Bończa jakoś czul przez skórę, że pobyt w karczmie nie skończy się dobrze. Sam nie był z tych co byle zawalidrodze schodzą z drogi, ale potrafił dążyć do celu pomijając błahostki. Tym bardziej gdy o jego głowę chodziło.
Gdy
Głodowski z imć Szczawnickim zaczęli sobie przymawiać, znać już było że szable przemówią zaraz zamiast adwersarzy.
Dłoń jeno na kolbie krócicy oparł i siedział dalej ze spokojnym obliczem. Szpetnie pan
Jerzy szlachetce przymówił w wątpliwość jego szlachectwo poddając, na co jeden z jego kompanionów z gęba krzywą po pistolet sięgnął.
Pan
Jacek krócice wyszarpnął i tak się ozwał.
- Takie żeście zbóje, że tak na szlachcica nastawać chcecie! Spróbuj asan kurek odciągnąć a dziurą z żywota wszystek coś dzisiaj wypił z juchą ci ucieknie.
Wodził lufą pomiędzy jednym a drugim na niebaczny gest czekając.
-
Sięgnij do pasa który, cyngla ruszę. Na dwór wychodzim !!! Nuże wszyscy przed karczmę !!!
Zakotłowało się przy wejściu, bo każdy się pchał, wnet i izba opustoszała.
Przeciwnicy stanęli naprzeciw siebie, a wokół krąg luźny się zrobił.
Bończa pistolet za pas zatknął i ramiona splótł, wiedząc, że ktoby teraz zdradziecki jaki uczynek zrobił, tedy na miejscu przez innych by rozsiekany został.
Wypatrzył też i
Nuszyk przeciskającą się z rosłym Kozakiem ku niemu i oczy tylko wzniósł ku niebu. Jeśli i ów trzpiot tatarski kogo wyzwał (a pewnie kogoś mniejszego niż ów siczowy wielkolud za ujmę by sobie miała) i pojedynkować się chce, nic jeno ze śmiechu na progu tej karczmy zatraconej zemrzeć mu przyjdzie.