Jerzy Andrzej Głodowski h. Przeginia
No to ruszyło towarzystwo z karczmy. Imć Głodowski za szablisko porwał i ruszył ku wyjściu na hultajstwo nie bacząc, zostawiając ich za plecami. Wywołało to niemałe zdziewanie u Litwina, trudno mu było stwierdzić czym to było spowodowane. Być może pokładał nadzieję w braci szlacheckiej co jakąkolwiek zdradę na szablach by roznieśli. Może zaufaniem jakie miał do czujności pana Jacka. A może był aż tak ochotny do bitki, iż zakrzyknął w duchu sobie: Furda! Plecy im pokazując.
Przed karczmą już tłumek się zebrał. W krąg się poczęto formować. Głodowski żupan zrzucił jeno w koszuli ostając. Rękawy podwinął, szablisko dobył i ze świstem młyńców klika wywinął. Na piersi widać było złoty krzyż na rzemieniu zawieszony.
Twarz miał pogodną, radość biła mu z oczu. Ot miłował się on w burdzie! Powłóczył wzrokiem po zebranych gębach – wśród nich dostrzegł małą postać Taratarzynki, która go gromami obrzuciła. Przepatrzył, iż imć Jacek tak się ulokował aby mieć oko na resztę hultajów.
Mości Szczawiński był już gotów. Stał jako i Głodowski w hajdawerach i koszuli. Z dobytą szablą – husarka prezentowała się bardzo zacnie. Po szlachetce nie było widać, że spędził ostatnie godziny na obżarstwie i piciu. Pan Jerzy już miał mu animuszu dodać gdy ten skoczył na niego niczym kot na mysz.
Nastawał z wielką furią, Ciął włęg, wlic, walił w Głodowskiego niczym drwal w drzewo chcąc je powalić i za kolejne się zabrać. Ten z początku impetem sprowadzony do defensywy. Zastawa, unik… odskok. Gdy pierwsza gorączka Szczawińskiego minęła zatrzymał się… poczęli się obchodzić… powietrze z nich wychodziło świszcząc… - Co waści strach obleciał? Wydyszał Szczawiński - Postanowiłem sobie na asana pozerkać. Ale snadź, żeś bardziej do pługa nawykły niż do szabli!
Głodowski uderzył, szybko a krótko z nadgarstka. Chciał wypróbować przeciwnika, z kim ma tak naprawdę do czynienia. Cięcie wręcz spotkało się z szybką ripostą wkiść. Majdan pobrzmiewał rytmicznym brzękiem zimnej stali. Szlachcice chlastali się bez finezji od cięcie – zastawa, cięcie – zastawa.
Szczawiński znowu przejął inicjatywę. Zasypał Koroniarza gradem ciosów. Ciął na odlew, przyjął kontruderzenie z podlewu i znowu na odlew. Taką sekwencję powtarzali czas jakiś. Ręce im odruchowo się układały. Oddechy coraz cięższymi się stawały. Gdy Szczawiński tempo spróbował zmienić pan Jerzy wyprzedził go i zwarł się z nim. Szabliska oburącz chwycili przepychać się poczęli.
Wzrok w siebie wbili. Czoło szlachetki pulsowało żyłami co mu na nie wystąpiły. Oczy miał zwężone. Wzrok czujny a srogi. Głodowski zdawał się być wielce radosny. Oczy się mu śmiały. Gęba w półuśmieszku zastygła. - Żaden z waści gracz na szable! Wysyczał Głodowski.
Odskoczyli od siebie. Teraz imć Jerzy nastąpił na przeciwnika. Zrazu jego przewagi widać nie było ale po kilku wymianach wziął górę. Uderzał z lekkością a finezją. Cięcie, zwód, pchnięcie… począł się cofać pod jego ciosami, osłaniał się coraz bardziej nieporadnie… klingi się ponownie związały. Głodowski przyciął krótko, z nadgarstka w łeb. Wydawałby się cios jeno o włos go minął. Odskoczył!
Na podwórzu rozległy się jakieś okrzyki. Jakiś ruch powstał.
Szczawiński za ucho się złapał, a spod palców jucha mu wypływać poczęła. Mina nietęga. Strach w oczy zaglądnął. Już miał coś wystękać ale Głodowski go zakrzyczał. - Nie skomlij psi synu! I natarł z impetem.
Szabliska znowu przemówiły. Drapichrust stracił cały animusz. Krew spływała na biel koszuli. Zwarli się na krótko, Głodowski młynca wywinął i szablisko wyłuskał. Nim husarka na ziemi zaległa solidnego kułaka przeciwnikowi wymierzył. Ten za żywot się pochwycił po to tylko by kopniaka w gębę dostać. Imć Jerzy drugiego mu wymierzył jak już leżał. Ten jęknął jeno i co w żywocie miał, na zewnątrz wydobywać się poczęło.
Natenczas imć Bończa obaczył jak zawalidroga w sprawę postanowił się wmieszać i dłoń na krócicę mu powędrowała. Nim zdążył cokolwiek poczynić kto inny wmieszał się we wszystko i jeno czujne spojrzenie Litwina obaczyło co mu Bóg pozwolił obaczyć. Lecz Głodowski tym się nie turbował bo nie dojrzał tego. Do Szczawińskiego dostąpił: - Precz mi szelmo z oczu! Zbieraj kpów swoich i na trakt dymaj bo jak mnie rozeźlisz to na szmaty rozerwę!
Wtem rwetes się wielki rozległ. Ku wielkiemu zdziwieniu imć Jerzego prym w krzykach piskliwy głosik Nuszyk wiódł. Stała ona obok jakiegoś Koguta Kozackiego. Widać było, że dowcip w nim nie lichy a i na wojennika wyglądał. Nim zdarzył do nich podejść jakieś szaraczki winszować mu poczęły, a Kozak skierował się w drugą stronę.
Jak już się od nich wyswobodził widział jak Zaporożec na stronie z Tatarzynką w wielkiej komitywie na stronie gadał. Głowy by uciąć sobie by nie dał ale odniósł wrażenie jakoby wyjął coś z zapasa i wręczył jej. Wtem Bończa go odnalazł i jakim ciepłym słowem poczęstował.
Ten szczerze się uśmiechnął i jeno głową skiną w kierunku gołąbków. A pan Jacek jeno ramionami wzruszył.
- Furda!! Panowie Bracia pijmy i weselmy się! Żydzie antałki wytaczaj! Z tymi słowami na ustach w progi karczmy wkroczył. W Moszka cisnął mieszkiem co to na reperację dwora trzymał. I do dzbana z utęsknionym trójniaczkiem się zabrał. |