Wątek: Bad Company!
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-12-2008, 20:04   #10
Kutak
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Bad Company
S01E02
„Zeznania na wagę złota”
2012, 3 maj, wciąż na granicy ukraińsko-białoruskiej,
7:26

Już po kilku godzinach wędrówki natrafili na stare, zdezelowane tory kolejowe, nieźle już zakryte przez porastające je krzewy. Po kilku chwilach dyskusji zdecydowali się iść wzdłuż nich. W prawdzie według map powinni skierować się na południe, a ruszyli na wschód, ale to właśnie tory na pewno w końcu doprowadzą ich do jakiejś wsi. Nawet małej. Na mapie skradzionej przez AJ zaznaczone były tylko miejsca o strategicznej wartości. A w tych miejscach z reguły dużo gorzej o bezpieczeństwo…

Droga była wysoka – nasyp był w całkiem niezłym stanie, dało się po nim spokojnie i wygodnie iść. Bez ryzyka, że coś nadjedzie, bez ryzyka, że ktoś ich zaatakuje – byli bowiem w kompletnie opuszczonej okolicy. Co tu się musiało stać? Kataklizm? Wysiedlenia? A może to po prostu piętno wciąż trwającej wojny?

Z czasem otaczający ich teren zmieniał się ze zwykłego lasu w podmokłą puszczę, dzień zaś zaczynał ustępować miejsca nocy. Okazało się, iż tym razem księżyc nie dotrzyma im towarzystwa, zeszli z torów, znaleźli w miarę suchy fragment bagna i, w akompaniamencie żalów Białego, że jego sznurówki znów są brązowe, zdecydowali się na krótki nocleg.

Następnego dnia ruszyli już około godziny piątej, by ze zdziwieniem przyjąć, iż tory nagle się urwały. Chociaż nasyp ciągnął się aż po horyzont, po prostu zabrakło szyn.

- Dobry znak. Znaczy, ludzie są, rozkradli… - skomentował niecodzienny widok RumunChodźta, już niedaleko.

I miał rację. Dwie godziny później las się przerzedził, nasyp skręcił, zaś ich oczom ukazał się prawdziwie idylliczny widok.

- O kurwa… - wyszeptał Tyskie

- No, mi też się podoba. – stwierdził BillyNo to mamy i naszą wieś.

- Żadna to wieś, Billy. Dieriewnia jeno, bo i bez cerkwi. Ale w takiej to Ruskich może nie być, więc i dobrze się składa… - odezwał się Traian, a potem ruszył w kierunku najbliższych domostw.

***
Pochodzk, bo tak nazywała się wieś, chyba zatrzymała się w czasie. I to nie w okresie komunistycznych władz – wszystko wyglądało tu jak na obrazach przedstawiających Carską Rosję! Drewniane, ledwo już stojące chałupy, pomalowane pierwszą dostępną farbą domy, okiennice, z których niepewnie wyglądały kolejne głowy… Wszystkich domów we wsi było 30, może 40, z pewnością wszyscy się znali. Przybycie grupy obcokrajowców, którzy – mimo przebrania – zdecydowanie wyróżniali się z tłumu tutejszych, było pewną sensacją.

Ta wieś była inna, niż wszystkie. Dawniej po prostu wchodzili na rynek, gdzie zawsze było gwarno, a Traian zaczynał swoje opowieści. Czasem ktoś coś ukradł, czasem coś wymusił, ale zazwyczaj popili ze starszymi mieszkańcami i skopali paru chłopców, wszystko w duchu całkiem niezłej zabawy. Tu zaś czuli się całkowicie wyobcowani… Może to dlatego Stary gromadził tak wielkie zapasy?

- To przecież absolutne zadupie… Nie ma tu nawet asfaltu wylanego, ba! Nawet porządnej drogi ubitej! Prąd niby dochodzi… - mówił Jack, wskazując przy tym na słupy - Ale jak znam życie, to przez parę godzin na tydzień… Ci ludzie żyją jak… jak…

- Jak w pieprzonym średniowieczu… - mruknął Olivier, odpalając kolejnego papierosa.

Leżący na studni kot zdawał się być doskonałym reprezentantem tego miejsca. Nie miał zamiaru się poruszyć, nie miał zamiaru nic zrobić – po prostu patrzył się na obcych. I tak od lat, od długich lat…

***
Gospoda okazała się być wybawieniem. Papież już od jakiegoś czasu dziwnie węszył, mówi się z końcu, że Polaczki do alkoholu nosa mają. W pewnym momencie po prostu się zatrzymał i skręcił, by po paru krokach stanąć przed drzwiami tego, co na początku XX-wieku zapewne nazywano modną, tradycyjną knajpką. Dom zbity z ogromnych beli, uchylone drzwi i mała rzeźba orła nad wejściem.

Wewnątrz zaś, ku ogólnemu zdziwieniu, siedziało parę osób – zapewne stałych bywalców. Zadziwiająca była jednak cisza. Żadnej muzyki, ba – nawet żadnych rozmów. Wszyscy siedzieli przy długich stołach i pili wódkę, co chwilę całując i gryząc kromki chleba. Tylko niektórzy jedli. A gdy już koniecznie musieli się odezwać, robili to szeptem.

Właściciel karczmy, niemłody, wąsaty mężczyzna o dosyć obfitym brzuchu, nawet o nic się nie pytał – po chwili ustawił na stole starannie wypolerowany samowar, obok niego zaś ogromny gar z cieczą, która po szybkiej degustacji okazała się być bimbrem, zresztą całkiem niezły. Gdy rozlali wszystko do drewnianych kubków i wznieśli pierwszy, cichy rzecz jasna, toast, gospodarz postawił przed każdym z nich michę, pełną kaszy, skwarków, kapusty i większych kawałków mięsa.

Gdy skosztowali pierwszych łyżek tutejszego specjału, dając wcześniej garść rubli gospodarzowi, drzwi do przybytku otworzyły się, a do środka wszedł – czy raczej wpadł- mężczyzna.

Wszyscy zebrani w lokalu podnieśli głowy, gdyż tak energiczne zachowania nie były tu na porządku dziennym. Cała wieś niemal ciągle spała. Starszy mężczyzna wpadł jednak do wnętrza budynku i, szybkim krokiem dochodząc do lady, za którą stał właściciel, zawiesił się na niej i usiłował odzyskać oddech.

p- Cóż się stało, Griszka? – spytał cicho, lecz wyraźnie, karczmarz.

- Oficer z chaty wyszedł, z Noworuskim tu idzie, broń chować trzeba! – głos starca nie był już tak spokojny, ba – przerażenie było wyraźnie słyszalne.

Broń… O jaką broń chodziło? Czyżby w tak spokojnej mieścinie działo się coś związanego z walką? To przecież jeszcze Białoruś, tu raczej prorosyjscy są, więc dlaczego? I kto miałby walczyć? Te staruszki, które co rano karmią gęsi? Mężczyźni w podeszłym wieku, którzy całe dnie spędzają na drewnianych, sypiących się werandach?

„Barman” natychmiast zniknął za drzwiami prowadzącymi na zaplecze, dwóch innych gości gospody również szybkim krokiem opuściło lokal, wychodząc przez boczne drzwi, prowadzące gdzieś na ogrodzoną drewnianym płotkiem działkę. Coś się działo, coś się dzia…

Powolnym krokiem wszedł do wnętrza lokalu zapowiadany już wcześniej oficer. Przy każdym kroku stukał starannie obcasem swych butów o podłogę – tak, by każdy wiedział, że nadchodzi. Stanął dwa kroki od drzwi i powoli rozejrzał się, lustrując wzrokiem dokładnie każdą osobę przebywającą w gospodzie. Na dłuższą chwilę zatrzymał się na twarzach dwóch Latynosów, lecz nie dawał po sobie poznać żadnego zaniepokojenia wywołanego ich obecnością.

- Wlazł! – wydał krótki, głośny rozkaz.

Czarna koszula, dżinsy, jakieś adidasy… Ten drugi wydawał się całkiem swój. Zdecydowanie nie był stąd. Turystą też nie był. Wojskowe kajdanki na rękach wyraźnie mówiły, iż jest więźniem. Zapewne więźniem oficera.

Siedli przy stole. Przed oficerem pojawił się dzban pełen jakiejś parującej sytuacji i kawał pieczeni z kartoflami w misce, przed jego więźniem zaś kilka kromek chleba i smalec. Posmarowanie ich zresztą w kajdankach było zresztą naprawdę ciężkie.

Sytuacja była na tyle dziwna, że wszyscy dezerterzy starali się jak najwięcej usłyszeć z cichej rozmowy, jaką prowadzili między sobą więzień i jego „oprawca”. Znacznym ułatwieniem był fakt, iż wszyscy pozostali po jego wejściu całkowicie umilkli, skupiając się jedynie na piciu i jedzeniu.

Wymawiali dużo słów, dla wielu ciężkich do zrozumienia – czy to przez ich szept, czy to przez dziwne akcenty. Bez wątpienia rozmawiali o jakiejś tajemnicy, którą więzień zna, a oficer bardzo chciałby poznać. „To tajemnica wojskowa!”, odezwał się w pewnym momencie więzień, na co żołnierz odpowiedział mu zdecydowanie głośniej, niż wypada w takich miejscach: „Ale to ja jestem wojskiem!”. Kolejne słowa dotyczył podpisania jakichś zeznać, rzekomo niezbędnych do uzyskania wolności przez więźnia. Chodziło o jakiś transport.

- Na tych zeznaniach znajdzie się albo twój podpis, albo mózg... – wysyczał oficer, a potem zaczęli mówić jeszcze ciszej.

Później dezerterzy wychwycili tylko jedno słowo. „Złoto”.

Ich oczy zalśniły.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline