Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2008, 19:40   #6
Avdima
 
Avdima's Avatar
 
Reputacja: 1 Avdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputację
Miasto Ośmiu Węży...
Rozpusta, brud, bieda. Miasto, gdzie na każdym kroku można natknąć się na błędy cywilizacji. Miejsce, do którego tylko masochista zawita, nie mając jakiegoś wyższego celu.
Teraz to ruina, zaledwie drobinka dawnej świetności.
Kto się znał na rzeczy, mógł miasto skwitować jednym, krótkim stwierdzeniem: cud architektury.

Miasto niemal idealnie symetryczne. Pokrętne uliczki, zdające się nie mieś większego sensu były efektem zaplanowanym przez najznamienitszych rzemieślników, znawców swojego fachu. Naznaczone jednak czasem, zaczęły przypominać chaotyczny zbiór prowizorycznych konstrukcji, większość miasta zamieniło się w slumsy, a najbogatsze budowle od dawna wyglądają jak ruiny.
Vincent nie znał się na architekturze, od niedawna dopiero zaczął zgłębiać ten temat. Dla niego miasto było nowością, tak wielkie i niegdyś znamienite, jednak zaledwie zalążek tego, co napotkać można w innych, większych miastach.

Blackborne miał się spotkać z wysłanniczką Wyszemira w świątyni Sylibi. Był ciekawy tego, co też stary wyga ma do powiedzenia na temat jego ojca. Interesowało go również zlecenie, jakim siwobrody miał go obarczyć. Znając starca, a była to znajomość raczej krótka, zadanie będzie wychodzić daleko poza standardy codziennych czynności. Inaczej po co miałby zgłaszać się do kogoś takiego, jak on?

Vincent siedział na starej, ściętej w połowie kolumnie. Czekał już kilka godzin, dawno przed tym, jak zaczęli zbierać się inni najemnicy. Ledwo dostrzegał innych kandydatów, słabo widział miejsce spotkania, za to dźwięki dochodziły tutaj doskonale. Nie chciał rzucać się w oczy, wolał poczekać, aż zbiorą się wszyscy i przyjdzie wreszcie Serafin.
Czas się dłużył, a gdy już dotarło pięć osób, tyle ile miał spotkać w świątyni, żadnej dziewczyny jeszcze nie było. Trudno, będzie trzeba poczekać jeszcze trochę...

Blackborne robił się powoli głodny, nie przewidział, że aż z takim opóźnieniem dotrze posłaniec. Gdyby wiedział, poświęcił by część czasu na zwiedzanie świątyni. Była wyjątkowo ciekawą budowlą, interesujące było szczególnie to, jakie zabiegi zastosowali budowniczy, by można było czcić boginię w pełni jej chwały.
- Piękna pani Serafin kazała wam to oddać - z zamyślenia wybił Vincenta głos młodego chłopaka. Co jest grane? Wielmożna pani nie ma czasu pofatygować swojego uszlachetnionego dupska do ludzi, których chce wynająć?

Słowa jakiegoś mężczyzny dochodziły do nadal siedzącego na kolumnie Vincenta. Cóż, przynajmniej przeprosiła za nieobecność.
Cała sprawa zaczęła śmierdzieć jeszcze bardziej, niż przedtem. Wyszemir pojmany? Druga grupa? To mają być jakieś wyścigi?
Martwił go też lider, który niekoniecznie musiał się do tego nadawać. Jako typ dość indywidualistyczny, Vincetowi już wystarczająco nie pasowała praca w grupie, do tego jeszcze konkurując z inną grupą.

Osoba przedstawiająca się jako Biały Kruk zabrała głos. Z tego, co mówił, wynikało, że został liderem. Z dalszej części również to, że liderem nie ma ochoty być. W sposób zdający się być uczciwą polityką wyraźnie dał do zrozumienia, że wolałby, by ktoś inny przejął pałeczkę dowództwa, jednocześnie podnosząc poziom zaufania wśród innych. Sprytnie, ma gadane.

Po słowach Kruka, wtrącił się ktoś inny. Cóż, słusznie gada. Do tego wszystkiego, stosując nie mniej podłą gadaninę, zgłosił siebie na przywódcę. Jeszcze jedna taka osoba, a chyba Vincent pozostanie na tej kolumnie do czasu, aż sobie pójdą. Głosowaniem w tej chwili wiele nie zdziałają, szczególnie na tak błahy temat. Jak dla Blackborne'a, mogłoby nie być żadnego przywódcy, zaś wszystkie spawy uzgadniane razem. Niech każdy robi to, co potrafi najlepiej.

Zaraz za Isebrinem odezwał się Aaron Houesmann. Jego słowa brzmiały wyjątkowo spokojnie jak na to, że mężczyzna wystawał nawet zza zrujnowanych ścian świątyni. Tak, to chyba najsłuszniejsze rozwiązanie, zająć się wreszcie tym, co było do zrobienia.
Vincent zeskoczył z kolumny, lądując na ziemi w rozkroku, podpierając się przy tym ręką. Narobił przy tym trochę hałasu, gdyż zeskoczył wprost na zimną, kamienna płytę, niemniej twardymi butami. Szybko postawił się do pionu i podszedł do swoich, chciał czy nie, współpracowników.


Przed zebranymi stanął dość wysoki mężczyzna, na oko jakieś metr dziewięćdziesiąt. Twarz miał dość przeciętną, lekko podkrążone, szare oczy i mocno zbudowany nos, co było widać głównie od boku. Włosy czarne, zmierzwione, mające kilka centymetrów długości.
Ubrany był w długi do kostek, czarny płaszcz, szczelnie zakrywający to, co nosił po spodem. Wystawał tylko biały kołnierz, na pierwszy rzut oka widać było, że ze zwykłej koszuli, jakie nosiło wielu przedstawicieli klasy średniej.
Na nogach miał wysokie i wyglądające na ciężkie buty. Wielu robotników fizycznych takie buty nosiło, jak choćby górnicy.
W ręku trzymał coś długiego na półtora metra, zawiniętego w płachtę materiału. Była szczelnie zawinięta wokół przedmiotu, przez co nie dało się go dostrzec Przez ramię miał również przewieszoną torbę, jednak i ona była zamknięta dla oczu ciekawskich.

Łatwo było się zorientować, kto był kim. Krukiem musiał być ten siwy, Isebrin to ten ładny i pachnący, zaś Aarona widział już z daleka.
- Popieram zdanie żołnierza - popatrzył na rosłego Aarona, który faktycznie zdawał się wyglądać jak wojskowy, nie tylko przez plecak, ale i budowę, która raczej do pospolitej nie należała - Niech Kruk zachowa ten pierścień, lepiej byśmy się naradzili, co robić w tej sytuacji.
Przez cały czas lekko się uśmiechał, można by powiedzieć - złowieszczo. Wyraz ten nie znikał z jego lica od samego początku.
Nie czekając na odpowiedź, już nie uśmiechając się, szybko dodał
- Wyprzedzając snucie się po karczmach i degustację miejscowego piwa, by wreszcie znaleźć miejsce, gdzie moglibyśmy się naradzić, wysuwam propozycję, byśmy zrobili zwiad i dowiedzieli się jak najwięcej o tej wieży - dalej, nieprzerwanym potokiem słów, bez dłuższych oddechów, ciągle mówił - Każdy z nas zapewne ma jakąś dziedzinę, w której się specjalizuje, dlatego to nas wybrano do tego zadania - nie wspominając kolejnej grupy - Ja mogę dowiedzieć się, gdzie położona jest ta wieża, chociaż to dość dokładnie widać z daleka, jednak miasto pokrętne i nieraz zdradliwe - biorąc pod uwagę, że Vincentowi zajęło jakieś trzy godziny znalezienie świątyni po tym, jak trafił do tej w drugiej części miasta - Co wy zrobicie, to już wasza sprawa. Oby tylko te informacje się nam do czegoś przydały.
Blackborne przełożył swoje zawiniątko przez ramię, i zaczął iść w kierunku kiedyś jeszcze istniejącego wyjścia. Zatrzymał się i odwracając nieznacznie głowę, powiedział
- Właśnie, nazywam się Vincent. Idziecie, czy będziecie tak stali?
 
Avdima jest offline