Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-11-2008, 00:48   #12
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Jan Milniewicz

Odesłanie małej niewinnej duszyczki okazało się nie być prostym zadaniem…a może jednak?

Milniewicz ostro główkując nad najmniej dotkliwym sposobem wyjaśniania dziewczynce, jej obecnego położenia, nie zauważył początkowo, jak ciało małej z każdym krokiem jaśniało. Dopiero, gdy ta pociągnęła go mocniej za rękę dostrzegł niesamowitą przemianę i jak nie jeden raz tego wieczoru szeroko otworzył oczy ze zdumienia.

- Ale piękna pani…- westchnęła głośno dziewczynka, a niezwykle mocne światło wprost z otworzonych na oścież drzwi prowadzących na dach, oślepiło przez chwilę Jana. Takie światło o tej porze? Było to niemożliwe, jednak dziennikarz nie zwolnił kroku. Poczuł niesamowite ciepło przenikające do jego wnętrza i dziwne przeświadczenie o słuszności swojego postępowania.

Stanęli dopiero tuż przed progiem. Za nim nie było już dachu, a jedynie nieogarniona, ciepła jasność. Ta „zwykła” biała plama, wprawiała Milniewicza w zachwyt graniczący z obłędem. Chciał przestąpić ten przeklęty próg, przejść przez granicę, lecz jednocześnie czuł, że to nie dla niego otworzyła się droga do nieba. On swoją szansę zaprzepaścił, możliwe, że już bezpowrotnie…

- Chciałam panu jeszcze raz podziękować za pomoc mamusi. – powiedziała dziewczynka i wyswobodziła się z uścisku Żniwiarza. – Będę pana obserwowała z góry.

Duszyczką wyciągnęła rączkę w kierunku światła i niemal natychmiast delikatna kobieca dłoń z drugiej strony, ujęła ją delikatnie. Janusz z trudem dostrzegał tajemniczą postać otoczoną przez śnieżną poświatę, przypominającą miliony wirujących w powietrzu małych piórek.


Dziewczynka uśmiechnęła się i zrobiła swój ostatni krok na tym świecie wprost do nieba.

Jej sylwetka niemal zatonęła pośród białej zawieruchy. Wygląda zupełnie inaczej niż na początku. Była opatulona białym puchowym płaszczem i przede wszystkim epatowała radością, której Jan nie był w stanie opisać.


Uśmiechnęła się figlarnie i posłała jeszcze całusa mężczyźnie po czy, jak gdyby nigdy nic odwróciła się i pobiegła znikając Milniewiczowi z oczu.

Dziennikarz nagle usłyszał w swojej głowie miękki kobiecy głos. Wiedział doskonale do kogo należał. Biała pani ciągle wbijała w niego swoje nieprzeniknione niebieskie oczy.

- Postąpiłeś słusznie Żniwiarzu, pomagając tej duszyczce, ochraniając ją przed ogromnym złem. Pamiętaj jednak, abyś nie zerwał swojej obietnicy ochraniana jej matki. Teraz żegnaj i uważaj na siebie. Słudzy dawno zapomnianych mocy idą tutaj.

Głos znikł błyskawicznie a wraz z nim jasność.

Jan stał samotnie wpatrując się w pusty dach lekko zamroczony. Chłodne powietrze pomogło mu oprzytomnieć.

"Co się właściwie stało przed chwilą? Kim była ta piękna kobieta, czyżby aniołem?"

Pełno pytań kotłowało się w głowie mężczyzny, ale los nie obdarzył go takim przywilejem, jakim jest chwila wytchnienia. Przyjemne ciepło rozwiało się i ponownie poczuł zbliżającą się złą aurę.

- Oddaj nam ją, oddaj nam jej duszę. – usłyszał, bulgoczący, nieludzki głos i spojrzał w dół schodów.

Mniej więcej dwa piętra niżej sunęło w górę kilka par zakapturzonych postaci. Droga ucieczki została odcięta.


Sofiè Rome

Nie zamierzała podejmować większego ryzyka niż było to konieczne. Rozmowa z zakapturzonymi postaciami nie miała sensu, na szczęście widziała jak to się skończyło w przypadku jej szefa Adama. Ona nie popełniła tego samego błędu…

Zakapturzona postać zaryczała ukazując rząd zakrzywionych zębów i z wyciągniętymi przed siebie szponiastymi dłońmi rzuciła się na kobietę. Dla Sofiè czas się zatrzymał. Zamknęła oczy i zaczęła niczym w transie ciąć co popadnie przed sobą. Cios za ciosem orał jedynie powietrze, lecz nie miało to znaczenia. Ważne żeby tylko to szaleństwo wreszcie się skończyło.

Poczuła jak klinga jej rapiera napotyka wreszcie upragnioną przeszkodę i nie zwalniając uderzenia naparła ze wszystkich sił.


Otworzyła szeroko oczy gapiąc się jak jej ostrze, kierowane przez jej własne ręce rozcinało groteskową postać niemal na pół. Nie było krwi, nie było fruwających wnętrzności…jedynie czerwone smugi dymu, szybujące we wszystkie strony. Nie mogła być to materialna postać, a więc właśnie skosiła swoją pierwszą duszę. Kobieta poczuła przerażającą dziką satysfakcję…

Czas przyśpieszył jak oszalały. Widmowe ciało nim upadło na chodnik rozpłynęło się w powietrzu. Ktoś krzyczał za nią i próbował złapać ją za ręce. Odepchnęła go, skupiona na drugim celu. Była pomocnicą śmierci, nie…ona sama była ŚMIERCIĄ.

Zakapturzona bestia naparła, odsłaniając się całkowicie. Nie miała szans. Nadziała się na rapier jak świnia na rożen, po czym swymi odrażającymi dłońmi złapała Sofie za ramiona. Zapiekło. Monstrum pogrążone w konwulsyjnych drgawkach, uśmiechnęło się paskudnie i brutalnie wniknęło w kobietę…


..
.

„NIE DAJ SIĘ DZIEWCZYNO!”

Sofie obudziła się, cała zlana potem, następnie zdezorientowana rozejrzała się dookoła. Była w swoim mieszkaniu…w swoim łóżku. Obok niej leżał śpiący spokojnie Mark. Budzik wskazywał 7.00, lecz data się nie zgadzała, była o całe siedem dni spóźniona.

„Czyli to był zwykły koszmar? Kłopoty w pracy, choroba, zdrada ukochanego były jedynie nocnymi marami.”

Kobieta uśmiechnęła się mimowolnie a po policzku pociekła jej malutka, pojedyncza łezka.
Wzięła głęboki wdech powietrza i rozkoszując się tą chwilą ułożyła się obok ukochanego nie wiedząc jak bardzo się myli.

Czy będzie chciała pozostać w tym jakże pięknym świecie iluzji?

Czy może zacznie walczyć i pokona pasożyta?




Chuaua



Parkiet trząsł się od pogującego tłumu niesionego ciężkimi riffami jakie zapodawał gitarzysta studenckiego zespołu o wdzięcznej nazwie „Martwy Kotlet Wieprzowy”. Muzyka krótko mówiąc była wyjątkowo podła tego wieczora, lecz nikt najwyraźniej nie zamierzał się tym przejmować. Rzesza ludzi ubrana na czarno bawiła się mimo tego w najlepsze skacząc niezależnie od rytmu.

Ludzie wpadali na siebie depczą sobie stopy, wbijając łokcie pod żebra i popychając się na innych. Właściwym słowem którym można by opisać tą całą zbieraninę byłaby „dzicz”.

Był jeden wyjątek.


Swym odważnym ubiorem wyróżniała się nawet spośród tłumu mrocznych lolitek. Zgrabna i mimo swego groteskowego stroju piękna. Poruszała się zmysłowo w środku szalejącej tłuszczy skupiając na sobie lubieżne spojrzenia mężczyzn i niektórych kobiet. Nikt jej nie szturchał, nikt się na nią nie rzucał…była wyjątkowa i zjawiskowa.

Chuaua bo taką miała ksywkę, zdawała sobie doskonalę sprawę ze swoich atutów i wykorzystywała je z pełną premedytacją, kusząc swoim zachowaniem. Teraz gdy Żyleta nie był już dla niej zagrożeniem, mogła pozwolić sobie na wiele. Poza tym od minionego wieczoru, kiedy dostała kulkę w głowę coś się z nią zaczęło dziać. Widziała dziwne obrazy gdy zbyt mocno się koncentrowała, lecz to był zaledwie czubek góry lodowej. Rzeczywiście teraz była wyjątkowa

- Hej mroczna, jak masz na imię? – jakiś wykolczykowany facet o typowym wyglądzie jak na tą spelunę zagadał do niej. Musiał mieć tupet, skoro tak po prostu myślał, że ją poderwie.

Już kobieta, miała rzucić jakąś krótką, ciętą ripostą, lecz nagle zakręciło się jej w głowie, a dziwne znamię jakie dostała na prawym pośladku mocno zapiekło.

- Ożesz kurw…

Naiwny zalotnik zdążył ją złapać zanim ta wylądowała na rozbitym na posadzce szkle.


Wszystko wyglądało na lekko przydymione. Była w jakimś starym budynku… Śmierdziało tu paskudnie pleśnią, a ściany były mocno rozdrapane…Na środku pomieszczenia leżała na drewnianym stole jakaś nieprzytomna, majacząca kobieta a wokół niej krzątała się ta mała czarna cizia co to się za śmierć poddawała. Ta niespodziewanie podniosła wzrok na Chuauę i z wściekłą miną krzyknęła.

- Co się tak gapisz, ruszaj ten swój zapakowany w tonę lateksu tyłek. Jesteś mi pilnie potrzebna, NATYCHMIAST. Ulica cmentarna 5, stara opuszczona kamienica. Ruchy!

Głos zadudnił potężnie pod czaszką kobiety, jeszcze bardziej wprawiając ją w istną karuzelą, typową dla przepicia.

- Nie zapomnij swojego przeklętego lustereczka…



Cóż jaki adresat, taka wizja. Ta nie zostawiała żadnych wątpliwości…prawdopodobnie.

Chuaua znów wróciła do klubu, gdzie jej niedoszły adorator trzymał już przed nią szklankę wody. Jej kumpele najwyraźniej nie zauważyły tego co się z nią działo, bądź o czym wolała nie myśleć nie chciały reagować.

- Czy wszystko w porządku, może wyjdziemy na zewnątrz się przewietrzyć. – mężczyzna, może nie oryginalny, lecz na swoim poziomie, to nawet ona musiała przyznać.

Otworzyła oczy ze zdziwienia, ponieważ u dołu schodów siedział czarny kot, gapiący się wprost na nią. Nikt nie zwracał na niego uwagi…czyżby był to ten sam kot?!


Co zrobi tak nieobliczalna osoba jak Chuaua? Spełni ewidentny rozkaz przełożonej, czy może oleje ją i wróci się bawić?

Cokolwiek nie wybierze, jej życie wkrótce ulegnie ogromnej zmianie.
 
mataichi jest offline