Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-11-2008, 20:38   #111
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Obudziła się zlana potem. Oddychała ciężko nie mogąc pozbyć się sprzed oczu widoku konającej kobiety.
Ale zaraz, zaraz. Dlaczego ten widok w zasadzie tak nią wstrząsnął? W pierwszej chwili nie mogła sobie tego uświadomić. Ta osoba była jednak niebezpiecznie znajoma. Jasne długie włosy w kolorze słomy, delikatna linia podbródka, mały nos. Cała skóra byłą pokryta wrzodami i ropnymi wysiękami ale rozpoznała tą twarz... Jej własną twarz. Jakby była widzem w kinie i oglądała agonię samej siebie. Potworne. Przetarła zmęczoną twarz i wypuściła ze świstem powietrze.

Nieopodal nadal pogrążona we śnie Narindra mierzyła się z własnymi koszmarami. Co było w tym miejscu, że budziło w ludziach ich własne demony? Wokół unosił się gęsty klimat apatii i rezygnacji. A może tyko ona tak to odczuwała? Znów podrapała się w piekące ramię. Komar? Może jednak coś więcej? Trąd? Za wcześnie. Więc pewnie tylko paranoja...

- Obudź się, to tylko koszmar... Narindra...
Chciała szturchnąć lekko Afrykanerkę ale się zawahała. Może lepiej jej nie dotykać, nie zwiększać ryzyka zarażenia. Powtórzyła więc jej imię jeszcze kilka razy, nadal przecierając zaspane oczy.

W tej chwili podszedł to nich Tim i zaczął grzebać w swoim plecaku. Był milczący i poważny. Można by rzec zbyt skupiony, zrozumiała to gdy ich oczy się spotkały. W jego dłoni błysnęło ostrze noża i rzucił się nagle do biegu.

- Co się dzieje? - zdążyła z siebie wykrztusić.
Ciągle zaspana i nieobecna wstała na równe nogi odrzucając koc. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę jaką głupotą się popisała. Jeśli Tim popędził w stronę zarośli to znaczy, że ktoś się tam czai. A jeśli się czai, to pewnie jest to Simba, więc wystawiła się na potencjalny odstrzał. Doprawdy genialne z jej strony.

Strzał jednak nie padł i Simone rzuciła się płasko na ziemię zerkając w stronę Nari.
- Coś się dzieje – szepnęła – Lepiej się nie podnoś...

W ciemnościach próbowała cokolwiek wypatrzeć, niestety bezowocnie. Usłyszała jedynie jakieś stłumione dźwięki i krzyk Tima. A później pojawił się zarys biegnącej sylwetki. Postać minęła leżące kobiety i pognała dalej. Simone postanowiła czekać pasywnie na rozwój wydarzeń.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 24-11-2008 o 20:48.
liliel jest offline  
Stary 24-11-2008, 21:49   #112
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
-Zróbmy to po wojskowemu. - odpowiedział w końcu O'Connor -W razie czego na mnie spada odpowiedzialność. - dodał po chwili uśmiechając się. Simba zachowywali się jak zwierzęta i nie wiadomo ile maltretowane osoby, jeszcze to wytrzymają za nim wyzioną ducha. W każdym razie Irlandczyk był pewien, że nie może stać bezczynnie i pozwolić aby coś się tym ludziom więcej stało. Przynajmniej dopóki może temu zaradzić. Ze swoich pleców zdjął przerobionego na snajperkę FN FALa

-Kit załatwisz tych dwóch, którzy zabrali tą murzynkę. Ja się zajmę resztą - dodał jeszcze po chwili tonem, który miał oznaczać rozkaz.

- Chcesz mieć więcej przyjemności - skomentował Kit.[/i] - Ale się poświęcę. W zamian zostaw mi jednego strażnika. Tego z prawej. Naszej prawej... I daj mi parę minut -[/i] dodał. - Siedem. To szczęśliwa liczba - dorzucił z kpiną w głosie.

Patrick przez chwilę mierzył drugiego sierżanta wzrokiem. Powoli jednak skinął głową na znak zgody. Miał nadzieję, że Kit nie spudłuje, bo to może oznaczać problemy dla wieśniaków. Nie miał też zamiaru w tym momencie kłócić się o jakieś mało ważne szczegóły rozkazu

-Idź - powiedział i odczekał chwilę, aż Amerykanin zniknie w dżungli. Teraz był tutaj sam. On i jego karabin, oraz grupa wrogów. Pogładził ręką lufę FALa. Belgowie postarali się produkując to cudeńko, a teraz wreszcie kula z niego zazna pierwszej krwi. A będzie to sprawiedliwa śmierć. Podsunął się trochę, aby odnaleźć lepszą pozycję. W końcu położył się na ziemi.

W świetle księżyca popatrzył na wskazówki swojego zegarka. Pozostało mu jeszcze trochę czasu. Z kieszeni wyjął różaniec, który owinął w okół swojej ręki, tej której palec ściskał spust, tej która posyłała śmierć. Pocałował krzyż. Teraz był gotowy. Nie bał się. Wiedział, że przeciwników jest dużo, pewnie go w końcu zauważą. Jednak nie trafią. W końcu on był lepszy, musiał być lepszy ... musiał jeżeli chciał żyć, a przecież pragnął tego.

Minuty nieubłaganie mijały. Zbliżał się wyznaczony twarz. Dotknął policzkiem kolby patrząc przez swoją lunetę, na odległe cele. Mniej niż minuty, karabin został przygotowany do strzału. Zaczął przesuwać go szukając pierwszego Simba do pozbawienia życia. Jednocześnie zaczął głośno odmawiać modlitwę, którą nauczył się kiedyś od dziadka.

-And shepherd i shall be, For Thee, my Lord, for Thee. - zdecydował się na dowódcę, który bił staruszka. - Power hath descended forth from Thy hand, That my feet may swiftly carry out Thy command. - Celownik zatrzymał się na głowie rebelianta - So i shall flow a river forth to Thee. And teeming with souls shall it ever be. - poczuł pierwszy opór ściskanego spustu - In nomine Patris - padł pierwszy strzał. Śmiercionośna kula trafiła murzyna w potylicę, posyłając w niebo krew, oraz kawałki czaszki i mózgu -et Filii - kolejny cel, nie wiedział co się stało. Jeden ze strażników. Miał szeroko otwarte oczy, kiedy w jedno z nich wleciała kula, pozbywając go życia - et Spiritus Sancti. - modlitwę zakończył w momencie, w którym ciało 3 Simba, jednego z tych przy ognisku, z dziurą w głowie upadło na ziemię.

Teraz tamci zaczęli się zrywać, ale sierżant nie mógł im odpuścić zaczął szukać kolejnego celu ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 24-11-2008, 22:14   #113
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Wysłał Paddy’ego i Padewsky’ego. Och, jak miło, cisza, spokój. Względny, rzecz jasna, bo dookoła kryła się niebezpieczna, afrykańska ciemność, w której czaił się ktoś.

Nie palił, nie cierpiał papierosów, ale pomysł Tima był dobry, dlatego rzucił kilka obojętnych słów przyłączając się do gry Angola.


Skok Tima i bieg kogoś nieznanego przez obóz. Murzyn w nocy to ciemność kompletna. Simba bawiący się w berka w ich obozie? Bez sensu. Któż więc? Nieważne. Zbliżał się cień. Biegł. Drobny dosyć. Nie jak wojownik Simba, czy innego plemienia. Ale wysoki, czy niski, będzie dobrym językiem, jeżeli tylko zna kulturalny język. Miał nadzieję, że wspólnie znajdą jakąś możliwość porozumienia. Zwłaszcza, jeżeli odpowiednio się taka osobę zachęci. Obcy pędził. Wystawiona noga Eryka i … biegnący nieznajomy poleciał podcięty na trawę, a Eryk już na nim siedział próbując przycisnąć oszołomionego upadkiem Murzyna do gleby i przyłożyć mu maczetę do szyi. Złapał, docisnął i … poczuł coś miękkiego, wypukłego … na wysokości klatki piersiowej.
- Niech mi ktoś poświeci – stwierdził zaczynając podejrzewać, że ktoś tu robi go w zdrowego konia.
 
Kelly jest offline  
Stary 25-11-2008, 09:46   #114
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Trzeba było przyznać, że propozycja Patricka była całkiem rozsądna. Chociaż patrząc z drugiej strony... Irlandczyk wydawał się nieco zachłanny.

- Chcesz mieć więcej przyjemności - skomentował Kit. - Ale się poświęcę. W zamian zostaw mi jednego strażnika. Tego z prawej. Naszej prawej...

- I daj mi parę minut - dodał. - Siedem. To szczęśliwa liczba - dodał z kpiną w głosie.

Wzrok Patricka zawierał jakby cień wątpliwości, ale Irlandczyk nie zaprotestował.

Kit rzucił okiem na zegarek a potem, nie zwracając już uwagi na Patricka, zsunął się na dno parowu, jak cień przemknął na drugą stronę i wspiął się do góry.
Zarośla nie były gęste i przemykanie wśród nich bez szmeru nie było trudne. W dodatku płynący niedaleko strumyk hałasował w najlepsze, zagłuszając większość odgłosów. Tylko krzyków dziewczyny zagłuszyć nie zdołał... A jej głos tym bardziej zachęcał, wprost zmuszał do pospiechu...

Światło ognisk pozostawało z boku, a dziewczyna była coraz bliżej... Nagle jej głos umilkł.

Cholera jasna... - pomyślał, przyspieszając nieco i sięgając po Bowie. - Chyba jej nie zabili...

Całą trójkę zobaczył po paru sekundach.

Opis przeznaczony dla czytelników pełnoletnich (czyli powyżej 18 lat...

http://m_ar.republika.pl/Sceny.jpg

Kit stracił parę sekund na wytarcie i schowanie noża, potem z karabinem w dłoni zapadł w krzewach odgradzających go od potoczku. I od strażników pilnujących rybaków. Fosforyzujące wskazówki zegarka poinformowały go, że zostało jeszcze ponad pół minuty.

W tym momencie uzmysłowił sobie, jaki popełnił błąd. Patrickowi było obojętnie, którego strażnika zastrzeli, natomiast Kit... Do swego celu, tego stojącego po "ich prawej", miał nieco dalej...
I mógł tylko żywić nadzieję, że gdy padnie pierwszy strzał to żaden z jeńców nie zerwie się z ziemi i nie oddzieli Kita żywą tarczą od strażnika...

Rozlokował się jak na strzelnicy i wziął na cel strażnika. Teraz tylko pozostawało cierpliwie czekać...


Pierwsze strzały z karabinu Patricka zlały się niemal w jeden.
Bliższy ze strażników padał już na ziemię, gdy Kit nacisnął spust. Z zadowoleniem ujrzał, jak jego cel wypuszcza z ręki kałasznikowa i osuwa się na trawę porastającą polanę. Wycelował w kolejnego Simbę, gdy nagle poczuł, jak ktoś ląduje mu na plecach i zaczyna go dusić.
Kula poszła Panu Bogu w okno...

Gdzieś w podświadomości Kita pojawiła się myśl, że żaden Simba nie może być taki lekki i słaby, ale odruchy warunkowe zwyciężyły...


Nie zwracając uwagi na nieprzytomną dziewczynę Kit zwrócił lufę karabinu w stronę polanki, na której zapanowało istne pandemonium, jako że przez te kilkanaście sekund potrzebnych na rozprawienie się z napastniczką sytuacja na polance zmieniła się diametralnie.
 
Kerm jest offline  
Stary 25-11-2008, 12:30   #115
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Tim biegł za uciekającym tajemniczym wrogiem. Ten kierował się wprost na Eryka, na szczęście Strachwitz usłyszał jego wołanie. Niemiec fachowo skosił uciekiniera i przygniatał go do podłoża. Chwila szamotaniny i przeciwnik leżał obezwładniony.

- Niech mi ktoś poświeci – usłyszał w mroku wołanie dowódcy.

Wrócił się biegiem do swojego plecaka, wyjmując solidnej produkcji angielską latarkę.

Po chwili był już znów przy Elvisie. Skierował silny snop biało - żółtego światła na twarz szamocącego się przeciwnika. Widok bardzo go zaskoczył...
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 03-12-2008, 11:28   #116
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Narindra położyła się na posłaniu i otuliła szczelnie śpiworem, jednak mimo zmęczenia nie mogła zasnąć. Oczy szczypały ją niemiłosiernie, miała wrażenie, że cały piasek Sahary znajdował się teraz pod jej powiekami. Przewracając się z boku na bok, wsłuchiwała się w odgłosy nocy. Wydawało jej się, ze leży tak całą wieczność. W końcu wycieńczona ciężkim marszem i silnymi przeżyciami zapadłą w płytki, niespokojny sen.

Africa stała na środku polany, na której zatrzymali się na nocleg. Wszystko w koło spowijała atramentowa ciemność. Jednak jej wydawało się, że na linii lasu, który teraz przybrał makabryczne powykręcane formy, znajdują się jakieś przerażające istoty.






Na wpół ludzie, na wpół dzikie bestie gięły swe zniekształcone ciała w ekstatycznym tańcu. W głowie, Narindry rozbrzmiewała dziwaczna, pulsująca muzyka. Istoty zbliżały się powoli. Dziewczyna nie mogła się ruszyć, próbowała krzyczeć, ale z jej zaciśniętego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Stwór o głowie słonia i jarzących się wściekle czerwonych oczkach, złapał ją za nadgarstek szponiastą ręką. Jego dotyk palił jak żywy ogień. Z drugiej strony hojnie obdarzony przez naturę mężczyzna, który zamiast twarzy miał pysk hipopotama chwycił ją mocno za ramie. Jego haczykowate, zdeformowane palce raniły jej skórę. Jednak najstraszniejszy był ich przywódca humanoidalna istota o głowie lwa i świecących złotych oczach, które zdawał się zaglądać w najgłębsze zakamarki jej duszy i mówić - Wiem o Tobie wszystko, niczego nie ukryjesz... Potworzy ciągnęły ją powoli w stronę ciemnej ściany lasu. Czym bliżej dżungli, tym wyraźniejszy stawał się słodkawy zapach zgnilizny. Kobieta próbowała się wyrywać, jednak jej ciało pozostawało wiotkie i obojętne, jakby dosięgnął je jakiś paraliż. W pewnej chwili poczuła na swojej nodze coś obłego i odrażająco śliskiego. Spojrzała w dół, z przerażeniem stwierdziła, że jest naga, a po jej łydce do góry pełznie wielki, czarny wąż. Nagle gdzieś zza pleców dobiegł do niej znajomy głos...


- Obudź się, to tylko koszmar... Narindra...


Africa walczyła, ze wszystkich sił, żeby się obudzić. Gdzieś w środku miała niezachwianą pewność, że jeśli nie uda jej się to zanim koszmarne kreatury, wciągną ją w mroczną knieję, nie uda jej się to już nigdy.

Kobieta raptownie otworzyła szeroko oczy, je ubranie było mokre od potu, a ona sama leżała w skotłowanym śpiworze. Przez chwilę chciwie łapała powietrze, serce o mało ie wyskoczył jej z piersi. Wąski, srebrzysty sierp księżyca świecił nad jej głową.




Na posłaniu obok siedziała Simone a tuż obok niej przycupnął znajomy kształt, szerokie ramiona, księżyc na chwilę oświetlił jego twarz, Timoty.

Nagle mężczyzna zerwał się na równe nogi i biegiem ruszył w kierunku, gdzie jeszcze przed chwila Narindra widziała zniekształcone ludzko-zwierzęce sylwetki.

- [Coś się dzieje. Lepiej się nie podnoś... - wyszeptała do niej Simone.

Africa zamarła nasłuchując odgłosów dobiegających, z przecinanego światłami latarki, mroku.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(
MigdaelETher jest offline  
Stary 03-12-2008, 15:54   #117
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Dolina Słoni 21.30- 22.30


Porucznik z Timem nie zdążyli się jednak przyjrzeć dokładniej pojmanemu, gdyż w tej chwili rozległa się kanonada. Leżący na ziemi murzyn skorzystał chwili nieuwagi obu najemników i iście wężowym ruchem wyślizgnął się im, poderwał na nogi i w dwóch susach zniknął w ciemnościach. Von Strachwitz machnął tylko ręka, mieli teraz inne zmartwienia. Nie mogło ulegać wątpliwości, że dwaj zwiadowcy uwikłali się walkę.

Pospiesznie zwinięto prowizoryczny biwak i grupa zanurzyła się w czerń parowu. Poruszali się ostrożnie, mężczyźni tworzyli czołówkę. Przekroczyli strumyk i niedługo mieli dojść do wylotu jaru, gdy zza kamieni poderwała się czarna zjawa. Eryk pociągnął za spust, jednak niezawodny zazwyczaj FN FAL zaciął się. Tim i dziewczyny nie mogli zareagować, bowiem barczysta sylwetka Niemca zasłoniła napastnika. Ten nacisnął spust, a von Strachwitz runął na ziemie odsłaniając jednocześnie Simba Pythonowi. Temu wystarczył ułamek sekundy by celnym strzałem wyeliminować przeciwnika.

Cala trójka przypadła do leżącego porucznika. Niestety był martwy, kula rebelianta utkwiła w okolicy serca. Simba zapewne nawet starannie gdyby celował w otaczających ciemnościach nie trafiłby lepiej. Simone łkała wtulona w pierś brata, obok siedziała na ziemi na próżno próbująca ją pocieszyć Narinda.

Tim
zaś zastanawiał się. Strzały ucichły jakiś czas temu, dlatego zabójca usłyszał ich kroki. Ale kto wygrał ? Dwójka najemników czy Simba ?
Jak się okazało zaraz miał się o tym przekonać, usłyszał bowiem zbliżające się do nich kroki. Przycupnął za kamieniem z lufą wymierzona w wylot jaru. Nagle usłyszał pytanie zadane z akcentem, którego nie mógł pomylić. Z ulga opuścił broń.
- To Kit i Patricks

Wkrótce cala grupa była razem i mężczyźni zrelacjonowali wydarzenia w kotlinie. Zginęli wszyscy Simba (jak widać oprócz jednego niestety). Ocalono około 80 ludzi z plemienia, w tym rannego wodza. On opowiedział co zwabiło rebeliantów do Kotliny. To cmentarzysko słoni i jednocześnie niewyobrażalne bogactwo w kości słoniowej ukryte przez lud znad rzeki w skalnych pieczarach w dolinie za kotliną.
Zapadła decyzja o pochowaniu tam porucznika Eryka von Strachwitza.
Pogrzeb był szybki, nie było czasu by na długie ceremonie.

Wyruszono jeszcze w ciemnościach i po dniu intensywnego marszu dotarto do wioski.
Niestety nigdzie nie widać było Katangi.
 
Arango jest offline  
Stary 04-12-2008, 11:59   #118
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Los tych Simba, którzy nie zginęli od kul najemników, był nie do pozazdroszczenia. Wściekli rybacy porozrywali na strzępy tych paru, którzy wpadli w ich ręce. I, w zasadzie, Kit wcale się im nie dziwił.
Pozostało tylko pytanie, na które nikt nie potrafił tak od razu dać odpowiedzi... Jak zareagują mieszkańcy wioski na pojawienie się dwóch białych... Potraktują ich jako wybawców, czy też...

(...)

Zabici Simba stanowili wystarczający dowód na to, że obaj najemnicy nie mieli złych intencji i mieszkańcy wioski przyjęli ich z otwartymi rękami. Pozostawała jednak do załatwienia jedna sprawa.

- Zdawało mi się - powiedział Kit - że jeden uciekł. Ta cholerna dziewczyna rzuciła się na mnie i chybiłem... Zero wdzięczności - dodał, pocierając szyję.

- Ech... Trzeba ruszyć do naszych - powiedział po chwili - i dopiero gdy ich tu ściągniemy, będziemy mogli się korzystać z ich gościnności - wskazał na tubylców, którzy przy ogniskach rozpoczynali przygotowania do imprezy będącej połączeniem stypy i uczty z okazji zwycięstwa.

(...)

Dwa strzały, które rozległy się niedaleko przed nimi sprawiły, że obaj zatrzymali się na sekundę. Bez trudu można było rozpoznać, że strzelano z dwóch różnych rodzajów broni. Jedną z nich był z pewnością kałasznikow...

Cholera jasna... - pomyślał Kit.

Wytłumaczenie mogło być tylko jedno... Reszta grupy wyruszyła w ich stronę i spotkali kogoś. Może tego, który uciekł.
Kit i Patrick przyspieszyli, zachowując jednak należytą ostrożność.
Samotny Simba, który wymienił strzały z ich towarzyszami, mógł ruszyć w ich stronę. Było to bardzo mało prawdopodobne... Tylko kretyn mógłby to zrobić, ale... Nigdy nie wiadomo.
Ilość wystrzałów sugerowała raczej, że Simba zginął. Inaczej strzelanina trwałaby dłużej. Ale od kuli wystrzelonej przez "swoich" ginęło się tak samo. Pocisk nie odróżniał towarzyszy broni od wrogów. Cel był celem...

Ciemny kształt schowany za kamieniem był ledwo widoczny w słabym świetle księżyca i Kit o mały włos by go przegapił.

- Kto tam się czai? - spytał, nurkując w zaroślach. Kątem oka zauważył, jak Patrick idzie w jego ślady.

Cień wstał.

- To Kit i Patrick - usłyszeli głos Tima.


Nie trzeba było pytać, co się stało.
Leżące na ziemi ciała i rozpaczliwe łkanie Simone mówiły o wszystkim.
Kit spojrzał na Patricka.

- Przejmij pałeczkę - powiedział bezgłośnie.

Nie miał zamiaru spierać się z Irlandczykiem o starszeństwa i inne tego typu bzdury. Za parę dni znajdą się w Stanleyville, gdzie i tak nie od nich zależeć będzie hierarchia służbowa. A dzięki temu nie on będzie się musiał użerać z bandą niesfornych cywilów...

(...)

Cholerna Dolina Słoni - rozmyślał Kit, maszerując w charakterze tylnej straży grupy idącej szybkim marszem w stronę rzeki - i jej skarby.

Z przemowy wodza zrozumieli piąte przez dziesiąte, ale i tak to wystarczyło, żeby wiedzieć, że skarb w Dolinie był wiele wart. I że porucznik Strachwitz będzie spoczywać w otoczeniu bajecznej fortuny.
Ale nie sądził, by świadomość tego faktu mogła w jakikolwiek sposób pocieszyć Simone.
Było kilka sposobów na znalezienie chwilowego przynajmniej zapomnienia, ale... Miał jednak wrażenie, że żaden z nich nie powinien być w tej chwili zastosowany...
Tak naprawdę zadziałać mógł tylko czas. Dużo czasu...

(...)

Wcięło ich... - potarł lekko podbródek, spoglądając z filozoficzną zadumą na pustą rzekę.

W zasadzie nawet nie był zbyt zaskoczony. Gdzieś głęboko w podświadomości od dawna czaiła się myśli, że coś takiego ich może spotkać.
"Równie dobrze może się zdarzyć, że jak wrócimy, to statku już nie będzie" - fragment rozmowy z Elvisem stanął mu przed oczami. Zdecydowanie wolałby nie mieć racji...

- Ciekawe, co ich skłoniło do odpłynięcia - powiedział do Patricka. - Idę się rozejrzeć, czy Katanga nie zostawił nam jakichś wiadomości...

Mieli przed sobą co najmniej trzy drogi... Siedzieć w wiosce i czekać, aż statek wróci... Pożyczyć od rybaków łódkę i ruszyć z prądem. Prędzej czy później dotarliby na miejsce... W ostateczności mogliby zabrać trochę żywności i ruszyć przez dżunglę. Do Stanleyville, albo do "40 kilometra", gdzie było dużo bliżej...
Ciekaw był, co wybierze Patrick.

- Sprawdzę też, czy są jeszcze łodzie. Na wypadek, gdybyśmy mieli sami płynąć - uśmiechnął się odrobinę.

Trzymając w dłoniach "odziedziczone" po Eryku Uzi ruszył nad rzekę.
 
Kerm jest offline  
Stary 05-12-2008, 21:03   #119
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Nie nadążała za rzeczywistością. Huk wystrzału. Eryk w kałuży krwi.
Łzy popłynęły mimowolnie a z jej gardła wydobył się przeciągły jęk rozpaczy.

- Nie! Eryku, proszę nie rób mi tego! Nie zostawiaj mnie samej! - Simone łkała histerycznie nad zwłokami brata potrząsając go raz za razem za ramiona jakby mogło go to w cudowny sposób wybudzić. - To nie może być prawda. Proszę, braciszku. Żyj. Żyj dla mnie...
Kolejny atak spazmatycznego płaczu.

- Simone – poczuła na plecach dłoń Patricka a później, jakby z opóźnieniem, dotarł do niej rzeczowy ton Irlandczyka – On nie żyje. Trzeba go pochować.

- Pochować? Tutaj? - wrzasnęła rozdygotana - W tej cholernej dżungli? Nie ma mowy! - wstała energicznie i wbiła palec w O'Connora a łzy nie przestawały ściekać ciurkiem po jej twarzy – Zabierzemy go na Katangę. A później poleci ze mną do Francji. Nie zostawię go tutaj!

O'Connor pokiwał powoli głową. Kiedy się odezwał mówił spokojnie, bez emocji.
-Simone to niemożliwe. I on o tym wiedział. Wszyscy o tym wiedzieli. Jesteśmy najemnikami, po śmierci możemy liczyć tylko na taki grób ...

Uniosła na moment głowę aby spojrzeć sierżantowi prosto w oczy. Po policzkach toczyły się raz za razem ciężkie łzy, miała też problemy by w ogóle złapać oddech.
- To nie jest jakiś tam najemnik. To mój brat do diabła! Nie zostawię go tutaj samego – przytuliła do piersi martwe ciało Eryka i kiwała się rytmicznie w przód i w tył. Wyraźnie była w szoku. Przestała zwracać uwagę na otoczenie, drżała na całym ciele dygocząc od spazmatycznego płaczu – Zostawcie mnie. Wynoście się! Ja już nigdzie dalej nie idę...

O'Connor ponownie pokiwał głową, złapał ją silnie za ramiona i odciągnął od ciała. Kobieta szamotała się przez chwilę ale później przestała zupełnie stawiać opór. O'Connor spojrzał jej w oczy.
-Simone! Uspokój się. Myślisz, że on by chciał, żebyś tu została! On nie żyje! Przykro mi z tego powodu, ale nic tego nie zmieni. Musimy go pochować i ruszyć dalej. - zdrowy rozsądek go nie opuszczał podczas gdy jej świat się walił.

Kobieta zamrugała kilkakrotnie nadal nie rozumiejąc co on do niej mówi. A później nadeszła kolejna fala płaczu. W pierwszym odruchu przywarła do sierżanta i wtuliła się w jego ramiona. Wydawała się teraz krucha i bezbronna niby mała dziewczynka.
- Jak to się stało? Tak szybko... Ja nie poradzę sobie sama, Patricku. Ja... On zawsze się mną opiekował, wiesz? Zawsze mogłam na nim polegać, a teraz jego już nie ma... Ja... - znów wybuchnęła płaczem i zwiotczała w jego uścisku osuwając cię na ziemię. Nie miała już sił. Nerwy były na granicy wytrzymałości. Ciało podążając za umysłem odmówiło wszelkiej współpracy.

Sierżant ją przytrzymał i wytaczając kolejny zdroworozsądkowy argument. Ale zdrowy rozsądek był jej teraz odebrany toteż znów patrzyła w niego tępo jakby go nie słyszała.
-Simone, musisz iść dalej. Tego by chciał twój brat, abyś żyła, aby ktoś go pamiętał. Jeżeli będziesz potrzebowała pomocy, to zrobię co w mojej mocy – potrząsnął ją delikatnie za ramiona. Wyrwała się z jego uścisku i odeszła kilka metrów dalej przykładając dłoń do rozgorączkowanego czoła. Przez chwilę chodziła nerwowo w kółko aż opadła na ziemię, opierając się o pień pobliskiego drzewa. Wciągnęła mocniej powietrze, otarła rękawem łzy i spojrzała bardziej przytomnie na O'Connora. Wyraz jej twarzy zdradzał ogromną udrękę i ból.
- Daj mi chwilę. Pochowajcie go. A ja... ja tu zaczekam. Nie chce widzieć jak przysypuje go ziemia. Nie chcę...
Schowała twarz w dłonie, za moment jednak odezwała się ponownie:
- Patricku... Muszę się napić... To postawi mnie na nogi. Przynajmniej na jakiś czas – i znów skuliła się w sobie targana gwałtownym płaczem.

Paddy wyjął z kieszeni piersiówkę i upił łyk w niemym toaście, resztę podał Simone. Wypiła do dna, zważając by nie uronić ani kropli. Zbyt szybko i zbyt łapczywie. Oddała sierżantowi osuszoną doszczętnie piersiówkę i zapytała z jakąś goryczą w głosie:
- Wierzysz w boga Paddy?
Sierżant skinął głową:
-Wierzę.
Prawie zaśmiała się jakoś tak histerycznie.
- I sądzisz, że jeśli bóg istnieje przyjmuje do swojego pieprzonego raju najemników? - pytanie zabrzmiało w jej ustach sceptycznie i kpiąco.

Sierżant wzruszył ramionami.
-Nie wiem Simone. Chociaż ja sam robiłem rzeczy, które raczej mnie dyskwalifikują - z kieszeni najemnik wyjął różaniec, ten sam, który wcześniej trzymał przy karabinie -Wiem jedno, modlitwa mi pomaga. Sprawia, że łatwiej jest mi na tym świecie ... przyjemniej - wyciągnął różaniec w jej stronę -Powinnaś spróbować.

- Nie – odparła ciężko wzdychając - Nie mogłabym tego przyjąć. Wydaje mi się, że to dla ciebie bardzo cenna pamiątka. Zachowaj ją.. Poza tym... Ja już od dawna się nie modlę. Bóg to wielki sukinsyn, który zabiera mi wszystko co mam, kawałek po kawałku. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Ale mam nadzieję, że Eryk odnajdzie spokój. Cokolwiek tam na nas czeka po drugiej stronie...
Znów ciężko westchnęła.
- Wybacz mi. Ja... nie mogę jasno myśleć. Po prostu, nie mogę uwierzyć, że już go nie ma... – kolejny atak płaczu. Woda ciekła jej z oczu i nosa. Nie przypominała zupełniej ładnej zadbanej kobiety którą była jeszcze wczoraj – Posiedź ze mną trochę, dobrze? A później dopilnuj żeby pochowano go jak należy. Zmów jakąś modlitwę albo powiedz kilka słów. Będę ci wdzięczna.

Irlandczyk schował różaniec i usiadł przy Siomne.
-Zrobię to, dopóki jeszcze możemy.

Była otępiała. Czas mijał. Kątem oka patrzyła jak grzebią Eryka i przysypują ziemią. Zimny dreszcz. Koszmar. Kolejne spazmy i potok łez. Spuchnięte oczy. Wyschnięte gardło. Bezbronność... Ktoś chwycił ją za ramię. Czas iść. Zebrała swoje pakunki nie oglądając się za siebie. Było jej ciężko. Oprócz tego co dźwigała dotychczas musiała zabrać jeszcze apteczkę i zapas wody, który uprzednio niósł jej Eryk. Nie poprosiła o pomoc. Powłóczyła nogami idąc za resztą grupy. Bez celu. Stłamszona. Zdruzgotana. Zapłakana.
 
liliel jest offline  
Stary 06-12-2008, 10:19   #120
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Odchodząc od Simone, aby odnieść ciało jej brata na miejsce gdzie miało spocząć w ziemi, było czasem przemyśleń dla O'Connora. Śmierć nie była mu obca, ba mógłby zaryzykować stwierdzenie, że zna ją dobrze, że pod pewnymi względami, jest ona jego towarzyszem, od wielu lat. Można było szukać winnych, ale nie było w tym żadnego sensu. Von Strachwitz był najemnikiem, był psem wojny. Wiedział na co się pisze i wiedział co może czekać, za to wszystko przyszło mu zapłacić najwyższą cenę. Jednak mu już nic nie mogło zaszkodzić, nic mu już więcej nie przeszkadzało. "Śpiący nie czują już bólu, to o żywych trzeba dbać". Pani doktor była im potrzebna, miał nadzieję, że da radę się otrząsnąć na tyle, aby w razie jakieś potrzeby im pomóc.

-From little towns in a far land we came, To save our honour and a world aflame. By little towns in a far land we sleep; And trust that world we won for you to keep. - powiedział na głos gdy położyli ciało porucznika przed grobem. Do niosącego z nim ciało uśmiechnął się lekko

-To tylko Rudyard Kipling, z tomiku Epitafia Wojny. Wydawał się ... trafny -

W momencie gdy grób był kopany, podczas kolejnej zmiany przy pomocy maczety i kawałka sznura udało mu się zrobić krzyż. Nie należał może do najpiękniejszych, ale powinien wystarczyć. W końcu miała to być symbolika ... kolejny bezimienny grób w dżungli.

- Lux æterna luceat eis, Domine, cum sanctis tuis in æternum, quia pius es.
Requiem æternam dona eis, Domine; et lux perpetua luceat eis ; cum Sanctis tuis in aeternum, quia pius es. -
Patrick wypowiedział krótką modlitwę za zmarłych, w pięknej łacinie ... tak jak uczył się wiele lat temu, tak jak często musiał używać. Był przekonany, że zmarłemu to nie zaszkodzi ... nie ważne w co wierzył i czy kiedykolwiek wierzył. A teraz trzeba było go zakopać.

Kiedy ciało zniknęło pochowane w ziemi, a krzyż został wbity nad nim ... cóż czas już uciekał, a nikt nie wyglądał, jakby miał coś powiedzieć.

- Myślę, że nie będzie na mnie zły, za tą krótką modlitwę. Musimy się zbierać, za 5 minut wymarsz - przeżegnał się ostatni raz, odwrócił na pięcie i ruszył w stronę Simone, nie mógł uwierzyć, jak szybko to poszło. Taka już była specyfika tego zawodu ... szybkie pogrzeby.

W wiosce


Katangi nie było nigdzie widać, co nie wróżyło im zbyt dobrze. Miał stać na cholernym nurcie tej pieprzonej rzeki i czekać na nich, a nie wybierać się na jakieś rejsy. O'Connor był zły "Jak coś się pieprzy, to oczywiście wszystko na raz" przebiegło mu przez myśl.

To zniknięcie Katangi oznaczało, że przynajmniej przez pewien czas są uwięzieni w wiosce. Spacerek rzędu 400 kilometrów, aby dostać się do Leopoldville byłby dla nich po prostu śmiertelny. Natomiast czółna tubylców przypominały bardziej kajaki, a O'Connor, który trochę żeglował, wiedział, że rzeka Kongo, należy do niebezpiecznych ... nie była "cywilizowana" tak jak te w Europie, a wpadnięcie do wody ... co w tych łódeczkach, byłoby dla nich bardzo prawdopodobne, pewnie skończyłoby się szybszą lub wolniejszą śmiercią. Wybór był prosty, dlatego też oznajmił grupie swoje zamierzenie ... w końcu byli tu także cywile

-Przynajmniej przez pewien czas musimy tutaj zostać. Być może Kapitan Katanga postanowi jeszcze tutaj wrócić, a nawet jeżeli nie, znajdujemy się przy głównym nurcie rzeki i każdy chcący płynąć do plantacji musi, przepłynąć tędy. Myślę, że powinniśmy wystawić w razie potrzeby kogoś przy brzegu, aby mógł obserwować rzekę i zwrócić uwagę przepływających. Będziemy do tego potrzebowali pomocy państwa i może tubylców, bo sami nie damy rady obserwować rzeki 24 godziny. Chociaż mam nadzieję, że uda nam się stąd zabrać jak najszybciej - po tych słowach spokojnie ruszył do wodza.

Rozmowa była krótka, ale tamten zgodził się wysłać ludzi z wiadomością. Sierżant szybko nakreślił na kartce papieru parę słów i wcisnął ją wodzowi. Tubylcy przerażenie zdawali się wykonywać jakieś czary. "Cokolwiek ich uszczęśliwi" myślał Paddy, paląc papierosa i obserwując zmagania tubylców z opuszczeniem "łodzi" na wodę.
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172