Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2008, 19:20   #8
sheey
 
Reputacja: 1 sheey jest godny podziwusheey jest godny podziwusheey jest godny podziwusheey jest godny podziwusheey jest godny podziwusheey jest godny podziwusheey jest godny podziwusheey jest godny podziwusheey jest godny podziwusheey jest godny podziwusheey jest godny podziwu
Wysoki, blady, dobrze zbudowany mężczyzna. Szczupła, blada twarz, blond włosy miał zaczesane do tyłu, bladoczerwone usta, zielone, jakby wyblakłe oczy. Czarny płaszcz zarzucony za oparcie krzesła, ładne, prawie eleganckie, czarne, nie licząc koszuli, ubranie. W koszuli kilka kieszeni, w niektórych coś się znajdowało, u pasa zawieszony zdobiony rapier w czarnej pochwie. Feryn sprawiałby wrażenie człowieka bogatego, gdyby nie płaszcz z dwiema dziurami, poplamiona koszula, ubłocone buty oraz ślady rdzy na koszyku broni.

Siedział stukając długimi palcami o blat dębowego stołu. Karczma była paskudna, ale nie najgorsza, jaką widział. Zakurzona lada, zakurzone butelki po winie (Feryn nie wierzył, że tak dobre roczniki mogą znajdować się w takich czasach w takiej oberży), światło sączące się przez brudne szyby. Już na pierwszy rzut oka było widać, że karczmie nie powodzi się najlepiej. Nic nie pił, nic niejadł tylko obserwował białowłosą kobietę. Serafin… Serafin, jak na gust wampira, wypiękniała, ale to wciąż był tylko człowiek. Wampir słuchał uważnie każdego słowa, które wypowiadała. Stosunek do drużyn miał neutralny, było mu to obojętne. Dziwaczne zachowanie Anthel zignorował, natomiast przemowa Sary sprowokowała go do wyrażenia swoich poglądów na temat ludzi, a sprawiało mu to satysfakcję.

- Pochodnie mówisz? Mamy dużo wspomnień z pochodniami. Gdyby ludzie byli przynajmniej trochę doskonalsi, wiedziałabyś o czym, mówimy. A tak, przez waszą krótkowieczność, wszystko ci powoli wytłumaczymy. Wiesz, jak to jest z wampirami. Lubią ludzką krew, tak jak wy, ludzie, inne używki. Sto pięćdziesiąt lat temu, w niezrozumiałym przypływie szału w tych waszych móżdżkach narodziło się dziwne przeświadczenie, że trzeba wytępić wampiry. Niezrozumiałym, ponieważ to zwykły hm… - Feryn podrapał się po brodzie patrząc na Saręto swoistego rodzaju łańcuch pokarmowy, a my jesteśmy na jego szczycie. Zwierzęta jedzą trawkę, wy jecie zwierzęta, my was wypijamy. Chyba jesteście w stanie to zrozumieć. My osobiście, staramy się ograniczać picie krwi z pewnych powodów, których nie chcemy zdradzać. Wracając do tematu. Oczywiście jakiśFeryn uniósł dłonie i to zginał, to rozprostowywał palec wskazujący i serdeczny - inteligent wymyślił jedyny słuszny sposób zabicia wampira: osinowym kołkiem i ogniem. Wyobraź sobie teraz tłum głupców uganiających się za tobą z zaostrzonymi kijkami i płonącymi pochodniami. Jak widzisz z marnym skutkiem, jeszcze żyjemy. Jesteś jak oni, jak każdy inny człowiek, Saro. Wybuchowa. Przecież mamy tworzyć jakąś drużynę, więc bez pogróżek. Nie polubimy was, bo jesteście ludźmi. Ewentualnie tego gnoma, chociaż może nas spowalniać i utrudniać zadanie. - Feryn skierował wzrok na twarz Sary i delikatnie zmrużył oczy – Sądząc po twojej pięknej – ten wyraz wymówił głośniej niż pozostałe – twarzy i zachowaniu jesteś dziewicą, prawda?Feryn oblizał wargi, uśmiechnął się, a właściwie wyeksponował swoje kły i puścił oko do Sary. – Tak w ogóle, to zapomnieliśmy o naszej uprzejmości. Nazywamy się Feryn, nie ma zamka, którego nie otworzymy. To powinno wam wystarczyć. Nawiązując do zadania. My proponujemy wyruszyć teraz. Zadanie jest przecież na czas i mamy konkurencję. My już wyruszymy i poczekamy koło wieży, zrobimy zwiad. – tak naprawdę nie chciał zrobić żadnego zwiadu, tylko nie miał ochoty na rozmowę z ludźmi ani gnomem, a do takiej by na pewno doszło. - Chyba sobie bez nas poradzicie, przecież macie lidera. – wampir wstał, rzucił srebrniaka karczmarzowi i wyszedł z karczmy.

***


Śnieg zaskrzypiał pod jego butami. Feryn nie lubił zimy. Słońce jest wtedy wyjątkowo ostre, a śnieg jeszcze to wzmacnia. Skręcił w uliczkę zaraz obok karczmy. O ile na głównych ulicach głód nie rzucał się aż tak w oczy, to w ciasnych alejkach i uliczkach był wszechobecny. Wychudli ludzie zakradający się na tyły karczmy kradli resztki, aby zjeść prawdziwą ucztę! Miskę grochu z marchewką na cztery osoby. Powszechnie znana teza, że po grochu ma się wyjątkowe gazy, znajdował w tych czasach potwierdzenie, ponieważ w porównaniu z innymi produktami zbiory grochu były wyjątkowo obfite. Co chwila ktoś zatruwał powietrze wydając przy tym dźwięk „Prr!” bądź „Pryk!”. Wampir przeciskał się między cuchnącymi ludźmi zasłaniając nos płaszczem. W końcu trafił na jakiś zaułek. Skręcił tam i dopiero wtedy zauważył grzebiące w śmietniku dziecko.
- Psst! Mały. Chcesz srebrniaka? – powiedział Feryn z ciągle zasłoniętym nosem oraz ustami. Dziecko, w wieku około siedmiu lat, wynurzyło głowę z kosza, spojrzało na wampira błękitnymi oczyma.
- Chcę. – powiedziało i wyciągnęło rękę w kierunku wampira.
- Nic za darmo. Pewnie wierzysz w Turyka?
- Wierzę.
- To głu… - przerwał wampir zanim wygłosił swoją opinię na temat religii. – To zamknij oczy i zmów trzy razy „Turyku daj nam pajdę chleba.” – najnowsza modlitwa, specjalnie wymyślona na potrzeby głodujących ludzi.
- Nie ma głupich. Zamknę oczy a ty mi wbijesz ten swój rapier w serce i mnie potem zjesz. – dziecko przeniosło wzrok z twarzy Feryna na jego broń. Feryn odsłonił usta i uśmiechnął się. Dziecko zrobiło przerażoną minę.
- Mów! Przecież Turyk cię posłucha, prawda? – dziecko zamknęło oczy i zmówiło trzykrotnie modlitwę. Gdy podniósł powieki nie zobaczył ani srebrniaka, ani wampira. Tylko na niebie krążył sokół.

***


Feryn leciał nad miastem w kierunku Wieży Czterech Węży.
Biała śniegowa pokrywa zalegała na dachach oraz ulicach. Gdzieniegdzie nie było śniegu, tylko spalona ziemia. Pewnie przez stosy. Feryna ciekawiło, czy ci głodujący ludzie się grzeją przy tych „ogniskach”, w których opałem byli ich znajomi, może rodzina. Leciał szybko i po trzech minutach zbliżył się do Wieży Czterech Węży. O ile na początku miał zamiar krążenia nad miastem, teraz zmienił zdanie. "W końcu chodzi o dużą kasę, ale w pojedynkę raczej jej nie zdobędziemy, więc trzeba współpracować z każdym, nawet ludźmi". Jego plan był prosty: zamienić się w muchę, pozwiedzać wnętrze wieży, wylecieć i dołączyć do drużyny.
Nastąpiło cichutkie "Pyk!" i sokół zniknął. Wprawniejszy obserwator zauważyłby malutki punkcik na niebie, przypominający z kształtu muchę.
 

Ostatnio edytowane przez sheey : 25-11-2008 o 16:51.
sheey jest offline