Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-11-2008, 19:23   #56
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Muzyka przy ognisku wplątywała się we włosy cygańskich tancerzy. Najpierw para mężczyzn igrała nad ogniem, przeskakując i bawiąc się iskrami, a potem ich miejsce zajęły kobiety, jedna w czerwonej sukni, druga w białej. Wpięte we włosy kokardy wirowały, uśmiechnięte wargi kusiły, roziskrzone, ciemne oczy odbijały blaski ognia. Chciałby także zacząć naukę cygańskiego tańca, ale jeszcze dzisiejszego dnia nie. Żałował, bo nie potrafił mówić tego, co czuł. Zazwyczaj zamykał się przed uczuciami w skorupie niczym żółw, komunikując się z otoczeniem tylko zestawem obojętnych informacji. Teraz chciał się nauczyć. Dla Azy, choć miał przeczucie, że to tylko łudzenie siebie. W takich chwilach żałował czasem, ze nie został na jednym z tych pól bitew, rozrzuconych po całym północnym Eisen.


Gorączka. Wyjazd do miasta znowu rozniecił ogniska gorączki. Wczorajsza rana połączona z utrata krwi dawała o sobie znać. Napary i maści wprawdzie pomagały, ale nie zastępowały naturalnego procesu gojenia, do którego potrzebny był czas. Uważał tylko, żeby nie chwiać się idąc. Po co miałby przysparzać Cyganom i szczególnie Azie, nowych problemów. Widać było, że samym przybyciem narobili im kłopotów. Wprawdzie nie prosił się o to, by tu przebywać, ale Cyganie byli gospodarzami, natomiast oni obcymi, gośćmi, przybyszami. Widać byli zmuszeni tak samo jak oni, i, o ile Ernest znalazł w cygańskim taborze coś najważniejszego, to zarówno Maike, Luca, jak i Cyganie, wydawało się, tylko marzyli, żeby wreszcie mogli pójść swoimi drogami.

Ale dobrze, ze Aza wzięła jego kwiat i wpięła we włosy. Była piękna, ale jednocześnie uciekała myślami i wzrokiem. Ukrywała coś. To było pewne. Rozumiał, że każdy ma swoje tajemnice, on zaś był dla niej nikim. Mógł tylko liczyć, że kiedyś jej serce się zwróci ku niemu, ale patrząc teraz na kompletnie niezainteresowana nim twarz dziewczyny, która zdawała się mówić: jesteś miły, ale daj mi spokój, tracił wiarę.

Kiedy usiedli razem w wozie, przy stole, Aza spytała:
- To kto ma ochotę zacząć?
Dość zasadnicze pytanie, tylko o co chodzi? Jak zacząć, co, po co? Ale rzeczywiście … on miał pewna koncepcję, choć bał się, ze zostanie odrzucona na wejście i uznana za zbyt ekstrawagancką. Jakby nie było, postanowił się najpierw przedstawić:
- Jeżeli ktoś jeszcze mnie nie zna – szczególnie właściwie zwrócił się do Luci, - jestem Ernest de Sept Tours, żołnierz oraz najemnik, który większość czasu spędził na wojnach w Eisen. Szczerze przyznaje, ze nie mam kompletnie pojęcia po co jedziemy, dlaczego i dlaczego akurat mnie wybrano. Prawdopodobnie dlatego, ze byłem pod ręką licząc raczej na państwa wiedzę oraz moje umiejętności. Dlatego nie będę mówił o wyspach, czy artefaktach, natomiast mam pewien pomysł, jak tam dojechać nie zwracając na siebie zbyt wielkiej uwagi … źle, zwracając na siebie uwagę, ale jednocześnie kompletnie nie zwracając. Wiem, że brzmi to strasznie zawile, ale pozwólcie mi wytłumaczyć. Proszę także, nie odrzucajcie go pochopnie tylko dlatego, że nie jest standardowy, że wydaje się absurdalny Może, ale to działa! – Mówił urywanym głosem, chociaż nie przypuszczał, by jego pomysł został uznany za cokolwiek wart. Tak przeważnie bywało gdzie indziej. Napił się nieco mięty, potem kontynuował.

- Otóż, nie wiem, czy państwo wiecie, że niedawno był w stolicy napad na duży kantor. Jakiś mężczyzna z pistoletem w dłoni wpakował się do sklepu i przyłożywszy lufę do głowy kupca zażądał gotówki utargowanej podczas otwarcia. Nawet nie miał maski, ale wiecie co, nikt kompletnie nie pamiętał tego człowieka. Czy miał brodę, czy nie miał? Jak wyglądał? Nikt nie pamiętał, a wiecie dlaczego? Bo wszyscy pamiętali jego wielkie, śmieszne buty żółto barwione. Kiedy się pokazuje ludziom coś dziwacznego, coś, co się rzuca w oczy, potrafią przeoczyć inne, ważniejsze fakty. To się wydaje niezwykle, ale dokładnie tak jest. Druga sprawa, o której chciałbym powiedzieć, to niedawno wydane dzieło jakiegoś monteńskiego pisarza, którego nazwiska niestety nie pamiętam. Opowiada dzieje pewnego zubożałego barona, którego zrujnowany zamek odwiedził przypadkiem wóz objazdowego teatru. Wśród aktorek była piękna dziewczyna, Izabela. Baron zakochał się oraz postanowił, że pojedzie razem z teatrem. Ponieważ aktorzy stracili jednego kolegę ów szlachcic zaproponował, że go zastąpi. Ponieważ zaś grywał w masce, nie uważał się za zhańbionego. Potem morze przygód, walk, zły rywal, pewien książę, super mistrz szpady oraz szczęśliwe zakończenie. Izabela okazała się pochodzić ze szlachetnego rodu, ów rywal odkrył, że jest jej bratem, a młodzi zakochali się w sobie. Przeczytałem ta książkę u mojego poprzedniego gospodarza, który miał całkiem niezła kolekcje awanturniczych romansów. Polecam.

- Ale co to ma do owej koncepcji, spytacie zapewne? Już wyjaśniam. Słyszałem, że mamy się przebrać, żeby się nie wyróżniać. Myślę, że to maskarada, którą łatwo będzie przejrzeć, jeżeli ktokolwiek będzie chciał nas odszukać. A rozumiem, że to całe przebranie wskazuje na to, iż tak może właśnie być. Ponadto przekroczenie granicy … wszyscy rozumiecie. Dlatego proponuję wykorzystać elementy wspomniane w podanych przykładach. Po prostu, czy nie lepiej, żebym robił za zwariowanego eiseńskiego barona, zakochanego w Azie, który przyłączył się do cyrku? Powód tak niespotykany, że wszyscy od razu uwierzą biorąc pod uwagę jej świetną urodę. Po drugie, mając takie coś nie będą interesowali się Maike oraz Lucą. Dostaną te żółte buty, które przesłonią im cały obraz
- dukał pod koniec ze zdenerwowania.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 25-11-2008 o 20:00.
Kelly jest offline