Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-12-2008, 15:28   #61
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Kaydoo

Lorelei, Niaa


W oczach Kalisty pojawiły się małe iskierki niezwiastujące niczego dobrego, a na jej ustach pojawił się wyjątkowo wredny uśmieszek. Kobieta podniosła się z klęczek i zanim przemówiła rozprostowała wpierw kości.

- Odważne słowa…Lorelei. – popatrzyła w końcu wprost w oczy Obdarzonej. - Może nawet zbyt odważne jak na kogoś, kto nie ma żadnej karty przetargowej. Obyś wraz z ciekawską towarzyszką potrafiła nie tylko krytykować innych. Dziewczynka i mężczyzna zostają u mnie jako zakładnicy, ich życie jest w waszych rękach.

Głos kobiety stał się zimny…dosłownie. Każde jej słowo wywoływało gęsią skórkę u zebranych. Nie wydawała się już tak niegroźną osóbką jak na początku, wręcz przeciwnie. Została obwołana największą heretyczką w dziejach opiekunów i mimo tego wciąż istniała…nie bez powodu.

- NIECH ROZPOCZNIE SIĘ RYTUAŁ!

Niaa i Lorelei przez chwilę straciły poczucie równowagi. Głos gospodyni zdawał się dobiegać zewsząd, a cały pokój zaczął wirować. To ściany wykonane z drewna i półprzezroczystego papieru zaczęły, przesuwać się i kręcić wokół nich. Karolinka i Nigel znikli im z oczu…jeszcze przez chwilę dostrzegały wizerunek ubawionej Kalisty, lecz i po chwili jej obraz również się rozpłynął.

Znów odzyskały normalną równowagę, a otoczenie przestało się poruszać. Były w zupełnie innym pomieszczeniu, przed nimi znajdowały się otworzone na oścież drzwi i ścieżka. Kalista nie była na tyle łaskawa żeby przekazać im na czym miał polegać rytuał. Pozostawało im tylko jedno, iść przed siebie.

Na zewnątrz domku panował półmrok, a las, który wydawał się być tak piękny i spokojny zmienił się w zarośniętą i przyprawiającą o ciarki puszczę. Rosnące tu drzewa były okropnie powykręcane tak jakby cierpiały prawdziwe męki.


Niaa spojrzała na nie z wyjątkowym obrzydzeniem...lecz nie przez ich wygląd, ale przez to, czym były w istocie, a co tylko ona dostrzegała. Wewnątrz potężnych drzew wyczuwała setki, może nawet tysiące uwięzionych dusz.

„A więc Kalista posunęła się tak daleko.”


Lorelei wciąż była zdziwiona tak potężnym natężeniem źródeł mocy, z których mogła bez problemu korzystać. Jednak i ona baczniej przyglądała się drzewom. Poprzednim razem zostały przez nie zaatakowane, wiec i terazwszystko było możliwe.

- Musimy być ostroż…

UWOLNIJCIE NAS. CHCEMY KRWI TEJ WIEDŹMY. ZŁAMCIE ZAKĘCIE. UWOLNIJCIE NAS!

Kobiety usłyszały przyduszone słowa, mówione wieloma głosami mężczyzn, kobiet, a nawet dzieci. Z każdym krokiem bohaterek rozpaczliwe nawoływania przybierały na sile i zdawały się być wypowiadane przez otaczające drzewa.

UWOLNIJCIE NAS. CHCEMY KRWI TEJ WIEDŹMY. UWOLNIJCIE NAS. KRWI, KRWI KRWIIII….


- Szukacie śmierci?! - gruby głos należący do jakiegoś mężczyzny, wystraszył kobiety. Tylko, że to nie był mężczyzna…


Stare opasłe drzewo o paskudnej twarzy potwora gapiło się na Lorelei i kocicę. Nie atakowało przybyszek, w zasadzie to wyglądało jakby zaraz miało wyzionąć ducha.

- Tutaj trafiają tylko osoby, które idą spotkać się z Handlarzem. Głupio zrobiłyście zgadzając się na układ z Kalistą, do tej pory jedynie jednej istocie udało się przejść przez próbę. – mówił powoli, jakby oceniając czy warto marnować siły na rozmowę z nieznajomymi.

- Możemy wam pomóc, jeśli i wy nam pomożecie? – nie usłyszawszy odmowy ciągnął dalej. -Jesteśmy duszami, które Kalista w swej furii zamknęła w postaciach drzew. Nie możemy się ruszać jak inni, tylko tkwimy w tym miejscu od wieków, prosząc każdego o pomoc, lecz nikt się nad nami nie zlitował. Uwolnijcie nas…dostaniecie swój przeklęty przedmiot a my rozerwiemy Kalistę na strzępy…

NA STRZĘPY. NA STRZĘPY. BĘDZIEMY PŁYWAĆ W KRWI WIEDŹMY. KRWIII.

Przerażające drzewo przedstawiło im swoją nieoczekiwaną propozycję, a głosy zaczęły mu wtórować powtarzając okrutne słowa nienawiści.

Czyżby przed kobietami pojawiła się możliwość obejścia zapewne niebezpiecznego testu Kalisty?

Ani Niaa ani Lorelei niczego nie mogły być pewne, a nikt nie powiedział czy złamanie czaru Opiekunki będzie prostą rzeczą.



Aigen, 135 rok, 5 miesiąc, 54 dzień Nowego Porządku

Acheont, Dagata, Thimoty

Czas płynął nieubłaganie, a trzy godziny wydawały się zaledwie krótką przerwą na herbatkę, lecz bohaterowie postanowili tą przerwę odpowiednio wykorzystać na zdobycie informacji…

Podczas gdy Thimoty i Karolinka regenerowali siły, a Acheont plątał się pod nogami ciągle zabieganych rebeliantów, Dagata postanowiła odwiedzić tajemniczą Arachnę.


Lokum tej dziwnej kobiety, wydawało się całkiem przytulne, jak na swoje niezwykle mizerne rozmiary. Było wypełnione różnymi starymi meblami o nienajlepszym stanie, a na niewielkiej półeczce wciśniętej w kont, leżało masę książek o różnokolorowych okładkach.

Wiedźma zastała Arachnę, gdy ta siedziała sobie w starym fotelu czytając książkę w najlepsze. Nie odrywając wzroku od tekstu wskazała przybyłej na drugi fotel i poczekała, aż Dagata się rozsiadła. Wtedy wreszcie odłożyła opasłe tomisko zatytułowane: „Prawo Nowego Porządki”.

- Pewnie masz wiele pytań…wszyscy musicie mieć, ja również. Jest ich wręcz za dużo. – zaczęła wyraźnie zawstydzona. Wiedźma teraz dopiero zauważyła, że rozmówczyni nie ma zasłoniętej twarzy, lecz oprócz paskudnie wyglądających oczu, pozostała część twarzy była jak najbardziej w porządku.

- Pytaj, więc a ja spróbuje odpowiedzieć na wszystko. Wiem, że moje zaufanie do was może wydawać się niczym nieuzasadnione, jednak mam swoje powody. – dokończyła kobieta.

- Czy jest w ogóle ta cała rebelia, jaka jest w tym wszystkim nasza rola?

- Jest to długa i nieprzyjemna opowieść, lecz postaram się ją w miarę możliwości skrócić. Arachna wyraźnie posmutniała. – Wszystko, cała rebelia, wojna, przemiany, zaczęło się ponad setkę lat temu, kiedy to do władzy doszła nacjonalistyczna partia porządku, rzucająca pięknymi i zarazem nierealnymi hasełkami. Szybko okazało się, że zamierzają wkroczyć na nieznany dotąd obszar walki o władzę…religię. Nikt nie wie dokładnie jak, ale ostatecznie dotarli do legendarnego artefaktu, którym straszyło się po nocach dzieci…do diabelskiego serca. Za jego pomocą za…zabili naszego boga i obwołali się jedynymi władcami planety. Większość narodów im się sprzeciwiła, lecz nie mogli wygrać z mocą, która jest w stanie zabić samego boga… - głośno westchnęła i stuknęła palcem na książkę, którą przed chwilą odłożyła. – Późniejszych wydarzeń można się domyślić, wszyscy zostali zniewoleni, a siły oporu zeszły do podziemia. Tak oto jesteśmy w tym miejscu. Rebelia ma się teraz najlepiej od prawie pięćdziesięciu lat, a dzisiejszego wieczora zamierzamy to wykorzystać i uderzyć w samo serce nowego ładu. Wy natomiast zostaliście nam zesłani, aby zniszczyć diabelskie serce.

Dagata musiała być zaskoczona nieoczekiwaną szczerością i swobodą, z jaką kobieta opowiadała o upadku swojego świata i przyszłych planach.

- Co z twoimi oczami czy to ma coś wspólnego z przemianami, o których wspomniałaś?

- O tak. Ten „cudowny” artefakt użyty w odpowiedni sposób jest w stanie zmieniać wszystko, całą materię. Całe rzeszę ludzi traktowano jako króliki doświadczalne, tworząc z nich maszyny do zabijania. Ja miałam szczęście, tylko moje oczy uległy przemianie, jednak dzięki temu zyskałam dar widzenia przyszłości. Tak się sprawy mają. – dokończyła oschłym tonem i spojrzała w stronę drzwi. Nagle ktoś zapukał i w drzwiach pojawił się nieznany Dagacię mężczyzna.

- Arleno możemy zamienić jedno słówko…- szepnął trochę zmieszany obecnością Wiedźmy i szybko został uciszony gestem dłoni.

- Mówiłam ci żebyś tak mnie nie nazywał. – Arachna wyglądała na zirytowaną, wysiliła się na nikły uśmiech i rzekła do Dagaty. – Przepraszam, lecz mam sporo obowiązków. Nasza rozmowa musi poczekać.

Powiedziała tym samym grzecznie wypraszając gościa ze swojego lokum. Wiedźma zanim drzwi się domknęły, usłyszała jeszcze jak z wnętrza pomieszczenia dolatują krzyki.

Acheont, Thimoty

Świetlisty stanowił dla Rojka niemałe centrum rozrywki. Młody żołnierz umierał ze śmiechu słuchając często patetycznych wypowiedzi swojego rozmówcy. Chłopak łowił każde słowo z ciekawością, lecz najwyraźniej był na tyle rozsądny, że musiał się domyślić ile prawdy jest w potoku słów, jaki fundował mu Acheont.

- Ech no dobra, słuchaj nie powinienem ci mówić takich rzeczy, lecz wydajesz się miłym face…miłym czymś.
– znów zniżył głos konspiracyjnie, nie przerywając czyszczenia broni nieopodal wnęki, w której odpoczywał Tim i Karolinka. - Arachna należy do jednej z wysoko postawionych rodzin znajdującej się u sterów nowego porządku. Gdy tylko podrosła na tyle, żeby zacząć myśleć samodzielnie, robiła wszystko żeby pomóc zwykłym ludziom. Zdradziła się ze swoimi poglądami i podobno jej własny ojczulek zafundował jej przemianę oczu. Paskudna sprawa. Uciekła do rebeliantów i pomaga nam od wielu już lat, więc nikt nie kwestionuję jej przydatności ani wierności. Wiele razy ratowała życie całym oddziałom. A jeśli chodzi o rebelię to nie ma co strzępić języka. Dzisiaj w końcu pomożecie nam obalić nowy ład nie?

Mężczyzn uśmiechnął się i kiwnął głową na nadchodzącego Rangersa. Thimoty nie spał za długo, nadal nie czuł się najlepiej, jednakże skromny posiłek, który załatwił im Rojek dodał mu sił.

- Popatrz tylko jakie mam tu cacuszka. – pochwalił się młody żołnierz przed Timem. – Przechwyciliśmy ostatnio cały transport broni, oj musieli się pieklić nasi „ojcowie narodu”. Trzeba Ci coś znaleźć, bo ta twoja broń wygląda na solidnie przestarzałą. Popatrz na to.

Chłopak wziął ze stolika jedną dość dużą broń o nietypowym jak dla Rangersa wyglądzie, przypominającą mu niektóre filmy Science-fiction.


Thimoty niepewnie wziął karabin w dłonie i ze zdziwieniem musiał stwierdzić, iż mimo swoich sporych rozmiarów był wyjątkowo lekki.

- TX -13 jedna z bardziej śmiercionośnych broni, jakie stworzyli ludzie z nowego ładu….

Rojek jeszcze długo objaśniał działanie tej i innych broni, jakie z dumą czyścił. Jak na swój wiek znał się na tym doskonale, a Thimoty nie tylko miał, w czym wybierać, lecz również usłyszał krótką prezentację każdej z broni…


Acheont, Dagata, Thimoty

Trzy godziny minęły jak z bicza strzelił. Drużyna wylizała świeże rany, dozbroiła się i musiała wreszcie podjąć decyzję. Czy uczestniczyć w ataku na główną siedzibę tego całego „nowego ładu”, o jakim trąbili wszyscy dookoła?

Gdy do godziny zerowej było zaledwie piętnaście minut, tunel wypełnił się rebeliantami ustawionymi w dwuszeregu. Zostali już dokładnie przeliczeni i czekali w napięciu na sygnał do wymarszu. Według Tima przedstawiali się naprawdę dobrze, pod względem uzbrojenia jak i ducha walki. Tego ostatniego im nie brakowało. Wszyscy równo twierdzili, że tego dnia pisana im była viktoria.

Arachna przechadzała się między oddziałami, rozmawiając z niektórymi żołnierzami uśmiechając się przez cały czas. Robiła dobrą minę do złej gry, a przynajmniej tak to wyglądało.

- Jaka jest wasza decyzja? - postać niechętnego im dowódcy oddziału, wyrosła przed zebranymi. – Jeśli jak Arachna twierdzi nie brakuje wam odwagi, czeka na was miejsce w moim oddziale. Jeszcze jedno, nie bałamućcie mi Rojka swoimi opowiastkami, potrzebuję żeby był cały czas skupiony. Wolę go jako dobrego żywego żołnierza niż martwego marzyciela.

Nadeszła chwila decydowania. Czy zabiorą ze sobą Karolinkę? Czy pójdą za żołnierzami, a może wykorzystają zamieszanie i na własną rękę spróbują odnaleźć grzebień?
 
mataichi jest offline