Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-11-2008, 17:08   #30
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Północna Wieża Czterech Węży stała samotnie, ledwie kilkadziesiąt metrów od brzegu morza, przez co niektórzy podróżni uważali ją za latarnie. Szybko jednak zmieniali swe poglądy, gdy dochodziły ich wieści o straszliwych salach tortur, które wysączały rozum ze skazanych przestępców. Niewielu wychodziło na wolność po stwierdzeniu winy, a jeszcze mniej zachowywało zdrowe zmysły.
Aż dziwnym było, że przy takim cieniu strachu, jakie wieża rzucała na miasto, przestępczość wciąż tutaj istniała. Widać jednak nawet ta potężna budowla uległa jednemu... korupcji.

Sama budowla ze wszystkich stron, nawet od tej morskiej otoczona była ogromnym murem, za którym kryły się jeszcze koszary oraz plac ćwiczebny strażników miejskich. Z tego jednak co w mieście mówiono, już od dawna nikomu nie chciało się ćwiczyć musztry. Strażnicy ponoć woleli trenować na więźniach wieży, co świadczyło o ich... „prawości”.

Niemniej czy noc czy dzień, zamkniętej bramy pilnowało 6 strażników, zaś po murach obronnych przechadzało się ich od 4 do 8 łuczników. Nocą zwykli oni chodzić parami, zaś za dnia raczej pojedynczo.

Sama wieża miała jakieś 5 pięter i mówiło się zazwyczaj, że o ile z parteru czy z pierwszego piętra czasem ktoś wychodził, o, tyle jeśli trafiałeś na wyższe poziomy... cóż, przepadłeś przyjacielu. Choć budowla ta wzbudzała trwogę w sercach mieszkańców już samym jej przeznaczeniem, to uczucie strachu potęgował jej wygląd. Zbudowana z ciemnego kamienia, od stóp, bo wieżyczkę pokryto płaskorzeźbami przedstawiającymi splecione ze sobą rojowisko węży. Ponoć też, gdy człek długo intensywnie wpatrywał się w owe groteskowe zdobienia, zdawało się, że węże wiją się pełzają dookoła budowli. Zaś nieliczni, którzy w wieży byli i jakimś cudem opuścili ją o zdrowych zmysłach, zarzekali się na Turyka, że słyszeli w nocy syczenie.


DRUŻYNA NIEBIESKA

Skrzypek

- Do lochów? A to bardzo ciekawe.

Przez opary alkoholu Skrzypek dojrzał pochylającą się nad sobą jakąś postać. Zamrugał, by lepiej widzieć. Czyżby nieopatrznie ściągnął na siebie jakiegoś strażnika po służbie? Nie, ten mężczyzna był zdecydowanie zbyt gruby i zbyt dobrze ubrany jak na przeciętnego gwardzistę.


Był to raczej typowy przedstawiciel cechu kupieckiego, bardzo zamożny przedstawiciel – dodać należy. Skrzypek podniósł się chwiejnie z ławy i wyprostował dumnie... przynajmniej w swoim mniemaniu, bowiem jakimś dziwnym sposobem blat stołu zbliżył się do jego głowy w zastraszającym tempie. Pewnie zresztą zaliczyłby nieprzyjemne z nim spotkanie, gdyby nie pomocnicza dłoń kupca.

- Oh, proszę uważać. Więc czy mógłbym spytać co pana do tych lochów tak ciągnie?
- Nihh... Nie tfój interesz czzzzłofieku!


Skrzypek spojrzał dumnie w stronę reszty drużyny, by tym samym pokazać im jak bardzo wart jest zaufania i że panuje nad sytuacją... tylko dlaczego tamci udają teraz, że go nie znają?

- Oczywiście, oczywiście. Jednak wydaje mi się, że możemy mieć pewną... nazwałbym to: zbieżność interesów. I jeśli dobrze zrozumiałem pańskie słowa o wybuchach, to myślę, że mój pracodawca miałby bardzo ciekawą dla szanownego pana propozycję... oraz informacje o wieży, rzecz jasna.
- Taa?
– grajek popatrzył niezbyt rozumnie na kupca, który już gadał nakręcony niczym katarynka.
- Ależ tak, gdyby szanowny pan tylko zgodził się przejść ze mną kawałeczek, by samemu porozmawiać z mym panem...Zgoda?
- No nieee fieeem...
- Mistrz chętnie poczęstuje pana zamorskim winem oraz miodówka, co to ja nasz pan, książę pija.
- To dopppra!
- Wiedziałem, że z pana prawdziwy specjalista. Proszę ze mną.


Szli dość długo i gdyby nie pomocna dłoń kupca, Skrzypek pewnie za nic w życiu nie uszedłby tak daleko, nie mówiąc już o tym, że dawno stracił orientacje w terenie. Pozostało więc jedynie liczyć na towarzysza. Ten wreszcie zatrzymał się przed wielkim domem ogrodzonym murem, gdzie wejścia pilnował strażnik.

- To ja, Matuszyc, przyprowadziłem jaśnie panu gościa.

Furta otworzyła się. Mężczyźni weszli do środka. Kupiec skłonił się Skrzypkowi, po czym kazał mu chwile nań poczekać w salonie. Co począć? Trzeba czekać...
Trwało to może dzwon niecały, gdy zamiast Matuszyca po gościa zjawił się umięśniony strażnik.

- Chodź za mną. – rzekł krótko.
- Jaszne jak szzzłońce!

Gdy Skrzypek miał wyjść z pomieszczenia, poczuł jak coś ciężkiego zwala mu się na kark. Strażnik! Ten drań uderzył go w potylicę. Niech go wszystkie.... świat Skrzypka spowiła ciemność.

Obudził się bardzo obolały i bardzo... skrępowany. Siedział przy szerokim stole na twardym, drewnianym krześle. Nie trzeba było przy tym wielkiej wnikliwości, by pojąć, że... jest do niego przywiązany i najwyraźniej intencje kupca wcale nie były takie przyjazne, jak ten zapewniał.

- O, nasz gość się obudził wreszcie. – usłyszał głos naprzeciwko siebie.


- Bardzo mnie to cieszy. – rzekł mężczyzna bawiąc się w dłoniach jakimś sztyletem. – zatem nie przedłużając, chciałbym żebyś coś dla mnie ptaszku zaśpiewał. Chce wiedzieć kim jesteś i po co przybyłeś do naszego miasta oraz co cię tak ciągnie do wieży, ze rozpowiadasz o tym na prawo i lewo. Oczywiście możesz śpiewać dobrowolnie lub, jeśliś nieśmiały, mój przyjaciel Gustaw ci pomoże.

Wielka ręka zacisnęła się na ramieniu Skrzypka. To był ten sam strażnik, który zdzielił go przez łeb... Co gorsza, podany przez Beliana specyfik dopiero teraz zaczął działać i grajek poczuł się aż nadto trzeźwy i świadom jednego: miał problem.


Absynth


Wreszcie po godzinie błądzenia i pytania o drogę kobiecie udało się odnaleźć budynek biblioteki. Trochę przy tym w duchu psioczyła, że zgodziła się iść sama, wielu bowiem dziwiło się po cóż niewieście dostęp do książek, wiadomo przecież, że jak już kobieciny jakieś księgi czytają, to są one czarownicami i najlepiej od razu zaciągnąć je na stos. A panienka wyglądała tak sympatycznie... choć smutno.

Na szczęście sam bibliotekarz przyjął ją już z należytym profesjonalizmem. Był to starszy już, bardzo dystyngowany człek, który był na tyle światły, by nie zważać na fizjonomie swego gościa.


Niestety dokumentów na temat historii miasta było w bibliotece niewiele, a już na pewno żadnych planów poza ogólnym obrazującym miasto [patrz pierwszy post komentarzy sesji]. Prawdopodobnie i one zostały zniszczone w trakcie przechodzenia z wiary w Starych Bogów na Nowych lub... są przetrzymywane w drugiej bibliotece, prywatnej księcia. Tamten jednak bibliotekarz – Rebus Kotuliuss bardzo zazdrośnie strzegł swojej skarbnicy i bez zgody włodarza miasta niczego nie wydawał. Jeśli jednak ktoś miał ochotę postrzępić języka, można było spotkać go wieczorami w karczmie pod Wschodnią Bramą, niedaleko wieży zresztą. Poznać go się dało po ogromnym kapeluszu z piórem.

Absynth nie pozostało zatem nic innego jak spróbować odnaleźć swoją drużynę lub samotnie wybrać się na spotkanie z uprzywilejowanym bibliotekarzem. Mimo wszystko jednak sytuacja za dobrze nie wyglądała. Wychodziło wszak na to, że obie wieże powstały jakieś tysiąc lat temu! Czy ktoś był więc w stanie pamiętać jeszcze nazwisko ich twórcy?


Detlef, Alemir, Belian, Ronhaar

Trudno jest szukać czegoś w obcym mieście. Przekonali się o tym bohaterowie właściwie nie mając pojęcia dokąd zmierzają i kogo szukać powinni. Oczywiście rozmowy z mieszkańcami dały im już jako takie rozeznanie, a i spacerek pod bramę prowadzącą do wieży okazał się być pouczającym. Lecz czy pokrzepienie stanowiła wiedza o tym, że dostać się do wieży nie było wcale łatwo z powodu ogromnego muru oraz strażników, którzy pilnowali doń wejścia?

Szczególnie paskudnie zaklął też krasnolud dowiedziawszy się, ze w Mieście 8 Węży nie ma takiej funkcji jak „kat”. Do wykonywania egzekucji wyznaczano wszak zwykle młodzików w straży lub osoby ubiegające się o awans, by w ten sposób wykazały się lojalnością.
Kto ich wybierał? W przypadkach jakichś znanych przestępców, którzy mocno zaszli za skórę włodarzowi miasta, to właśnie książę decydował o wyborze egzekutora, zaś w innych, mniej ciekawych wypadkach decyzję podejmował komendant straży – człek, który koszary opuszczał ledwo dwa razy do roku lub z nakazu pana dobrodzieja.

Ciekawostkę i utrudnienie stanowić mógł ponadto fakt, że od lat dziesięciu nie wykonano publicznie żadnej egzekucji. Czasem tylko, gdy pogoda była ładna, wywieszano niektóre trupy na szubienicach poza miastem, by chłystki miały z czego się pośmiać i na czym poćwiczyć rzucanie kamieniami.

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a oni wciąż nie mieli planu działania... mieli tylko listę rzeczy, które się skomplikowały.
No cóż...


DRUŻYNA BRĄZOWA

Sara, Anthel, Ignacy, Pierwszy i Drugi

Karczmarz bardziej niż chętnie wynajął pokój Benowi i trudno rzecz czy do uprzejmości skłonił go brzdęk monet czy posępny wzrok mężczyzny. Faktem jednak było, iż miejsce spotkania na wieczór zostało zapewnione. Kończąc więc gadaninę, wszyscy jak jeden mąż ruszyli w stronę południowej bramy niedaleko której mieściła się Wieża 4 Węży.

Zetknięcie z prawdziwą budowlą nie było zbyt optymistycznym wydarzeniem w karierze tej drużyny. O zagadaniu strażnika i przemknięciu choćby w okolice budowli mogli zapomnieć. Strażników wszak było kilku i nie pilnowali oni tylko samej wieży, lecz całego otoczonego murem terenu, którego centrum stanowiło nie tyle więzienie co koszary – zapewne pełne wyszkolonych gwardzistów.

Z braku planu, powstał więc plan spontaniczny: bliźniacy za wskazaniem Drugiego postanowili poszukać jakichś przejść podziemnych, które mogłyby do kompleksu prowadzić, reszta zaś miała porozglądać się za znajomym panem wampirem lub jego śladem i zarazem pozastanawiać nad dalszymi poczynaniami.


Feryn

Wampir leciał przed siebie zmieniony w postać małej muchy. Co prawda postać ta niezwykle wygodna przez swoją lekkość i niewielki rozmiar, miała zasadniczą wadę: nie była „długodystansowcem”. Ze dwa razy Feryn musiał przysiąść na jakimś końskim zadku by odsapnąć, aż wreszcie dotarł do osławionej Wieży 4 węży. Budowla była po prostu ogromna! Na dodatek ten jej straszny wygląd... rzeźby wijących się węży odbijały się w kilkudziesięciu oczkach małego owada. Wyglądały przy tym tak paskudnie i oślizgle, że wampir nie miał ochoty na nich przysiadać.

Starając się oblecieć budowlę dookoła Ger zauważył przed sobą otwarte na oścież, zakratowane okno, które aż zapraszało, by w nie wlecieć i zbadać wnętrze budowli. To dopiero gratka! Tej trzódce z karczmy szczęki poopadają, gdy przekaże im swoje informacje.

Już miał przelecieć przez kraty okna, gdy nagle przed nim wyrosła olbrzymia ludzka twarz. Na dodatek była to bardzo szpetna facjata rozdziawiona w złośliwym uśmiechu.

- Ho, ho mam gościa...


„Czyżby to... czyżby to był Wyszemir?!”

- Uważaj mała, za tobą.

„Co?”

<HAPS>

Wampir w mgnieniu oka zobaczył tylko za sobą błyskawiczny ruch, by po chwili zostać pożartym przez... kamiennego węża! Jednego z tych, które wyrzeźbiono na ścianie wieży.
Twarz starca zniknęła, wszystko spowiła czerń i kamień, który szczelnie otoczył kształt owada tak, ze ten nie mógł nawet poruszyć skrzydełkami.

Na dodatek wszelkie prób przemiany w inną postać spełzały na niczym, zaś sam Feryn czuł, jak jego świadomość gaśnie, jak gdyby również kamieniejąc...

„ To nie może... nie może się tak skończyć...”


Pierwszy i Drugi

Ponieważ nie wiedzieli gdzie szukać zejścia do podziemi, a powierzchowna obserwacja okolicy wieży nie dawała żadnych wskazówek, bracia skierowali się w stronę rynku. Logicznym wszak wydawało się myślenie, że skoro jest fontanna, musi też być coś pod spodem, co pompuje wodę ze źródła.

Faktycznie, niedaleko samej fontanny, z której leniwie sączyły się stróżki wody, wśród bruku dało zauważyć się klapę, prowadzącą na dół. Nieszczęśliwie jednak klapa była po pierwsze zamknięta, a po drugie znajdowała się na głównym placu, gdzie ciągle ktoś przechodził. Nawet teraz, widząc zainteresowanie braci, podszedł do nich jakiś podstarzały pijaczek.

- Zamknięte, zamknięte. Fontanna się spisuje, to nie ma po co tam wchodzić.


Chcąc kuć przysłowiowe żelazo póki gorące, jeden z braci spytał staruszka.

- A to jest się z czego cieszyć, bo woda potrzebna i pragnienie gasi. Tylko co jak fontanna wysiądzie? Tam na dole się ją naprawia?

- No, odpukać teraz się fontanna zacnie spisuje, rok jednak temu było, że ot tak działać przestała i ni licho nie wiadomo było co się stało. Wreszcie posłano po jakiego enżeniera, co to się zna na mechanizmach i on musiał zejść do kanałów łobejrzeć co to się porobiło. Chopak ciekawy był, to jak pracę skończył i nam fontannę uruchomić, na zwiedzanie chłystka wzięło. Zachciało mu się zobaczyć dokąd kanały prowadzą. Jedni mówią tukej, że zaszedł kroków parę, inni że cały dzionek zmitrasił, wiadomo jednak, ze się chłystek wystraszył i z płaczem wyskoczył z podziemi, bo trupa upatrzył, co mu szczury akurat oczy wyżerały. Te enżeniery to panki delikatne, więc panikę zrobił nie lada. Trup jak trup, nic nowego, ino mówią, ze ich tam więcej było, bo trza się gdzieś zwłok z wież pozbywać. Psia ich mać, tych strażników, syna mej kuzynki też ukatrupili tam, zagłodzili biedaka. Psia ich mać... a swoją droga może wsparli by panowie jakim miedziakiem? Ja biedny człek jestem, stary już i chory, nie to co wy.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline