z krokami Asmodeusza, woda z kałuży chlapała, deszcz rozmył makijaż ukazując pełnie obrzydliwości oblicza. Podszedł do Ciebie, chwycił za ramię i szepnął.

-Stanael zawsze był najwyższym z nas i to go Jahwe obdarzył łaską. Nie dziw się, wrócimy do tego co już było.

Błysk oślepił wzrok, grzmot okaleczył słuch, deszcz sprawił martwość skóry, uczynił ją lodowatą. Watrzysko targało ubraniem. Jakby spoza czarnych chmur i księżyca padł srebrzysty grzmot odbijający się w każdej kropelce deszczu. Czas jakby się zatrzymał, powoli, pomalutku elektryczna strzała wyprzedzała kolejne spadające krople. Była nad Twoja głową, nad pyskiem Morfa oraz Asmodeusz. Było coraz bliżej, blisko. Ta chwila utrwaliła się w martwym odbiciu ocząt martwego Franciszka.
Światło, błysk, ból przeszywający każdą komórkę, ból niebytu, ciało umierało chociaż czym była śmierć dla anioła? Lecz to było uczucie pokrewne z umieraniem, z bólem przerodzenia się w niebyt. Lecz czułeś, że jesteś i Asmodeusz jest trzymając Cię za dłoń. Tylko Morf był i nie szedł za wami, czekał. I nie było w tym niepokoju, a pewność stanu naturalnego, bożego, że tak ma być i czeka.

W niebycie czułeś i widziałeś z Asmodeuszem ogród, dzicz i... Eden? Eden! Kobieta krocząca po nim i wielki anioł całujący ją w dłoń. Któż to?
Potem znowu ogród, znowu ludzie. Jeden człowiek i rzesze skrzydlatych którzy stali, jedni się pokłonili.

-Spokojnie bracie, spokojnie. O kota się nie martw.

Głos Asmodeusza uspokoił Cię. Uspokoił i dodał otuchy. Czułeś pogorzelisko, bitwę która trwała do niedawna. Coś pokrewnego tej błyskawicy.
Ty i Asmodeusz staliście. Jak dawniej. Ze skrzydłami, z gorejącymi ostrzami w dłoniach Archanioł prezentował się naprawdę pięknie, nie to co szkaradność na ziemi – jego blask zdawał się przytłaczać niebiosa. Byliście na jednej z niższych partii nieba, tuż po bitwie. Tutaj nawet myśl miał fizyczna wartość, niebiański wiatr rozwiewał włosy. Pałace niebiańskich księstw, gdzieniegdzie oddziały zakutych od stop do głów w pancerze bezwolnych Tronów wspierane przez innych skrzydlatych zawlekały schwytanych buntowników którzy nie zdarzyli się uratować ucieczką, upadkiem.

-Ty już upadłeś, jak i ja. Lecz wróciliśmy do okresu trochę o tym, zaraz dosłownie. Widzisz, patrz, Satanael nie uzyskał pomocy Czeluści...

Wielki anioł wzbijał się ku najwyższym niebiosom oświetlając sobie drogę pierwszym i ostatnim światłem. Nie uzależniony od fenomenów ciała, czułeś respekt i podniosłość kiedy nawet on uciekał przed dziesiąta maluczkich.

-Nie możemy tutaj być długo, potem wkroczymy w rytm czasu. Rozumiesz? Trzeba uratować Azazela...

Uśmiechnął się naprawdę urodziwie niczym Twoje ukochane lica.

-Ja idę uratować Azazela, Ty zemną. Jeszcze czas.

Podłoże zdawało się być jak pierzyna, wiatr jak światło, lecz światło z słońca nie docierało wyżej – przebijało się przez warstwy chmur tworzące następne nieba. Asmodeusz wskazał palcem na niby-kaplicę. Światło rozświetlało szklane sklepieni w białym, okrągłym budynku, gdzie dobiegały jakże nieczęste teraz odgłosy walki. Widok czmychające Stanaela, najwyższego i wielkiego, pierwszego buntownika zdradził żal, ten odwieczny żal z serca. I czuło się go w powietrzu. Asmodeusz z uśmiechem przeciął kilka razy jakiegoś niewidzianego przeciwnika. Ujął Cię za rękę. Kroczyliście za rękę po marmurowych chodnikach, jakże cudne było uczucie bycia w niebie. Spacer zaprowadził was do hucznego otwarcia złotych wrót do niby-kaplicy. Trojka Tronów skinęła ze szczekiem metalu głowami, głowami i twarzami których nie obejmował wzrok.
Azazale, ten sam archanioł który odwiedził Cię w szpitalu, ten sam. Jeszcze posiadający skrzydła, jeszcze dostojny i odziany. Jego miecz leżał połamany na podłodze. Słoneczne iskierki wpadające przez szklaną kopułę odbijały się od seledynowych skrzydeł Fanuela zdających się płonąć owym światłem. Fanuel był Ogniem i Gniewem Pańskim, i teraz jego gniewne oblicze wzięło w dłonie swe ten ogięn z których ulepiono aniołów i tym ogniem podpaliło Azazela na wieki. Nie! Asmodeusz chwycił jego dłoń siłując się, dwójka Archaniołów w mocarnym uścisku i osłabiony Azazel. Trony bez najmniejszego odruchu myśli czy woli ruszyły na niego...
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest teraz online  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172