Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2008, 11:59   #118
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Los tych Simba, którzy nie zginęli od kul najemników, był nie do pozazdroszczenia. Wściekli rybacy porozrywali na strzępy tych paru, którzy wpadli w ich ręce. I, w zasadzie, Kit wcale się im nie dziwił.
Pozostało tylko pytanie, na które nikt nie potrafił tak od razu dać odpowiedzi... Jak zareagują mieszkańcy wioski na pojawienie się dwóch białych... Potraktują ich jako wybawców, czy też...

(...)

Zabici Simba stanowili wystarczający dowód na to, że obaj najemnicy nie mieli złych intencji i mieszkańcy wioski przyjęli ich z otwartymi rękami. Pozostawała jednak do załatwienia jedna sprawa.

- Zdawało mi się - powiedział Kit - że jeden uciekł. Ta cholerna dziewczyna rzuciła się na mnie i chybiłem... Zero wdzięczności - dodał, pocierając szyję.

- Ech... Trzeba ruszyć do naszych - powiedział po chwili - i dopiero gdy ich tu ściągniemy, będziemy mogli się korzystać z ich gościnności - wskazał na tubylców, którzy przy ogniskach rozpoczynali przygotowania do imprezy będącej połączeniem stypy i uczty z okazji zwycięstwa.

(...)

Dwa strzały, które rozległy się niedaleko przed nimi sprawiły, że obaj zatrzymali się na sekundę. Bez trudu można było rozpoznać, że strzelano z dwóch różnych rodzajów broni. Jedną z nich był z pewnością kałasznikow...

Cholera jasna... - pomyślał Kit.

Wytłumaczenie mogło być tylko jedno... Reszta grupy wyruszyła w ich stronę i spotkali kogoś. Może tego, który uciekł.
Kit i Patrick przyspieszyli, zachowując jednak należytą ostrożność.
Samotny Simba, który wymienił strzały z ich towarzyszami, mógł ruszyć w ich stronę. Było to bardzo mało prawdopodobne... Tylko kretyn mógłby to zrobić, ale... Nigdy nie wiadomo.
Ilość wystrzałów sugerowała raczej, że Simba zginął. Inaczej strzelanina trwałaby dłużej. Ale od kuli wystrzelonej przez "swoich" ginęło się tak samo. Pocisk nie odróżniał towarzyszy broni od wrogów. Cel był celem...

Ciemny kształt schowany za kamieniem był ledwo widoczny w słabym świetle księżyca i Kit o mały włos by go przegapił.

- Kto tam się czai? - spytał, nurkując w zaroślach. Kątem oka zauważył, jak Patrick idzie w jego ślady.

Cień wstał.

- To Kit i Patrick - usłyszeli głos Tima.


Nie trzeba było pytać, co się stało.
Leżące na ziemi ciała i rozpaczliwe łkanie Simone mówiły o wszystkim.
Kit spojrzał na Patricka.

- Przejmij pałeczkę - powiedział bezgłośnie.

Nie miał zamiaru spierać się z Irlandczykiem o starszeństwa i inne tego typu bzdury. Za parę dni znajdą się w Stanleyville, gdzie i tak nie od nich zależeć będzie hierarchia służbowa. A dzięki temu nie on będzie się musiał użerać z bandą niesfornych cywilów...

(...)

Cholerna Dolina Słoni - rozmyślał Kit, maszerując w charakterze tylnej straży grupy idącej szybkim marszem w stronę rzeki - i jej skarby.

Z przemowy wodza zrozumieli piąte przez dziesiąte, ale i tak to wystarczyło, żeby wiedzieć, że skarb w Dolinie był wiele wart. I że porucznik Strachwitz będzie spoczywać w otoczeniu bajecznej fortuny.
Ale nie sądził, by świadomość tego faktu mogła w jakikolwiek sposób pocieszyć Simone.
Było kilka sposobów na znalezienie chwilowego przynajmniej zapomnienia, ale... Miał jednak wrażenie, że żaden z nich nie powinien być w tej chwili zastosowany...
Tak naprawdę zadziałać mógł tylko czas. Dużo czasu...

(...)

Wcięło ich... - potarł lekko podbródek, spoglądając z filozoficzną zadumą na pustą rzekę.

W zasadzie nawet nie był zbyt zaskoczony. Gdzieś głęboko w podświadomości od dawna czaiła się myśli, że coś takiego ich może spotkać.
"Równie dobrze może się zdarzyć, że jak wrócimy, to statku już nie będzie" - fragment rozmowy z Elvisem stanął mu przed oczami. Zdecydowanie wolałby nie mieć racji...

- Ciekawe, co ich skłoniło do odpłynięcia - powiedział do Patricka. - Idę się rozejrzeć, czy Katanga nie zostawił nam jakichś wiadomości...

Mieli przed sobą co najmniej trzy drogi... Siedzieć w wiosce i czekać, aż statek wróci... Pożyczyć od rybaków łódkę i ruszyć z prądem. Prędzej czy później dotarliby na miejsce... W ostateczności mogliby zabrać trochę żywności i ruszyć przez dżunglę. Do Stanleyville, albo do "40 kilometra", gdzie było dużo bliżej...
Ciekaw był, co wybierze Patrick.

- Sprawdzę też, czy są jeszcze łodzie. Na wypadek, gdybyśmy mieli sami płynąć - uśmiechnął się odrobinę.

Trzymając w dłoniach "odziedziczone" po Eryku Uzi ruszył nad rzekę.
 
Kerm jest offline