Anthel przysłuchiwał się słowa towarzyszy wciąż bawiąc się swym nowym nabytkiem – pierścieniem lidera. Czasem przelatywał szybkim ruchem dłonią nad swymi palcami, a pierścień zmieniał swoje miejsce na drugą dłoń. Innym razem grał na pięści niczym na pianinie, kołysząc głowa w rytm niesłyszalnej symfonii, a owy pierścień bywał kutra na palcu do którego należała kostka pełniła funkcję niby-pianina. Niezbyt było wiadomo czy to efekt zwykłej zręczności czy może iluzji. Koniec końców pierścień znalazł się na innym palcu lewej dłoni, a Anthel nachylił się do rozmówcy jakby chciał powiedzieć coś ważnego. Ostatecznie jednak poparł się łokciami o stół i zabrał głos. Flakonik na szyi dyndał swobodnie -Doga bratanico słońca i ogni wulkanicznych, ja właśnie zarabiam sztuką na dworach.
Jak na widać czarował słowem i trzeba przyznać, że w połączeniu z odpowiednia gestykulacją, miną oraz tonem głosu dawało naprawdę świetny efekt. Gestem dłoni zawrócił karczmarza który chciał mu dolać wina. Przyglądał się w blat stołu jednocześnie mówiąc do drużyny. -Potrafię zrobić z człowiekiem to samo co z monetą. Tak najogólniej.
Zadarł łeb do góry, uśmiechnął się zadowolony i zebrał myśli. -Świetnie. Będziemy działać w nocy. Dzięki jej płaszczu będziemy mniej widocznie, o ile nie będziemy całkiem niewidoczni.
Jeszcze chwile lustrował blat jakby starając sobie wypalić w oczach jego wizerunek. Spojrzał na dwójkę obecnych towarzyszy którzy zdążyli się już się odezwać. -Do zachodu słońca mamy czas. Ktoś musi do tego czasu załatwić plany wierzy. Ukraść, samemu naszkicować – obojętne. Chce je mieć. Starczy jedna osoba. Trochę przed zachodem a dwójka naszych robi zamieszanie w mieście. Ktoś podjudza głodujących do walki, kto inny wysadzi parę budynków. Straże powinny być dezorganizowane.
Zaczął czegoś szukać w swej torbie. Po kilku chwilach szperania w jej cieniach zrezygnowany ją zamknął, podrapał się za lewym uchem i rozejrzał po wnętrzu karczmy. Jego błękitne oczy skały od cienia do cienia niczym mała żaba skacząc po listkach. -Tak mamy zapewnione zajęcie dla trzech osób. Ja z kimś jeszcze opracuje drogę ewakuacji. Przydałby się osoba, która upije konkurencje czy podobne. Taka jest moja wizja. Macie jakieś inne propozycje czy chcecie od razu zgadać miejsce spotkania i role? Anthel spojrzał na Ignacego przyglądając się mu. Nie było to nachalne, bliżej było dystyngowane spojrzenie arystokraty z delikatnym, porozumiewawczym uśmiechem w kącie ust. Powoli przesunął ciężar swych oczu z Ignacego na karczmarza myjącego kufle i podsłuchującego dość dyskretnie. Zwołał do niego. -Hej, przyjacielu! Jeśli pobiegniesz na zaleczę i do naszego powrotu napiszesz mi dzielnice z lokalizacją... dość niespokojne... To... To dziesięć srebrników Twoje!
Wyraz twarzy pozostał taki sam, nie chytry lecz przyjazny, tylko aktorski gest ręka i obietnica zarobku wzbudziły w karczmarzu entuzjazm. Tajemniczość postępowania i nieprzeniknioność była niepokojąca z każdą chwilą bytowania obok Anthela. -Nie starajcie się być precyzyjni. Jak mawiają krasnoludy na zachodzie, za mało luzu w trybach czyni je podatne nawet na ziarnko piasku...
__________________ Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 23-11-2008 o 20:48.
|