Jako walka dobiegła końca, Pan Mateusz usiadł zasępiony. Począł przypatrywać się karczemnemu wnętrzu na powrót. Tak jakoby to pierwszy raz ją obaczył. I nijak mu nie przeszkadzały w chwili kontemplacji, trupy co to leżały porozrzucane, śmierdząc w koło juchą. Tak też rozmowy towarzyszy, czy też biadolenia żyda - nie żyda. Na jedną rzecz skrzywił się Pan Mateusz. Gdy Mości Leszczyński począł mówić o dalszych planach, Ankwicz skrzywił się i z niesmakiem pokiwał głową. Bo i czy to było po szlachecku obarczać człeka prostego jakim jednak żyd się mianował, wiedzą tak brzemienną? Zasmucił się tedy rycerz, lecz uwagę schował swą dla siebie. Rzekł jeno: - Choć pogoda lepsza. Jeśli waszmością trza, tedy idźcie szukać złota. Ja tu dłużej nie zabawię. Ruszać będę. Spotkamy się w obozie. Trza się szykować do bitwy, bo zdaje się że Ligęza mógł być przy racji.
To mówiąc wstał. Otrzepał hajdawery i ruszył do wyjścia. Po drodze zatrzymał się i wyciągnął pistolet co to miał przy pasie. - Nie trzeba było kazać mu wiedzieć mości Leszczyński. – spojrzał przeciągle na szlachcica. Poczym odwrócił się i wystrzelił. Rozległ się głuchy huk. A zaraz później zbolały jęk. Ciało żyda - nie żyda upadło i czuć już było jeno zapach prochu.
Mateusz spojrzał smutno. Poczym już tylko odwrócił się na pięcie i ruszył ku wyjściu. Konik zarżał wesoło. Biedak wyglądał okrutnie zmoczony tak w deszczu. Mateusz nie spodziewał się tak długo zasiedzieć się w karczmie. Poklepał zwierze po szyi szepcąc parę słów. Poczym zwinnie wskoczył w siodło i pogonił konia.
__________________ To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce. |