Rozmowa najwyraźniej podążała w nieodpowiednim kierunku.
Ich przewodnik był dla nich jedyną szansą na znalezienie schronienia, zanim nadciągająca szybkimi krokami Zamieć nie zamieni ich wszystkich w lodowe wersje żony Lota. A Zygmuntowi wcale się to nie uśmiechało...
- Nie mam najmniejszego zamiaru go zabijać - powiedział do Wojciecha. - Jeśli nie zrobisz nic głupiego, to z pewnością przeżyjesz i jeszcze na tym zyskasz - zapewnił Szabrownika. - Znam ciekawsze zajęcia, niż zabijanie każdego, z kim zetknie mnie los lub przypadek. Żyj i daj żyć innym, jak powiedział przed chwilą mój towarzysz.
Nie był pewny, na ile te słowa podziałały. W każdym razie na twarzy Szabrownika nie było już widać widniejącego wcześniej wyrazu przerażenia i przekonania o rychłej śmierci.
Wreszcie weszli na teren nieco bardziej zabudowany. Jeśli tak można nazwać wznoszące się ku niebu resztki murów. Zygmunt wyciągnął z plecaka licznik Geigera. Złowróżbnego cykania nie było.
Przewodnik prowadził ich zasypaną gruzami ulicą.
- Tam - powiedział nagle, wskazując na wpół zasypaną bramę, którą Zygmunt ominąłby z daleka sądząc, że stare cegły runą mu na głowę ledwo baczniej im się przyjrzy.
- Jest bezpieczna - stwierdził Szabrownik, zanurzając się w czeluści bramy. - Tylko niczego nie dotykajcie.
W ostrzeżenie dużo łatwiej było uwierzyć, niż w poprzednie zapewnienie
Wyszli na otoczone resztkami wysokich kamienic podwórko. Między stosami gruzów prowadziła wąska ścieżka.
- Jeszcze tylko kawałek - zapewnił ich przewodnik - ale tam trzeba uważać.
I trzeba było. Nad głęboką rozpadliną sięgającą z 5 metrów w głąb ziemi przerzucono betonową płytę na tyle wąską, że nie przejechałby po niej dziecięcy wózek. W dodatku nieco oblodzoną. Szabrownik przeszedł po niej szybko i przez dziurę, która kiedyś była drzwiami, a obecnie nie miała nawet futryny wszedł w mroczny korytarz. Zygmunt znalazł się tam tuż za nim. Pod butami zachrzęściło szkło.
Wejście do piwnicy ukryte było za wysoką stertą gruzu, a drzwi wyglądały na bardzo solidne.
Otworzyły się z przeciągłym piskiem, ukazując cztery schodki prowadzące w dół, krótki podest i kolejne drzwi.
Te otworzyły się niemal bezszelestnie. Za nimi były znów schody, tym razem prowadzące w ciemność. |