Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2008, 00:57   #106
MigdaelETher
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Narindra szła milcząc. Wspomnienie dokonanego przez Simon makabrycznego znaleziska, nie dawało jej spokoju. Wyobraziła sobie konającą kobietę, której ciało rozpada się kawałek po kawałku, na skutek ropiejących, zakażonych ran i jeszcze to gnijące truchło słonia. Jakiś ponury głos w jej wnętrzu recytował monotonnym, schrypniętym głosem, strofa po strofie wiersz Baudelaira...


Przypomnij sobie, cośmy widzieli, jedyna,
W ten letni, tak piękny poranek:
U zakrętu leżała plugawa padlina
Na ścieżce żwirem zasianej.

Z nogami zadartymi lubieżnej kobiety,
Parując i siejąc trucizny,
Niedbała i cyniczna otwarła sekrety
Brzucha pełnego zgnilizny.

Słońce prażąc to ścierwo jarzyło się w górze,
Jakby rozłożyć pragnęło
I oddać wielokrotnie potężnej Naturze
Złączone z nią niegdyś dzieło.

Błękit oglądał szkielet przepysznej budowy,
Co w kwiat rozkwitał jaskrawy,
Smród zgnilizny tak mocno uderzał do głowy,
Żeś nieomal nie padła na trawy.

Brzęczała na tym zgniłym brzuchu much orkiestra
I z wnętrza larw czarne zastępy
Wypełzały ściekając z wolna jak ciecz gęsta
Na te rojące się strzępy.

Wszystko się zapadało, jarzyło, wzbijało,
Jak fala się wznosiło,
Rzekłbyś, wzdęte niepewnym odetchnieniem ciało
Samo się w sobie mnożyło.

Czerwie biegły za obcym im brzmieniem muzycznym
Jak wiatr i woda bieżąca
Lub ziarno, które wiejacz swym ruchem rytmicznym
W opałce obraca i wstrząsa.

Forma świata stawała się nierzeczywista
Jak szkic, co przestał nęcić
Na płótnie zapomnianym i który artysta
Kończy już tylko z pamięci.

A za skałami niespokojnie i z ostrożna
Pies śledził nas z błyskiem w oku
Czatując na te chwilę, kiedy będzie można
Wyszarpać ochłap zewłoku.

A jednak upodobnisz się do tego błota,
Co tchem zaraźliwym zieje,
Gwiazdo mych oczu, słońce mojego żywota,
Pasjo moja i mój aniele!

Tak! Taką będziesz kiedyś, o wdzięków królowo,
Po sakramentach ostatnich,
Gdy zejdziesz pod ziół żyznych urodę kwietniową,
By gnić wśród kości bratnich.

Wtedy czerwiowi, który cię będzie beztrosko
Toczył w mogilnej ciemności,
Powiedz, żem ja zachował formę i treść boską
Mojej zetlałej miłości!

Skromna treść żołądka podeszła jej do gardła, w ustach poczuła gorzki smak żółci. Ta wyprawa przybierać coraz gorszy obrót. Zmęczenie zaczęło dawać się jej we znaki. Narindrę ogarnął nastrój przygnębienia, smutku i apatii. Wszechogarniająca śmierć, przemoc i zniszczenie. Jak sępy do padliny tak do jej umęczonego mózgu ciągnęły czarne myśli i ponure wspomnienia. Znowu była wesołą piętnastolatką siedzącą obok ojca prowadzącego Jeepa. Samochód podskakiwał na wyboistej drodze, jeszcze tylko kilaka kilometrów i znowu będą w domu. Mama już pewnie wróciła od pani Fridy, z którą widywały się co piątek od siedmiu lat, by pielęgnować swoje pasje artystyczne i planować nowe akcje charytatywne mające na celu poprawę egzystencji mentalnej i materialnej biednych murzyńskich dzieci. Wszystko co miało miejsce tego feralnego dnia po ich powrocie do domu pamiętała jak przez mgłę. Na schodach powitała ich lamentująca, zalana łzami stara Ghebe. W posiadłości Fridy Bouayard miał miejsce jakiś wypadek... Coś złego spotkało właścicielkę i jej gości. Ojciec niezwłocznie wsiadł w samochód i ruszył z piskiem opon. Pozostawiając małą Nari w pulchnych objęciach szlochającej Murzynki. Potem w jej pamięci nie było nic, wielka czarna dziura... Następne co pamiętała to szarą twarz ojca, kiedy wrócił był o dwadzieścia lat starszy. Z jego dotychczas ciemnych włosów sterczały pasma siwizny a twarz poznaczona była głębokimi zmarszczkami. Nic nie powiedział, nic nie wytłumaczył. Zebrał białych pracowników rancza. Stara Ghebe zawodząc rzuciła się do nóg jednego z nich, trzymała kurczowo nie chcąc puścić. Seria potężnych ciosów kolbą pogruchotała jej czaszkę. Jasnowłosy Kurt, z pochodzenia Holender, splunął na krwawą miazgę jaką zrobił z kobiecej głowy. Odjechali. Kilka godzin później na horyzoncie zamajaczył wąski, szary słup dymu. Kiedy wrócili ich poznaczone rdzawymi plamami ubrania śmierdziały spalenizną. Od tej pory na ranczo pracowali tylko biali, z wyjątkiem wuja Momole, ale jak mówiono szeptem tego dnia udowodnił swoja lojalność i wykazał się wielkim okrucieństwem i bezwzględnością wobec swoich współbraci. Może dlatego, że tak bardzo kochał swoją panią i tyle jej zawdzięczał. Kanonada strzałów wyrwała ją ze świata wspomnień, odruchowo chciała paść na ziemię. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że odgłos wystrzałów dobiega z oddali. Kiedy Irlandczyk wskazał im miejsce na nocleg, niewiele myśląc, umęczona i rozżalona Narinda poszła w ślady Simone. Otuliła się szczelnie kocem i zamknęła oczy, licząc, że sen ukoi jej poranione serce i zdruzgotaną duszę.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 19-11-2008 o 10:47.
MigdaelETher jest offline