Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-11-2008, 17:03   #11
 
Ikoik's Avatar
 
Reputacja: 1 Ikoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodze
Sara, wściekła po wyjściu pracodawczyni, skomentowała słowa lidera zjadliwie, nawet jak na siebie.

-Jestem Anthel, kuglarz. Albo i nie.
-Kuglarz? Albo i nie? To znaczy, że nie jesteś pewien, czy że nam nie powiesz? Może się na przykład okazać, że jesteś rolnikiem, czy też pobożnym mnichem? Już nie mówiąc o tym, że kuglarstwo nie jest sztuką, która bardzo się przydaje na niebezpiecznych wyprawach. Więc lepiej powiedz, co masz do zaoferowania oprócz zabawy monetami i promiennym uśmiechem?

- Jak sobie kupię dom, to wiem kto będzie mi rozpalał w piecu... Faktycznie, możemy już teraz załatwić sprawę lecz nie ma gwarancji przeżycia więźnia. Plany miasta, potem wywołamy jakieś zamieszki zajmując straż. Chyba, że macie lepsze propozycje?
-A jak ja odbuduję księstwo Harnawilardu, to już wiem, kto będzie nadwornym błaznem-skomentowała, równocześnie myśląc: „Niech mnie diabli wezmą, jeśli odbuduję to cholerne księstwo.”

Nagle odwróciła się, zaskoczona odezwaniem się wampira. Zlustrowała go wzrokiem, słuchając jego przemowy. Typowy przedstawiciel swojej rasy- z wyglądu i z zachowania. Sara nie lubiła wampirów i nie omieszkała mu tego powiedzieć.

-Nie należę do tępicieli wampirów i nic panu nie zrobię, jeżeli nie da mi pan powodu. Mówiąc o pochodniach miałam na myśli ogień, nic więcej. Nie lubię takich jak pan. Jest pan dokładnie taki sam jak pana pobratymcy. Elegancki, dumny pewny siebie, przekonany o własnej wyższości pod każdym względem i ksenofobiczny. Nie jestem głupia. Przyznam, że wielu ludzi jest, ale nie oznacza to, że należy oceniać wszystkich na podstawie stereotypów. Wprawdzie ja pana też oceniam i to nie mniej stereotypowo, ale dał mi pan powód-jej wypowiedź była nafaszerowana tak przesadnie dużą ilością „panów”, że nikt nie miałby wątpliwości, że była to wypowiedź ironiczna-Ponieważ pański lud był przez długie wieki prześladowany, błędnie odebrał pan moją wypowiedź. To było ostrzeżenie. Pogróżka wygląda tak. -tu wstała nagle, wyciągając w stronę wampira wyprostowaną rękę. Na dłoni zajaśniał płomień, znajdując się tuż przed jego twarzą-Nie mam pochodni ani osinowego kołka, ale powiedz… jeśli spaliłabym cię na popiół, to pewnie byś się nie pozbierał?

Opadła z powrotem na krzesło i całkowicie zignorowała dalszą wypowiedź i wyjście Feryna, zapamiętując tylko imię i zawód.

„Może się przydać do otwierania zamków, ale pewnie tylko do tego.”

Z kolei Ignacy przypadł jej do gustu. Wiedziała sporo o alchemii, choć wyłącznie w teorii. I wiedziała jaki szkody mogła wyrządzić.

-Co do planów-zwróciła się do Anthela i gnomaMam nadzieję, że nasz wampiryczny kolega na coś się przyda i sporządzi plan. A, jeszcze coś. Mam nadzieję, że prawidłowo zrozumieliście słowo p i r o m a n t k a, ale powiem na wszelki wypadek. Nie jestem p i r o m a n k ą, tylko czarodziejką ognia. I mogę zrobić jakiś pożar. Nawet z przyjemnością.
 

Ostatnio edytowane przez Ikoik : 23-11-2008 o 21:11.
Ikoik jest offline  
Stary 23-11-2008, 19:05   #12
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Anthel przysłuchiwał się słowa towarzyszy wciąż bawiąc się swym nowym nabytkiem – pierścieniem lidera. Czasem przelatywał szybkim ruchem dłonią nad swymi palcami, a pierścień zmieniał swoje miejsce na drugą dłoń. Innym razem grał na pięści niczym na pianinie, kołysząc głowa w rytm niesłyszalnej symfonii, a owy pierścień bywał kutra na palcu do którego należała kostka pełniła funkcję niby-pianina. Niezbyt było wiadomo czy to efekt zwykłej zręczności czy może iluzji. Koniec końców pierścień znalazł się na innym palcu lewej dłoni, a Anthel nachylił się do rozmówcy jakby chciał powiedzieć coś ważnego. Ostatecznie jednak poparł się łokciami o stół i zabrał głos. Flakonik na szyi dyndał swobodnie

-Doga bratanico słońca i ogni wulkanicznych, ja właśnie zarabiam sztuką na dworach.

Jak na widać czarował słowem i trzeba przyznać, że w połączeniu z odpowiednia gestykulacją, miną oraz tonem głosu dawało naprawdę świetny efekt. Gestem dłoni zawrócił karczmarza który chciał mu dolać wina. Przyglądał się w blat stołu jednocześnie mówiąc do drużyny.

-Potrafię zrobić z człowiekiem to samo co z monetą. Tak najogólniej.

Zadarł łeb do góry, uśmiechnął się zadowolony i zebrał myśli.

-Świetnie. Będziemy działać w nocy. Dzięki jej płaszczu będziemy mniej widocznie, o ile nie będziemy całkiem niewidoczni.

Jeszcze chwile lustrował blat jakby starając sobie wypalić w oczach jego wizerunek. Spojrzał na dwójkę obecnych towarzyszy którzy zdążyli się już się odezwać.

-Do zachodu słońca mamy czas. Ktoś musi do tego czasu załatwić plany wierzy. Ukraść, samemu naszkicować – obojętne. Chce je mieć. Starczy jedna osoba. Trochę przed zachodem a dwójka naszych robi zamieszanie w mieście. Ktoś podjudza głodujących do walki, kto inny wysadzi parę budynków. Straże powinny być dezorganizowane.

Zaczął czegoś szukać w swej torbie. Po kilku chwilach szperania w jej cieniach zrezygnowany ją zamknął, podrapał się za lewym uchem i rozejrzał po wnętrzu karczmy. Jego błękitne oczy skały od cienia do cienia niczym mała żaba skacząc po listkach.

-Tak mamy zapewnione zajęcie dla trzech osób. Ja z kimś jeszcze opracuje drogę ewakuacji. Przydałby się osoba, która upije konkurencje czy podobne. Taka jest moja wizja. Macie jakieś inne propozycje czy chcecie od razu zgadać miejsce spotkania i role?

Anthel spojrzał na Ignacego przyglądając się mu. Nie było to nachalne, bliżej było dystyngowane spojrzenie arystokraty z delikatnym, porozumiewawczym uśmiechem w kącie ust. Powoli przesunął ciężar swych oczu z Ignacego na karczmarza myjącego kufle i podsłuchującego dość dyskretnie. Zwołał do niego.

-Hej, przyjacielu! Jeśli pobiegniesz na zaleczę i do naszego powrotu napiszesz mi dzielnice z lokalizacją... dość niespokojne... To... To dziesięć srebrników Twoje!

Wyraz twarzy pozostał taki sam, nie chytry lecz przyjazny, tylko aktorski gest ręka i obietnica zarobku wzbudziły w karczmarzu entuzjazm. Tajemniczość postępowania i nieprzeniknioność była niepokojąca z każdą chwilą bytowania obok Anthela.

-Nie starajcie się być precyzyjni. Jak mawiają krasnoludy na zachodzie, za mało luzu w trybach czyni je podatne nawet na ziarnko piasku...
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 23-11-2008 o 20:48.
Johan Watherman jest offline  
Stary 23-11-2008, 19:23   #13
 
Aegon's Avatar
 
Reputacja: 1 Aegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwu
Belian

Belian siedział wśród pozostałych członków drużyny w alkierzu w oczekiwaniu na Serafin. Nie wiadomo dokładnie, skąd brało się to wrażenie, ale na pierwszy rzut oka widać było, że nie jest człowiekiem. Co więcej, był chyba najbardziej oddaloną od człowieka humanoidalną istotą, jak to tylko możliwe. Jego ciało otulał szczelnie nieskazitelny, szaro-brunatny płaszcz z kapturem. Widać było tylko część twarzy i dłonie, które to części ciała były podobnego koloru i o przerażającej fakturze. Wyglądały tak, jak gdyby doznały oparzeń, które okazałyby się śmiertelne dla zwykłego człowieka. Dłonie były dodatkowo nieco grubsze od człowieczych, podobne raczej do rękawic. Spod kaptura widać było jeszcze kilka kosmyków brązowych włosów i również brązowe oczy. Niewiele można było powiedzieć o jego spojrzeniu. Na pewno widział wiele, chociaż ciężko je było nazwać ponadczasowym. Nie sposób było określić wieku Quarsi. Przybył do karczmy niewiele wcześniej, także lekko spóźniony, jednak jego zachowanie nie świadczyło o tym, żeby się specjalnie przejmował późniejszym przybyciem. Uważny obserwator powiedziałby, że osobnik nawet tego nie zauważył. Po wejściu do alkierza przywitał się z pozostałymi we Wspólnej Mowie z nieznanym nikomu akcentem. Mówił chropawym głosem, który niósł ze sobą wspomnienia, jednak nikomu nie udało się odgadnąć, jakie. Kiedy kelnerka zbliżyła się do niego, aby przyjąć zamówienie, odesłał ją drobny, prawie niezauważalnym gestem. Ta jednak, wyszła z pomieszczenia bardzo szybko, jakby była tym bardzo przerażona.

Następnie, Quarsi przyjrzał się współtowarzyszom ze swojej grupy. Był wśród nich krasnolud. Wyglądał na nieokrzesanego, a jego zachowanie wzbudziło pewną dezaprobatę w Belianie. Odwrócił więc twarz, by spojrzeć na pozostałych członków drużyny. Kolejnym z nich był, Alemir, ludzki zabójca. Belian widział już takich wielu. Ciemne ubranie, bardzo dobry refleks i stalowe spojrzenie. Nie wiedział, dlaczego większość zabójców tak właśnie się prezentowała. Być może była to kwestia szkolenia, albo upodobania były jakoś połączone z tym fachem. Poprzyglądał się jeszcze chwilę zabójcy, obserwując resztę jago ubioru, w tym miecz, który miał po części wyglądać. Takie miecze budziły w Belianie swego rodzaju pogardę. Nie do tych, którzy nimi władali, ponieważ było to sprzeczne z Kodeksem. Raczej do samych mieczy… Potem spojrzenie Quarsi padło na Absynth. Z tego, co usłyszał, według miary ludzi była młodą osobą. Ciekawe, co też ją przywiodło do tego miejsca. Chociaż… pozory zawsze mogły mylić. Nigdy nic nie wiadomo. Następne spojrzenie padło na pijaka. Tym Kodeks pogardzać już nie zabraniał. Jego istota była tak marna, tak wątła… Belian nie był pewien, czy ten człowiek na cokolwiek się przyda. Wolał jednak nie ferować wyroków, zanim nie zobaczy, do czego zdolny jest ten osobnik. Ostatnie spojrzenie, tuż przed wejściem Serafin, poświęcił Ronhaarowi. Odniósł wrażenie, że człowiek ubrał się jednak nieco lepiej, niż reszta kompanii. Dalsze rozmyślania o drużynie i istocie życia przerwał mu huk otwieranych drzwi i wejście ich pracodawczyni.

Jej słowa o spóźnieniu niewiele dla niego znaczyły. Czas był chwilą. Chwile były i będą. Nie trwają. Są. Gdy piła, zlustrował ją wzrokiem. Zapewne według miary ludzkiej uchodziłaby za ładną, on nie mógł mieć na ten temat żadnego zdania. Z jej twarzy wyczytał zaciętość i brzemię lat. Bardzo chciała pójść do Krainy Bogów, o której mówiła. Pewnie nawet za cenę życia. Tylko czyjego? Ile istot będzie musiało zginąć, zanim otrzyma swój skarb? I ile więcej zginie, zanim uzyska go Wyszemir? Nie, tu nie chodziło o zwykłe złoto. Po złoto nie idzie się do Krainy Bogów. Tam łatwiej o śmierć. Tu chodzi o coś więcej. Bez wyrazu przyjął obwołanie Detlefa dowódcą drużyny. Zbytnio zajęły go myśli na temat uwolnienia Wyszemira i konkurencji. Wiedział jednak, że jeśli odpowiednio wykorzystają swoje zdolności, to wykonają zadanie i pójdą razem z Serafin i Wyszemirem do celu wędrówki. Zanim skończył myśleć, krasnolud już rozpoczął swoją mowę.

Belian z uwagą słuchał, co mają do powiedzenia pozostali. Z wyrazem twarzy, który można by uznać za cyniczny uśmiech patrzył na występ Alemira. „Jest szybki, pomyślał, ale nie dość szybki.”. Potem przyszła kolej na Absynth. Belian nie mógł powiedzieć, że jej zdolności jakoś specjalnie go zdziwiły. Przypuszczał, że okażą się przydatne. Nie próbował się nawet podrapać. Czekał, aż swędzenie minie, a piwa, które zostało przed nim postawione, nie tknął. Skrzypek swoją prezentacją tylko pogłębił uczucie pogardy w Quarsi. Człowiek mógł spowodować więcej kłopotów, niż pożytku. Trzeba go było albo otrzeźwić, albo zostawić w karczmie. Dalej przyszła kolej na Ronhaara. Kiedy Belian usłyszał jego słowa, wiedział już, że spotka ich pewnie kilka interesujących przygód. Z rozmyślań wyrwały go wlepione w niego spojrzenia pozostałych członków drużyny. Nie mógł dłużej zwlekać, więc przemówił, cytując słowa starożytnego poematu Quarsi, tłumacząc go jednocześnie z języka ojczystego na Wspólną Mowę:


Jesteśmy strażnikami i miecza mistrzami,
Walczymy z magami i wojownikami,
Niszczymy tarcze i łamiemy czary,
Jednak przez to dręczą nas koszmary,
Albowiem Kodeks na nas nakładany,
Jest pod karą śmierci przez nas przestrzegany,
Unikamy więc walki i życia chronimy,
Lecz zabijamy, gdy już musimy,
Zadanie powierzone zawsze wykonamy,
A dla przeciwników śmierć gotową mamy.



Belian miał trudności z przełożeniem tego poematu. Złożoność i rytmika jego rodzimego języka w znaczący sposób mu to utrudniały. Zamilknął potem na chwilę, by odzyskać siły. Pierwotnie słowa te były przesycone Mocą i czuł się nieco wyczerpany. Sięgnął jednak do kieszeni swojego płaszcza i wyjął stamtąd małe nasiono, które włożył do ust i zaczął przeżuwać. Wkrótce poczuł się lepiej. Powiedział dalej:

-Tak, jestem Quarsi, Strażnikiem. Nie pytajcie mnie, skąd pochodzę, bo nie uzyskacie odpowiedzi. Powinno wam wystarczyć, że nie ma nas wielu na tym świecie, a przybywamy tutaj jedynie za sprawą potężnej magii, chociaż sami taką magią praktycznie nie dysponujemy. Jesteśmy powołani do strzeżenia i na tym polegają nasze umiejętności. Jestem mistrzem mieczy. Władam też nieco magią. Tyle wam powinno wystarczyć.
Zamilknął, aby wsłuchać się w szmer głosów dochodzących z głównej sali.
 

Ostatnio edytowane przez Aegon : 23-11-2008 o 19:28.
Aegon jest offline  
Stary 24-11-2008, 11:21   #14
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
niebiescy - DETLEF

- Miło mi poznać tak zacne towarzystwo. Detlef jestem. - zaczął uśmiechając się. I nikt bez zdolności czytania w myślach nie mógł być pewny, czy niski, dudniący głos wyszczerzonego krasnala zabarwiony był ironią, czy też życzliwością.

Detlef zmrużył oczy i zmarszczył czoło oceniając po kolei wszystkich członków, było nie było, drużyny.
"Taa. Nieźle mi się trafiło, na zakuty łeb Vardekhira, nie ma co. Wysoki, z włosami w ogon konia, widać nieźle narwany..." - krasnolud, mający za sobą wiele lat spędzonych w roli najemnika, gardził zbędną przemocą. A ten tutaj czerpał z tego jakąś chorą przyjemność. "Problem na później" - podsumował w myślach, przechodząc do następnej osoby.

"Ruda też jest dziwna..." - jak każdy krasnolud był wyjątkowo niemagiczny i zwykle trzymał się od magii z daleka, akceptując co najwyżej wspomagane magią przedmioty lub oręż. Jego nieufność do tej dziedziny odnosiła się również do parających się czarami osób. "A co mi tam..." - skwitował. "Każdemu magowi nader przeszkadza solidny kawał stali w czerepie. Pozostaje mieć nadzieję, że ta mała nie będzie sprawiać kłopotów. Chociaż za to nie dałbym złamanego miedziaka. Parający się Sztuką, czy jak oni to nazywają, zawsze cierpią na przerost ambicji. Trudno, zobaczy się." - dokończył.

Następny był wyglądający na nieźle zwichrowanego żołnierz. Przynajmniej tak się określił. Gdy był w takim stanie, nie było z niego żadnego pożytku. "Ludziki nie powinni zaczynać pić. Są jak dzieci. Nie to co krasnoludy..." - Faktycznie, brodacze mogli pić przez pół dnia, stoczyć bitwę i zaraz potem wrócić do picia. Dał sobie spokój z pijaczyną.

Kolejny. "Ronhaar. I do tego następny magus. Namnożyło się ich, nie ma co. Zlecieli się jak kruki do jakiej padliny. Widać stawka naprawdę wysoka..." - ocenił.

Na koniec Quarsi. Krasnolud nie pamiętał, by zetknął się z kimś, a właściwie czymś takim. "Dziwoląg jeden..." - dodał nieufnie. "Dobrze, że chociaż mieczem robić umie. A jak biegle, to się pewnie nie raz przekonamy..."

"Na sto tysięcy goblińskich zadków, niezła menażeria, fiu fiu..." - ostatecznie podsumował towarzystwo. "Co jeden to bardziej magiczny, cholera by ich wydusiła..." - zaklął w myślach. "Tylko czekać, jak zaczną walczyć o władzę nad resztą. I szlag trafi obiecane złoto. Pozabijamy się i tyle" - zafrasował się. Nie martwił się na razie całkiem realnym zagrożeniem ze strony przypadkowo utworzonego zespołu. Liczył na swoją intuicję i doświadczenie, jak i to, że przy obecnych tutaj był, jak zapewne sądzili wszyscy, najmniejszym zagrożeniem. "Pewnie dlatego jeszcze który nie spróbował przejąć przywództwa. Mają pewność, że nie będzie problemu ze "zwyczajnym" krasnoludem. I dobrze, dłużej pożyję..." - skwitował.

Postanowił jednak zamieszać trochę w tym worku pełnym niespodzianek, jakim jawiło mu się towarzystwo.
- Zanim zaczniemy na dobre, macie możliwość zgłoszenia swoich pretensji co do przywództwa... - przerwał, rozglądając się po zgromadzonych w alkowie. "... nad tą bandą popaprańców" - dokończył już w myślach, nie wyłączając z tej oceny siebie.
- Jeżeli nie ma chętnych, to ustalmy jeszcze kilka spraw. - dodał po chwili.
- Po pierwsze primo. Alemir. Bez urazy, ale jeszcze jeden taki wybryk, jak z tym staruchem w głównej izbie, to tak cię kopnę w tyłek, że zobaczysz wieżę, w której siedzi Wyszemir z lotu ptaka. - Powiedział niemal bezbarwnym, wypranym z emocji głosem. Niemal, gdyż w jego tonie mimo braku groźby, czaiła się obietnica. Co ciekawe, potrafił powiedzieć to podczas, gdy nadal się uśmiechał.
- Nie interesuje mnie, co robisz w wolnym czasie. Czy hańbisz dziewki, czy mordujesz niewinnych. Do czasu, kiedy udajemy, że pracujemy razem... I do czasu, gdy ja posiadam pierścień - dodał - Będziesz robił to, co powiem. A powiem ci, że nie życzę sobie, byś zwracał na naszą grupę niepotrzebną uwagę. I powiem ci jeszcze jedno, a potraktuj to jako życzliwą radę. Sponiewieranie jakiegoś biedaka nie przysporzy ci chwały. Czemu nie spróbujesz z kimś równym sobie? Albo mocniejszym? To dopiero jest wyzwanie.

Odwrócił wzrok od zabójcy, zdając sobie sprawę, że prawdopodobnie zrobił sobie nowego wroga. "Jakby starych brakowało..." - pomyślał. "Będzie się musiał ustawić w kolejkę..." - dodał jeszcze. Mimo tego wiedział, że robi dobrze. Jeśli mają być skuteczną drużyną, nie może być niesubordynacji. Po zadaniu, jak przeżyją, każdy może robić co chce.
- Dobra, następny do golenia... - mruknął niezrozumiale pod nosem.

- Panienko - zwrócił się do rudowłosej, której imienia nie pamiętał. Albo się nie przedstawiła. - I wy, Ronhaar. - Spojrzenie na zakapturzonego osobnika. - Proszę również o powstrzymywanie się od zbytniej manifestacji, że władacie... magią - ledwo powstrzymał się od typowego krasnoludzkiego splunięcia na ziemię, gdy wspominało się o takich, niegodnych górskiego ludu sprawach. Przełknął flegmę. - Powód taki sam, jak u Alemira. Nie zwracajmy niepotrzebnej uwagi.

- Do ciebie właściwie nic nie mam, Strażniku. Nie obchodzą mnie twoje powody, dla których podjąłeś zlecenie. Twoja sprawa. Ale oczekuję posłuszeństwa, jak od wszystkich.

- I na koniec pan grajek - tu spojrzał z dezaprobatą na zalanego mężczyznę. - Bardzo się cieszę, że dobrze się bawisz, ale masz dwie możliwości. Chociaż może i więcej, ale te dwie mnie interesują. Pierwsza - wyciągnął paluch wskazujący w górę - masz ćwierć klepsydry na wytrzeźwienie i zabranie się z nami. Druga - dwa paluchy - możesz wytrzeźwieć tutaj, zostając do wieczora. Wynajmiesz dla wszystkich pokoje, lub chociaż wspólną izbę, jeśli miejsc brakuje.

- Ten lokal jest równie dobry na miejce spotkań, jak każdy inny. Wszyscy wiedzą, gdzie jest, poza tym jeśli Serafin postanowi coś jeszcze przekazać, też będzie mogła nas tutaj znaleźć, co raczej nie będzie możliwe, gdy stąd znikniemy. No i żarcie przyzwoite, co zdaje się być rzadkością w tym mieście - mruknął na koniec sympatycznie, uciekając myślami do pieczystego ze smażonymi ziemniakami i kapustą ze skwarkami. Głodny się robił.

- Dobra. Jeżeli nikt nie zamierza rościć pierwszeństwa do liderowania, to proponuję zacząć zbierać informacje - spojrzał jeszcze po obecnych.
- Serafin twierdzi, że Wyszemir siedzi w Wieży Czterech Węży. I za dwa dni zapozna się bliżej z mistrzem małodobrym. Ciekawe jest to, jak ktoś, kto posiada możliwości, by dotrzeć do Krainy Bogów dał się w ogóle wtrącić do lochu, ale to temat na później.
- Jeżeli to jest loch Straży Miejskiej, to na pewno jest przyzwoicie strzeżony. Inaczej Serafin spróbowała by odbić go sama, jak mniemam. Mam nadzieję, że wieża nie jest przy okazji koszarami Straży, bo to skomplikuje sprawę.
- Musimy wiedzieć, czy wieża jest magicznie strzeżona. Liczę w tej sprawie na naszych uzdolnionych czarowników - spojrzał na dziewczynę i Ronhaara.
- Dobrze byłoby też posłuchać, o czym się gada w szynkach w okolicy wieży. Z pewnością wielu strażników chodzi tam po służbie. Jeżeli mają sprawić więźnia, to będą o tym gadać. I tu może się nawet przydać talent naszego grajka. O ile tylko nie upije się za bardzo, by zapamiętać jakiekolwiek informacje.

- Mam jeden..., dwa..., a nawet trzy pomysły, co możemy zrobić. Z otwartym szturmem na wieżę, to nawet cztery. Jeśli macie jakieś idee, w co nie wątpię, to raczcie się podzielić z naszą zacną kompanią. W końcu nikt nie chce ryzykować karku, za jakieś niedorzeczne pomysły. Najpierw obgadamy szczegóły, później wykonamy. A przynajmniej spróbujemy.

Detlefowi zaschło w gardle. Chyba jeszcze nigdy nie powiedział tyle na raz. "Krasomówca utajony, psia mać..." - podsumował zgryźliwie swoje wysiłki, mające na celu zmotywowanie ekipy do działania. "Pić!"

- Wracam za chwilę - powiedział do reszty i wstał od stołu. Wyszedł za próg alkowy i donośnym głosem, przekrzykując gwar pełnej gospody, zwrócił uwagę karczemnej dziewki. Pokazał dwa paluchy. Dziewczyna zrozumiała znaki krasnoluda i ruszyła do baru po dwa dzbanki piwa. Detlef czekał na nią w progu. Odebrał cenny ładunek i postawił z hukiem na stole, aż z wnętrza chlusnęła biała, gęsta i aromatyczna piana.
- Częstujcie się - rzekł i nie czekając na reakcję napełnił swój kufel. Przez następne dziesięć, może piętnaście uderzeń serca w pomieszczeniu słychać było przełykanie brodacza. Z westchnieniem odstawił naczynie od ust, otarł pianę z wąsów i brody, po czym beknął potężnie.
- Na kły trolla - dobre! - pochwalił trunek.
Nalał sobie raz jeszcze i dopiero wtedy usiadł na ławie. Na spojrzenia towarzystwa odparł
- Od gadania pić się chce jak zaraza...
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...

Ostatnio edytowane przez Gob1in : 27-11-2008 o 07:27.
Gob1in jest offline  
Stary 24-11-2008, 19:15   #15
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Kiedy Detlef skończył mówić i poszedł po więcej trunku, Alemir siedział z twarzą pozornie niewzruszoną. Jednak to co się kotłowało pod nią… to już inna historia.

„Zastanówmy się wszem i wobec jakim prawem ten pokórcz mi rozkazuje, tak na początek. No cóż, ma pierścień, więc chyba uważa że władza mu się należy. Jednak w moich oczach jest to nadal mały, śmierdzący pijak który dostał zbyt dużą zabawkę.”
Palce mu się poruszyły. Oj tak, korciło go i to bardzo… miał wielką ochotę wyjąć sztylet i rzucić krasnalowi w plecy.
Dłoń mu się ruszyła o cal, a potem następny. Potem się cofnęła.
„Jednak ma trochę racji… nie możemy zwracać na siebie uwagi. Powiedzmy że będę się ograniczał…”

Spojrzał w bok wyobrażając sobie raz jeszcze przerażoną twarz starucha, dzięki której jego demonstracja przebiegła bezbłędnie.
„No, może nie aż tak.”
Kiedy krasnal wrócił, zabójca skrzywił się zauważalnie.
- Znowu piwo? – powiedział z wyraźnym niesmakiem. – Istotnie panie Detlef, wy krasnoludy chyba tylko tym gardło potraficie wypychać… no, może jeszcze utuczonymi świniami – dodał na koniec z przekąsem.
Wtedy Alemir zawołał dziewkę karczmienną, a raczej dał jej do zrozumienia żeby przyniosła mu coś innego niż piwo. Zakładał, że jeśli poprosi o cokolwiek mając już na stole trunek, to wręcz krzyczy i wrzeszczy o coś innego.

Przeliczył się. Kiedy zobaczył dziewczynę idącą ku niemu z kuflem pełnym spienionego piwa, złapał się dłonią za twarz i westchnął przeciągle ubolewając nad inteligencją tutejszych.
- Kobieto nie… - zaczął, lecz przerwał wpół zdania. Wpadł mu bowiem do głowy pewien pomysł. - … nie do mnie z tym. To dla pana krasnala na drugim końcu stołu. Mi zaś bądź łaskawa trochę wody przynieść. Macie tutaj wodę, prawda?
- Aha i jeszcze! – zawołał za nią. – Cztery dodatkowe kufle poprosimy. Z dzbanków przecie moi kompani nie będą pili!

Upewniwszy się, że dziewka zrozumiała pozwolił jej odejść i spojrzał Detlefowi w twarz. Jak zwykle zimnym wzrokiem. Ale nie bardziej niż trzeba było.
- Oczywiście macie rację, panie Detlef – powiedział, mając nadzieję że krasnal zaraz się zakrztusi. – w kwestii naszego drogiego, i jakże cennego pana grajka oczywiście. Jeno łajdaki i szubrawcy bez wyobraźni i żadnego pomysłu na życie chodzą całymi dniami pijani, nie bacząc na porę dnia, ani sprawy do załatwienia.

Skończył mówić. Sprawa ich pijaczyny była jedyną krytyczną w aktualnej sytuacji i w niej Alemir całym sercem popierał Detlefa. Tutaj jednak podobieństwa się kończyły.
Spojrzał tedy krasnalowi w oczy wzrokiem, mówiącym dokładnie to, co Alemir w tamtej chwili myślał.

„Nie, krasnoludzie. Nie będę się z tobą bił, ani szarpał, ani co tam wolisz. Cenię sobię dobrą górę złota i profesjonalizm nade wszystko. Tedy nasze sprawy muszą odejść na dalszy plan. Jednak do nich wrócimy, nie bój się. Nigdzie nam się nie spieszy. Mamy przecież…”
Jego rozważania przerwała dziewczyna, która niosła Alemirowi wodę…

…w kuflu do piwa.

Zabójca jeszcze raz westchnął z ubolewaniem dla inteligencji tutejszych ludzi, lecz w żaden sposób nie skomentował. O stół stuknęło łącznie pięć kufli, z czego cztery czekały na zapełnienie piwem. Kto miał ochotę, lub zachęcony obietnicą krasnoluda o wyborności trunku ten brał naczynie i je napełniał.
- Wasze zdrowie, panie Detlef. – powiedział nagle prawie wesołym tonem. – oraz za powodzenie misji.

Kufle poszły w ruch.
- Woda też niczego sobie, mówię wam. – dodał po chwili.
Owszem, zmienił nastawienie do reszty drużyny. Owszem stał się bardziej przyjazny dla innych. Jednak to nie oznaczało niczego poza tym co było widać. Byli teraz zespołem, sklejonym także jak było widać. Alemir musiał robić swoje, musiał zachowywać się profesjonalnie.
Spojrzał na swój kufel i porównał go z innymi. Uśmiechnął się. Inni już mieli prawie puste naczynia, za to jego nawet połowy nie dotknęło.

„Sikacze chędożone pewnikiem w tej karczmie serwują. Jak wszędzie indziej. Oj będzie kolejka do wychodka, będzie…”
Odstawił kufel na bok i postawił dłoń na stole.

- No dobrze, wystarczy zabawy. – powiedział poważnie. – Mamy jasno określone zadanie i jeszcze jaśniej środki, których możemy użyć. – na samą myśl o tych „środkach” Alemir uśmiechnął się szczerząc zęby. – Dlatego, jak już zasugerował nasz niezawodny dowódca, musimy się sprężyć. Czasu nie mamy za wiele, a roboty jest gro do zrobienia.

- Osobiście mam jedną lub dwie wizje naszego ataku na wieżę. – zaczął poprawiając zapięcie w rękawicy. - Pierwszy prezentuje się następująco: kiedy dowiemy się w której z nich siedzi stary idiota chędożony, Wyszemirem zwany, musimy zdobyć kilka strojów strażników, dokładniej pięć. – zrobił krótką przerwę by spojrzeć po reszcie drużyny. – Następnie idziemy do tej wieży w piątkę „strażników” z jednym pseudo więźniem. Dalszy przebieg planu wydaje mi się oczywisty – wchodzimy, mówiąc wszystkim po drodze że prowadzimy skazańca do celi, lecz tak naprawdę idziemy po Wyszemira. Kiedy już go znajdziemy... chwila, będziemy potrzebować sześć strojów... albo i nie…

- To zależy od tego czy któryś z naszych magów potrafi tworzyć iluzje, a ściślej wytworzyć ubranie dla Wyszemira kiedy już będziemy na miejscu. Z drugiej strony możemy po prostu zanieść mu ubranie. Obie metody mają jednak swoje wady. – chwycił za kufel i wziął łyk wody. – Jeśli będziemy robić iluzję, musimy się liczyć z tym że ktoś ją wykryje i będziemy musieli zastosować plan awaryjny uciekając z Wyszemirem. Jeśli z kolei zdecydujemy się na dodatkowy strój, ryzykujemy że ktoś go zauważy i nabierze podejrzeń. Bo takie przebranie to nie w kij dmuchał ubranko, tylko zbroja z bronią i znakami.

Skończył mówić, znów popatrzył po twarzach zebranych w alkierzu. Znów wziął łyk wody. Wszyscy się patrzyli na niego jakby spodziewając się, że coś dopowie, poprawi, lub Bóg wie co.
- Skończyłem. – powiedział, by nie przeciągać niepotrzebnie niezręcznej ciszy. - … chociaż nie, jeszcze jedno mam do powiedzenia, ot żeby nie było nieporozumień. Nie lubię piwa.
 
Gettor jest offline  
Stary 25-11-2008, 13:07   #16
 
Nimue's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputację
Zaiste paradne widowisko rozgrywało się przed jej wiecznie smutnymi oczami. Patrzyła na walkę jaka odbywała się w tle wymuszonych uprzejmości, pętanych wybuchów gniewu i krępowanych odruchów dumy. Walka była zacięta, bo o nie lada stawkę chodziło. I choć tak naprawdę każdy w głębi ducha uważał, że sam dałby radę, to jednak wmawiał sobie, że w grupie siła. Rozsądek zaczerpnięty ze swojej lub cudzej głowy, nakazywał zmusić się do współpracy. Skąd to wynikało? Czy zawsze działali w pojedynkę? A może przywództwo było dla nich chlebem powszednim?

Spojrzała na ogień w kominku i migocące w lekkim przeciągu świece. Płomienie tańczyły swój niezmienny od tysięcy lat taniec. Cień Detlefa nie drgał wcale. Niski, szeroki kształt był pewny swego miejsca. Może nie był miły i serdeczny, ale chyba najbardziej przewidywalny w swych czynach. Nie sądziła, by mógł trzymać coś w zanadrzu. Choć, kto wie? Grajek? Jego cień wydawał się spokojny, lecz czuła, że to unieruchomienie spowodowane zapewne zawartością flaszki schowanej do tornistra, jest tylko maską, która odgradza go od czegoś, pozwala zapomnieć być może. Bo czy ktoś normalny i mający zdrową duszę, udając się na wyprawę, zaczyna ją od złożenia pijacką niemocą? Cień Ronhaara był dokładnie taki jak on – nieprzenikniony, kiedy się weń wpatrzyła, miała wrażenie, że drgnął , jakby chciał ostrzec – nie wnikaj! Następny cień od razu krzyczał do niej swoją nieczłowieczością. To był Quarsi. Zaciekawił ją. Jednak były jeszcze rzeczy w jej życiu, których nie widziała. Jest jakaś osłoda tego nędznego żywota – poznanie. Spojrzała na alkierz i zgromadzonych w nim biesiadników jakby przez mgłę - wszędzie ciemne, szare istoty, nie mogące żyć bez swych panów i żółtawo-czerwoni tancerze .... Ogień... Może to jest myśl?! Poruszyła się lekko, jej pełne usta rozchyliły się lekko, chcąc podzielić się pomysłem. Zamknęła je spiesznie, gdy głos zabrał Alemir – ten którego cień zmienił się w trakcie spotkania. Na początku zimny, ostry, wyniosły wygładził nieco kształty i zdawał się nie uciekać już tak od pozostałych cieni. Jak długo jednak utrzyma się w ryzach? - Uśmiechnęła się do swoich myśli. Słuchała uważnie. Jak zawsze. Umiała słuchać jak nikt inny. Chciwie chłonęła słowa, szczególnie tych, którzy umierali przed nią. Z nabożnością wręcz przykładała ucho do ust tych, którzy ginęli z jej „ręki”. Miała nadzieję, że zdradzą jej tajemnicę, że odchodząc podpowiedzą jak...

O mało nie parsknęła, gdy dziewka przyniosła czarnowłosemu wodę w kuflu. Kilka dni pracowała w karczmie i wiedziała dokładnie jak traktowano w niej wodę. Naprawdę lepiej by zrobił, gdyby przerzucił się na piwo lub ewentualnie zrobił zapasy w jakimś strumyku za miastem. Może kiedyś mu powie, teraz nie jest chyba odpowiednia chwila. Alemir miał konkretny plan. Iluzja? Chyba czas im coś wyjaśnić.
- Mam na imię Absynth – chyba zapomniała się przedstawić – i... nie jestem magiem. - Wszystkie oczy zwróciły się ku niej. Usłyszała kilka westchnień zniecierpliwienia zmieszanego z pogardą. Niewzruszona ciągnęła dalej:
- Przędę z ciemności to czego zapragnę. Tak, dokłądnie, ZAPRAGNĘ. Nie rzucam czaru, nie wypowiadam zaklęcia. To, czym was łaskotałam, to był włos upleciony z cienia rzucanego przez ten dzbanek – wskazała ręką na naczynie. - Mogę prząść nitki, sznury, liny, zużywając więcej mojego życia, bo inaczej nie da się tego nazwać – siłę i enrgię czerpię właśnie z mojego ciała – mogłabym utkać zasłonę, która przysłoniłaby kogoś w mrocznym miejscu. Obawiam się jednak, że po zrobieniu i utrzymywaniu tego przez dłuższy czas, byłabym przez jakiś czas niczym przeżuty przez krowę mlecz. Przynajmniej ostatnim razem tak było. - Zrobiła przerwę na łyk piwa, jednocześnie zlustrowała wpatrzone w nią oczy i zakodowała te, które z pozoru nie zainteresowały się jej wypowiedzią. - Tak więc nie wyczuję magii i nie sprawdzę magicznych zabezpieczeń. Przykro mi. Mogę za to, otoczyć siebie cieniami czy ciemnością i wejść gdzieś niepostrzeżenie, ale do tego musiałabym znać wnętrze wieży, wiedzieć jak wygląda do niej wejście, gdzie znajdują się lochy... i przede wszystkim, czy jest tam półmrok – to jest kluczowe. Mogę też... Wyobraźcie sobie, że nagle znika wasz cień, a ktoś dostarcza wam wiadomość, że rzucił na was straszną klątwę w wyniku , której stanie się coś drastycznego... W zamian za zwrócenie cienia wystarczy oddać mu tylko malutką przysługę. Nie wierzę, że to nie zadziała. Wieży nie mogą obsługiwać przecież sami mocarze o niezłomnym duchu czy magowie o wszystkowiedzących umysłach. Nie zapominajmy, że miasto ma się kiepsko, jakaś zaraza się szerzy – Alemirze – szczerze odradzałabym ci spożywanie wody w tym mieście – nie wytrzymała jednak i ostrzegła zabójcę. - Ludzie podatni są na wszelkie sugestie – od euforii, po totalną trwogę. Możemy z pewnością to wykorzystać. - Kolejny łyk piwa. - Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz... Miasto Ośmiu Węży... Mamy dwie wieże, nie znam się zbytnio na architekturze, ale czy ktoś kto je zaplanował, nie pomyślałby przypadkiem o jakimś połączeniu między nimi? - Tu popatrzyła znacząco na krasnoluda. - Jeśli tak, może jest gdzieś jakieś wejście do podziemnego tunelu, który je łączy? Nie wiem, nie znam się. Ale wiem, że jest w mieście biblioteka. Nie wiem tylko czy mamy czas na zgłębianie ksiąg z historią miasta i szukanie jego planów... No i nie wiem czy wszyscy umiemy czytać.- dodała z cynicznym uśmiechem. - W każdym razie pomysł naszego szefa – pozwolę sobie wyrazić swoje zdanie, choć ono go i tak pewnie nie interesuje - wydaje się być odpowiedni – dzisiejszy dzień powinniśmy poświęcić na zdobycie informacji. - Miała już zakończyć tę przydługą wypowiedź– ale jakby coś sobie przypomniała – i odsunęła kufel spod ust, nie uszczknąwszy z niego ni kropli. - Jeszcze jedno. - Spoważniała nagle, a jej oczy nabrały dużo smutniejszego, ale i mroczniejszego wyrazu. Gdyby ktoś w nie zajrzał, zobaczyłby w nich coś zgoła innego, niż beztroską duszę piętnastolatki. Jej głos wibrował pośród ciszy okraszanej trzaskającymi w płomieniach drwami. - Nie szukam poklasku. Nie potrzebuję was zachwycać. Nie będę też na siłę wzbudzać w was szacunku do mnie. Mogę pomóc, mój arsenał przedstawiłam chyba dość klarownie. Jak go wykorzystamy? - Uśmiechnęła się lekko. - Oby skutecznie. – odpowiedziała sama sobie pewnym i dojrzałym głosem, który... tak... teraz uderzyć mogło to co bardziej spostrzegawczych – pozostawał w pełnym dysonansie z jej młodym wyglądem. Czy się zmienił? Ani na chwilę. Od początku był taki...
 
__________________
A quoi ça sert d'être sur la terre?

Ostatnio edytowane przez Nimue : 25-11-2008 o 13:17.
Nimue jest offline  
Stary 25-11-2008, 16:58   #17
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Pierwszy siedział na przeciwko ich rzekomego przywódcy. Po prawicy miał brata a po lewej kogoś tam. Nie znał jeszcze kim są jego kompani ale od razu nie podobało się mu podejście Anthela. Osoby która od tak dostała zwierzchnictwo. Przyjrzał się mu dokładnie. Niczego sobie. Zresztą nikt tu nie grzeszył zapewne pełną sakiewką. Nawet ten mości wampir. Chcący chyba wyglądać jak szlachcic ale mu się to nie udaję. Może to wina rdzy na koszyku jego broni a może poplamionej koszuli. Zresztą nie ważne, bo przecież róża chodź urodziwa to i w kolce uzbrojona. Po krótkiej chwili, Ben, doszedł do wniosku, że do tej zgrai trochę nie pasują.

Pierwszy wyglądem może nie odbiegał za bardzo od całej innej ludności. Ale już rzadko widuję się skórzane płaszcze. No ale niebywałą rzadkością są skórzaną rękawiczki, czyż nie? No jasne, że nie. Wystarczy wyjść na pierwszą lepszą ulicę na tej zamarzniętej kupie łajna (którą tubylcy zwą miastem), a co najmniej tuzin wsioków, będzie tak samo ubranych. Na nic innego go nie stać, a swoją funkcję spełnia.
Na jego kolanach leżało złożone czarne ponczo, bo nikt chyba nie wie jakiej zimy się spodziewać. Natomiast w dłoniach trzymał długi sztylet i strugał kawałek drewna. Nie z nudów ale i dobrze jak tak se reszta pomyśli. To go relaksuje. Twarz nie wyrażała za wiele. Mina ni to zaciekawionego ni to znudzonego. Policzek był oszpecony blizną, od oka aż prawie po brodę. Bardzo widoczną nad czym Ben ubolewał strasznie. Przez tą cholerną szramę musi więcej płacić za dziewki niż Drugi.
Obiecał bratu, że nie spieprzy tego zlecenia. I obiecał, że wysłucha pracodawcę w ciszy, a komentowanie zostawi jemu. Uff.. udało się, Pierwszy nie odezwał się ani słowem. Nic tylko świętować. Nawet nie zaczął protestować jak to ten cwaniak/kuglarz dostał jakiś pierścionek nadający mu zwierzchnictwo. Czemu właśnie jemu? Niech ma, co mu po pierścieniu?
Nagle jakimś sposobem piwo wyleciało w powietrze. A raczej eksplodowało. Przyczyną tego była pani w popalonych włosach.
- Cholera by Cie paniusiu... - wyrwało się głośno Benemu, po czym wytarł cieknącego krwią kciuka o koszulę. Miał ostry sztylet, to bez wątpienia.
Natomiast pani "och jaka jestem bombowa" nie dała śladu wątpliwości, że łatwo skóry nie sprzeda i zaczęła na dokładkę się przekomarzać z panem "bladym". Wampirem bodajże.
- Czy to nie komiczne? - cicho skomentował w stronę brata Beny - myślisz, że skończą przed zmrokiem? - dodał z uśmiechem na twarzy i oparł się wygodnie oglądając przedstawienie.
Ciekawą postacią natomiast był krótkonogi. Ledwo wystawał ponad stół. A jak karczmarz postawił przed gnomem piwo, to już w ogóle było tylko go słychać i czuć, jakimiś ziłami chyba. Jeszcze ciekawszą, może się zdawać, jego torba. Wiele może skrywać sekretów.
- To mamy już dwóch co z zamkami se radzą. - skomentował cichaczem do brata zaraz po tym jak jegomość gnom i jegomość wampir się przedstawili - myślę zatem, że ja potrzebny nie będę. W tej materii oczywiście. - po czym mrugnął do brata i się uśmiechnął.

Przy końcu monologu Anthela odezwał się Ben.
- Zwą mnie Pierwszym, a na imię mi Beniamin. - mówiąc to wstał i co chwila łypał na brata. Poprawił płaszcz i wbił swój sztylet w stół. - oto moja profesja, nie mam zamiaru demonstrować tego co umiem, jak koleżanka - spojrzał na Sarę. - ale wyjdzie w praniu. To raz.
Podrapał się po słabo ogolonej brodzie.
- A dwa, nie podoba mi się jakiekolwiek zwierzchnictwo. Pierw paniusia co chce jej się w gierki grać. - wspomina słowa białowłosej na temat innej drużyny. - a teraz jakiś kuglarz, albo i nie, wymyśla rewolucję październikową pod koniec, bodajże... listopada.
Wyją wbitego daggera, usiadł i zaczął strugać dalej.
- Nie mam zamiaru uczestniczyć w takim poruszeniu. A tym bardziej bez jakiegokolwiek przygotowania. A jeszcze tym bardziej skoro nikt z nas nie ma o tym mieście większego pojęcia.
Spojrzał na brata.
- No. A ma ktoś pojęcie co to za wieża, w ogolę? Przez kogo strzeżona? Strażnicy, gwardziści, może jacyś zwyczajni opryszkowie... - zastanowił się i dodał po chwili - a może najemnicy? A może wiecie ilu ich jest? A może czy na pewno tam jest? Hmmm... To może wiecie przynajmniej jak tam dojść?
Rozejrzał się po wspólnikach.
- Nie wiecie. A chcecie iść na całego. - stwierdził bez wątpienia. - Trzeba dobrego planu. Na spontaniczną akcje jestem za stary. A cel też jest nie łatwy.
- To Dwa, jak już mówiłem.

Tym razem rozejrzał się po karczmie. Trzech gości oprócz nich. I Karczmarz, który tylko szuka sposobności, żeby podejść i zapytać co jeszcze podać.
- A trzy to, to, że gadacie tu jawnie o wszystkim jak byście byli na odludziu. A Ty... - wskazał nożem Anthela.. - A Ty, wygłaszasz plan, który powinien być bądź co bądź tajny, tak głośno, że przechadzający się pies mógł go słyszeć.
Patrzył dalej wprost na zwierzchnika.
- I tak, ślij barmana po plan miasta. A potem co? Skorzystasz z niego nie wiedząc czy jest nawet podobny? Bzdura człowieku. Lepiej od razu idźmy i powiedzmy strażnikom, wtedy faktycznie szybko trafimy do wieży. O ile nas na miejscu nie powieszą.
Widać było lekkie zdenerwowanie Bena.
- Powinniśmy udać się gdzieś na rozmowę o poważnych sprawach. Jakiś alkierz ewentualnie piwniczka. Pięcioro osób się radzi co i jak, jedna pilnuje żeby nikt nie podsłuchiwał. Takie moje zdanie.

Czekał na reakcję kamratów.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 25-11-2008, 20:31   #18
 
Mono's Avatar
 
Reputacja: 1 Mono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwu
Drugi słuchał. Przyglądał się uważnie drużynie spod obszernego kaptura. Od początku pobytu w karczmie nie powiedział nic. Jest człowiekiem rozsądnym. Nie wdaje się w niepotrzebne dyskusje. Woli pierw wysłuchać wszystkich za i przeciw, a dopiero potem podejmować decyzje. Wiązał z tym zadaniem pewne nadzieje. Kasa się kończyła, a obiecane "góry złota" były więcej niż kuszące dla takich biedaków jak on i brat. To, że dotarli do tej karczmy i otrzymali "wstępne" zadanie było już pewnym sukcesem. Z tego co usłyszał za samą pierwszą część planu nie było żadnej nagrody to też był zdeterminowany by za wszelką cenę przejść te śmieszne "eliminacje". Byli normalni razem z bratem... ot zwykli ludzie, o ile zwykłą rzeczą jest kradzież, morderstwo, wulgarność. Tak... nie wyróżniali się zbytnio z tłumu. Za to klientela stolika przy którym siedzieli bliźniacy była dość... inna. Wampir, Piropopaprana dziewczyna, no i jakiś manipulacyjny burak... już wiedział, że nie lubi co najmniej połowy grupy, z którą przyszło mu pracować. Swoją drogą ładniutka była ta dziewczynka...

Gdy głos zabrał Pierwszy prawie niezauważalnie drgnął. Podświadomie chciał powstrzymać brata przed zrobieniem czegoś głupiego... ale jak się okazało Ben mówił całkiem do rzeczy... aż dziwnie do rzeczy. Czyżby brat dojrzewał...? Wysłuchał go, zresztą wszyscy go słuchali, bo było warto. Pierwszy skończył, a Tom umiejętnie wpasował się w nastałą ciszę...

Wstał. Odgarnął kaptur i wyraźnie było widać jego twarz, a raczej ich twarz. Poza tym, że nie widniała na jego policzku blizna, byli z przedmówcą identyczni nawet pod względem wzrostu. U boku miał przytroczony leciwy, zardzewiały miecz o brzeszczotowatej klindze. Był to "półtorak". Drugi ogarnął wzrokiem towarzyszy siedzących przy stoliku. Miał ciemne zimnopatrzące oczy. Przez dłuższą chwile spoglądał na Anthel'a i jego pierścionek. Widać było, że nie leży mu niczyje zwierzchnictwo - tak samo jak bratu. W końcu postanowił zawrzeć głos...

- Chce by było jasne... - Zaczął, a jego spokojny, metaliczny głos przykuł uwagę siedzących - Rzadko się zgadzam z moim bratem w sprawach zleceń... powiedzmy, że mamy inne metody pracy - tutaj uśmiechnął się szpetnie - ale tym razem okazał się rozważniejszy niż którekolwiek z Was. - Ciągnął dalej i wycelował palcem we wszystkich po kolei - Czy wy ludzie... - spojrzał na gnoma - czy Wy, nie widzicie, że stąpamy po zamarzniętym szambie? Tu potrzeba subtelnych - minimalnie spauzował, bo nie wiedział czy dobrze wymówił słowo, które niedawno zasłyszał na targu od kapłana bogini Keriel - środków, a nie rozpierduchy i pożaru - Tutaj spojrzał na Sare zimnym krytycznym wzrokiem. Widział już nie jedno w swoim życiu, ale takich "innych" nie lubił, wzbudzali w nim jakąś dziwną niepewność i choć słyszał o tym, że są sposoby by się przed nimi ustrzec za pomocą amuletów, to i tak wyznawał zasadę, że dobry dziwoląg to martwy dziwoląg... no cóż Drugi zawsze lubił sprawy proste i przejrzyste.

Założył kaptur na głowę... teraz było widać tylko jego błyszczące oczy, które błyskały w ciemności mierząc każdego z osobna.
- Jeszcze jedno: nie lubię was i nie ufam Wam. I wiedzcie, że mam tylko jedną odpowiedz na zdradę... - Obnażył klingę i ukazał groteskowe połączenie rdzy i lśnienia ostrego jak brzytew ostrza na swoim mieczu. Nie musiał nic dodawać, było oczywistym co miał na myśli.
Siadając na swoje miejsce dodał:
- Jestem Tom, możecie mi mówić Drugi
 
Mono jest offline  
Stary 25-11-2008, 21:30   #19
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Anthel rozejrzał się po sali i odpowiedział braciom nader flegmatycznie.

-Prosiłem karczmarza o spis niebezpiecznych dzielnic, nie plan. Mówiłem, że jedna osoba ze mną idzie pozwiedzać miasto, a inna obejrzę basztę. Wieczorem mieliśmy dogadać wszystko z danymi. Nie mamy czasu szukać miejsc.

Wzruszył ramionami. Poczuł pewną nieopisaną niechęć do Beniamina, iskierka gniewu rozpaliła się mu w sercu. Lecz zaraz potem zdmuchnął ja lodowaty wicher kalkulacji, a samemu właścicielowi serca zrobiło się smutno. Przez swój gniew stracił wiele i okazał się prawdziwym katem dla drugiego człowieka. Pamięć zbrodni lat minionych chociaż boląca, pozostawała strażnikiem pychy, dumy i złości. Co nie zmieniało faktu, że ludzie cyniczny i krytycznie w stosunku do wszystkiego w najgorszych znaczeniach tych słów stali się nudni dla niego. Uśmiechnął się złośliwie poprzedzając atak werbalny.

-Jeśli myjemy uszy kompotem, to potem wyciągamy pestki

Słowa te wyleciały, zawisły w powietrzu jak się zdawało tylko po to by zniknąć echem w sali, nie pozostawiając po sobie nic. Dla lepszego efektu odczekał chwile jakby delektując się ciszą, jej bezgłośną symfonią która musiała tlić się w zakamarkach umysłu Anthela. Jakby trochę się zagapił upatrując w ciemnym rogu karczmy sylwetki czy omenu, słowa lub radości, nawet nie mrugał. Niematerialne uderzenie niby-pięści wyrwało go z objęć nicości. Prostował się przypominać co do tej pory mówił.

-Kto spotka Krwiopijcę, ma mu przekazać jego zadnie. Do zachodu słońca może pomęczyć konkurencje.

Pięknym gestem sięgnął za swe plecy w kierunku kolejnego cienia, jakby grzebał w nietypowym plecaku. Szybkim ruchem wyciągnął żółta różę. Powąchawszy ją i przyjrzawszy się oczyma, podął kwiat Sarze ze słowami:

-Jeśli łaska i uśmiech pozwoli, przespacerujesz się ze mną podziwiając miasto i szkicując drogi do wierzy?

Owy kwiat miał niemalże idealnie ułożone żółte płatki, para kolców pnących się przed i za zielonym listkiem wściekle prężyła się aby zadąć ranę, a płatki smętnie opłakiwały ich wściekłość. Mimo tego wszystkiego zdawała się być spoza tego świata, ponad jego smutkami i radościami, a każdy promyk słońca mógł być jej śmiertelną raną na żółtym, różanym sercu.
Anthel rzedł do braci odwracając w ich stronę wzrok.

-Panowie, jeden z was zajmie się planami wieży i jej przejrzenia, drugi wraz z Ignacym zarobią zamieszanie. Wierzę, że Ignacy wysadzi kilka budynków, a jego towarzysz podjudzi głodujących. Tak czy siak informacje jak i zasłona dymna nam się przydadzą, nawet gdybyśmy mieli zmienić plany. Pamiętajcie by odebrać listę do karczmarza.

Kątem oka obserwował reakcje Sary. Tym razem był już zwrócony do wszystkich. Podrapał się pod nosem i za uchem korzystając z okazji wyjęcia sobie zza ucha malej monety. Rzuca na stuł potoczyła się z głuchym echem wywijając bezładny taniec piruetów i odbić. Na widocznym rewersie widać było kolczasty krzew.

-Wieczorem chcę widzieć wszystkich w tym miejscu. Tam mając już podstawowe dane, dogadamy szczegóły. Ufam, że rozmowa już nad jakimikolwiek wiadomymi będzie lepsza, kamraci moi. Docencie fakt iż prócz wywiązania się z funkcji nikt wam nie rozkazuje. Ja postaram się prócz wypracowania dróg, zdobyć podrobione dokumenty.

Pochwycił dłonią swój metalowy kij podróżnika. Przyciśnięty do podłogi wywołał nieprzyjemne skrzypienie desek. Drugą dłonią schował srebrny flakonik na szyi pod koszulę. Nieco flegmatycznym ruchem powstał od stolika mieszając grację ruchów z ociężałością podpierania się na kiju. Na stole wciąż pozostawała moneta kiedy Anthel wedle wszystkich zasad etykiety wysunął dłoń w kierunku Sary prosząc ją na rozpoznanie.

-Pozwolisz?
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 26-11-2008, 03:48   #20
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
- Zdaję się, że zostałem zlany. - Ben szepnął z uśmiechem do Drugiego. Pierwszy nie mógł się opanować od skomentowania, ba, nawet od wyrwania sztyletu i rzuceniu się temu cwaniakowi do gardła. No ale cóż, ręka brata w porę szarpnęła go za płaszcz.
Odczekał chwilę.
Ochłonął.
Teraz mógł się wdać w dyskusję.
- Otóż... - usiadł wygodnie - widzisz, tak się jakoś składa, że nie mam zamiaru się stąd ruszyć bez planu. Twój wydaje mi się do dupy. Już lepsze było iść na dziewki. Bezpieczniejszy. Mój Ci się nie podoba? No to posłuchajmy reszty, Panie Przywódco. Może mości Ignacy ma coś do zaoferowania? A Ty Saro? - spojrzał to po jednym to po drugiej. - Czy może chcecie tanio skórę sprzedać?
Chwila ciszy by pozbierać myśli i trochę się uspokoić.
- Przy najbliżej próbie podjęcia decyzji za nas, mości Anthelu, będę oponował na zmianę lidera. Ignacy, Saro macie coś do powiedzenia?

Nie ma to jak struganie. Prawie koń już wyszedł z tego sporego kawałka drewna.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172