Cisza? Cisza. Cisza. Cisza. Cisza. Cisza. Cisza. Cisza. Cisza. Tak, cisza. Sama cisza.
Jakby ktoś zasłonił mu uszy. W końcu nie słyszał krzyków. Myśli zniknęły. Była jedynie cisza i pustka. Nawet strach przed mieczem
Zakfariela nie pojawił się.
Ambu czuł się, jakby oglądał niemy film.
Pojedynek trwał. Dziwne uczucie ogarnęło anioła.
"Powinienem coś zrobić, ale co? Czego oczekuje ode mnie Azazel? Nie wiem, nie potrafię wyczytać z jego wzroku. Pomocy? Czy może mam słuchać Doumy?"
Krzyk go zmroził. Jak zaczarowany spoglądał na
Anioła Ciszy i starał się zrozumieć. Cokolwiek. Czy ten wyciągnięty palec miał wskazywać cel
Ambu, czy może w przenośny sposób oznaczał Boga? Miał zważać na Boga? Czy miał lecieć wyżej? A jeśli ruszyć w górę, to po co? A Azazel?
Zdrada. Kto kogo zdradza?
-
"Nie rozumiem". Ambu poruszył ustami i złapał się za głowę.
Azazel go wziął ze sobą, a teraz ma go zostawić? Przecież on maluczki w porównaniu z
Zakafielem jest niczym. Co znajdzie powyżej?
Spojrzał na
Doumę.
-
"Nie daj mu zrobić krzywdy, błagam. Wystarczy już. Wystarczy." - poruszał ustami, aby tamten go zrozumiał. Może
Azazel był dumny, pyszny. Tym tez zapewne obraził wielokrotnie Boga. Ale mimo wszystko. -
"Zlituj się."
Szarpnął
Doumę za rękaw.