Kit skinął głową. Domyślał się, że Patrick najpierw sprawdził tamten koniec ścieżki, ale lepiej być przezornym, niż martwym.
- Moja strona prawa - powiedział. - Pójdę trochę z przodu... Z dwa, trzy metry. Potem się zmienimy...
Obeszli polankę, a potem zanurzyli się w mroczną dżunglę.
Niech to szlag... - Kit zaklął. W myślach, by nie robić niepotrzebnego hałasu. - Musiałeś akurat teraz wystawić swoją paskudną gębę...
Spojrzał z wyraźnym brakiem sympatii na lśniący srebrem sierp księżyca. Gdyby to była randka, to pewnie byłby zachwycony obecnością Towarzysza Ziemi, natchnienia poetów i obiektu westchnień wilków. W tym momencie wolałby nów albo czarne chmury i towarzyszący im mrok, dzięki czemu nie byliby widoczni jak na dłoni.
Zatrzymał się na moment widząc, jak ścieżka obniża się i prowadzi między ściany wąskiego parowu. Idealne wprost miejsce na zasadzkę.
- Prosto, czy... - gestem zasugerował wspięcie się na porośnięte krzewami zbocze. Patrick postukał w tarczę zegarka i wskazał wejście do parowu. Potem ruszył przodem. Faktycznie gonił ich czas. W gruncie rzeczy prawie go już nie mieli...
Mimo gładkiego dna parowu szli niezbyt szybko, rozglądając się na wszystkie strony. Nagle Patrick zatrzymał się, gestem dłoni wskazując lewą stronę, z której dobiegał jakiś szmer.
Strumyk - ucieszył się Kit. Szmer wody mógł zagłuszyć odgłosy ich kroków. Poza tym, jeśli ktokolwiek rozbił obozowisko, to z pewnością zrobiłby to niedaleko wody...
O mały włos wpadłby na Patricka, który cofnął się gwałtownie. Przyczyna takiego gestu była oczywista... Zanurkowawszy w krzakach porastających brzegi parowu mogli spokojnie obserwować to, co znajdowało się na polance.
Spokojnie, w znaczeniu, że nikt im nie przeszkadzał w przyglądaniu się polance i ludziom, którzy tam się znajdowali. To natomiast, co widzieli, raczej nie sprzyjało zachowaniu spokoju.
Cholerne bydlaki - pomyślał Kit, widząc dwóch rebeliantów, ciągnących ze sobą młodą dziewczynę. Z pewnością nie po to, by podziwiać księżyc... Miał tylko nadzieję, że Patrick nie zerwie się, by biec z pomocą. Sam z trudem się opanował, gdy dziewczyna zaczęła krzyczeć.
- Dziesięciu - wyszeptał prosto do ucha Patricka. - Sześciu lub siedmiu szwenda się pomiędzy ogniskami, dwóch zabawia się z dziewczyną, dwóch pilnuje rybaków. Dziesięciu lub jedenastu... O cholera... - syknął na widok przywiązanego do ramy mężczyzny, najwidoczniej wodza.
- Czego on jeszcze może chcieć od niego? - szepnął Patrick.
- Może skarbów z Doliny Słoni - odparł Kit równie cicho. Przygryzł wargi, gdy do jego uszu dotarł kolejny krzyk dziewczyny. Jeszcze bardziej rozpaczliwy.
- Proponowałbym... - zaczął. Uśmiechnął się, ale uśmiech ten z pewnością przyjemny nie był. - Obejdźmy polankę i odwiedźmy tamtych dwóch... Są zajęci i nawet nie zauważą, gdy... - nie kończąc zdania wykonał jednoznaczny gest w okolicy szyi. - Idziemy?
Byli co prawda tylko na zwiadzie, ale nikt nie zabronił im sprzątnąć kilku niemiłych osobników. Na upartego można by to nazwać rozpoznaniem walką... |