Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-12-2008, 21:41   #326
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Fakt, że początkowo była rozeźlona, że ktoś jej przerywa. Odwleka ten ekscytujący moment, gdy znów stanie przed sztalugą...Sekundy. Sekundy dzieliły ją tej chwili...
Chciała malować. Z intymnością i wyczuciem godnym miłosnego aktu. Poczuć tą tkliwą pieszczotę, gdy obraca w dłoniach pędzel, sunie nim po powierzchni płótna niby językiem po gładkiej szyi kochanka. A tu szlag wszystko trafił! Ktoś się chyba prosi o małą kaźń! Demonstrację absolutnego rozirytowania!

Po tak długiej przerwie poczuła przecież natchnienie... To wydarzenie na skale wieku! Powinni pisać o tym w cholernych porannych wydaniach jutrzejszej prasy codziennej! To siła, której się nie przerywa, nie ignoruje! To niebywałe, cudowne uczucie, oczekiwane niby narodziny dziecka. To przepoczwarzanie się w motyla. Metamorfoza. Ekstaza. Wiatr, gdy pędzi się bez opamiętania po równej szosie... Dreszcz. Zachłyśnięcie świeżym powietrzem. Lub wycieczka pod powierzchnię spiętrzonej morskiej toni, gdy nic już nie jest w stanie wyciągnąć cię na powierzchnię... Po tak rozwlekłym okresie oczekiwania. To spełnienie.... Sen na jawie...

Nie odczuwała potrzeby oddychania ale pierś wznosiła się i opadał wyrazie wzburzenia. Drobne pięści zacisnęły się mocniej niźli zdołałoby zaoferować to wątłe ciało. Jedna połowa wargi uniosła się w górę drgając minimalnie niby u drapieżnego kota.

Ortega nie przywykła by ją rozpraszać. By jej przeszkadzać. Kto więc śmiał? Ktoś kto nie ma w poważaniu swojego życia...

Podniecenie buzujące gdzieś w środku, przyjemnie rozlewające się po ciele, uleciało w ułamku sekund, przerwane jak wstęga przecięta nagle krawieckimi nożycami. Zniecierpliwienie. Frustracja. Agresja... Jakże ubóstwiała zatracać się w tych pierwotnych uczuciach. Czerpać z nich. Dać się porwać.

Instynkt. Tylko to się liczy. Krew. Przetrwanie. Gniew. Dać upust gromadzonym w sobie emocją. Malować... A jeśli nie dają ci malować, wtedy pobaw się w odwieczną grę między drapieżnikiem i zwierzyną. Krew... Kusi. Nęka. Nawołuje...

- Pani, znalazłem go! Znalazłem pustelnika!

Simon? Zamrugała kilkakrotnie próbując wrócić do rzeczywistości. Simon... To ważne... Ochłonęła nieco, a kły schowały się instynktownie. Przyjdzie czas na sztukę i twórcze zatracenie. Najpierw business. Cała ekscytacja odpłynęła mimowolnie czekając na swoją kolej. Tu nie ma sentymentów. Tak ją nauczono. Taką ją stworzono. Najpierw interes. Zawsze. Ponad wszystko...

Zaśmiała się do siebie w duchu. Może powinni byli stworzyć ją Ventrue? Czasem jej własny interes przysłaniał jej nawet to co dla Toreadorów było przecież najważniejsze. Poszukiwanie piękna i pragnienie jego kreowania własnymi rękoma. Wizja, która powoli nabiera realnych namacalnych kształtów, obraca się w kawałek materii, dźwięk lub zapach, zdolny pobudzić zmysły nawet najmniej czułych istot. To wszystko traciło na znaczeniu w konfrontacji z wyższym celem. Z polityką, wpływami, mocą.

Kamienie... Ortega ich pragnęła a pustelnik mógł ją przybliżyć do tego celu. Wieści, jakie przyniósł Simon sprawiły, że jej rysy złagodniały a na usta wypełzł uśmiech. Nie promienny ujmujący uśmiech przeznaczony dla widowni. Teraz była we własnym domu i nie musiała grać cudownej nieziemskiej istoty. Jej wargi wykrzywiły się w grymasie satysfakcji. Perfidnym i złośliwym.

Podeszła do ghula i zatoczyła wokół niego kilka kółek bacznie mu się przyglądając. Był nieprzeciętnie przystojny. Podczas tych kilku dni jego nieobecności prawie o tym zapomniała. Oblizała się delikatnie i przeczesała palcami jego jasne bujne włosy.
- Świetnie się spisałeś chłopcze. Wiem, że rzadko mówię ci komplementy. Cóż, nie łatwo przechodzą mi przez gardło, ale jesteś naprawdę niezastąpiony.

Mężczyzna drżał lekko obserwując twarz swojej pani. Nie trudno było się domyślić w czym rzecz. Ortega usiadła na schodach i przecięła kłami nadgarstek. Simon pił długo wydając z siebie pomruki zadowolenia.. Jak pies, który dostał kość. Tym był. Tym są oni... Ludzie... - pomyślała z odrazą. - Tak płytcy i ubezwłasnowolnieni.
Pogłaskała po go włosach. Jej pupil. Jej wierny pies, tyle, że dwunożny. Niewielka różnica. Może jedynie taka, że nie grzeszy wiernością. Takich trzeba trzymać na krótkiej smyczy... Nie dawać za wiele swobody.

- Simon, załatwisz coś dla mnie jutro. - kontynuowała ściszonym głosem – Kupisz mi coś do ubrania. Ciemne i nie krępujące ruchów. Oraz jakieś mocne wojskowe buty i kominiarkę. A później podprowadzisz sporego vana. Nie zostaw żadnych odcisków ani śladów. Samochód będzie nam potrzebny by przetransportować wampiry na akcję w terenie. Możliwe, że tam go też porzucimy więc musi być czysty jak łza. Nikt nie może go z nami połączyć. - cofnęła nadgarstek – Dość. A teraz odpocznij. Zabaw się z jakąś panienką, zrelaksuj. I niech nikt mi nie przerywa, dobrze?

Pracownia. Przekręciła kluczyk i niepewnie weszła do środka. Wszystko trwało tak, jak zostawiła kilka lat temu. Sprzęty przykryte połaciami białych prześcieradeł. Włączyła muzykę i z głośników zaczęły sączyć się mocne gitarowe dźwięki.

Przez cały ten czas nie znalazła w sobie wystarczająco uczuć i emocji by przelać je na płótno. Ale ta chwila nadeszła. Nareszcie. Pociągnęła rąbek prześcieradła i postawiła czyste płótno na sztaludze. Zapach pracowni ją otumaniał. Wycisnęła farby na paletę delektując się gamą ich barw. Urodziła się by malować. Dlaczego więc zatraciła to po drodze? Dlatego tyle było ważniejszych rzeczy, choć ta jedna tak naprawdę powinna się dla niej liczyć? Czyż to nie żałosne kiedy ludzie rezygnują ze swojego powołania dla bardziej praktycznych spraw? Czyż ona nie jest żałosna?

Ale nie będzie myśleć nad tym dziś. Dziś jest tylko ona i płótno...

Czas mijał ale Mercedes nie zdawała sobie sprawy z jego upływu. Z transu wyrwał ją dźwięk komórki. Wyjęła ją z kieszeni ciśniętego na podłogę płaszcza i z impetem rzuciła o ścianę, aż rozbryzgała się na drobne kawałki.

Nie dziś... Dziś jest tylko ona i płótno...
 
liliel jest offline