Nie było czasu, żeby dokładniej rozpoznać sytuację. Garrem już powoli zbierał się na schodach i szykował karabin. Czyli był względnie cały. Ay've ostrożnie zapuściła się w duszącą chmurę dymu i pyłu, do dzieciaków. Gdyby nie panujące warunki, odetchnęłaby z ulgą na widok podnoszących się niezgrabnie wśród cichych pojękiwań i kaszlnięć figurek. Na szczęście od maleńkości przyzwyczajane do rygoru dzieci nie wpadły w histerię i posłusznie, podtrzymując się nawzajem, wspięły się do Garrema a potem jeszcze wyżej. Póki ostatnie nie zniknęło na półpiętrze, czekała na zabłąkany strzał z mieczem wyciągniętym przed siebie, ale wyłączonym, żeby nie przyciągnąć przypadkiem tych wymierzonych.
Potem wycofała się do bathanina, obdarowała go znowu, tym razem ledwie przytomnym z przerażenia i bólu, zapłakanym, zasmarkanym i zakrwawionym dzieciakiem, a potem skinęła Garremowi głową, zakręciła w palcach rękojeścią miecza i przy samej ścianie, zanurzyła się w dymną zasłonę... |