Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2008, 11:12   #11
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Włodek wydął obrażony wargi, gdy pierdzielowaty kapitan straży rzucił coś o marnowaniu czasu na szukanie jedzonka. Przełknął głośno ślinę.

Dalsza, już całkiem przewidywalna część imprezy została zakłócona pojawieniem się człowieka, który był dla Mrocznego Niziołka jakby znajomy.
"Toż to chyba ten sprzedawca z budki z pasztecikami..." - myślał intensywnie. "Albo zapomniałem mu ostatnio zapłacić i przyszedł po kasę, albo... zamówili porcję pasztecików! Specjalnie dla mnie!" - ucieszył się i zarazem wzruszył życzliwością strażników.

Jego tętno podskoczyło i serce zaczęło walić, jak oszalałe. Ślinotok zalewał mu usta w takt poburkiwania żołądka, a kubeczki smakowe na języku przybrały średnicę rasowej filiżanki, gotowe do smakowania posiłku. Nie nadążał przełykać i... stało się! Z kącików drżących z niecierpliwości ust pociekła ślinka i kapnęła na kubrak. Jednak Mroczny Halfling nie zwracał na to uwagi. Jego zmrużone oczy były wymierzone w jeden cel - sprzedawcę pasztecików rozmawiającego z kapitanem.
- Jeść... - wyszeptał wbrew woli swojego mrocznego mózgu, gdyż jego usta i struny głosowe były podporządkowane najważniejszemu ośrodkowi decyzyjnemu - umieszczonemu centralnie dla lepszej ochrony - żołądkowi.
- Dawaj! Dawaj, bo ostygną! - pisnął niezbyt głośno, gdyż na potężne ryknięcie godne tak złej i demonicznej istoty nie pozwalał konopny sznur owinięty wokół grubego jak u byka karku nizioła.

Ku jego przerażeniu okazało się, że to jednak nie jest dostawca żywności.
"Nie może być - umrę na głodnego..." - jego umysł, tym razem bez ponaglań ze strony nadrzędnego układu trawiennego, zaprotestował.

Nagle, do jego kudłatej główki przyszedł iście diabelski plan. A właściwie, to nie miał za bardzo możliwości powstrzymać jego realizacji. A stało się to zaraz po tym, jak kapitan skończył gadać z przybyszem i podszedł ponownie do więźniów.
Siarczysty piard targnął powietrzem. Co więcej, szarpał tak przez dobre ćwierć minuty. Gdy zdegustowani ludzie, niektórzy z nieukrywanym podziwem dla umiejętności Vlada, spojrzeli w jego stronę, ten zawołał tak głośno, jak umiał.
- To Czarny Wiatr! Zaraza! Wszyscy zginiecie! Muahahaha! Zzłłłoooo! Zzłłłoooo! Muahahaha! - aż się zatrząsł z emocji i walcząc o oddech z zaciskającym się w wyniku podrygiwań niziołka sznurem wytrącił jeden z tworzących piramidę stołków, na ktorych go ustawiono. Zaczął się dusić naprawdę.

Kapitan docenił aktorstwo Włodka uniesieniem brwi i rzekł:
- Przepraszam za krótka przerwę. Teraz możemy kontynuować…

Po czym kat zaprosił pozostałych do wspólnego tańca, z takim zaangażowaniem wykonywanego przez Pumpernikla. W końcu znane powiedzenie brzmi: "razem - raźniej".

Załzawione i wytrzeszczone oczy Vlada przysłoniła ciemność. "Udało się! Jestem prawdziwym nekromantą! Teraz wszyscy mi uwierzą!" - ostatkiem swiadomości analizował sytuację.

* * *

Znowu śnił. Śnił jeden z tych mrocznych snów Mrocznych Niziołków. Sen wprost emanował złem. A właściwie - Złem. Vlad leciał na ożywionym, gnijącym truchle wielkiego smoka. Pod nim równo, ramię przy ramieniu, noga przy nodze, maszerowała jego nieumarła armia. JEGO armia! Zagony szkieletów i zombie, ożywionych trupów gigantycznych cyklopów i trolli oraz mnóstwo mniejszych potworów. I wszystkie te istoty były na skinienie jego małego, pulchnego paluszka.
- Muahahaha! Zabić! Spalić! Zniszczyć! - podniecił się nie na żarty. To było jak ekstaza. Mógł tak trwać wiecznie.
Coś go szturchnęło. W swej łaskawości raczył tego nie zauważyć. Znowu szturchnięcie.
- No co jest, do stu tysięcy jadowitych salamander!? - zaklął szpetnie. Czuł jak jakaś siła ściąga go w dół ze smoka. Nie pomogło kurczowe łapanie za nadgniłe pozostałości piór. Właśnie piór, gdyż to był smok pierzasty. Tak, czy owak zaczął spadać. Coraz szybciej i szybciej. Tak szybko, że nawet nie zdążyłby zgłodnieć po drodze. Nie, nieprawda. W końcu był niziołkiem i NAPRAWDĘ szybko stawał się głodny. Już widział milczące szeregi swego wojska maszerującego w dal. Z każdą sekundą były coraz większe. "Już był w ogródku, już witał się z gąską..." - nie wiadomo skąd przypomniał mu się głupi wierszyk, wymyślony pewnie przez jakiegoś zniewieściałego elfiaka. Powrócił jednak do kontemplacji swoich oddziałów. Z tej perspektywy wyglądały jeszcze groźniej, niż z lotu smoka.
Nim zdążył się napodziwiać, pierdyknął o ziemię.
- Mamo! - jęknął i otworzył oczy.
"Przecież Mroczne Niziołki nie mają rodziców" - stwierdził ze zdziwieniem.
Coś z siłą wodospadu walnęło go pod prawe oko i opadł na klimatycznie woniące moczem posłanie. "Będzie siniaczek..." - zdążył pomyśleć.

* * *

Gdy się ocknął zauważył fałszywego sprzedawcę pasztecików. "Podlec jeden!" - spojrzał na oszusta krzywo. Ten niezrażony krzątał się między kilkoma wyrkami zajętymi przez mniej lub bardziej przytomnych, byłych skazańców. Włodek prychnął i obiecał sobie, że kiedyś zamieni go wzrokiem w kamień, albo spopieli, albo... coś innego, co tylko wymyśli. I na pewno będzie to coś Złego. Tylko najpierw musi nauczyć się robić takie rzeczy oczami. Mały szczegół.
Gdy kompania się wybudziła, Garret, gdyż tak miał chyba na imię, wygłosił mowę o tym, ile wydał na medyka i ile musiał obiecać burmistrzowi. Mrocznej uwadze Mrocznego Niziołka nie uszło też, że ktoś mu zapiermandolił sakiewkę. A do tego burmistrz chce, by załatwili jakiegoś smoka. Przynajmniej nie za friko, ale nie zmienia to faktu, że cała sprawa mocno śmierdzi.
Vlad powęszył chwilę. "Nie, to tylko moje stopy" - stwierdził i pomachał radośnie swymi włochatymi odnóżami.
- Miło was znowu widzieć... - mruknął sympatycznie pod adresem kończyn. Po chwili zreflektował się i wydobył z gardła odpowiedni dźwięk:
- Zzłłłoooo.... - rozejrzał się po pomieszczeniu. - Muahahaha! - zakończył prezentację i wstał z posłania, przypominającego raczej barłóg.

Garret chciał ich zaprowadzić do szefuńcia tego miasteczka. Dobra, może być. Vlad przypomniał sobie, że ich celem ma być smok. Prawdziwy! Jego sen może się spełnić! "Najpierw go zabijemy, a później go ożywię, jakoś..." - planował, chociaż ta ostatnia część mogła być trudna w realizacji. "I będę miał swojego nieumarłego wierzchowca!" - ucieszył się, mimo trudności, które go czekały.
- Zzłłłoooo... Muahahaha! - wyrwało mu się cichutko.

Vlad Pumpernikiel zabrał swój stuff ze stołu i ustawił się gotowy do wizyty u burmistrza.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...

Ostatnio edytowane przez Gob1in : 01-12-2008 o 15:05.
Gob1in jest offline