Trudno by było, żeby Zygmunt nie słyszał, co mówi Korneliusz, gdyż ten niezbyt głos ściszał. W pewnym stopniu nawet się z nim zgadzał. Ale tego typu słowa mogły podsunąć Szabrownikowi jakieś głupie myśli. Poza tym inne opcje były, jak na razie, mało optymistyczne.
Trudno było dyskutować o możliwościach zdradzenia ich przez Szabrownika w obecności tego ostatniego. W końcu jednak, by nieco uspokoić Korneliusza, a myśli Szabrownika skierować na inne tory, Zygmunt powiedział:
- Tak sobie myślę, że gdyby nasz przewodnik prowadził nas w zasadzkę, to z pewnością by mu się to nie opłaciło. Przede wszystkim ponosi ryzyko, że zginąłby jako pierwszy. - Oczy Zygmunta, ledwo widoczne spod nasuniętej na czoło futrzanej czapy stały się przerażająco zimne. - Chyba nie sądzi, że dalibyśmy się zabić bez walki, a wtedy on byłby pod ręką. Po drugie, żeby nas pokonać, trzeba by ładnych paru ludzi. Jaki wtedy łup przypadłby mu w udziale? Żaden. Najwyżej niektórzy mieliby do niego pretensje, skoro o przez niego zginęłoby kilka osób. Zygmunt miał nadzieję, że takie rozumowanie przekona nie tylko Korneliusza, ale i Szabrownika, który wiele z tego musiał słyszeć.
- Pamiętasz tamtego niedźwiedzioczłeka? - spytał Korneliusza. - Sam wiesz, że człowieka o wiele łatwiej zabić, niż takiego mutanta.
- Z drugiej strony... Jeśli znasz inną metodę, by znaleźć wejście... - spojrzał spod przymrużonych powiek na rozmówcę. Ze słów tego ostatniego można się było paru rzeczy domyślać... |