Ewa drgnęła lekko na imię Niosącego Światło, Satanael. Broda latała lekko tu w górę, tu w dół. Rzuciła na Ciebie pytające spojrzenie, ostateczne pytanie ukuło lekko w serce. Asmodeusz uśmiechnął się krzywo składając swe myśli niczym puzzle. -Ciekawe.
Skomentował lakonicznie. Pogładził włosy Ewy. -Jeśli Douma zrobił to samo co Satanael to możemy być spokojni o Azazela. Jeśli nie... Zawaliłeś.
Spojrzał w niebo z zastanowieniem, pomyślunkiem i nostalgią. Ogarnęła Cię gęsia skórka, uderzenie gorąca jakby na wieść o czarnych myślach kłębiących się w głowie Asmodeusza i planach które nie miały prawa wyjść na ten świat i przyszły świat bo były złe. Lecz to wszystko było na pomieszanie dobrego i złego. Asmodusz spojrzał na Ciebie. -Satanael mówił, że mamy się śpieszyć. Możemu już teraz wrócić, lecz jeśli chcesz kochany – mogę Ci w czymś pomóc jeśli masz Tutaj swe sprawy. Ale to szybko.
Czuł to Archanioł i czułeś to Ty w swych trzewiach, czas który płynie i się zbliża i porywa niczym powódź. Ewa załkała odchodząc. Nawet ostateczna granica ziemi ustanowiona przez Boga została złamana w buncie. Czy tak miało być. W oddali leciało kilkunastu skrzydlatych w stronę wioski. I bynajmniej nie byli oni buntownikami. Ci sami, którzy strzegli Edenu teraz zamierzali przybyć i dokonać czynów. Jakich? Nie wiesz, lecz czujesz, że w tych chwilach dobro i zło się zaciera. Asmodeusz tez to widział. -Nie mogą nas tu zobaczyć. Lecimy wyżej, dobrze kochany?
Ludzie pochowali się w domostwach. Wszyscy. Tylko Ewa błędnie krążyła nie widząc gdzie się udać.
__________________ Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura. |