Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-09-2008, 00:57   #211
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Gunrud westchnęła. Marynarze i oficerowie siedzieli przy stole. Rozmawiali, opowiadali dowcipy (po takiej ilości rumu wszystko zdaje się śmieszne), śmiali się głośno. Bawili się tak, jakby wcale ich nie uziemili w porcie. Jakby nie zrobili tych kilku burd. Jakby nikt i nic ich nie ścigało. Starali się nie pamiętać, jak bardzo chcieli uciec z tego miasta i kraju gdzieś na bezkresny błękit morza i nieba. Rum i śmiech wiele innych pragnień zabija.

Gunrud przelotnie spojrzała na obiadujących i prawie niezauważalnie skinęła głową. Jak cień wydostała się zza stołu, wiotkim ruchem uniknęła kilku amorów (dłoń w pośladek, szczypanko, czy próba zagarnięcia na kolana) i wydostała się na pokład. Margot niestety nie miała tyle szczęścia. Biedak, który złapał ją za tyłek też nie. Jeszcze przez tydzień będzie leczył rozerwaną (od środka własnymi zębami od uderzenia) jagodę. Bynajmniej mu nie współczułaś.

Gunrud weszła na pokład główny i stanęła przy wantach. Wiatr rozwiewał jej włosy, Blada cera podświetlona była światłem księżyca, tworzyła nieziemską aurę. Wyglądała jak syrena z legend. Te, która zdarzyło ci się widzieć nie miały tyle uroku. Może to przez te kilka rzędów zębów, a może skłonności do pożerania ludzi, a przynajmniej ich kończyn.

Po dłuższej chwili ciszy (trochę trwało zanim Margot wydostała się spod pokładu), odwróciła się do was.
- Daj mi dłoń. - powiedziała do młodej monteńki.
- A co? Chcesz sobie zrobić wisiorek? - Margot przewrotnie potraktowała wypowiedź. - Przywiązałam się do moich dłoni i na razie nie mam zamiaru się z nimi rozstawać.
Gunrud spojrzała jej prosto w oczy.
- Nie prosiłam o ofiarę. Chcę przyjrzeć się twoim liniom papilarnym. - ze spokojem odparła vendelka, tonem jakim zwykle zwraca się do małego dziecka.
Margot chciała coś jeszcze dodać, ale powstrzymała się i posłusznie poddała się prośbie.
- Musisz jeść. - w panującej ciszy głos Gunrud brzmiał jak wiatr w wantach.
Puściła dłoń dziewczyny i usiadła na deskach pokładu z rękawa wyjmując woreczek z kośćmi i runami.
- Tylko tyle? Mam jeść? I...?
- Od kilku dni umartwiasz ciało -
przerwała jej vendelka. - I nie mów mi, że to z braku czasu.
- To z braku czasu.
- rzuciła Margot beznamiętnym głosem.
- Kłamiesz. - głos Gunrud zrobił się równie chłodny jak góra lodu. - Nie obchodzą mnie twoje wyrzuty sumienia, tajemnice i skrywane wspomnienia.
- Słuchaj ty...!
- Ale jedna osoba nie poradzi sobie z tym całym bałaganem,
- syreni głos swoją monotonnością i twardością zagłuszył niecenzuralne monteskie słowa - a ty zdążysz zdechnąć, zanim dotrzesz do celu.
Zapadła cisza. Po pokładzie potoczyły się kamyki. Gunrud pochyliła się, po czym z przymkniętymi powiekami wsparła się o beczkę, stojącą tuż za jej plecami.
- Potrzebujecie cudu.
Dodała coś po vendelsku.
- W takich sytuacjach najgorsze jest to, że Świat wcale nie stanie w obliczu tragedii. Popędzi jak rączy koń w stronę horyzontu zrzucając swojego jeźdźca.
- No to nam bardzo pomogłaś.
- poirytowanie dało się wykryć w głosie Margot na kilka mil morskich.
- A dostaniecie się w kilka dni do Vendel?
Potraktowałaś to jako pytanie retoryczne.
- Może dostaniemy. - w głosie monteńki wyczułaś wyzwanie.
Obie zmierzyły się wzrokiem.
- W archipelagu Vendel istnieje wyspa Kirk. Nad jej zachodnim brzegu wyrastają góry Kirk.

- Urocza zbieżność nazw. -
miałaś ochotę zdzielić Margot w głowę za jej złośliwe odzywki.
- U podnóża wyrosło wielkie miasto, które z wolna podupada handlowo.

- Może jeszcze podasz cenę za jedną miarkę zboża?
- Handel opiera się na kopalni węgla, kamieniołomie i wypasie zwierząt mięsnych.
- Na jedno wychodzi.
- Wysoko w górach, gdzie wiecznie leży śnieg ciągle panuje mróz, mieszka staruszka.

- Jasne, i jakaś stara baba niby nam pomoże?
- Nie wszyscy, którzy próbują ją odnaleźć, mają to szczęście. Wielu nigdy nie powraca do miasta.
- Buuu i powiało grozą.
- Posłuchasz mnie młoda, damo, czy masz lepszy pomysł na wydostanie twojego brata z tego piekielnego lustra?
- ton głosu się nie zmienił, ale wyczułaś niemą groźbę czającą się gdzieś na dnie słów.
Margot zacisnęła usta w linijkę i wzruszyła ramionami.
- Każdy mieszkaniec miasta zna ścieżkę, która ma prowadzić do jej groty. Wielu boi się nawet o niej wspominać.

- Mimo, że urodziła się w Kirk zanim jeszcze stało się potężne. Mówią, że ma ponad sto lat.
- coś kazało ci powątpiewać. Sposób, w jaki Gunrud wymówiła "100" wskazywał że staruszka miała przynajmniej trzy razy więcej.

- Nazywa się Gunrud Stigandsdottir. Ona wam pomoże. Wątpię czy będzie w stanie wyciągnąć Caspiana z lustra, ale z pewnością da wam więcej czasu. - pierwszy raz spojrzała Tobie głęboko w oczy. Jakiż smutek emanował z jej, bladoniebieskich. - Macie pięć dni. Inaczej zapadający się świat po tamtej stronie lustra pochłonie tego monteńczyka. Oczywiście jeśli do tego czasu nie zwariuje.
- Pięć dni? Nie więcej?
- Margot myślała intensywnie, ale jej głos zdawał się taki tępy, płaski.
- Niestety. I rozmawiajcie z nim jak najwięcej.
Zebrała runy i schowała je do rękawa.
- Mogę oczywiście spróbować wyryć runy, ale niczego nie gwarantuję.
- Nie dam ci dotknąć mojego brata.
- mordercza nuta odezwała się gdzieś bardzo blisko powierzchni rzeczywistości.
- Widzę, że tą kwestię rozwiązałyśmy.
Niespodziewanie Gunrud przygarnęła cię do siebie i mocno przytuliła.
- Życzę Ci szczęścia - poklepała cię po plecach. - Wiele szczęścia.
Odsunęła się od ciebie z bladym uśmiechem. Zręcznym ruchem nadgarstka zarzuciła ci na szyję wisiorek z nawleczonych na mocną nitkę kości, drewienek i zębów (nie chcesz wiedzieć jakich zwierząt).
- To na odstraszenie śmierci. - wręczyła ci podobny w dłoń. Widocznie nie miała zamiaru zbliżać się do Margot.
Ruszyła z wolna pod pokład. Zanim zupełnie zniknęła, rzuciła za siebie.
- Uważaj na swój język Margot, bo ktoś może ci go wyciąć.
- Grozisz mi?

Odpowiedziała jej cisza.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 22-09-2008, 23:45   #212
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
Było w tym wszystkim coś dziwnego. Już dawno nie widziałam Gunrud w takim stanie, o ile w ogóle kiedykolwiek mi się to zdarzyło. Od momentu kiedy vendelka mnie uścisnęła serce biło mi szybciej, czułam że coś jest nie tak. Tak jakby się ze mną żegnała. A może to tylko moje odczucia. Znałyśmy sie od przeszło trzech lat i właściwie wszystkie traktowałyśmy się jak rodzina, jednak pogodynka nigdy nie była taka ... wylewna, chociaż to może nieodpowiednie słowo. Przymknęłam oczy i przeczesałam palcami włosy. Zaczynało mi to wchodzić w nawyk, prawie jak tik nerwowy. Spojrzałam na Margot i lekko westchnęłam. Było sporo do zrobienia a przy tym piekielnie mało czasu.
- masz, załóż to - wręczyłam dziewczynie wisiorek. Właściwie wręczyłam to może za dużo powiedziane. Wyciągnęłam do niej rękę z amuletem na co ta zaprotestowała. "Ani mi się śni". Nie miałam siły targować się z małolatą, więc chwyciłam ją za nadgarstek i pociągnęłam mocno do siebie, wolną ręką zarzucając jej wisior na szyję. - nie zdejmuj - powiedziałam zmęczonym, ale nie znoszącym sprzeciwu tonem. Patrzyłam jej prosto w w oczy, a spojrzenie na tą chwilę miałam lodowate.
- może ty w to nie wierzysz, ale ja ufam Gunrud - powoli puściłam jej rękę - a teraz daj mi chwile pomyśleć - kucnęłam chowając twarz w dłoniach. Po sekundzie podniosłam głowę dodając - pogadaj z Celestinem, o tym jak sie czuje, o pogodzie, o różowych motylkach, o czymkolwiek ważne żeby ci odpowiadał. Zresztą chyba nie muszę ci mówić, to twój brat, na pewno znajdziecie sobie jakiś temat - to mówiąc ponownie schowałam twarz w dłoniach, w właściwie skuliłam się w kulkę. W takiej pozycji i z przymkniętymi oczami jakoś najlepiej mi się myślało. Może dlatego że nic mnie nie rozpraszało i odcinałam się na chwilę od całego świata. "Muszę sobie zrobić szybką listę rzeczy do zrobienia" powiedziałam w myślach do siebie. to tak..
PO PIERWSZE muszę sprawdzić co z Francescą, zupełnie nie daje mi to spokoju. To na szczęście da się załatwić po drodze
PO DRUGIE rozmawiać z Celestinem, tym na razie zajmuje się Margot
PO TRZECIE muszę pilnować taj małolaty żeby normalnie jadła. Skoro Gunrud zwróciła na to uwagę, musi to być istotne, zresztą faktycznie nie chce żeby mi zdechła po drodze. Na razie nie ma problemu bo zjadała przy nas obiad ale potem może być ciężej jej pilnować. Do stu piorunów do czego to doszło żebym musiała matkować upartym nastolatkom!?
PO CZWARTE i najważniejsze, musimy znaleźć jakiś sposób żeby się dostać do Vendel w cztery dni, a właściwie w trzy jeśli mamy potem pałętać się po górach w poszukiwaniu staruszki. Od tego momentu przeszłam na tryb cicho, ale jednak słyszalnie- mówiący. W każdym razie Margot słyszała bo spojrzała na mnie w momencie kiedy zaczęłam.
-woda odpada, na najszybszym statku, przy założeniu perfekcyjnej pogody, minimalnym obciążeniu i idealnym wietrze będziemy w Vendel za trzy tygodnie. Poza Kitajem nie ma chyba gorszego miejsca niż Voddacce żeby się dostać na wyspy kupieckie. - przygryzłam wargi - lądem tez odpada - kontynuowałam myśl - wóz, czy nawet jazda konna nie zdadzą egzaminu. Nawet gdyby co 50 kilometrów czekały na nas nowe, wypoczęte konie, co swoją drogą wymagałoby olbrzymiej ilości gotówki, i zakładając że w ogóle byśmy nie spały, podroż zajęłaby nam około 10 dni, jak nie więcej. To wciąż za długo. - zaczynała mnie z lekka ogarniać panika a co za tym podświadomie podążyło, wplotłam obie dłonie we włosy i zaczęłam się lekko kołysać na piętach

-gdybyśmy były usuriankami i posiadając ich magię potrafiły zmienić się w ptaki... ale nie jesteśmy, więc to odpada jeszcze w przedbiegach. Nie znam żadnych magów porte żeby nam pomogli, zresztą nawet nie wiem czy byliby w stanie... - nie wyciągając rąk z włosów zacisnęłam dłonie w pięści, po czym rozluźniłam uścisk i przetarłam oczy. Odetchnęłam, niestety dość płytko więc nie dało to pożądango efektu rozluźnienia. Podniosłam oczy i spojrzałam na Margot lekko zrozpaczona - masz jakiś pomysł?

Margot szeptała coraz bardziej wzburzona po monstesku z bratem. Spojrzała na ciebie, krótko ucięła niezadowolenie Celestina i uśmiechnęła się półgębkiem.
- A kto powiedział, że nie znamy żadnych magów Porte? - wstała, otrzepała spodnie i podparła biodro dłonią.

Spojrzałam na nią lekko rozkojarzona i dopiero po sekundzie skupiłam na niej wzrok.
- Powiedziałam "NIE ZNAM" a nie "nie znamy"- Odparłam kąśliwie. Co ona sobie myśli, że niby dlaczego kwestie "dojazdu" omawiałam na głos? Przecież nie dlatego ze lubię do siebie gadać? Choć lubię.
-to co z tym magiem? -dodałam otrząsając się z niepotrzebnych myśli.
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez alathriel : 01-10-2008 o 21:48.
alathriel jest offline  
Stary 05-10-2008, 22:36   #213
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Margot uśmiechnęła się pod nosem i zaczęła podwijać rękawy.
- Jesteś śpiąca? - rzuciła do ciebie. - Bo jeśli tak, to zaczniemy od jutra. A jeśli nie, to możemy zacząć załatwiać sprawy od razu. Rękawy zawinęła w równe grube paseczki trzymające sie na jej bicepsach. Ściągnęła rękawiczki. Na jej dłoniach, nawet w tak słabym świetle, widoczne były jasne, wypukłe żyłki. Jakby włożyła je niechcący w pajęczą sieć.
Taką samą widziałaś u Celestina. Tylko o wiele rozleglejszą.

Byłam zmęczona jak diabli (w końcu od ostatniego wypoczynku minęło już jakieś dwie doby, nie wspominając nawet o tym jak intensywne były to dni) ale za żadne skarby nie chciałam iść spać. Prawdopodobnie niedługo pojawią mi się sińce pod oczami, o ile już się tam nie zadomowiły. Ale nie będę spała. Nie teraz. czas nie stoi po naszej stronie. Przy okazji nie byłam do końca pewna czy nie wywinie jakiegoś numeru i nie spróbuje wszystkiego załatwić na własną rękę.
Wstałam z pokładu i otrzepałam nieistniejący kurz. Odetchnęłam płytko. Starałam się nawet nie myśleć o zmęczeniu. Po prostu ignorowałam je.
- nie ma czasu, zaczynajmy jak najszybciej - spojrzałam z determinacją na białowłosą.

- Jak tam chcesz. - rzuciła rozradowana, choć starała się to ukryć. - Trzymaj.
Wepchnęła ci lustro. Rękawiczki schowała za pas i kazała ci się objąć w pasie.
- Trzymaj mocno, bo nie zamierzam po ciebie wracać. - rzuciła irytującym tonem, jakby była od ciebie o wiele lepsza i zaczęła drzeć rzeczywistość.
Coś strasznego. Słyszałaś ten dźwięk po raz drugi i zdawał ci się jeszcze bardziej przerażający. I te zawodzenia, kiedy już przekroczyłyście portal.
- Już, możesz patrzeć.
Rozejrzałaś się.



- No to ja się muszę zdrzemnąć. - i Margot bezczelnie rzuciła się na piach, obróciła na bok i poszła spać, zupełnie nie zwracając na twoje protesty.

Zamurowało mnie. Ona naprawdę zasnęła. I to jak kamień! Nie mogłam w to uwierzyć. Z jednej strony to dobrze, bo wyglądała jak zmora i odpoczynek był dla niej wskazany, ale... no właśnie co z czasem? Przecież nie miałyśmy go zbyt dużo, właściwie to nie miałyśmy go wcale. Skrzywiłam się. Mimo iż było wcześnie, słońce grzało porządnie. Jak na mój gust aż zbyt.
- Świetnie, a niech sobie dostanie udaru! - Rzuciłam w powietrze. Zacisnęłam pięści, w każdym razie u tej ręki, w której nie trzymałam szklanego odłamka. Zrobiłam trzy okrążenia o tak nie wielkim promieniu, że praktycznie okręciłam się wokół własnej osi i uniosłam ręce ku górze. Wydałam z siebie odgłos na kształt warknięcia i wykonałam dłońmi est jakbym dusiła niewidzialną osobę.
-nie wytrzymam! - Warknęłam wściekła i odłożyłam na chwilę lustro. Podeszłam do nieprzytomnej Margot, wzięłam ją pod pachy i zacisnęłam o kilka metrów dalej, w stronę drzew. Pocieszyłam się, że nabieram wprawy w transportowaniu zwłok, ale jakoś nie bardzo poprawiło mi to humor. Po kilkuminutowej szarpaninie dotarłam do cienia. Dziewczyna w ogóle nie zareagowała, nie przebudziła się nawet na sekundę. Na chwilę oecną przepadła dla świata. Odetchnęłam kilka razy i wróciłam po lusterko.

- przepraszam - rzuciłam odruchowo do Celestina. Tak jakbym miała za co...
Rozejrzałam się dookoła. Woda, piasek, trochę drzew. Typowa wysepka, tylko gdzie u licha leżał ten skrawek lądu!? Nie miałam zielnego pojęcia gdzie jestem. Upał bynajmniej mi nie pomagał. Schowałam się do cienia i usiadłam obok "zwłok" Marot opierając się o pień drzewa.
Westchnęłam ciężko. Mogłam nie spać, nie miałam z tym najmniejszego problemu, ale raczej wolałam żeby coś się działo. Bez żadnej dawki adrenaliny mogło być krucho. Chociaż nie, nawet gdybym mogła się położyć i zamknąć oczy i tak bym nie zasnęła. Nie było na to najmniejszych szans. A właśnie. Przypomniałam sobie
- i jak się czujesz? - spytałam lustra, za wszelką cenę starając się ukryć choćby najdrobniejsze oznaki zmęczenia.

Powierzchnia tafli zafalowała.


- Jestem zmęczony. - pojawił się Celestin i uśmiechnął się delikatnie. - I coraz bardziej szalony.

Spojrzał po polu złotych zbóż. Ojciec siedział tuż obok niego.
- To twoja kobieta?
- Nie. -
powtórzył to po raz dziesiąty. Krajobraz powoli zaczynał majaczyć. Pojawiały się jakieś cienie. Jeszcze nie groźne.
- Na pewno? Przydałaby ci się kobieta. - ojciec uśmiechnął się ironicznie. - Skoro mnie już znalazłeś.
- Daj temu spokój. -
rzucił, niecierpliwiąc się. - To, że masz dostęp do wszystkich moich wspomnień, marzeń i myśli nie znaczy, że mnie znasz.
- No już dobrze.
- poklepał syna po ramieniu, ale mina wyrażała, że i tak swoje wie. - Skoro mówisz, że to nie jest twoja kobieta...
- Nie jest!!


- Jeszcze trochę czasu spędzę z ojcem i zwariuję. Nie pamiętałem, że jest taki irytujący.

Zacisnęłam usta w linijkę. Wiem ze jestem najgorszą możliwą partią dla każdego mężczyzny, ale nie musiał aż tak ostro protestować. Nigdy wysoko się nie ceniłam, ale ten ostry sprzeciw jakoś dziwnie mnie ukuł.
Otrząsnęłam się. Dlaczego ja się właściwie tym przejmowałam? Przecież miał rację. Zresztą to nie było teraz ważne. Należało o stamtąd jak najszybciej wyciągnąć.
Faktycznie wyglądał na zmęczonego. Poczułam skurcz w żołądku. Byleby się teraz tylko nie poddał - przeleciało mi przez myśl. Nie po tym wszystkim. Postanowiłam jeszcze chwile z nim porozmawiać nawet, jeśli nie miałby na to ochoty. Gunrud podkreślała, że trzeba jak najwięcej mówić. Niech mnie znienawidzi za upierdliwość. Nie obchodziło mnie to. Niech sobie myśli co chce byle cały, zdrowy i po odpowiedniej stronie lustra.
- Może w ten sposób próbuje jakoś mizernie okazać ci swoją troskę? - uśmiechnęłam się smutno. Mój ojciec nawet nie próbował. A kiedy wyznaczyłam sobie w życiu drogę, którą chciałam podążać, nałożył na mnie klątwę... Znowu się otrząsnęłam. To nie był ani czas, ani miejsce na takie wspomnienia. Zresztą nie ja się teraz liczyłam.
- A rany? Boli cię coś - spytałam naprawdę zmartwiona..

Celestin od razu zauważył twój smutek.
- Obraziłem cię? Nie chciałem. - zasłonił swoją twarz dłonią. - Naprawdę nie chciałem. - spojrzał na ciebie tak bezgranicznie smutnym wzrokiem. - Myślę, że powinnaś się przespać. Musisz mieć dużo sił.
Jego głos nagle zdawał się tak daleko. Zresztą jakby to nie był jego głos. Lustro zamajaczyło i Celestin zniknął.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 11-10-2008, 21:20   #214
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
Zamrugałam dwa razy z niedowierzaniem. To zniknięcie było dziwne. Na myśl że mężczyzna miałby się w zwierciadle już nigdy więcej nie pojawić przeszedł mnie dreszcz.
-zaraz - wykrztusiłam z siebie. Nagle wróciły mi wszystkie siły - hej, wracaj mi tu natychmiast! - wykrzyknęłam - słyszysz? ja nie żartuje!
Mała dawka snu i intensywność ostatnich dni objawiły się właśnie w postaci przerażającego niepokoju - liczę do trzech! A spróbuj się nie pojawić to znajdę cię i s... - "skopie ci tyłek" mimo wszystko jakoś nie przeszło przez gardło. Aż tak zmęczona i nienormalna jeszcze nie byłam, choć brakowało naprawdę niewiele. I? Musiałam jakoś skoczyć to zdanie bez używania teoretycznej przemocy, ale tak żeby go dostatecznie przerazić- i... będę cię dręczyć do końca twoich dni, a jak mi się zejdzie to wrócę z zaświatów i będę cię straszyć po nocach! o! Wracaj natychmiast! Raz, dwa...

I nic się nie zdarzyło.

Celestin siedział po tiurecku i mocno zaciskał palce na kuli. Nie może ulec. Zranił ją słowami, przecież teraz to już tylko pogorszy całą sprawę! Najchętniej objąłby ją, żeby nie płakała, ale przez to pierońskie lustro, nawet jej dobrze nie może oglądać! Zacisnął zęby.
- Rozumiem, że zdarza się ukochanym pokłócić, ale to trochę nie po rycersku, tak ją zostawiać. - głos ojca zabrzmiał tuż koło jego ucha.
Celestin obrzucił go wściekłym spojrzeniem.
- Ile razy mam ci powtarzać, że to nie jest moja kobieta! Ledwo ją znam! - zaperzył się.
- Ale kochasz ją tak? - przerwał mu rodziciel.
Celestin oniemiał. Został w pół słowa. Powinien zaprzeczyć, ale jakoś nie potrafił. Kim ona dla niego była? Poświęcił się dla niej, dla osoby, którą dopiero co poznał.
- Idę się przejść. - odparł już ciszej i ruszył dróżką wśród łanów zboża w kierunku lasku. Pożegnał go złośliwy uśmieszek ojca.
Ale ona też się teraz poświęca. Chciała go ratować, ale dlaczego? Westchnął i zanurzył się w cieniu drzew. Było mu strasznie gorąco. Ubranie kleiło się do ciała. Zdjął koszulę i oparł czoło o chłodną korę brzozy.

Wyrzuty sumienia. Tak właśnie musiało być. Miała wyrzuty sumienia i postanowiła się zrewanżować.
Wyciągnął kule i spojrzał na nią, nie odrywając się od drzewa. Słońce przyjemnie grzało w plecy przez luki między liśćmi.
Ale popłakała się. Bo ją obraził. Powinien przeprosić.
- Moira? Moira jesteś tam? - powiedział niepewnie i miękko do kuli - Chciałbym cię przeprosić...

***

A jednak się nie pojawił.
Skuliłam się w sobie i wtulając się przy okazji w lustro, mocno zacisnęłam na nim palce. Coś ukuło i poczułam pieczenie, ale to nie było dla mnie teraz zupełnie istotne. Mogłabym rozharatać sobie całą rękę i zupełnie to zignorować.
Nie odezwał się.
Zacisnęłam powieki żeby nie uciekła z nich żadna łza, ale nic to nie dało. Nie mogłam tego powstrzymać. Nie wiedziałam nawet, co myśleć, więc jak miałam nad sobą panować?
Obraził się, nie może pojawić się w lustrze, nie chce mnie widzieć, coś mu się sta.. urwałam tą myśl. Ramiona zaczęły mi drżeć a łzy niepowstrzymalnie kapały na palce trzymające szkło. Było ich coraz więcej i więcej. Nie mogłam tego w żaden sposób powstrzymać.
- Moira? Mo... - Przez sekundę Wydawało mi się, że słyszałam głos Celestina gdzieś z oddali i jakby cichutkie dzwonienie metalu. Bransoletka? Świadomość płatała mi figle. A potem zgasło światło.

Otworzyłam oczy. Tak mi się przynajmniej zdawało, ale jakby... otoczenie się zmieniło?
Nie byłam już na piaszczystej plaży. Owszem, wciąż było gorąco, ale morze zupełnie gdzieś wcięło. Ba! Nie było nawet najmniejszego jeziorka! Nagle stałam... No właśnie STAŁAM, pośrodku wściekle zielonej trawki, nieopodal majestatycznie falowały złote kłosy, które nienaturalnie błyszczały. Gdzie ja do ciężkiej cholery byłam? Nagle wróciły mi wspomnienia i przypomniałam sobie o misji. Potem przypomniałam sobie o kilku minutach przed zaśnięciem i serce mi zamarło.
- cię przeprosić... - usłyszałam urwany fragment wypowiedzi. Ścisnęło mnie w żołądku. To był głos Celestina! Odwróciłam się. Za moimi plecami, jakieś 50 metrów dalej, znajdował się miniaturowy lasek. Nie zauważyłam go wcześniej
O jedno z pierwszych drzew opierał się jakiś mężczyzna. Miał dłuższe srebrne włosy, natomiast brakowało mu koszuli. Stał tyłem, mimo to od razu wiedziałam kim jest.
- Celestin - wydusiłam z siebie cicho i z całkowitym niedowierzaniem. Nie mogłam tego powstrzymać. Nogi jakoś same mi się na chwilę ugięły ale potem ruszyły pędem przed siebie. Mężczyzna na dźwięk swojego imienia odwrócił się powoli, ale ja byłam szybsza. Zarzuciłam mu ręce na szyje i z całej siły uściskałam. Powoli docierało do mnie, że to może być sen ale na chwilę obecną nie obchodziło mnie to. Za bardzo tego potrzebowałam żeby móc nad sobą zapanować. Zakleszczyłam uścisk tak mocno że ani ja ani on prawie nie mogliśmy oddychać. Po jakichś dwóch minutach, kiedy trochę ochłonęłam zdałam sobie sprawę z tego, co robię. Sen czy nie, to było nie najwłaściwsze zachowanie. W końcu... znałam tego mężczyznę niecałe dwa dni. Odsunęłam się od niego na tyle szybko na ile potrafiłam i w ułamku sekundy poczułam gorąco na policzkach. Wbiłam wzrok w ziemię.
- prz... przepraszam - wydukałam. Musiałam wyglądać naprawdę komicznie, ale na to niestety nie mogłam nic poradzić. Nawet jak na sen sytuacja była dość żenująca. Powoli podniosłam wzrok na Celestina, trybik zaskoczył i robiąc się jeszcze bardziej czerwona, spuściłam błyskawicznie wzrok. Coś sobie uświadomiłam, a prawda ta była tak oczywista, że tylko skończona kretynka, czyli ja, nie zauważyła tego wcześniej. Co prawda poprzednio nie miałam do tego głowy i jakoś zabarykadowałam TĄ część mózgu, odpowiedzialną za pewne sprawy.. ale jednak.
Oczywista prawda brzmiała:
"Celestin nie jest przystojny. Celestin jest PIEKIELNIE przystojny"
I ja tego wcześniej nie widziałam? Możliwe, że podświadomie coś tam rejestrowałam, ale tak normalnie nie. GŁUPIA!
Chciałam podnieść wzrok. Nie mogłam. Nie dało rady. Postanowiłam, więc samym spojrzeniem przekopać się na drugą stronę Thei.


Jak to? Ona tu? Czy to sen? Majak...?
Celestin był zbyt zaskoczony, żeby zareagować. Zawisła mu na szyi. Chwilę wahał się. Ale ramiona już zareagowały i prawie sam ją obiął, kiedy odskoczyła od niego jak oparzona. Niemożliwe. To to lustro. Tak tego pragnął, że... Zamknął oczy. NIEMOŻLIWE, że ONA tu jest.
Na dźwięk jej głosu znów otworzył oczy. Dalej stała przed nim i nie wiedziała gdzie podziać swój wzrok. Poliki płonęły jej. Była taka... piękna. Zmęczona, niewyspana, ale piękna.
Wyciągnął dłoń w jej stronę. Musiał spróbować. Musiał sprawdzić, czy ona rzeczywiście tu jest. Delikatnie dotknął jej policzka. Nie zniknęła. Dalej tu stała. Jego skóra zatrzymała się na jej. Uniósł jej twarz i spojrzał w oczy.
- To ja powinienem Cię przeprosić. - otarł kciukiem jej łzy. - Nie płacz więcej przeze mnie....
Jego głos bliski szeptu próbował dodać otuchy.

Znowu podniosłam wzrok. On był tak niesamowicie miły i łagodny. I nic mu się nie stało. Stał przede mną cały i zdrowy. Miałam nadzieję, że to nie był jednak sen. Że naprawę wszystko jest w porządku.
- przepraszam – powiedziałam po chwili, kiedy łzy znowu zaczęły mi niekontrolowanie spływać po policzkach. Nogi się pode mną ugięły i usiadłam ciężko na ziemi – przepraszam – powiedziałam ponawiając przeprosiny, tym razem za swoje reakcje. Nie chciałam płakać, w końcu mnie prosił, ale nie mogłam się powstrzymać. Tym razem nie były to łzy smutku. Z serca spadł mi olbrzymi kamień i uwolnił stłumione emocje. Dodatkowo zmęczenie robiło swoje. Łez płynęło coraz więcej, co sprawiało, że zamiast mówić, łkałam.
- tak – się – ba – łam – że – się – ob. – ra – zi - łeś – zaczerwienionymi oczami patrzyłam tępo w jego kolana – albo jesz- cze – gorze- j , że – coś – ci – się – sta – ło – spuściłam wzrok na chwilę ale podniosłam go i uśmiechając się przez łzy, z nieskrywaną ulgą dodałam – tak – się – cieszę- że - ni- ci – nie – jest.
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez alathriel : 11-10-2008 o 21:23.
alathriel jest offline  
Stary 11-10-2008, 23:09   #215
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Celestin przymknął oczy. Klęknął i po prostu ją przytulił. Zagarnął w ramiona i schował przed całym światem.
- Już, wszystko jest dobrze. - starał być przekonujący. Oboje gdzieś głęboko w duszy poczuli, że do tego, żeby było dobrze, jeszcze wiele zostało. Ale kiedy tak to lekko powiedział, od razu świat zdawał się prostszy, a problemy nie istniały.

To było takie przyjemne. Przestało mnie cokolwiek obchodzić. Wszystko powoli się gdzieś oddalało. Wiedziałam, że to nie może trwać wiecznie, ale miłe chwile i tak same z siebie szybko się kończą, po co je, więc jeszcze skracać? Wreszcie się uspokoiłam. Wzięłam głęboki, jednak nierówny oddech i wypuściłam powietrze z płuc. Wszystkie problemy na chwilę zniknęły i poczułam, że znowu mogę stawać przeciwko całemu światu. Zacisnęłam palce na lustrze. Lustro? Otworzyłam oczy i podniosłam głowę tak gwałtownie, że Celestin nieomal oberwał w szczękę. Na szczęście zdążył się odsunąć i nie doznał uszczerbku na ślicznej facjacie. Trzeźwość umysłu natychmiast mi wróciła. Podświadomość mojej podświadomości zdzieliła ją w twarz.
- chwila - rzuciłam jakbym wcale przed chwilą nie płakała, jakbym nie była zmęczona, niewyspana, roztrzęsiona, jakby nic się nie stało, co było oczywistą nieprawdą, (o czym przypominało mi jeszcze delikatne drżenie dłoni własnych) ale mój mózg chwilowo rejestrował ważniejsze rzeczy niż rozterki emocjonalne.
- gdzie ja właściwie jestem? - Rozglądałam się nerwowo dookoła. Jeśli to był sen Celestin zapewne mnie o tym powiadomi. W końcu to MÓJ sen, a kiedy człowiek zdaje sobie sprawę że śni, zaczyna mieć nad światem przez siebie wykreowanym, jako taką kontrolę. Czy to znaczy, że Celestina też zmodyfikowałam? To by miało sens, oryginał prawdopodobnie starałby się zachować między nami jakiś dystans.

Celestin popatrzył na nią zaskoczony. Czyli to nie majak? Gdyby ona była wytworem lustra w życiu by o to nie zapytała. Jakoś nie mógł tego przełknąć.
- Wewnątrz lustra. - rzucił trochę tępo. - Niemożliwe.

- Lustra? - dodałam z niedowierzaniem i spojrzałam na niego lekko przerażona. Do tej pory byłam prawie pewna że śnię.
- Żartujesz? To to nie jest sen? - zdecydowanie poczułam że czerwienieję w imię zdarzeń sprzed kilku chwil. Ostatkiem sił starałam się nie tracić głowy i przede wszystkim nie patrzeć chwilowo na mężczyznę. Co mnie napadło?
- Ale... - zaczęłam- Przecież dopiero co siedziałam na plaży...

Dlaczego? Czy dlatego, że tak bardzo tego chciał? To niemożliwe... Schylił głowę i wstał, spoglądając na ciemne chmury, który powoli pojawiały się na horyzoncie. Odszedł kawałek i ubrał z powrotem koszulę, ale jeszcze jej nie zapiął.
- Może rzeczywiście to sen? Nasz wspólny? - rzucił z nadzieją w głosie.

- hmmm - spojrzałam na rękę. Palec był rozcięty, krew jeszcze się delikatnie sączyła z rany. Przyjrzałam się dokładniej, właściwie to cięcie było trochę głębsze niż się spodziewałam ale.. nie bolało. Dlatego też nie zwróciłam wcześniej na to uwagi co zaowocowało dłonią ubabraną czerwienią. Spuściłam dłoń w dół co w normalnych okolicznościach byłoby niewskazane ze względu na ciśnienie, ale to miejsce było dość nietypowe. Wstałam wreszcie.
- Dobrze - powiedziałam bardziej do siebie niż do niego, mimo to się odwrócił - zaraz to sprawdzimy. Skoro to sen,w takim razie odkąd mam tego świadomość powinnam móc go kontrolować - wyciągnęłam czerwoną dłoń przed siebie i powiedziałam głośno w przestrzeń.
- chcę bandaż.
Nic. Przygryzłam wargi.
- No dobrze, jeśli to nasz wspólny sen, to może oboje powinniśmy go kontrolować. - pomachałam do niego zakrwawioną dłonią - chciej dla mnie bandaż. - zaśmiałam się łagodnie. No to jeszcze raz.
- chcemy bandaż. - zawołałam w przestrzeń.

Celestin zamrugał ze zdziwienia. Ta zakrwawiona dłoń połączona z jej słowami... Na pewno są wewnątrz lustra, w to nie wątpił. Kiedy już pierwsze zdziwienie minęło zaśmiał się wesoło.
- Czemu nie? Chcemy bandaż! - Stanął obok niej i też wyciągnął rękę do przodu. Zauważył, że też był trochę pokrwawiony. - I trochę wody!
Przez chwilę nic się nie działo. Po czym usłyszeli ciszy szum. Zza ich plecami znikąd pojawił się strumyczek. Przy piątym kamyku leżał mały zwitek bandaża.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 12-10-2008, 14:36   #216
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
Nie wierze. Zadziało!
- no to mamy niezbity dowód na to że to sen - powiedziałam spokojnie podchodząc do strumyczka, przemywając dłoń i owijając palec cienkim bandażem. Jednak coś mnie zaniepokoiło.
- chciałabym też stolik, dwa krzesła, napoje schłodzone, jakiś delikatny wietrzyk i mniej błyszczące kłosy bo te mnie irytują - powiedziałam znowu w przestrzeń. A co się będę ograniczać. Skoro to tylko sen to niech przynajmniej będzie przyjemny- fajnie.. i co teraz?

- Nie bądź taka wymagająca. - rzucił wesoło Celestin. - Wystarczy ci koc i herbata.
Jak powiedział, tak też się stało. Za waszymi plecami leżał koc w kolorze dojrzałych maków, a na nim stał niziutki stoliczek, który założony był przeróżnymi owocami. Pośród nich lśnił porcelanowy dzbanek i dwie filiżanki.
Już umyty Celestin gestem ręki zaprosił cię, abyś usiadła.
- Dama pozwoli?

Usiadłam. Uśmiechnęłam się delikatnie i ujęłam filiżankę. Była wybitnie lekka, ale nie to mnie niepokoiło.
- coś jest nie do końca tak z tym "snem" - zamyśliłam się na chwilę i przygryzłam wargi - to reaguje tylko na ciebie. -mówiłam wpatrując się w stolik jakby starając sobie to jakoś ułożyć w głowie – można by powiedzieć że to twój sen a ja jestem tylko wytworem twojej wyobraźni ale to tez nie jest prawda ponieważ, no właśnie, ja to ja, posiadam własną świadomość i normalne wspomnienia - wypiłam łyk herbaty - chyba się w tym pogubiłam - wreszcie spojrzałam na mężczyznę

Usiadł po drugiej stronie stolika. Wgryzł się właśnie w jabłko, kiedy kobieta na niego rzuciła okiem. Przełknął gryz.
- Ja nic o tym nie wiem.
- Pijecie herbatę i mnie nie zaprosiliście? - ojciec Celestina i przysiadł się z filiżanką w ręku. - To trochę nieuprzejme z waszej strony.
Celestin rzucił mu mordercze spojrzenie.
- Witam panią. - szarmancko ucałował dłoń Moiry i nalał sobie słomkowego płynu. - O! Zielona! interesujące.

W momencie, kiedy ujął ma dłoń poderwałam się wreszcie żeby wstać. Zrobiłam to dość nerwowo prawie przewracając stoik a co za tym idzie rozlewając herbatę. Na całe szczęście jedynie moja filiżanka się delikatnie zachwiała roniąc kilka kropel, jednak żadnego większego nieszczęścia nie musieliśmy oświadczać.
- bardzo mi miło - wydusiłam z siebie zdenerwowana i powrotem usiadłam przy stoliku. Zapomniałam się przedstawić, ale miałam wrażanie, że nie jest to potrzebne. Wzięłam w dłonie filiżankę i skoncentrowałam się na złotym naparze.
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett
alathriel jest offline  
Stary 25-10-2008, 22:21   #217
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Celestin przewrócił oczami.
- Czy to lustro cię zmienia, czy też zdążyłem zapomnieć jak potrafiłeś denerwować matkę?
- Podejrzewam, że starałem się to robić, aby dzieci o tym nie wiedziały.
- uśmiechnął się czarująco. - To był też jeden z powodów dla których twoja matka za mnie wyszła.
- Nawet tak nie mów.
- Celestin wypił łyk herbaty.
- Ale niechcący usłyszałem, że macie problemy ze zrozumieniem problemu.
- Przepraszam cię za niego.
- srebrnowłosy zwrócił się do ciebie.
- Podejrzewam, że to żaden sen...
- Dokładnie jak długo podsłuchiwałeś?
- ... tylko wszyscy znajdujemy się wewnątrz lustra.
- Słyszysz co do ciebie mówię? Nie ignoruj mnie!
- Dlatego słowa Celestina działają na środowisko, a twoje już nie tak bardzo.
- Niby skąd to wiesz?
- srebrnowłosy zdawał się coraz bardziej poirytowany.
- Bo ja tu jestem, a żadne z was tego nie chce. Zakochani nie lubią jak się im przerywa.
- Uduszę cię.
- rzucił Celestin przez zęby i załamany zakrył dłonią oczy w geście rozpaczy.


Prawie wyplułam herbatę. Zakochani!? Przypomniałam sobie o moich ostatnich poczynaniach i kolor czerwony znowu zagościł na mojej twarzy. Starszy mężczyzna na pewno to widział i teraz wysnuł TAKIE wnioski. Biedy Celestin się załamał.
- ależ nie - zaczęłam nerwowo machać rekami - to nie to na co wyglądało, to moja wina, bo ja się tak strasznie zdenerwowałam i nerwy mi puściły i zmęczona jestem a on nie miał wyboru i to on jest tutaj ofiarą - wyrzucałam z siebie kolejne zdania z prędkością światła, na jednym oddechu - bo mógł mnie co prawda odepchnąć ale starał się być miły a ja byłam nie do końca przytomna i jakoś zatarły mi się granice i w ogóle to proszę mu tak źle nie życzyć ... - wreszcie sekwencja zwolniła i zatrzymała się - przepraszam - powiedziałam w końcu. Nie do końca wiedziałam za co. Może za to, że przez moje samolubne zachowanie narobiłam Celestinowi kłopotów, a może za dziwny i żenujący słowotok? W każdym razie należało się. A teraz szybka zamiana tematu..
- mówił pan coś o lustrze?

- Doprawdy patrząc na was...
- zaczął ojciec Celestina, ale nagle poczułaś mocne pociągnięcie w okolicy brzucha i ból.

- Długo masz jeszcze zamiar spać?! - wściekły głos Margot nie pozwolił ci zbyt długo trzymać oczu zamkniętych.
Wyrwała ci z ręki fragment lustra i prychnęła. Możliwe też, że w okolicy nerek miałaś odcisk podeszwy jej buta. Pewnie dlatego to miejsce tak piekło bólem. No cóż.
- Wstawaj! Idziemy! - odwróciła się na pięcie i ruszyła wzdłuż granicy wody. Piasek zdawał się rozgrzany do granic możliwości.

-wcale nie spałam
– odpowiedziałam odruchowo przecząc, chociaż oczywiście skłamałam. A może nie? Ciekawe czy to był tylko sen? Gdyby się nad tym porządnie zastanowić to prawdopodobnie tak. Chociaż Celestin wydawał się taki realistyczny. Poczułam ciepło na policzkach. Tylko do, Theusa dlaczego?
Wstałam jak najszybciej i nie do końca jeszcze przytomna pobielam za Marot. Ziewnęłam, przeciągnęłam się i przeczesałam palami włosy (doprawdy zaczynało to zakrawać na tik nerwowy). Otwartymi dłońmi przetarłam oczy. Białowłosa pędziła przed siebie. Czyżby chciała się mnie pozbyć? Właściwie nie byłaby to żadna nowość, ale tym razem nie miałam nawet zielonego pojęcia gdzie się znajdowałyśmy. Postanowiłam jednak nie zgubić jej z oczu i przyspieszyłam. Po chwili intensywnego, prawie truchtu, dorównałam jej kroku.
- Rozmawiaj z Celestinem – przypomniałam powoli dochodząc do siebie. Zupełnie nie czułam tego odpoczynku, jakbym w ogóle nie przymykała oczu. – i tak właściwie.. gdzie my jesteśmy?

- Tam, gdzie powinniśmy być. - Zagadkowo odpowiedziała Margot.
Szłyście dobrą chwilę brzegiem, po czym pojawiła się mała chatka w lesie, który rósł po prawej stronie.



Margot nawet nie zwolniła. Kiedy dotarła do drzwi, bezceremonialnie otworzyła je.
- Caspian wróciłam!
Wewnątrz panował półmrok, ale od razu w oczy rzucało się jak został umeblowany pokój. Z gustem. Dobre, niespotykane meble. Kominek z gustem. I uroczy obrazek zaraz nad nim, przedstawiający jakąś zakochaną parę.
- Margot? - zza drzwi po lewej wynurzył się młody mężczyzna

Podszedł do niej i ucałował w czoło.
- Zaczynałem się martwić, że nie wpadasz na herbatkę... - dopiero wtedy ujrzał ciebie. - Miło mi jestem Caspian. - dygnął przed tobą, kiedy podałaś mu swoje imię.
- Ale, ale widzę, że przychodzicie tutaj z interesem. To może ja najpierw zrobię herbaty. - i ponownie zniknął za drzwiami.

Margot opadła na największe krzesło w pokoju.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 23-11-2008, 01:30   #218
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
Zostałam tak stojąc na środku pokoju. Był skromnie, ale za to bardzo elegancko umeblowany. Chociaż z tym skromnie mogłam trochę przesadzić. Po prostu różnił się do willi Lucciannich, chociaż i tak był bogatszy od przeciętnego domu.

Dodatkowo mało, który dom był urządzony gustownie. „Szarzy” ludzie tak naprawdę nie zwracali na to takiej uwagi. Mieli ważniejsze problemy. Czułam się jakoś nie na miejscu. Nieznajomy dom, nieznajomej osoby w nieznajomym miejscu. Czułam się coraz bardziej zmęczona. Delikatnie kręciło mi się w głowie. Dziwne. Raz na jakiś czas przed oczami pojawiały się mroczki. Starałam się obudzić za wszelką cenę, jednak naprawdę potrzebowałam odpoczynku. Ponoć im dłużej człowiek nie śpi tym bardziej staje się płaczliwy i łatwiej się denerwuje. W tej chwili wizja kolejnych bezsennych dni, na jakie się zanosiło sprawiła, że zrobiło mi się dosłownie niedobrze (zwłaszcza psychicznie) i naprawdę chciało mi się płakać. Potrafiłam się jednak powstrzymać. Tak bardzo chciałabym zamknąć oczy i ułożyć się wygodnie… gdziekolwiek. Zaczynały mnie też powoli dopadać dreszcze. Wycieńczenie organizmu? Przecież już nie raz zarywałam dwie noce, czasami nawet, tak jak teraz, trzy. Problem polegał jednak na tym, że nigdy te kilka dób nie wymagało ode mnie takich wysiłków fizycznych ani psychicznych. Przetarłam zaczerwienione, zmęczone oczy i postanowiłam jednak usiąść. Świat zaczynał wirować w niebezpiecznie szybkim tempie. Złapałam się oparcia najbliższego krzesła, wzięłam oddech na tyle głęboki na ile pozwalały mi na to zamknięte usta (w żadnym wypadku nie chciałam żeby Margot zauważyła) i opadłam na siedzenie. Czułam się nieswojo, ale w tym momencie po prostu musiałam usiąść nawet, jeśli miałoby to kogoś urazić. Trochę pomogło. Karuzela wyhamowała. Prawie.


Po chwili w pokoju pojawił się Caspian.
- Przyniosłem herbaty. - Uśmiechnął się ciepło i całą tacę z dzbankiem złocistego płynu i trzema filiżankami postawił na stoliczku. - Niestety nie słodzę, tak więc...
- Odpuść sobie. Musimy porozmawiać. - Margot nie pozostawiła żadnych złudzeń, co do celu wizyty. I ten jej paskudny, wyniosły ton głosu.
Caspian jednak z namaszczeniem rozlewał ciepły płyn do porcelanowych, zapewne bardzo cennych filiżanek.
- Margot, Margot. Jaka ty dzisiaj jesteś cięta. - po czym wbił w nią swój matowy wzrok. Czyżby niema groźba? Zlustrował ją, po czym jeszcze spojrzał na ciebie. - Jesteście potwornie zmęczone. Przykro mi to stwierdzić, ale wyglądacie strasznie. Ile dzisiaj spałyście? - było to raczej pytanie retoryczne, gdyż nie pozwolił montence przerwać - Nie zgadnę. Trzy godziny?
Zapadła cisza. Widocznie Margot zabrakło odwagi, żeby zaprzeczyć.
- Tak myślałem. Maraton uprawiasz kochana panienko? - zwrócił się do niej. Gdzieś w kącikach ust zaczaiła się ironia. - A ty jej wtórujesz?
Tym razem pytanie padło w twoją stronę. Ale nie wymagał odpowiedzi. Nawet nie zdążyłyście zaprzeczyć.
- Wierzę, że problem, z jakim do mnie przychodzicie to nie kupno nowej sukni czy miecza. Z takimi błahostkami pojawia się tu jedynie Orfeusz - Caspian machnął ręką, jakby obecnie ta uwaga była tu zbyteczna. - Ale cokolwiek to jest, nie dacie temu rady w takim stanie. Ile macie czasu?
- Pięć dni.- Zrezygnowany ton głosu zasugerował, że jakakolwiek dyskusja z tym człowiekiem do niczego nie prowadzi.
- Dobrze, wystarczy. Dzień poświęcicie na odpoczynek, a zaczniecie od zaraz. Oba pokoje gościnne są gotowe. - wstał i wskazał dłonią drzwi za Twoimi plecami (czyli po przeciwnej stronie niż wszedł z filiżankami).
- Ale... - Margot starała się oponować.
- Nic z tego. Bez dyskusji. - i łapiąc was obie za łokcie zaprowadził do sąsiedniego pokoiku.

Okazało się jednak, że tutaj nie było żadnych łóżek. Pokój stał zupełnie pusty i wielkością nie przewyższał komódki na narzędzia. Z tą różnicą, że wszystkie ściany obwieszono obrazami. Między ramami nie było żadnych wolnych przestrzeni. Nawet na suficie wisiało kilka.
- Nie wiem jak ty - zwróciła się do ciebie Margot - ale ja biorę tą zieloną sypialnie. Dobranoc.
I bez większych oporów podeszła do obrazu

i najzwyklej w świecie, weszła do jego wnętrza! Po czym zasłoniła wam przed nosem zasłonkę i usłyszałaś pusty odgłos, który sugerował, że rzuciła się na łóżko i zasnęła jak kłoda.
- No to teraz panienki kolej. Proszę się nie obawiać, one nie gryzą. - Caspian zapewne miał na myśli obrazy. Wskazał ci jeden i pchnął cię delikatnie sugerując, że w tamtym łóżku wspaniale można odzyskać siły.



Spojrzałam na niego zmęczonym, nieprzytomnym wzrokiem i delikatnie przytaknęłam. Nie miałam siły się z nim kłócić. Zresztą nawet nie chciałam. Łóżko wyglądało nieprzyzwoicie wręcz zachęcająco. Bezmyślnie wlazłam w ścianę, a jednak nic mnie nie zabolało. Nagle znajdowałam się w przyjemnym pokoju.
Wszechobecny spokój. Zapach drewna. I ta genialna wręcz cisza.
Spojrzałam na łóżko i bez pardonu na nie runęłam. Nie miałam nawet siły się jakoś przebrać. Skuliłam się w kłębek na wygodnym posłaniu i odpłynęłam.

Ciemno.
Cisza.
Szum wiatru.
Kołysanie.
Otworzyłam oczy. Nad głową kołysał znajomy sufit. Byłam ..
Otworzyłam szerzej oczy.
Mandragora!
Nie mogłam w to uwierzyć!
Poderwałam się i zwyczajowo spadłam z koji.
Roześmiałam się prawie przez łzy. Czyli do tej pory cały czas spałam?
To wszystko był sen, tylko sen.
Nie byłam w voddacce. Nie spotkałam Róży. Nie poznałam Ce..
Urwałam.
Oczy mi się zaszkliły. Dlaczego? Poczułam jakiś dziwny smutek i tępy ucisk w sercu. Otrząsnęłam się, wstałam z podłogi i wybiegłam na pokład.
Świeciło słońce. Morze delikatnie kołysało statkiem. Wszyscy jakoś sprawnie się uwijali przy swojej robocie. Na bakburcie siedziała mewa. Mewa? No tak. Faktycznie. Staliśmy. Wyjrzałam przez sterburtę i obrzuciłam wzrokiem port.
TEN port.
TEN VODDACCIAŃSKI port! O co u chodzi?
Nagle poczułam pukanie w ramię. To była Gunrud.
- kapitan cię wzywa – powiedziała obojętnie i zeszła pod pokład. Zamrugałam nie odezwawszy się ani słowem. Kapitan? A ten, czego chce? Ścisnęło mnie w żołądku. Wezwanie przez kapitana nigdy nie wróżyło dobrze, a już na pewno nie TUTAJ.
Wzięłam głębszy oddech, wzruszyłam ramionami i pomaszerowałam w stronę kajuty zrzędy. Zeszłam powoli pod pokład.
Dziwne.
W miarę oddalania się od pokładu robiło się coraz ciemniej. Nie chodziło o to, że padał cień. Po prostu robiło się nienaturalnie czarno. W końcu nic nie widziałam.
Zeszłam o stopień w dół.
Stopień.
Nie było stopnia!
Straciłam równowagę i runęłam w dół.
Co do?
Spadałam i spadałam.
I spadałam
Nagle poczułam niesympatycznie stabilny grunt
Nogi ugięły się jak sprężyny sprawiając, że kucnęłam… tylko po to żeby natychmiast znowu stanąć do pionu.
Otworzyłam oczy i wzięłam głęboki oddech.
Poprawka. Planowałam wziąć oddech, ale cos mi to skutecznie uniemożliwiało.
Spojrzałam w dół, na siebie. Gorset, suknia, rękawiczki. Cholernie niewygodne buty. Zaraz przecież to … Rozejrzałam się błyskawicznie. Dookoła mnie panowała ciężka od papierosowego dymu i nawału ludzi, atmosfera. Bal u Róży!
Poczułam skurcz w żołądku. Czyli TO jest sen. Pojawiła się jakaś dziwna ulga. Moim skromnym zdaniem – zupełnie nie na miejscu. Czemu czułam szczęście z powodu egzystencji zdarzeń z ostatnich kilku dni? Sama siebie nie rozumiałam.
Coś było nie tak. Dopiero teraz zauważyłam, że wszyscy, co do jednego patrzą w moja stronę. Serce mi zamarło. Czułam się nagle jeszcze bardziej nieswojo niż wtedy na rzeczywistym balu. Ciarki przelazły mi po placach. Rozejrzałam się mi nagle zrozumiałam, że zgromadzeni ludzie nie mają oczu. Obserwowała mnie cała masa czarnych dziur ukrytych za maskami. A jednak wiedziałam, że na mnie patrzą. Zresztą nie trudno było na to wpaść. Kiedy tyko się ruszyłam wszystkie głowy w niemym milczeniu obróciły się za mną.
Jedna chwila i coś sobie nagle uświadomiłam. Skoro to jest przyjęcie sprzed 2 dni… Celestin!
Rozejrzałam się szybko. Nigdzie go nie było. Przepychałam się przez tłum obserwujących mnie ludzi (? Każdym razie czegoś, co posiadało ludzkie sylwetki) Nie ruszali się z miejsca. W głuchym milczeniu śledzili mnie swoim pseudo wzrokiem. I nagle go zobaczyłam. Jasne włosy. Stał odwrócony tyłem. Jako jedyny nie zwracał na mnie uwagi.
- Cele .. ! – Zaczęłam, ale nagle ktoś znowu zastukał mi w ramię. Urwałam i odwróciłam się odruchowo.
Mrugnięcie powiek i już nie znajdowałam się w zatłoczonym pomieszczeniu. Właściwie to panowało późne popołudnie, jesienne słonce przyjaźnie oświetlało tak dobrze znany mi salonik.


A jednak panowała ciężka atmosfera. Cięższa nawet niż na tym przeklętym balu. Dwa kroki przede mną stał.. mój tata (!) z wyrazem głębokiego szoku na jego dojrzałym obliczu.
Ojciec, co mu trzeba było przyznać, bardzo ładnie się starzał. Prawie zero zmarszczek, czy siwych włosów. Zresztą nawet gdyby je posiadał i tak by mu pasowały. Właściwie to on nigdy i wyglądał na swój aktualny wiek. Do tego zawsze był elegancko ubrany. Nie przesadnie, bez przepychu, ale za to zawsze nienagannie.
Panowała cisza. Okropna cisza. Musiałam chyba coś wcześniej powiedzieć. Mój zdezorientowany wzrok powędrował w miejsce gdzie jak pamiętałam stało olbrzymie, pięknie zdobione lustro. Serce mi zamarło. Patrzyło na mnie moje własne, lekko przerażone, lekko zdeterminowane, (o co chodzi?) odbicie.
- Jak to odchodzisz? – Usłyszałam niedowierzający głos ojca, który z każdą chwilą zaczynał przeradzać się w gniew. Automatycznie spojrzałam powrotem na ojca.
Przełknęłam ślinę. Tylko mi nie mówicie ze to TEN dzień. Serce mi zamarło. Nie mogłam oddychać. Miałabym znowu to przezywać? Zrobiło mi się niedobrze ze zdenerwowania, dodatkowo ni stąd ni zowąd, oczy mi się zaszkliły.
- co ty sobie myślisz? – Warknął teraz już naprawdę zdenerwowany. – Chcesz opuścić rodzinny dom żeby zostać jakimś parszywym żeglarzem? Kpisz sobie? Myślisz, że ci na to pozwolę?
Wiedziałam że o to chodziło. Poczułam ogarniającą mnie złość
i tak mnie nie powstrzymasz – spojrzałam mokrym wzrokiem w jego zdenerwowane oczy.
Ból. Piekący ból na policzku. Płyny ustrojowe nie wytrzymały i opuściły moje oczy. Dotknęłam policzka Bolało.
Nagle poczułam mocny uścisk na ręce. Ojciec był silny i wybitnie wysoki jak na Avalończyka. Jakaś siła uniosła mnie za nadgarstek do góry.
- nie powstrzymam? – Uśmiechnął się prawie szaleńczo - to się jeszcze okaże.
- to boli – prawie krzyknęłam.
Niech to szlag. Już zapomniałam jak to było. W dodatku…. Targały mną uczucia piętnastolatki. Przecież teraz nie zachowałabym się w taki sposób! Przecież już to przerabiałam. Przecież zupełnie się zmieniłam! A jednak, wciąż reagowałam jak tamtego dnia. I to sprawiało, że zaczynałam się dusić. Nie fizycznie, ale psychicznie.
- puść mnie! – Łzy spływały mi po policzkach. Poczułam grunt pod nogami. Spojrzałam na ojca, który wciąż wściekły, ale jakby minimalnie zaskoczony własnym zachowaniem rozluźnił na sekundę uścisk.

Wykorzystałam to. Zupełnie tak jak wtedy. Wyrwałam u swoją chudą rękę. Na jego oblicze wróciła złość.
- Do pokoju! Ale już – warknął
- nie – odpowiedziałam zacięcie
- Ty naprawdę myślisz, że pozwolę mojej jedynej córce szlajać się z banda niedomytych wilków morskich? – Spytał wściekle
Zacisnęłam pięści. Skóra na kostkach pobielała.
- to moje życie! – Odparłam buntowniczo i co bez problemu byłam w stanie stwierdzić, zupełnie niedojrzale. Dlaczego do Theusa zachowywałam się w ten sposób?
- do pokoju
- nie
- nie próbuj mnie jeszcze bardziej zdenerwować. Co za niedorzeczne pomysły przychodzą ci do głowy?
- nie zatrzymasz mnie!
- Nie jesteś nawet pełnoletnia. Mogę cię zamknąć w pokoju i trzymać pod kluczem jeszcze przez trzy lata, kto wie czy nie dłużej?
– uśmiechnął się triumfalnie
Serce mi zamarło. Cofnęłam się o krok do tyłu. Łzy spływały mi po policzkach jedna z druga. Powoli i z niedowierzaniem kiwałam przecząco głową
- nie możesz.. – Wykrztusiłam w końcu
- chcesz się przekonać?
Spróbował znowu chwycić mnie za rękę, ale odsunęłam się.
To go zirytowało. Spróbował jeszcze raz, ale znowu się uchyliłam.
- chodź tu
- nie – cofnęłam się jeszcze dwa kroki do tyłu.
Spojrzał na mnie. Tracił kontrolę nad sytuacją a to mu się wyraźnie nie podobało.
Przyspieszyłam w kierunku drzwi. Zmrużył oczy i ruszył za mną. Coraz szybciej. Odwróciłam się i wybiegłam z pokoju na główny hol. Ojciec wypadł za mną. Byłam mniejsza, zwinniejsza i szybsza. Dobiegłam do wejściowych drzwi i chwyciłam za klamkę.
Był dość daleko. Biegł i nagle się zatrzymał.
- Jeśli przekroczysz ten próg to oświadczam ci, że nie mam już córki. – Powiedział używając swojego ostatniego argumentu. Serce mi zamarło Znowu ten przeklęty moment. Zacisnęłam chude palce na pięknie zdobionej klamce.
Wzięłam głęboki oddech. To i tak było nieodwracalne. Nacisnęłam i zamek ustąpił.

Otworzyłam drzwi i wybiegłam z zamkniętymi oczami na zewnątrz.
Usłyszałam jedynie za sobą
- przeklinam cię mała niewdzięcznico! – był naprawdę wściekły. Nikt mu się nie sprzeciwiał. Ze strachu, dla świętego spokoju. Nikt, do teraz
- Od ej pory uważaj na to, co pijesz! Każdy mężczyzna, który cię dotknie, kiedy będziesz pod wpływem alkoholu, wywoła burdę!
Końcówka była ledwo dosłyszalna a jednak do mnie dotarła.
Drzwi się zatrzasnęły. Zasłoniłam sobie uszy dłońmi i przykucnęłam. Miałam zaciśnięte powieki i za wszelką cenę starałam się złapać oddech. Dziwne. Ojciec powinien był mnie gonić aż do poru gdzie ja z kolei powinnam się przed nim schować a potem ….
Ale nic się nie stało.
I wtedy poczułam wyraźny i drażniący zapach krwi. Otworzyłam natychmiast oczy. Zaledwie kilka kroków ode mnie siedział przykuty do krzesła, zmaltretowany i nieprzytomny Celestin.
Poderwałam się natychmiast na nogi i podbiegłam do mężczyzny. Znowu poczułam to tępe ukłucie w sercu.
- Celestin? - Przeczesałam palcami jego włosy – obudź się, proszę – Położyłam mu dłonie na policzkach i uniosłam do tej pory zwisającą bezwładnie w dół, głowę. Dopiero teraz zobaczyłam jego twarz, a właściwie…
Twarz Róży. Przyjrzałam się dokładnie, ale zamiast ciała Celestina przede mną znajdowało się ciało kobiety.
Nagle jej oczy się otworzyły a chude palce zacisnęły się na mojej krtani.
-kh.. – chwyciłam ją za nadgarstki próbując zwolnić uścisk, ale to nic nie dało. Wręcz przeciwnie, dłonie jeszcze bardziej się zacisnęły.
W oczach kobiety paliła się przerażająca wściekłość. Zacisnęłam powieki i nagle poczułam że robi mi się bardzo... mokro. Wszędzie. Już nie czułam uścisku na gardle, jednak dalej nie mogłam złapać oddechu. W momencie, kiedy spróbowałam dostała mi się do ust odrobina słonej wody więc natychmiast je zamknęłam. Otworzyłam oczy. Znajdowałam się pod wodą! Głęboko. Delikatne promienie słoneczne powoli gubiły się w niczym nieograniczonej toni. Spróbowałam popłynąć do góry. Musiałam przecież wreszcie zacząć oddychać.!
Płynęłam i płynęłam.
Brakowało mi już sił a przede wszystkim powietrza. Niezależnie od tego jak blisko tafli bym nie była i tak koniec końców nie mogłam jej osiągnąć. Machałam rękami z całej siły aż w końcu pojawiły mroczki przed oczami a w końcu zapadła ciemność.
Czyli to już koniec.
Poczułam, że opadam w dół. Łzy, które mimowolnie się pojawiły, ginęły w morzu słonej wody. Zemdlałam.. Może umarłam..?

***

Poderwałam się nagle z łóżka rozpaczliwie próbując zaczerpnąć powietrza. Udało mi się. Oddychałam ciężko.
-To był tylko sen - Próbowałam uspokoić samą siebie - To tylko sen.
Serce wciąż biło ja szalone. Na policzkach czułam dosychające łzy.
Przeplotłam palce między włosami i opierając głowę na rękach, siedziałam tak przez chwilę.
Co za okropny sen. Koszmar. Nigdy bym nie pomyślała, że przeżyję to wszystko ZNOWU. Zwłaszcza na raz. Łzy znowu pociekły. To był odruch.
Okropność. Przed oczami wciąż majaczyła mi rozwścieczona twarz ojca i udręczona – Celestina. I chociaż we śnie tej drugiej nie wdziałam to jednak doskonale wiedziałam jak wyglądała. O matce, która mnie nie broniła, nawet nie myślałam. Oddana żona, nigdy nie sprzeciwiająca się mężowi.
Mąż ma zawsze racje nawet, gdy jej nie ma.
Ona nawet nie była zastraszona. Ojciec respektował jej zdanie a jednak ona zawsze stała po jego stronie. Tak było jej wygodnie. Tego w niej nienawidziłam. Jak cień bez własnego zdania.
Taką kobietą nigdy nie chciałabym się stać.
NIGDY
Otarłam ciepłe łzy wierzchem dłoni i głęboko westchnęłam.
Dopiero po chwili zaczęłam kojarzyć fakty rzeczywiste.
Fakt numer 1.Było ciemno, a zatem była noc, chociaż kiedy się kładłam był właściwie środek dnia.
Fakt numer 2. Nie byłam już zmęczona, co wynikało niezaprzeczalnie z faktu pierwszego.
Fakt numer 3. Byłam przykryta, chociaż nie pamiętałam żebym się przykrywałam. Ale możliwe, że to była kwestia zmęczenia. Nie zawracałam tym sobie głowy.
Ziewnęłam. Zmory życia przywrócone masowo w jednym śnie powoli odchodziły. Przeciągnęłam się.
Fakt numer 4. Trzeba przyznać, że będąc wypoczętym o wiele lepiej się myślało.
Wstałam z łóżka. Rozciągnęłam się jeszcze trochę żeby całkiem obudzić ciało. Zabolało mnie ramię. No tak zapomniałam o pamiątce ostatnich zdarzeń. Nie przejęłam się. Podeszłam do misy z wodą i przemyłam twarz. Od razu poczułam się przyjemnie rześko.
Do czasu.
Spojrzałam w lustro stojące bezpośrednio za naczyniem. I właśnie w tej chwili zarejestrowałam fakt numer 5. Uśmiechałam się. Tzn. Moje odbicie się uśmiechało, patrząc mi głęboko w oczy, chociaż mięśnie na mojej rzeczywistej twarzy na pewno nie pracowały. Żeby się upewnić podniosłam dłoń do ust i poczułam, że zamiast uśmiechu, gości tam zdziwienie. Zwłaszcza ze odbicie, zupełnie zignorowało fakt poruszania dłonią, zamiast tego, wciąż bezczelnie się uśmiechało.
Fakt numer 5. Moje odbicie nie zachowywało się tak jak powinno.
Ciarki przeszły mnie po plecach. Czyżbym wciąż spała? Niemożliwe! Uszczypnęłam się. Zabolało. Na pewno nie spałam! Co do?

Odbicie z przerażającym uśmiechem zaparło się o szybę jakby chciało przez nią przejść, co jednak (na szczęście) mu się nie udało.
Dobra, teraz byłam naprawdę przerażona. Chciałam stamtąd jak najszybciej uciec. Tylko jak do Theusa się stąd wychodziło!?
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez alathriel : 23-11-2008 o 01:41. Powód: a sie wkradły literówki ;) jeszcze to pewnie z raz zedytuje xD
alathriel jest offline  
Stary 30-11-2008, 00:43   #219
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
"HiHihihiHIHIhiHIhiHIHIhihiHIhiHIHIIHIhiHIhiHIHIhi hiHIhiHIHIhiHIhiHIHIhihiHIhi"
Goniło cię. Tak jak Twój cień. Jak stąd wyjść?
- Nie da się. Nie puszczę cię! - usłyszałaś tuż za swoim uchem. - Nie odejdziesz już nigdy i nigdy i nigdy.
Odwróciłaś się, a ONA stała tuż przed tobą chichocząc. A raczej ty. Twoje odbicie.
- Nie puszczę, nie puszczę, nie puszczę - powtarzała jak małe dziecko i przytuliła się do ciebie - jesteś mną, a ja tobą. Zostaniemy tu razem na wieki. I nasze siostry też!
- Nie puścimy, nie puścimy.
- wtórowały jej kolejne "ty" wychodzące z lustra. Jak armia. Pierwsza z nich, trzymała cię zbyt mocno w objęciach, jak lalkę, a potem niespodziewanie pchnęła cię w stronę ściany. Kiedy myślałaś, że to jedyny moment, żeby uciec, przerwać ten koszmar, nagle ściana nabawiła się kilkunastu dłoni, które wciągnęły cię do jej wnętrza. Słyszałaś tylko szum ciągle wypowiadanego "nigdy nigdy nigdy" i zrobiło ci się ciemno przed oczami.

A kiedy znów je otworzyłaś, było ci tak strasznie niewygodnie. Jakoś brzuch tak ci spęczniał, a ręce jakoś wygięły się tworząc okręgi, tak zaraz koło ramion. Głowa sprawiała nieprzyjemne wrażenie osobnego elementu od reszty ciała. Ani się poruszyć, ani powiedzieć. Nawet po nosie nie mogłaś się podrapać - inna sprawa, że miałaś wrażenie jakby przybrał kształt kulki doklejonej do czubka głowy.

- Caspianie... - usłyszałaś cichy, matowy głos.
- To ty...? - Caspian wcale nie był uradowany.
Spojrzałaś w stronę rozmawiających. Wyraźnie widziałaś salonik, ten co w nim wczoraj "prawie piłaś" herbatkę. Drzwi właśnie zamykał młody blondyn, podobny do Celestina jak dwie krople wody. Caspian wstał z kanapy, porzucając niedbale książkę. Stanął do ciebie plecami, co nie pozwalało zobaczyć jego miny.
Mierzyli się chwilę wzrokiem. Jakby rozmawiali nie korzystając ze słów. Dokładnie wiedzieli, co myśli drugi. Czego pragnie. Co chce wyrazić. Ten spod drzwi zrobił dwa kroki w stronę gospodarza, który cofnął się do tyłu.

- Muszę wybrać nowy płaszcz, więc przyszedłem najpierw do ciebie. - w jego głos zrobił się ciepły i pełen napięcia, wymagający uwagi. W oczach czaiło się pragnienie. Cała jego postać zdawała się przyczajona do skoku. Jak Tygrys, osaczał najpierw swoją ofiarę, by potem...
- Nie teraz, mam gości... - Caspian cofnął się jeszcze o krok. To ostatnia deska ratunku. W jego głosie pobrzmiewała ewidentna prośba, ale wypowiedziana bez wiary w rezultat.

Pseudo-Celestin uśmiechnął się w taki bardzo źle zwiastujący sposób. Jakaś złośliwość i chęć zranienia zagościła iskrą w jego wzroku.
- W takim wypadku będziesz musiał mocniej wgryźć się w poduszkę. Nie ja jestem tym, który hałasuje.
I podszedł jeszcze bliżej. Tak blisko, aż na granicę dotyku. Jakby drażniąc się z drugim mężczyzną. Czuli swoje oddechy na twarzy. Pseudo-Celestin uchylił lekko usta, i przesunął dłonią wzdłuż swojej szyi. Kusił i dręczył. A dobrze wiedział, co najbardziej działało na Caspiana. Ten starał się nie poruszać. Zagryzł zęby i zamarł. Nie mógł przecież tak po prostu ulec. Choć było ciężko. Mimo, że wbił wzrok w drzwi, dokładnie widział, jak palce drugiego mężczyzny powoli śledzą obojczyki pod jasną skórą. Czuł jego oddech tak blisko. Ciepły ogrzewał jego własną szyję. Drażnił się z nim! Bezczelnie drażnił się, dalej stojąc tak blisko, a jednocześnie nie dotknąwszy Caspiana. Preudo-Celestin otworzył szerzej oczy i opuścił rękę, widząc że to nie działa na drugiego mężczyznę. Zagryzł wagę. Cała twardość wzroku i złośliwość gdzieś wyparowała, zastąpiona goryczą, smutkiem, prawie przerażeniem. Przed chwilą zdawał się jeszcze panować nad sytuacją, teraz prawie się rozpłakał. W akcie rozpaczy zarzucił ręce na szyi Caspiana i przywarł do niego ściśle.

- Nie opuszczaj mnie - szeptał mu prosto do ucha. - Nie opuszczaj! Słyszysz? Nie pozwalam!
- Orfeuszu... -
zauważyłaś, że Caspian uniósł ręce, aby przygarnąć blondyna do siebie, ale spojrzał w stronę drzwi pokoju gościnnego, lekko uchylonych i zrezygnował. Ofr zwykle bywał marudny i ciągle miewał zachcianki. Roszczenia. Przepełniała go zazdrość tak wielka, że niewiele osób dopuszczał bliżej do Caspiana. Ale tym razem musiało się zdarzyć coś nieprzyjemnego. Nawet na Ofra taki atak rozpaczy to było coś rzadkiego. Ale nie oznaczało to, że należy go rozpieszczać ciągle i bez przerwy.

- Nie przesadzaj. Przecież nic takiego nie robię. Tylko że goście...
- Nie chcę słów maskujących niechęć! -
rzucił głośno i rozpaczliwie Orefusz, odsunął się od Caspiana, jednym z rękawów zasłonił twarz, i jedynie widziałaś oczy pełne żałości. - Trzeba mnie było od razu...! - słowa zgubiły mu się gdzieś w drodze. Odwrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia. Teraz Caspian zasłonił lewą dłonią twarz i nie zwracając już uwagi na uchylone drzwi, rzucił się do drzwi i otwierane, zatrzasnął wyprostowaną dłonią. Po czym pocałował Orfeusza. Długo, głęboko, z pasją.

Po czym przygarnął go do siebie. Pozwoli zgubić się mu w swoich ramionach.
- Nie wiem, co się stało, ale nie słuchaj innych. - szeptał coś do ucha, kiedy tamten chciał się wyrwać. - Wierz mi. Tylko mi. Przecież wiesz, że nie mogę kłamać.
Orfeusz chciał zaprzeczyć.
- Klątwa. Nie mogę kłamać przez klątwę. Przecież wiesz.... - kolejne słowa zgubiły się w szepcie.

- No, no, no, jak mnie nie było, to widzę, że sobie nieźle folgowaliście.

W drzwiach "pokoju gościnnego" pojawiła się Margot. Jej uśmiech zdawał się być wyjęty z nocnego koszmaru. Ta słodkość i sarkazm - każdy pragnąłby ją za to uśmiercić.
Caspian westchnął, co miało znaczyć "A nie mówiłem". Orfeusz wyrwał się z jego uścisku i prawie z pięściami rzucił się w stronę monteńki, Caspian jednak twardo trzymał go za nadgarstek.
- Nie podgrzewaj i tak już trudnej sytuacji, jakbyś mogła Margot. - zwrócił się do niej twardo patrząc w drzwi.
- TY POKRAKO! - Orfeusz wyglądał jak wściekły pies na mocnej smyczy. Mięso, jakim rzucał w stronę dziewczyny, nie nadawało się nawet do słuchania.
- I jak mogłabym mu nie odpowiedzieć? - zasyczała paskudnie w odpowiedzi. - Na przykład opowiadając mu o naszych wspólnych...
- Przestań, widzisz, że to wcale nie pomaga.
- Ty głupia wiejska kozo!
- ...wieczorach spędzonych na...

I w tym momencie nagle upadłaś z łomotem na podłogę. Wszyscy spojrzeli na ciebie zaskoczeni.
- No jak zwykle wejście smoka. - skomentowała Margot niezadowolona, że Orfeusz stracił zainteresowanie w pokojowej wymianie zdań.

Spojrzał z wyrzutem na Caspiana. DWIE kobiety w jego domu. Jedna to jego największy wróg, drugiej co gorsza nie znał.
- To może ja zrobię herbaty? - gospodarz puścił dłoń blondyna, jednak ten splótł swoje palce z jego. Caspian zdał sobie sprawę, że tak łatwo nie pozbędzie się zazdrości. Westchnął i przyciągnął niespodziewanie Ofra do siebie, przywarł do jego pleców zaplatając mu dłonie na pasie. Zaznaczając jasno i wyraźnie łączącą ich relację. Po czym oparł czoło na jego łopatce.
- Mogę przynajmniej tyle zrobić? Czy chcesz sprawdzić, czy w kuchni nie ukrywa się jeszcze jakaś kobieta? - szepnął mu tak, żeby inni nie słyszeli.
- To wy się pozbierajcie, a my zrobimy herbatę. - autorytarnie zadecydował Orfeusz i pociągnął Caspiana do kuchni.
- Tylko nie róbcie tego w kuchni. Chciałabym jeszcze zjeść śniadanie zanim uraczycie mnie zestawem jasnych do rozpoznania dźwięków. - rzuciła z przekąsem Margot pomagając ci podnieść się z podłogi. Ofr wystawił jej język, prezentując koczyk w języku i znikając za drzwiami.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 06-12-2008, 22:05   #220
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
Podniosłam się do pozycji siedzącej. Nogi podkuliłam pod siebie. W głowie wciąż słyszałam ten paskudny chichot. Deszcz przebiegł mi po kręgosłupie. To nie było przyjemne. Właściwie miałam ochotę jak najszybciej stamtąd uciec. Ręce mi się trzęsły. Co to było? Może to tylko sen?
Kolejny, okropny sen?
- ja - zaczęłam drżącym głosem. Miałam szeroko otwarte oczy wbite nieruchomo w podłogę- to mi się śniło prawda?
Znowu usłyszałam chichot, choć nie potrafiłam stwierdzić czy faktycznie rozbrzmiewał on tylko w mojej głowie. Rozejrzałam się przerażonym wzrokiem po pokoju zwracając szczególną uwagę na ściany i sufit. Margot uniosła jedną brew. Bez wyjaśnienia się nie obędzie.
- to znaczy, obudziłam sie, albo tak mi się wydawało, a moje odbicie ... ono... wyszło z lustra i .. - wplotłam ręce we włosy i zaśmiałam się nie do końca przytomnie - nie, no oczywiście że to był sen. Te ręce wychodzące się ze ściany które mnie wciągnęły do środka - znowu się zaśmiałam -oczywiście że to był sen - wzięłam głębszy oddech i spojrzałam na Margot. Dość bladą Margot - heh, co ja plotę.
Znowu chichot. Kolejny dreszcz przeparadował po plecach. Zadrżałam.
Odgłos ucichł a zgromadzone informacje które chwilowo blokowało przerażenie, powoli zaczęły dopływać do mózgu.
- a potem, potem widziałam Caspiana i .. i .. Celesteina - powiedziałam z wyrazem głębokiego szoku - no w każdym razie kogoś kto wyglądał jak on i .. i .. oni .. -zaczerwieniłam się na wspomnienie ostatnich kilku minut. Obraz pocałunku zagościł mi przed oczami i bynajmniej nie miał zamiaru ustąpić - oni... - dodałam czerwieniejąc coraz bardziej, a jednak poczułam wybitnie nieprzyjemne ukłucie w żołądku (zazdrość? nie....) - no wiesz - zakręciłam młynek palcami - znaczy.. przecież Celestin był w lustrze, a zresztą nie myślałam że on.. hehe.. no wiesz, w TĄ stronę
Niesprecyzowana gestykulacja rekami
- znaczy, nie żeby mi to jakoś przeszkadzało - machanie zaprzeczające - to w końcu nie moja sprawa, ale .. no.. hehe
Nerwowy śmiech.
Tak wreszcie do mnie dotarło to co zobaczyłam, a chwilę później ... zdanie Margot.
"Tylko nie róbcie tego w kuchni. Chciałabym jeszcze zjeść śniadanie zanim uraczycie mnie zestawem jasnych do rozpoznania dźwięków"
Kolor buraczany zagościł na obliczu
- czy oni właśnie ..? - zaczęłam uspokajając niesprecyzowane ruchy dłońmi. Ich miejsce zajęły dwa wyprostowane palce wskazujące skierowane w stronę kuchni.
Ach ten piękny buraczany kolor. Niezapomniany obrazek pocałunku stał i przed oczami niczym mur.
- możemy już iść? - pisnęłam - bo skoro Celestin ma się tak dobrze i .. i .. jest bezpieczny i .. i .. w dobrych rękach.. to ja bym już sobie ... - palce zmieniły kierunek wskazując tym razem drzwi. Drogę ucieczki.

Margot westchnęła i posadziła cię autorytarnym gestem w fotelu.
- Wydawało mi się, że zamknąłeś wszystkie shinma ostatnim razem? - powiedziała głośno i opadła na drugi fotel.
- Bo tak było. Nie zrzucaj całej winy na Caspiana. To ty wniosłaś tutaj magiczny przedmiot, który zaburzył równowagę. - do pokoju z tacą, na której dymiły cztery filiżanki herbaty wszedł Ofreusz.

- Cukru, mleka? - zapytał zwracając się do ciebie z uśmiechem. Teraz zdałaś sobie świetnie sprawę, że on jest TYLKO podobny do Celestina. Bardzo, ale to nie on. Młodszy, delikatniejszy i...

- O już nie rób ze mnie głównego winnego, kuzynku. - prychnęła Margot. - To nie ja się obijam, spędzając noce i dnie w łóżku na harcach.
- Wystarczy. - Caspian wyłonił się zza pleców Ofreusza i złapał go za rękę, która znalazła się niebezpiecznie blisko nosa monteńki. Na stoliku obok herbatki postawił ciasto.
- Mamy gościa, a oboje zachowujecie się niepoprawnie.
Margot chciała skomentować, ale po wymianie spojrzeń ze starszym mężczyzną zrezygnowała.

- Już lepiej się czujesz? Napij się herbaty - Caspian podał ci uważnie filiżankę. - Przepraszam za poranne nieprzewidziane w planie rozrywki. Czasami się to zdarza w takich domach, jak ten. Starych i nie do końca normalnych. - uśmiechnął się gorzko. - Najlepiej będzie, jak po prostu zapomnisz o tym, albo nie będziesz wspominać. Z nami nic ci nie grozi.

- No dobrze, to jaki macie interes? - zwrócił się do Margot.
- No tak, ona tylko przychodzi po coś. - prychnął Orf i rozłożył się wygodniej w fotelu.
- To nie ja potrzebuję Caspiana do kupna płaszcza. - uśmiechnęła się wężowato, a młodszy z mężczyzn zbladł. - Muszę, w ciągu jednego dnia, dostać się na jedną z wysp Vendelskich.

Zapadła cisza.

- Jasne, nie ma sprawy. Wyhodujemy ci tylko skrzydła i pofruniesz sobie na skuśki. - teraz to głos Orfa zrobił się jadowity.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi kuzynku. - od razu było widać, że oni rzeczywiście byli rodziną. - Myślałam raczej o portalach.
- To musisz dysponować niezłym zasobem krwi. No chyba, że twoja towarzyszka jest również magiem porte.

Spojrzenia trójki zawisły na tobie.



A jednak to nie był Celestin. Właściwie to był do niego zaledwie podobny. Dlaczego poczułam dziwną ulgę? Przecież powinnam była się cieszyć, że jest cały i zdrowy..
Odpędziłam te dziwne myśli i wróciłam do rzeczywistości.
Uniosłam lekko jedną brew. Żartowali sobie prawda?
- oczywiście – powiedziałam z pełnym przekonaniem kiwając głową – jako avalonka posiadam oczywiście magię Porte, jak również Galmour, Sorte i potrafię bez problemów posługiwać się runami, a widzicie te zielone oczy? – Naciągnęłam dolną powiekę jednego oka nie spuszczając z całej trójki swoich brązowych tęczówek – no, czasem zmieniam się w delfina.
Nawet gdybym posiadała jakąś magię, ( w co szczerze wątpiłam, jako że nigdy nie była ona na tyle łaskawa żeby mi się objawić) to byłby to, bezużyteczny dla nich, Glamour.
Nigdy nie interesowała mnie genealogia mojej rodziny.
Może i mieli coś ze szlacheckiej krwi.
Może.
Ale nawet jeśli, to ja byłam zupełnie nie magiczna. Byłam zaprzeczeniem wszystkiego, co mogło się z magią wiązać. Byłam tylko … sobą. Zwyczajnym sternikiem i wolałabym żeby tak zostało.
Cóż, jeśli tak bardzo chcieli mogłam się z nimi podzielić swoją całkowicie nie-magiczną krwią.
chwila ciszy
Czyli znowu nie mogłam pomóc?
- przepraszam - powiedziałam po chwili zdając sobie sprawę ze swojej bezużyteczności i wbiłam strapiony wzrok w filiżankę.
Wyspałam sie i czułam sie już o wiele lepiej. Może pomijając incydent z lustrem i wzbogaconymi o ręce ścianami.
I wtedy, serce mi na chwilę zamarło. Skoro ja i białowłosa spałyśy to ..
- Margot - spojrzałam na nią nerwowo - kiedy ostatnio rozmawiałaś ze swoim bratem?
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett
alathriel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172