Na długą chwilę po wyjściu Szramy w altanie zapanowała cisza. Galdor, jak zapewne wszyscy, próbował zrozumieć, cóż ów dziwny i skryty człowiek miał na myśli. Nie radził się.
Przemknęło przez głowę Noldora.
Sam wielokrotnie w czasie podróży i później, już w Rivendell nad księgą rozważał, ile z tego, co uczynił Orendil było jedynie wystarczające do uzyskania zaufania, a ile wykraczało poza zwykłe wyrachowanie.
Jednak nie mógł zlekceważyć ostrzeżenia, które otrzymał. Musiał być pewien swojej decyzji. Zbyt wiele nieszczęścia zostało już sprowadzone na Śródziemie przez błyskotki, które wykonali kowale z Eregionu. A przecież to przez nie został on później spustoszony przez Saurona, który zażądał oddania mu wszystkich Pierścieni Władzy, a sam chciał je wykorzystać do kontrolowania ich właścicieli. Właśnie w ten sposób usidlił Dziewięciu i stworzył z nich swoje najstraszliwsze sługi.
Musiał być pewien, a przynajmniej prawie pewien. Nie chciał pozostawiać Bree na pastwę upiorów, ale gdyby księga dostałaby się w niepowołane ręce ... Galdor wolał nie myśleć, cóż mogłoby się stać. Gdyby ktokolwiek mógł potwierdzić istnienie owego Orendila. Ktoś powinien o nim słyszeć, jeśli podróżował tyle, ile opowiadał. Ma jednak mój pierścień. Może nie stało się źle, że mu go dałem?
Jakby obudzony tą myślą, elf wstał energicznie.
- Przyjaciele. Dziękuję za zaufanie, jakim mnie obdarzyliście. Mam nadzieję, że go nie zawiodę. Proszę o jeden dzień, abym mógł wszystko przemyśleć i podjąć właściwą decyzję. Odpocznijcie w tym czasie i nabierzcie sił. - uśmiechnął się do zebranych - Kiedy wyruszymy, nie będzie na szlaku takich wygód, jak tu. - ostatnie słowa skierował przede wszystkim do niziołków.
Usiadł i delikatnym gestem dał znak Thule, że chciałby z nim zamienić jeszcze kilka słów na osobności.
Ostatnio edytowane przez Smoqu : 22-11-2008 o 21:41.
|