Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-11-2008, 01:30   #218
alathriel
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
Zostałam tak stojąc na środku pokoju. Był skromnie, ale za to bardzo elegancko umeblowany. Chociaż z tym skromnie mogłam trochę przesadzić. Po prostu różnił się do willi Lucciannich, chociaż i tak był bogatszy od przeciętnego domu.

Dodatkowo mało, który dom był urządzony gustownie. „Szarzy” ludzie tak naprawdę nie zwracali na to takiej uwagi. Mieli ważniejsze problemy. Czułam się jakoś nie na miejscu. Nieznajomy dom, nieznajomej osoby w nieznajomym miejscu. Czułam się coraz bardziej zmęczona. Delikatnie kręciło mi się w głowie. Dziwne. Raz na jakiś czas przed oczami pojawiały się mroczki. Starałam się obudzić za wszelką cenę, jednak naprawdę potrzebowałam odpoczynku. Ponoć im dłużej człowiek nie śpi tym bardziej staje się płaczliwy i łatwiej się denerwuje. W tej chwili wizja kolejnych bezsennych dni, na jakie się zanosiło sprawiła, że zrobiło mi się dosłownie niedobrze (zwłaszcza psychicznie) i naprawdę chciało mi się płakać. Potrafiłam się jednak powstrzymać. Tak bardzo chciałabym zamknąć oczy i ułożyć się wygodnie… gdziekolwiek. Zaczynały mnie też powoli dopadać dreszcze. Wycieńczenie organizmu? Przecież już nie raz zarywałam dwie noce, czasami nawet, tak jak teraz, trzy. Problem polegał jednak na tym, że nigdy te kilka dób nie wymagało ode mnie takich wysiłków fizycznych ani psychicznych. Przetarłam zaczerwienione, zmęczone oczy i postanowiłam jednak usiąść. Świat zaczynał wirować w niebezpiecznie szybkim tempie. Złapałam się oparcia najbliższego krzesła, wzięłam oddech na tyle głęboki na ile pozwalały mi na to zamknięte usta (w żadnym wypadku nie chciałam żeby Margot zauważyła) i opadłam na siedzenie. Czułam się nieswojo, ale w tym momencie po prostu musiałam usiąść nawet, jeśli miałoby to kogoś urazić. Trochę pomogło. Karuzela wyhamowała. Prawie.


Po chwili w pokoju pojawił się Caspian.
- Przyniosłem herbaty. - Uśmiechnął się ciepło i całą tacę z dzbankiem złocistego płynu i trzema filiżankami postawił na stoliczku. - Niestety nie słodzę, tak więc...
- Odpuść sobie. Musimy porozmawiać. - Margot nie pozostawiła żadnych złudzeń, co do celu wizyty. I ten jej paskudny, wyniosły ton głosu.
Caspian jednak z namaszczeniem rozlewał ciepły płyn do porcelanowych, zapewne bardzo cennych filiżanek.
- Margot, Margot. Jaka ty dzisiaj jesteś cięta. - po czym wbił w nią swój matowy wzrok. Czyżby niema groźba? Zlustrował ją, po czym jeszcze spojrzał na ciebie. - Jesteście potwornie zmęczone. Przykro mi to stwierdzić, ale wyglądacie strasznie. Ile dzisiaj spałyście? - było to raczej pytanie retoryczne, gdyż nie pozwolił montence przerwać - Nie zgadnę. Trzy godziny?
Zapadła cisza. Widocznie Margot zabrakło odwagi, żeby zaprzeczyć.
- Tak myślałem. Maraton uprawiasz kochana panienko? - zwrócił się do niej. Gdzieś w kącikach ust zaczaiła się ironia. - A ty jej wtórujesz?
Tym razem pytanie padło w twoją stronę. Ale nie wymagał odpowiedzi. Nawet nie zdążyłyście zaprzeczyć.
- Wierzę, że problem, z jakim do mnie przychodzicie to nie kupno nowej sukni czy miecza. Z takimi błahostkami pojawia się tu jedynie Orfeusz - Caspian machnął ręką, jakby obecnie ta uwaga była tu zbyteczna. - Ale cokolwiek to jest, nie dacie temu rady w takim stanie. Ile macie czasu?
- Pięć dni.- Zrezygnowany ton głosu zasugerował, że jakakolwiek dyskusja z tym człowiekiem do niczego nie prowadzi.
- Dobrze, wystarczy. Dzień poświęcicie na odpoczynek, a zaczniecie od zaraz. Oba pokoje gościnne są gotowe. - wstał i wskazał dłonią drzwi za Twoimi plecami (czyli po przeciwnej stronie niż wszedł z filiżankami).
- Ale... - Margot starała się oponować.
- Nic z tego. Bez dyskusji. - i łapiąc was obie za łokcie zaprowadził do sąsiedniego pokoiku.

Okazało się jednak, że tutaj nie było żadnych łóżek. Pokój stał zupełnie pusty i wielkością nie przewyższał komódki na narzędzia. Z tą różnicą, że wszystkie ściany obwieszono obrazami. Między ramami nie było żadnych wolnych przestrzeni. Nawet na suficie wisiało kilka.
- Nie wiem jak ty - zwróciła się do ciebie Margot - ale ja biorę tą zieloną sypialnie. Dobranoc.
I bez większych oporów podeszła do obrazu

i najzwyklej w świecie, weszła do jego wnętrza! Po czym zasłoniła wam przed nosem zasłonkę i usłyszałaś pusty odgłos, który sugerował, że rzuciła się na łóżko i zasnęła jak kłoda.
- No to teraz panienki kolej. Proszę się nie obawiać, one nie gryzą. - Caspian zapewne miał na myśli obrazy. Wskazał ci jeden i pchnął cię delikatnie sugerując, że w tamtym łóżku wspaniale można odzyskać siły.



Spojrzałam na niego zmęczonym, nieprzytomnym wzrokiem i delikatnie przytaknęłam. Nie miałam siły się z nim kłócić. Zresztą nawet nie chciałam. Łóżko wyglądało nieprzyzwoicie wręcz zachęcająco. Bezmyślnie wlazłam w ścianę, a jednak nic mnie nie zabolało. Nagle znajdowałam się w przyjemnym pokoju.
Wszechobecny spokój. Zapach drewna. I ta genialna wręcz cisza.
Spojrzałam na łóżko i bez pardonu na nie runęłam. Nie miałam nawet siły się jakoś przebrać. Skuliłam się w kłębek na wygodnym posłaniu i odpłynęłam.

Ciemno.
Cisza.
Szum wiatru.
Kołysanie.
Otworzyłam oczy. Nad głową kołysał znajomy sufit. Byłam ..
Otworzyłam szerzej oczy.
Mandragora!
Nie mogłam w to uwierzyć!
Poderwałam się i zwyczajowo spadłam z koji.
Roześmiałam się prawie przez łzy. Czyli do tej pory cały czas spałam?
To wszystko był sen, tylko sen.
Nie byłam w voddacce. Nie spotkałam Róży. Nie poznałam Ce..
Urwałam.
Oczy mi się zaszkliły. Dlaczego? Poczułam jakiś dziwny smutek i tępy ucisk w sercu. Otrząsnęłam się, wstałam z podłogi i wybiegłam na pokład.
Świeciło słońce. Morze delikatnie kołysało statkiem. Wszyscy jakoś sprawnie się uwijali przy swojej robocie. Na bakburcie siedziała mewa. Mewa? No tak. Faktycznie. Staliśmy. Wyjrzałam przez sterburtę i obrzuciłam wzrokiem port.
TEN port.
TEN VODDACCIAŃSKI port! O co u chodzi?
Nagle poczułam pukanie w ramię. To była Gunrud.
- kapitan cię wzywa – powiedziała obojętnie i zeszła pod pokład. Zamrugałam nie odezwawszy się ani słowem. Kapitan? A ten, czego chce? Ścisnęło mnie w żołądku. Wezwanie przez kapitana nigdy nie wróżyło dobrze, a już na pewno nie TUTAJ.
Wzięłam głębszy oddech, wzruszyłam ramionami i pomaszerowałam w stronę kajuty zrzędy. Zeszłam powoli pod pokład.
Dziwne.
W miarę oddalania się od pokładu robiło się coraz ciemniej. Nie chodziło o to, że padał cień. Po prostu robiło się nienaturalnie czarno. W końcu nic nie widziałam.
Zeszłam o stopień w dół.
Stopień.
Nie było stopnia!
Straciłam równowagę i runęłam w dół.
Co do?
Spadałam i spadałam.
I spadałam
Nagle poczułam niesympatycznie stabilny grunt
Nogi ugięły się jak sprężyny sprawiając, że kucnęłam… tylko po to żeby natychmiast znowu stanąć do pionu.
Otworzyłam oczy i wzięłam głęboki oddech.
Poprawka. Planowałam wziąć oddech, ale cos mi to skutecznie uniemożliwiało.
Spojrzałam w dół, na siebie. Gorset, suknia, rękawiczki. Cholernie niewygodne buty. Zaraz przecież to … Rozejrzałam się błyskawicznie. Dookoła mnie panowała ciężka od papierosowego dymu i nawału ludzi, atmosfera. Bal u Róży!
Poczułam skurcz w żołądku. Czyli TO jest sen. Pojawiła się jakaś dziwna ulga. Moim skromnym zdaniem – zupełnie nie na miejscu. Czemu czułam szczęście z powodu egzystencji zdarzeń z ostatnich kilku dni? Sama siebie nie rozumiałam.
Coś było nie tak. Dopiero teraz zauważyłam, że wszyscy, co do jednego patrzą w moja stronę. Serce mi zamarło. Czułam się nagle jeszcze bardziej nieswojo niż wtedy na rzeczywistym balu. Ciarki przelazły mi po placach. Rozejrzałam się mi nagle zrozumiałam, że zgromadzeni ludzie nie mają oczu. Obserwowała mnie cała masa czarnych dziur ukrytych za maskami. A jednak wiedziałam, że na mnie patrzą. Zresztą nie trudno było na to wpaść. Kiedy tyko się ruszyłam wszystkie głowy w niemym milczeniu obróciły się za mną.
Jedna chwila i coś sobie nagle uświadomiłam. Skoro to jest przyjęcie sprzed 2 dni… Celestin!
Rozejrzałam się szybko. Nigdzie go nie było. Przepychałam się przez tłum obserwujących mnie ludzi (? Każdym razie czegoś, co posiadało ludzkie sylwetki) Nie ruszali się z miejsca. W głuchym milczeniu śledzili mnie swoim pseudo wzrokiem. I nagle go zobaczyłam. Jasne włosy. Stał odwrócony tyłem. Jako jedyny nie zwracał na mnie uwagi.
- Cele .. ! – Zaczęłam, ale nagle ktoś znowu zastukał mi w ramię. Urwałam i odwróciłam się odruchowo.
Mrugnięcie powiek i już nie znajdowałam się w zatłoczonym pomieszczeniu. Właściwie to panowało późne popołudnie, jesienne słonce przyjaźnie oświetlało tak dobrze znany mi salonik.


A jednak panowała ciężka atmosfera. Cięższa nawet niż na tym przeklętym balu. Dwa kroki przede mną stał.. mój tata (!) z wyrazem głębokiego szoku na jego dojrzałym obliczu.
Ojciec, co mu trzeba było przyznać, bardzo ładnie się starzał. Prawie zero zmarszczek, czy siwych włosów. Zresztą nawet gdyby je posiadał i tak by mu pasowały. Właściwie to on nigdy i wyglądał na swój aktualny wiek. Do tego zawsze był elegancko ubrany. Nie przesadnie, bez przepychu, ale za to zawsze nienagannie.
Panowała cisza. Okropna cisza. Musiałam chyba coś wcześniej powiedzieć. Mój zdezorientowany wzrok powędrował w miejsce gdzie jak pamiętałam stało olbrzymie, pięknie zdobione lustro. Serce mi zamarło. Patrzyło na mnie moje własne, lekko przerażone, lekko zdeterminowane, (o co chodzi?) odbicie.
- Jak to odchodzisz? – Usłyszałam niedowierzający głos ojca, który z każdą chwilą zaczynał przeradzać się w gniew. Automatycznie spojrzałam powrotem na ojca.
Przełknęłam ślinę. Tylko mi nie mówicie ze to TEN dzień. Serce mi zamarło. Nie mogłam oddychać. Miałabym znowu to przezywać? Zrobiło mi się niedobrze ze zdenerwowania, dodatkowo ni stąd ni zowąd, oczy mi się zaszkliły.
- co ty sobie myślisz? – Warknął teraz już naprawdę zdenerwowany. – Chcesz opuścić rodzinny dom żeby zostać jakimś parszywym żeglarzem? Kpisz sobie? Myślisz, że ci na to pozwolę?
Wiedziałam że o to chodziło. Poczułam ogarniającą mnie złość
i tak mnie nie powstrzymasz – spojrzałam mokrym wzrokiem w jego zdenerwowane oczy.
Ból. Piekący ból na policzku. Płyny ustrojowe nie wytrzymały i opuściły moje oczy. Dotknęłam policzka Bolało.
Nagle poczułam mocny uścisk na ręce. Ojciec był silny i wybitnie wysoki jak na Avalończyka. Jakaś siła uniosła mnie za nadgarstek do góry.
- nie powstrzymam? – Uśmiechnął się prawie szaleńczo - to się jeszcze okaże.
- to boli – prawie krzyknęłam.
Niech to szlag. Już zapomniałam jak to było. W dodatku…. Targały mną uczucia piętnastolatki. Przecież teraz nie zachowałabym się w taki sposób! Przecież już to przerabiałam. Przecież zupełnie się zmieniłam! A jednak, wciąż reagowałam jak tamtego dnia. I to sprawiało, że zaczynałam się dusić. Nie fizycznie, ale psychicznie.
- puść mnie! – Łzy spływały mi po policzkach. Poczułam grunt pod nogami. Spojrzałam na ojca, który wciąż wściekły, ale jakby minimalnie zaskoczony własnym zachowaniem rozluźnił na sekundę uścisk.

Wykorzystałam to. Zupełnie tak jak wtedy. Wyrwałam u swoją chudą rękę. Na jego oblicze wróciła złość.
- Do pokoju! Ale już – warknął
- nie – odpowiedziałam zacięcie
- Ty naprawdę myślisz, że pozwolę mojej jedynej córce szlajać się z banda niedomytych wilków morskich? – Spytał wściekle
Zacisnęłam pięści. Skóra na kostkach pobielała.
- to moje życie! – Odparłam buntowniczo i co bez problemu byłam w stanie stwierdzić, zupełnie niedojrzale. Dlaczego do Theusa zachowywałam się w ten sposób?
- do pokoju
- nie
- nie próbuj mnie jeszcze bardziej zdenerwować. Co za niedorzeczne pomysły przychodzą ci do głowy?
- nie zatrzymasz mnie!
- Nie jesteś nawet pełnoletnia. Mogę cię zamknąć w pokoju i trzymać pod kluczem jeszcze przez trzy lata, kto wie czy nie dłużej?
– uśmiechnął się triumfalnie
Serce mi zamarło. Cofnęłam się o krok do tyłu. Łzy spływały mi po policzkach jedna z druga. Powoli i z niedowierzaniem kiwałam przecząco głową
- nie możesz.. – Wykrztusiłam w końcu
- chcesz się przekonać?
Spróbował znowu chwycić mnie za rękę, ale odsunęłam się.
To go zirytowało. Spróbował jeszcze raz, ale znowu się uchyliłam.
- chodź tu
- nie – cofnęłam się jeszcze dwa kroki do tyłu.
Spojrzał na mnie. Tracił kontrolę nad sytuacją a to mu się wyraźnie nie podobało.
Przyspieszyłam w kierunku drzwi. Zmrużył oczy i ruszył za mną. Coraz szybciej. Odwróciłam się i wybiegłam z pokoju na główny hol. Ojciec wypadł za mną. Byłam mniejsza, zwinniejsza i szybsza. Dobiegłam do wejściowych drzwi i chwyciłam za klamkę.
Był dość daleko. Biegł i nagle się zatrzymał.
- Jeśli przekroczysz ten próg to oświadczam ci, że nie mam już córki. – Powiedział używając swojego ostatniego argumentu. Serce mi zamarło Znowu ten przeklęty moment. Zacisnęłam chude palce na pięknie zdobionej klamce.
Wzięłam głęboki oddech. To i tak było nieodwracalne. Nacisnęłam i zamek ustąpił.

Otworzyłam drzwi i wybiegłam z zamkniętymi oczami na zewnątrz.
Usłyszałam jedynie za sobą
- przeklinam cię mała niewdzięcznico! – był naprawdę wściekły. Nikt mu się nie sprzeciwiał. Ze strachu, dla świętego spokoju. Nikt, do teraz
- Od ej pory uważaj na to, co pijesz! Każdy mężczyzna, który cię dotknie, kiedy będziesz pod wpływem alkoholu, wywoła burdę!
Końcówka była ledwo dosłyszalna a jednak do mnie dotarła.
Drzwi się zatrzasnęły. Zasłoniłam sobie uszy dłońmi i przykucnęłam. Miałam zaciśnięte powieki i za wszelką cenę starałam się złapać oddech. Dziwne. Ojciec powinien był mnie gonić aż do poru gdzie ja z kolei powinnam się przed nim schować a potem ….
Ale nic się nie stało.
I wtedy poczułam wyraźny i drażniący zapach krwi. Otworzyłam natychmiast oczy. Zaledwie kilka kroków ode mnie siedział przykuty do krzesła, zmaltretowany i nieprzytomny Celestin.
Poderwałam się natychmiast na nogi i podbiegłam do mężczyzny. Znowu poczułam to tępe ukłucie w sercu.
- Celestin? - Przeczesałam palcami jego włosy – obudź się, proszę – Położyłam mu dłonie na policzkach i uniosłam do tej pory zwisającą bezwładnie w dół, głowę. Dopiero teraz zobaczyłam jego twarz, a właściwie…
Twarz Róży. Przyjrzałam się dokładnie, ale zamiast ciała Celestina przede mną znajdowało się ciało kobiety.
Nagle jej oczy się otworzyły a chude palce zacisnęły się na mojej krtani.
-kh.. – chwyciłam ją za nadgarstki próbując zwolnić uścisk, ale to nic nie dało. Wręcz przeciwnie, dłonie jeszcze bardziej się zacisnęły.
W oczach kobiety paliła się przerażająca wściekłość. Zacisnęłam powieki i nagle poczułam że robi mi się bardzo... mokro. Wszędzie. Już nie czułam uścisku na gardle, jednak dalej nie mogłam złapać oddechu. W momencie, kiedy spróbowałam dostała mi się do ust odrobina słonej wody więc natychmiast je zamknęłam. Otworzyłam oczy. Znajdowałam się pod wodą! Głęboko. Delikatne promienie słoneczne powoli gubiły się w niczym nieograniczonej toni. Spróbowałam popłynąć do góry. Musiałam przecież wreszcie zacząć oddychać.!
Płynęłam i płynęłam.
Brakowało mi już sił a przede wszystkim powietrza. Niezależnie od tego jak blisko tafli bym nie była i tak koniec końców nie mogłam jej osiągnąć. Machałam rękami z całej siły aż w końcu pojawiły mroczki przed oczami a w końcu zapadła ciemność.
Czyli to już koniec.
Poczułam, że opadam w dół. Łzy, które mimowolnie się pojawiły, ginęły w morzu słonej wody. Zemdlałam.. Może umarłam..?

***

Poderwałam się nagle z łóżka rozpaczliwie próbując zaczerpnąć powietrza. Udało mi się. Oddychałam ciężko.
-To był tylko sen - Próbowałam uspokoić samą siebie - To tylko sen.
Serce wciąż biło ja szalone. Na policzkach czułam dosychające łzy.
Przeplotłam palce między włosami i opierając głowę na rękach, siedziałam tak przez chwilę.
Co za okropny sen. Koszmar. Nigdy bym nie pomyślała, że przeżyję to wszystko ZNOWU. Zwłaszcza na raz. Łzy znowu pociekły. To był odruch.
Okropność. Przed oczami wciąż majaczyła mi rozwścieczona twarz ojca i udręczona – Celestina. I chociaż we śnie tej drugiej nie wdziałam to jednak doskonale wiedziałam jak wyglądała. O matce, która mnie nie broniła, nawet nie myślałam. Oddana żona, nigdy nie sprzeciwiająca się mężowi.
Mąż ma zawsze racje nawet, gdy jej nie ma.
Ona nawet nie była zastraszona. Ojciec respektował jej zdanie a jednak ona zawsze stała po jego stronie. Tak było jej wygodnie. Tego w niej nienawidziłam. Jak cień bez własnego zdania.
Taką kobietą nigdy nie chciałabym się stać.
NIGDY
Otarłam ciepłe łzy wierzchem dłoni i głęboko westchnęłam.
Dopiero po chwili zaczęłam kojarzyć fakty rzeczywiste.
Fakt numer 1.Było ciemno, a zatem była noc, chociaż kiedy się kładłam był właściwie środek dnia.
Fakt numer 2. Nie byłam już zmęczona, co wynikało niezaprzeczalnie z faktu pierwszego.
Fakt numer 3. Byłam przykryta, chociaż nie pamiętałam żebym się przykrywałam. Ale możliwe, że to była kwestia zmęczenia. Nie zawracałam tym sobie głowy.
Ziewnęłam. Zmory życia przywrócone masowo w jednym śnie powoli odchodziły. Przeciągnęłam się.
Fakt numer 4. Trzeba przyznać, że będąc wypoczętym o wiele lepiej się myślało.
Wstałam z łóżka. Rozciągnęłam się jeszcze trochę żeby całkiem obudzić ciało. Zabolało mnie ramię. No tak zapomniałam o pamiątce ostatnich zdarzeń. Nie przejęłam się. Podeszłam do misy z wodą i przemyłam twarz. Od razu poczułam się przyjemnie rześko.
Do czasu.
Spojrzałam w lustro stojące bezpośrednio za naczyniem. I właśnie w tej chwili zarejestrowałam fakt numer 5. Uśmiechałam się. Tzn. Moje odbicie się uśmiechało, patrząc mi głęboko w oczy, chociaż mięśnie na mojej rzeczywistej twarzy na pewno nie pracowały. Żeby się upewnić podniosłam dłoń do ust i poczułam, że zamiast uśmiechu, gości tam zdziwienie. Zwłaszcza ze odbicie, zupełnie zignorowało fakt poruszania dłonią, zamiast tego, wciąż bezczelnie się uśmiechało.
Fakt numer 5. Moje odbicie nie zachowywało się tak jak powinno.
Ciarki przeszły mnie po plecach. Czyżbym wciąż spała? Niemożliwe! Uszczypnęłam się. Zabolało. Na pewno nie spałam! Co do?

Odbicie z przerażającym uśmiechem zaparło się o szybę jakby chciało przez nią przejść, co jednak (na szczęście) mu się nie udało.
Dobra, teraz byłam naprawdę przerażona. Chciałam stamtąd jak najszybciej uciec. Tylko jak do Theusa się stąd wychodziło!?
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez alathriel : 23-11-2008 o 01:41. Powód: a sie wkradły literówki ;) jeszcze to pewnie z raz zedytuje xD
alathriel jest offline