Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-11-2008, 22:59   #13
MigdaelETher
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu


W
ojewoda z obrzydzeniem przyglądał się śliniącej się i chichoczącej kupie szmat u swych stóp. Gdy blade, zniekształcone palce Trędowatego dotknęły jego ciżmy, w napadzie odrazy i gniewu uniósł zbrojną w karwasz dłoń. Już miał uderzyć na odlew plugawą kreaturę, kiedy nagły przebłysk zmącił jego umysł. Petr dobrze widział czego zapowiedzią była ta ulotna, trwająca krócej niż uderzenie ludzkiego serca wizja, wiedział, że czas przemiany zbliżał się nieubłaganie. Zamiast jednym ciosem zgruchotać, ukrytą w zakamarkach szarego kaptura, białą bezwłosą czaszkę, podniósł się ze swego zdobionego tronu. Zaiste postawny był z Petra mąż. Długie, ciemne włosy spływały na szerokie, umięśnione ramiona. W ogorzałej twarzy lśniły ciemne, zimne oczy, przywodzące na myśl ślepia bezwzględnego drapieżnika.

- Skoro tak bardzo chcecie się wykazać i naprawić wasze zaniedbania, dobrze... Macie dokładnie tydzień na docieczenie kto odpowiada za zniknięcia chłopów i co stało się ze Slavkiem! Ani dnia i ani nocy więcej! - głos Wojewody odbił się tysiącem ech od kamiennych ścian komnaty - Jeśli się wam to nie uda, gorzko tego pożałujecie. Będziecie wyć w męczarniach gorszych niż zastępy diabłów zgotowały potępieńcom w piekle. Wyruszycie wraz z mym synem jeszcze tej nocy.

Sterta brudnych szmat zachichotała tylko nerwowo w odpowiedzi, a Wroniec skłonił lekko głowę na znak, iż poznał wolę swego pana i zamierzał jej zadość uczynić.

- Zatem pójdźcie. Wychylmy wspólnie puchar vitae na pohybel naszym wrogom i pomyślne wykonanie przez was, me wierne sługi, powierzonego wam zadania.
- to mówiąc ruszył w kierunku okutych drzwi prowadzących do biesiadnej komnaty.



W
wielkiej sali, pośrodku której ustawiono potężny, dębowy stół czekał już na nich Stepan. Młodzieniec stał przy oknie, jego włosy falowały delikatnie poruszane łagodnymi podmuchami wiatru. Wzrok utkwił w jarzącym się w ciemności punkcie, oknach karczmy, z której niedawno powrócił. Słysząc zbliżające się kroki oraz skrzypnięcie drzwi odwrócił się i skłonił głowę, na znak szacunku dla swego Stwórcy. Potężny wampir podszedł do młodego Diabła, położył mu dłoń na ramieniu i zapytał:

- Jak synu? Czy sprowadziłeś na zamek tę której szukaliśmy? Czy zdobyłeś potrzebne nam narzędzie?


Młodzieniec nie zdążył jednak odpowiedzieć gdyż do komnaty zaczęli się schodzić pozostali Kainici.

Najpierw Krystynka, szczebiocząca słodko do swojego diabelskiego ogara. Wampirzyca, przyzywając moc zniekształcenia wymodelowała tę potworną bestię tylko dla własnej, chorej przyjemności. Zwierzę było na pozór ogromnym, czarnym psiskiem, jednak z jego boków patrzyły groźne, czerwone ślipia i szczerzyły się ostre kły.
Zaraz za nią do komnaty wkroczył Edward. Posagowe oblicze księcia znaczyła marsowa mina. Na znak Perta wszyscy zajęli przygotowane dla nich miejsca przy stole. Obecni byli już prawie wszyscy, brakowało jedynie pięknej Jany. Edward przyłapała się na tym, że z niecierpliwością wpatruje się w drzwi prowadzące na korytarz.

Czy przyjdzie... Czy rozjaśni swą nadobną postacią mroki tego plugawego miejsca?

Mężczyzna już od dłuższego czasu znał przyczynę, z powodu której nie opuścił jeszcze tej mrocznej siedziby demona, jak w myślach nazywał Strachovskie zamczysko. Była nią jego przepiękna krewniaczka, Jana, córka księcia Witolda pana pobliskich ziem, przebywająca w gościnie na zamku Diabła dla utrzymania pokoju między zwaśnionymi władykami.
Nareszcie drzwi uchyliły się lekko. Do komnaty weszła, a raczej wpłynęła najcudowniejsza z istot jakie nosiła ta przeklęta ziemia. Coś w spatrzonej przeistoczeniem duszy Edwarda pękło z żalu na widok drobnych bosych stóp i tego co zostało, z zapewne pięknej niegdyś sukni. Kobieta dygnęła i zasiadła po prawicy Zaborskego. Pomimo nędznego przyodziewku z kobiet promieniowało piękno i pewność siebie. Oczy wszystkich utkwione były w jej drobnej, delikatnej sylwetce. Krystyna, aż sapnęła z wściekłości. Ofiara jej gniewu stał się zdeformowany pupil, który akurat nadstawił czarny, wynaturzony łeb do pieszczot. Potężny kopniak posłał wielkie psisko pod ścinę. Przenikliwy pisk przerwał cisze , jaka zapadłą po wejściu Jany. Stoigniew zachichotał, jednak zaraz skrył się jeszcze głębiej w fałdach swojej obszernej szaty, gdy tylko spoczął na nim nienawistny wzrok Krystynki.

- Wystarczy Krystyno - Petr skarcił swoją córkę, tak jakby była małym dzieckiem a nie przerażającą, żądna krwi bestią - Ucztę czas zacząć.

Do komnaty zaczęto kolejno wprowadzać ludzi. Wszyscy w takich samych białych, płóciennych tunikach. Kobiety i mężczyźni, w sile wieku i dzieci. Petr skinął na wysokiego, długowłosego blondyna.

- Podejdź - rzekł władczo.

Mężczyzna podszedł wprost do stołu niczym jagnię na rzeź. Wojewoda jednym sprawnym ruchem rozciął, złotym nożem, najpierw koszulę a potem pierś młodzieńca. Z rany ciągnącej się od mostka aż po pępek wartkim strumieniem popłynęła żywoczerwona vitae. Diabeł napełnił na swój złoty puchar. Uniósł go do ust i smakował długo życiodajny płyn.

- Częstujcie się ! - w zapraszającym uśmiechu odsłonił okrwawione kły.

- Szanowny Edwardzie zapewne słyszałeś o drobnych problemach nękających ma ziemię - zwrócił się jowialnie do siedzącego na przeciwko wampira - Dzisiejszej nocy z zamku na łowy wyruszy mój syn wraz z moimi zaufanymi sługami, myślę, że dobrze Ci zrobi takie małe polowanie. Zrobisz coś co bardziej przystoi mężowi niż smętne wpatrywanie się w gwiazdy.

Zaborsky wiedział dobrze co oznacza taka uprzejma propozycja w ustach Wojewody ze Strachova. Jednak myśl, że miałby choć na chwile pozostawić Janę samą w tym przerażającym miejscu, na pastwę tego potwora w pięknym ciele jakim była Krystyna, napawał go niewyobrażalnym strachem.

Co zrobić? Co począć...?


S
araj trawił niewyobrażalny głód, kiedy szła za wojami przez spowite mrokiem krużganki, nie mogła oderwać oczu od ich pulsujących vitae żył, na potężnych karkach.




W myślach cały czas słyszał złowróżbne zdanie wypowiedziane przez młodego wojewodzica "Lepiej znajdź jakiś powód dla którego mogłabyś być przydatna jako sługa mego Ojca, nim on sam wymyśli własny..." Po chwili zatrzymali się przed wielkimi okutymi drzwiami. Saraj zamarła, za to bestia ukryta w jej trzewiach przebudziła się z dzikim wyciem. Zza drzwi, do wyczulonych nozdrzy Szarlatanki dochodził delikatny, słodkawy, metaliczny zapach, świeżo przelanej vitae. Z wnętrza padło stanowcze:

- Wejść!

Drzwi otworzył się na oścież ukazując oświetloną migotliwym światłem świec salę, na środku której królował potężny stół, przy którym ucztowali Kainici.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(
MigdaelETher jest offline