Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2008, 19:17   #459
Mijikai
 
Mijikai's Avatar
 
Reputacja: 1 Mijikai ma wyłączoną reputację
Przejście przez portal, ośnieżone szczyty gór, grota, to wszystko minęło tak szybko. A czasu jest tak niewiele...! Ray’gi, kiedy szli przez raj usłany stalagmitami i stalaktytami gorączkowo myślał. Na filozoficzny nastrój, jaki go często dotykał nie było teraz już czasu. To już był ostatni rozdział ! Trzeba to było dobrze zrozumieć... Ostatni rozdział, ostatni akt... Lecz nie ostatnia scena...! Nie było jeszcze sceny, w której głowy publiczności zwróciłyby się w dobrą stronę...! Czy Mistress, lub Almanakh zdawały sobie z tego sprawę...? Za mało czasu... Czy to nie on mówił...”Nie przebierajmy w celach, skoro środków mamy pod dostatkiem...!” Teraz okazało się, że cel pozostawał tylko jeden. Innych nawet przy tym, czym dysponował nie udałoby się już zrealizować.

Popukał się lekko po podbródku, kiedy Levin oraz Barbak zajęli się mediatorstwem. Wiedział, że nic z tego nie wyjdzie. Te stworzenia i tak nie miały znaczenia, ale opóźniały bieg wydarzeń. Przeznaczeniem takich jak one było kiedyś, u kresu swego bezwartościowego życia stanąć naprzeciw drużynie złożonej z kilku osobników, których przeznaczenie było po prostu inne, bez dyskusji pozostawało to, że byli stworzeni do większych celów. Różnicą pomiędzy nimi było to, że oni nie mogli walczyć z tym co było im pisane. Ray’gi i jego towarzysze – tak. Każdy tu miał swoje miejsce, jednak drow i ta drobna garstka odważyła się zrobić krok. Wielu nazwałoby to fatalizmem, ale w sumie – nie mieliby racji. Wyroki nie były znane. Ale dawało się je przewidzieć. Czasem przez przypadek. Uśmiechnął się. Barbak i Levin wdali się w bójkę z reptylionami. To był najwyraźniej jeden z tych przypadków.

Gdy potwory pokryte łuskami zostały pokonane unoszący się w powietrzu szkielet wraz z szablą ukazał się im na oczy i podążył do wyjścia – drow oraz, skoro jeszcze nie zwątpił w stan umysłowy drużyny, inni, zdali sobie sprawę do kogo należały te kości. Podążyli za nimi. Na zewnątrz, w przestworzach, na tle pięknego nieboskłonu przeplatanego białymi chmurami dwa smoki walczyły, wykonując niesamowite akrobacje.

Ten widok nie był dla mrocznego codzienny. Był przepiękny. Nie sama panorama, czy walczące smoki, ale aura, magiczna aura tego miejsca. Ray’giego trudno było nazwać wrażliwym, ale umiał on dostrzec niesamowity klimat takich lokacji. Widział jak Kejsi chowa sponiewierane ciało Astarotha i kiwnął głową z akceptacją i niewyraźnym uśmiechem. To było dobre miejsce na pochówek dla tej osoby.

Tak mocno wpatrzył się w ciało Astarotha, że nie zauważył, że ktoś go obserwuje. Czy te gady nigdy się nie męczą...? – chciał obrócić się, ale zdał sobie sprawę, że to nie jaszczury. Była to chimera. Spojrzał w błyszczące oczy Kejsi. Przecież wołały tak wyraźnie:”Czemu...?! Dlaczego...?” – smutek, pretensja...? Tak, bohaterowie, Wojownicy Światła również potrafili cierpieć. Spojrzał na nią. Obdarował ją długim spojrzeniem, gdyż nie wiedział co odpowiedzieć. Widział w niej coś co go urzekało, ale szalony obowiązek, mroczna przynależność naciskała w tak silny sposób, że nieugięty i zimny umysł mrocznego elfa bliski był rozpadnięcia się na dwie połowy.

Powoli odwrócił wzrok. Atut, który był nieosiągalny dla innych, atut, który istniał z samego faktu bycia mrocznym elfem i psionikiem nie mógł zostać zaprzepaszczony. Tysiące szalonych rozbieżności, które istniały w jednym umyśle czyniły zeń straszliwą machinę zdolną do snucia intryg, pozostając dalej niezrozumiałą i nieprzewidywalną. Miłość, to uczucie, dopadało wielu, a człowiek, czy elf nią upojony zawsze zachowywał się tak samo. Piękne szaleństwo, piękne rozbieżności ginęły i pozostawała tylko harmonia... Jakże zgubna dla mistyków, uwodzicielskich wirtuozów, czarodziei ! Zachichotał i zadał sobie pytanie: Ach, rety, rety... Ray’gi jesteś tak złożoną emocjonalnie istotą... Mrugnął. Dobrze. Mój odzyskany właśnie cudowny dystans do własnej osoby mówi mi, że wracam do siebie...

- Och Levin brzmi, co niecodzienne, rozsądnie... – uśmieszek przebiegł niewinnie przez jego twarz – A jeżeli przychyla się do tego i nasz mocarny krasnolud, to nie wypada mi się sprzeciwić, nie...? – rozłożył ręce z ironicznym uśmiechem – Wygląda mi na to Astarothu – zwrócił się do chimery – że już niedługo odzyskasz swoją cenną pamiątkę, do której niewątpliwie jesteś wielce przywiązany, ale potem, pamiętaj – błysnął ciemnym okiem – walka, której (jak gdzieś już zaznaczyłem...) niepoprawnymi pasjonatami obaj jesteśmy...
 
__________________
Młot na czarownice.
Mijikai jest offline