Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2008, 14:34   #2
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację


Toporna, prawie brutalna twarz rosłego krasnoluda siedzącego przy jednym z szerokich, drewnianych stołów gospody, której szyld mieścił wymalowane złotą farbą rogi jakiegoś zwierzaka, wyrażała całkowite znudzenie. Jego mięsiste wargi, niemal ginące pod jasnobrązowym zarostem, poruszały się lekko, wydając na świat kolejną porcję szeptów i mamrotania. Nad bulwiastym, pomarszczonym i przypominającym ziemniaka nochalem błyszczały głęboko i chyba też nieco zbyt blisko siebie osadzone piwne oczy, lekko przysłonięte krzaczastymi brwiami.
Był niechlujny i nieokrzesany - znać było, że nie dba o wygląd i dobre maniery, o czym świadczyły chociażby skołtuniona, kiedyś zapleciona w piękne warkocze broda, brudne i połamane paznokcie, czy noszące ślady gościńca, poplamione i znoszone ubranie. Od czasu do czasu, gdy w stojącym przed nim naczyniu pokazywało się dno, wtedy donośnym i przepitym głosem wołał usługujące dziewki, by uzupełniły trunek.

Jego podgoloną czaszkę znaczyła jedna, poszarpana szrama, biegnąca od czubka porośniętej krótko przystrzyżonymi włosami głowy, przez skroń, do kości policzkowej. Z tej samej, prawej strony rzucało się w oczy ucho, a raczej jego prawie całkowity brak - widać kolejna, poza blizną, pamiątka z jakiejś bitwy. Chociaż po bliższym spojrzeniu, na co ze względu na ogólny wygląd brodacza niewielu się zdecydowało, można było podejrzewać, że ucho zostało odgryzione!

Krasnolud co chwilę drapał się to karku, to po głowie, na której widać było odciśnięte ślady po hełmie, leżącym teraz obok na blacie. Wtedy dawała się też zauważyć kolejna makabryczna cecha jego wyglądu - brak ostatniej kości małego palca lewej dłoni. Mimo tych licznych defektów, krasnolud, zdało by się, niespecjalnie się tym przejmował.

Krasnolud siedział z posępną miną przed kuflem pachnącego chmielem i korzeniami trunku. Gęsta, biała piana spływała po zdobionych ściankach glinianego kufla. Kurdupel sękatym paluchem bazgrał coś w cieczy rozlanej na z grubsza tylko ciosanym blacie. Ci co go znali, a ze względu na jego niedawne pojawienie się w tym mieście, nie było ich wielu, zdali by sobie sprawę, że Detlef był niepiśmienny. Jednak na pytanie ciekawskiej karczemnej dziewki, krasnal z powagą odparł, że runy pisze. Kłamca pospolity.
Tym niemniej był tak skupiony na tej czynności, że nawet nie zauważył, że koniec jego brody nasiąka rozlanym na stole piwem. Chociaż z drugiej strony mogło nie sprawiać mu to różnicy.

Detlef był zniecierpliwiony. Nie zwykł czekać na nikogo, jednak tym razem potrzebował jakiegoś zajęcia, by podreperować skromny i kurczący się z każdą chwilą (i z każdym kuflem...) budżet. Początkowo siedział w umówionym alkierzu wraz z pięciorgiem obcych, tym niemniej podobnych sobie straceńców, którzy za opłatą godzą się ponieść wszelkie konsekwencje i niebezpieczeństwa absurdalnych misji, zlecanych przez przypadkowych pracodawców.
Zatem czekał i z każdą chwilą robił się coraz bardziej naburmuszony. Jego burkliwe mamrotanie, początkowo we Wspólnej Mowie, teraz brzmiało w dziwnej i zgrzytliwej, jak tarcie metalu o skałę, mowie górskiego ludu.

Ponownie bystrym wzrokiem dostrzegł dno poprzez resztki piwa w naczyniu. Nie czekając na obsługę wstał pobrzękując ogniwami mocno zniszczonej kolczugi i wyszedł z alkierza kierując się do baru. Zacumował przy ladzie, robiąc sobie trochę miejsca łokciami i przekleństwami. Bywalcy lokalu woleli się odsunąć, niż narazić na konfrontację ze spragnionym piwa krasnoludem.
- Piwa! - rzucił do karczmarza, nie przejmując się narzekaniami innych, czekających w kolejce klientów. Gderali coś o "chamskich krasnoludach" i "wrednych pokurczach", jednak na tyle cicho, by ten nie był w stanie zlokalizować mówiącego.

Oparty o szynkwas i nieopatrznie potrącony łokciem właściciela oręża, składający się z drewnianego trzonka i stalowej głowicy w kształcie walca nabijanego kolcami morgensztern, przewrócił się z hukiem zagłuszonym przez jęk bólu jakiegoś człowieka stojącego obok, wychylającego właśnie trzymany w ręku kielich. Poszkodowany zakrztusił się, poczerwieniał na twarzy, a po chwili, gdy odzyskał oddech obrócił się, gotowy za pomocą pięści rozwiązać sprawę przeprosin. Gdy jego wzrok napotkał ciężkie spojrzenie wyraźnie złego krasnoluda, oddał mu jednak broń bez słowa i wrócił do spożywania napoju, uprzednio dyskretnie rozmasowując boleśnie stłuczoną stopę.

- Hmmpff! - ze świstem powietrze opuściło bulwiasty nochal Detlefa. Zabrał podane mu przez baramana, ociekające pianą zimne piwo i podreptał z powrotem do alkierza, zajmując poprzednie miejsce. Beknął głośno, kolejny raz wyrażając swoje znudzenie prawie godzinnym czekaniem.

Ledwo zdążył usiąść, drzwi do komnatki z trzaskiem uderzyły o framugę, otwierając się na oścież. Do środka wbiegła zdyszana dziwna, białowłosa i złotooka kobieta. Detlef, doświadczając w swoim życiu już wielu nietypowych sytuacji, skwitował jej pojawienie się podniesieniem wysoko jednej brwi. Lewej.

Kobieta przedstawiła się jako Serafin, mruknęła coś o napiętym grafiku i wspomniała o "propozycji". Na te słowa krasnolud opuścił lewą i podniósł prawą brew. Jak zawsze, gdy zwietrzył interes.

Kobieta, jakby nie zdawała sobie sprawy czym grozi taka bezczelność, chwyciła JEGO kufel i upiła JEGO piwo! Jednak wyprawa do krainy bogów i pięćdziesięcioprocentowy udział w zyskach mimo, że przynajmniej trochę niesprawiedliwy, wydawał się na tyle kuszącą propozycją, że wspaniałomyślnie przemilczał doznaną krzywdę moralną.
"Tam mnie jeszcze nie było..." - pomyślał. A kraina bogów sugerowała, że tych co wrócą, nie będzie zbyt wielu. Wtedy połowa łupów może być już przyzwoitą prowizją. Podrapał się po brodzie, myśląc intensywnie.

Gdy kobieta wypiła jeszcze więcej, zabębnił paluchami po blacie, okazując swe niezadowolenie. Jednak marsowa mina krasnoluda znikła natychmiast, gdy zręcznie, z szybkością, o którą nikt by nie podejrzewał ponad stukilowego, mierzącego przy tym niespełna metr sześćdziesiąt brodacza, pochwycił rzucony w jego stronę pierścień. W ten właśnie sposób otrzymał zwierzchnictwo nad tą grupą - zlustrował zgromadzonych krytycznie - co mogło rodzić pewne perspektywy na większy udział w łupach. "Kto wie?" - myślał, uśmiechając się coraz szerzej. I choć nikt o zdrowych zmysłach nie nazwałby uśmiechu Detlefa ładnym, jednak karzeł sprawiał w tej postaci prawie sympatyczne wrażenie. A od przyznanego przed chwilą awansu jakby nieco urósł.

Zleceniodawczyni wychodząc z pomieszczenia, chyba celowo kręciła biodrami, widocznie bawiąc się spojrzeniami wlepionymi w siebie. Rzuciła jeszcze parę słów o konkurencji, jednak Detlef zapamiętał jedną sprawę - konkurencja siedzi w karczmie naprzeciwko.
- Może by im tak po przyjacielsku wpierdolić, na dobry początek... - sympatycznie rzucił pod nosem ni to do siebie, ni to do obecnych. W jego głosie nie było śladu nienawiści, czy nawet niechęci - taki właśnie był Detlef. Lubił najprostsze rozwiązania. A wyeliminowanie konkrencyjnej grupy, już na samym początku rywalizacji, było całkiem kuszącą propozycją. Przynajmniej wartą rozważenia.
- Ale to może chwilę poczekać - podsumował, wracając myślami do obecnych.
- Nie zrozumcie mnie źle - zaczął, a najbliżej siedzący poczuli wionący czosnkiem, kiełbasą i piwem oddech brodacza. - Nie chcę się z wami zaprzyjaźnić, nie szukam kochanki - tu spojrzał znacząco na dziewczynę - tym bardziej chłopca - surowe spojrzenie po szczerzącej się męskiej części towarzystwa. - Mamy do wykonania robotę, za którą możemy dostać kawał grosza... - przerwał na chwilę - Jeśli będziemy współpracować... - dodał, patrząc wymownie na obecnych.
- I będę bardzo niezadowolony... - z naciskiem na "niezadowolony"- ...gdy przez głupie wybryki albo brak współpracy kogokolwiek z was, nie zarobię na tym wszystkim obiecanych złotych gór. - Detlef, jak każdy krasnolud, świecił oczami, gdy tylko wspominał o złocie.
- Jeśli się to komuś nie podoba... - krótka pauza - ... to żegnam. Będzie mniej osób do podziału - wyjaśnił.
- Dobra. Nie lubię tego, bo przypomina casting na małżonkę, ale muszę wiedzieć na co was stać. Tylko krótko i na temat. Nie chcę znać waszych życiorysów, ani jak się wabi wasz kotek. Gadajcie, czym się zajmujecie i spadamy stąd - rozejrzał się ponownie po zgromadzonych przy stole.

Czekając na odpowiedzi chwycił kufel, z którego Serafin wypiła część piwa, zajrzał do środka i na wszelki wypadek powąchał podejrzliwie. Po czym wzruszył ramionami i wypił duszkiem do końca.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...

Ostatnio edytowane przez Gob1in : 21-11-2008 o 20:06.
Gob1in jest offline