Przyglądanie sie całej sytuacji, nie robiło na chłopaku żadnego wrażenia. Stał i machinalnie palił papierosa. Ale nagle wszystko nabrało rozpędu. Przerażający wrzask z zakrystii, który nie wróżył nic dobrego. Jednak po chwili zdziwiło do coś jeszcze bardziej. MArek podszedł do niego i dał mu broń do ręki, zdziwiony był głównie dlatego, że wiedział o braku zaufania i nienawiści jaka mężczyzna do niego żywił. Jednak szybko dostał ostrzeżenie:
--Odbezpieczony, odrzut jest mały, wcelowujesz i ściągasz spust. Tylko nie trenuj na mnie. spojrzał na niego i jego uśmiech, mówiący więcej niż słowa. Odpowiedział mu również sarkastycznym uśmieszkiem i kiedy ten odchodził dorzucił mimochodem:
-Broń nie zawsze jest tak skuteczna, ale miejy nadzieje, że ta wystarczy mi do obrony-ostatnie słowo niewiedzieć czemu jakoś szczególnie podkreślił, ale po głowie chodziło mu zdanie, którego nie chciał wyjawiać.
Kiedy wszyscy juz pobiegli do zakrystii, ten tylko podszedł kawałek i dalej się nie pchał.
-gdzie kucharek sześć...-powiedział sam do siebie, czekał obok na rozwój wydarzeń, nie chciał się narazie nigdzie pchać, bo nawet nie czuł sie najlepiej, a chory człowiek nie jest w pełni skuteczny.
__________________ Irokez lub glaca to powód do dumy... |