Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-11-2008, 21:58   #321
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
- Niech go Otchłań pochłonie... - szepnął Robert po chwili milczenia. Spoglądał na kolejne płatki śniegu opadające na jego starannie wypastowane buty, patrzył się na księżyc, patrzył na groźnie wyglądające, groteskowo powyginane drzewa gdzieś w głębi parku. Patrzył się wszędzie, starając się jak najdłużej unikać wzroku swojej córki. Nie chciał, by dojrzała, co wyrażało jego spojrzenie...

Było ono pełne dwóch uczuć, których Aligarii najmocniej chciał uniknąć w życiu. Strachu i wściekłości. Dominik powrócił, zagranie z butelką wina było zdecydowanie w jego stylu. Powrócił i chce niszczyć. I spełni te pragnienie. Książę był tego pewny. Powinien zmobilizować wszystkich kainitów zebranych w mieście, od razu przejść do poszukiwań mnicha, zapolować na niego w ten najbardziej krwawy sposób... Ale wybrał dobry moment. Wojna z hrabiną Munk skutecznie uniemożliwiała Stańczykowi rozpoczęcie jakichkolwiek większych akcji. Śledził go? Czekał na to?

Wstał. Spojrzał na Finney, już spokojniej.

- Jego imię to Dominik. Jest jednym z nas. Ale jego potęga przerasta nas wszystkich. Od tej pory obowiązuje cię tylko jedna zasada - nie ruszać się nigdzie sama. Nigdzie. Dnie spędzać będziesz w rezydencji, w towarzystwie moim bądź jakiegokolwiek innego wampira. Po bitwie poproszę George'a o przydzielenie ci kogoś do ochrony. Gdy będziesz chciała opuścić domostwo - muszę o tym wiedzieć. Koniecznie. - jego głos był stanowczy, mocny, pozbawiony uczuć.

- Ale ojcze... Dlaczego...? - pełne lęku oczy Finney wpatrywały się w ojca jak w kata i wybawiciela zarazem.

- On nie życzy mi dobrze, przez to również tobie. A ja... Ja nie mogę sobie pozwolić na stratę ciebie, najsłodsza... - westchnął Robert

- A teraz pozwól ze mną. Dam ci coś. Jeżeli dostaniesz jakąkolwiek przesyłkę, wymusisz na kurierze podanie adresu nadawcy. Sporo potrafisz, pieniądze też nie grają roli. A potem zadbasz, by ktoś doręczyl mu to, co niebawem ci wręczę... - odezwał się książę po chwili milczenia i nie czekając na reakcję, ruszył w kierunku swego gabinetu.

Tam zasiadł przy swym biurku i, co jakiś czas zerkając na stojącą obok Ventrue, począł zamaszystymi ruchami zapisywać słowa rozpoczynające się od zwrotu "Ojcze!". Szybko skończył swe pierwsze "dzieło", zapakował je w kopertę, zapieczętował staromodnym sposobem i wręczył ją kobiecie.

- Ojcze... Co ja właściwie mam mu przekazać...? - spytała wampirzyca

- To prośba. Prośba, by nie mieszał ciebie do tej gry. To wyzwanie. By stanął przede mną, byśmy mogli przedstawić swe poglądy i cele twarzą w twarz. To groźba. By zaprzestał swych praktyk, by opuścił wyspę. I podziękowanie. To dzięki nim jestem, kim jestem, Finney...

Chwilę jeszcze spoglądał jej w kierunku, a potem wrócił do listów. Po kilku minutach napisał jeszcze dwa listy, niemal identyczne, skierowane do Karola i Artura. Oba dotyczyły tego samego. Zlokalizowania Dominika.

Nie opisując zbyt dokładnie swych relacji z prastarym Ventrue, Robert opisał po krótce wygląd tego dosyć niskiego i przygrubego, łysego mnicha (którym przynajmniej był dawniej), jego charakterystyczny, niemal demonicznie "syczący" głos, wieczną fascynacje sztuką hiszpańską czy nawet takie szczegóły jak przepych w każdej części jego życia oraz specyficzne "relacje" z mężczyznami, szczególnie zaś młodymi chłopcami.

- Panie Sing... - zawołał swego kamerdynera. Ten, jak zwykle, zjawił się momentalnie - Te dwa listy dla pana Lipińskiego i pana Portmana. Byłbym wdzięczny, gdybyś spróbował do nich zadzwonić i poprosić o jak najszbyszy odbiór.

Gdy kamerdyner opuścił gabinet, zaś Finney wbiła swój wzrok w urządzenie zwane przez nią "komórką", Robert zaczął myśleć.

Każda nowa myśl wbijała w jego serce kolejny sztylet...
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.

Ostatnio edytowane przez Kutak : 26-11-2008 o 22:12.
Kutak jest offline  
Stary 27-11-2008, 22:48   #322
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Mercedes

„Witaj drogi przyjacielu. Szeroko rozwartymi ramionami czekam na ciebie, wejdź do mnie... wejdź we mnie!


Mercedes z piskiem opon zaparkowała przed swoją posiadłością nie bacząc na ślady kół na trawniku, po którym zwykle nie wolno było nawet stąpać jej trzódce. To jednak nie miało znaczenia w tej chwili. Jak burza Toreadorka wparowała do domu i zrzuciwszy niechlujnie płaszcz na ziemię, popędziła schodami do swojej pracowni. Była gdzieś w połowie, gdy usłyszała na dole głos:

- Pani, zaczekaj!

- Zostaw mnie!
– odkrzyknęła z furią nie patrząc nawet kto ją woła.

- Pani, znalazłem go! Znalazłem pustelnika!

Zatrzymała się. Niechętnie obejrzała się za siebie. To Simon stał u dołu schodów i patrzył na nią rozradowanymi oczami. Niemal zapomniała, jaki był przystojny... jak na śmiertelnika oczywiście.

- No w sumie, nie znalazłem samego gościa od tego artefaktu czy co to jest... Simon zmieszał się odrobinę, jednak widząc mordercze błyski w oczach Mercedes, pospieszył z wyjaśnieniem – Sporo się jednak dowiedziałem! Starzec mieszka sam, niemal w centrum wyspy, jest pustelnikiem, bo coś tam odpokutowuje. Poznałem jednak faceta, który odbiera jego rentę i raz na miesiąc zawozi dziadkowi zapasy. Wyszło na to, że facet – Kole Uldsson będzie jechał pojutrze, można by się więc z nim zabrać...


Antoine

Podjechali pod dom, który zdawał się tonąć we wszechobecnej ciszy. Ciszy, która jednak miast uspokajać zmysły, uzmysławiała tylko wampirowi, jak wielką pustkę nosi w środku i jak niewiele ma sposobów, by ją zapełnić...

- Antoine... – nieśmiały głos Eleny wyrwał go z otępienia – Bo myśmy nie chcieli cię niepokoić, ale skoro już się zobaczyliśmy, to może poświeciłbyś chwile mojemu bratu? On już kilka dni czeka żeby coś ci zagrać... Ma za tydzień egzamin z gry na fortepianie i bardzo się denerwuje. To naprawdę nie potrwa długo... Zaraz go zawołam do salonu. Zagra co ma zagrać i już. Poczekaj proszę!

...I wbiegła do domu nie oglądając się za siebie. Lasalle’owi nie pozostało więc nic innego, jak przystać na prośbę swej podopiecznej. Bez pośpiechu zdjął płaszcz w holu i podał go kamerdynerowi, po czym skierował się do pomieszczenia z fortepianem. Młodszy brat Eleny pojawił się zaraz po tym, jak Archont usiadł w wygodnym fotelu, miał już na sobie pidżamę, co jednak nie przeszkadzało mu zachować pełnej powagi.

Olson skłonił się sztywno, widać był bardzo zdenerwowany. Zasiadłszy przy instrumencie odetchnął kilka razy głęboko, po czym zaczął grać.

[MEDIA]http://www.youtube.com/v/Y9mQmgIhx2M&hl=pl&fs=1
[/MEDIA]
Koniec prezentacji chłopak obwieścił donośnym uderzeniem w klawisze. Z rumieńcami na policzkach spojrzał teraz w stronę Antoine’a i odezwał się nieśmiało:

- Kiedy Dziadek był tu ostatnim razem, powiedział, że jeśli nauczę się koncertu Griega a-moll, pan się ucieszy. Wiem, że gram jeszcze trochę nieporadnie, ale chciałem podziękować właśnie... że nas pan zaprosił do siebie.


Karol

W oczach Marry pojawiły się znajome, zapowiadające wybuch błyski. Zeskoczyła gwałtownie z marmurowej płyty i wyprostowała się naprzeciwko Karola. Zamiast jednak uderzyć pięścią w nagrobek czy choćby rzucić garścią mięsa, wampirzyca uśmiechnęła się szeroko, drapieżnie.

- Nic już do ciebie nie mam, przyjemniaczku. Nic a nic. Ot potrzebowałam strwonić trochę czasu przed jutrzejszym piekiełkiem. Teraz jednak czas się pożegnać, może zdążę na palenie jakiegoś Malkaviana w mieście? Trzeba przyznać, że Reykiawik to bardzo rozrywkowe miejsce. Nic to. Buziaczki!

Przyłożyła dłoń do ust i posłała namiętnego całusa w kierunku Nosferatu... i już jej nie było. Chyba nawet nie wyciągnęła kamienia, a jednak zniknęła błyskawicznie tak, że Lipiński ledwo wychwycił smugę zmierzająca ku wyjściu z cmentarza.

Został sam, sam ze swoimi myślami. Musiał przygotować się do jutra, musiał się zabezpieczyć... tylko jak zapobiec temu, co nieznane?


Shizuka

Nożownik uśmiechnął się tajemniczo i tylko skinął głową, słowem nie komentując wypowiedzi Toreadorki. Co chciał jej przez to obwieścić? Jak miała interpretować ten skąpy gest?
Mówi się, że to Japończycy zwykli być oszczędni w okazywaniu uczuć, widać nikt nie przyrównywał do nich ten oto ewenement. Przy Toreadorze japoński naród zdawał się aż kipieć ekspresywnością.

Szli równym tempem, szli w milczeniu. Wydrążone w śniegu ścieżynki wiły się pod ich nogami to w jedną to w drugą stronę... Wreszcie, gdy Shizuka miała zadać najbardziej irytujące pytanie pod słońcem „Czy daleko jeszcze?”, Nożownik skręcił w jedną z mniej uczęszczanych odnóg, za zaś doprowadziła ich wprost do... kościółka.


Poza typowymi dla świątyń chrześcijańskich witrażami oraz kilkoma krzyżami, budynek nie miał żadnych ozdób. Nic w jego zewnętrznym wyglądzie nie wskazywało na „niezwykłość” wiernych, którzy tutaj uczęszczali. Co mogło być wyjątkowego w takim miejscu?

- Ja nie... – zaczęła już tłumaczyć Arakawa, chcąc wyjaśnić towarzyszowi, że to nie jest jej religia, lecz ten przerwał jej ruchem dłoni.

- Wejdź do środka. Ja poczekam tutaj. Jeśli nie znajdziesz tam nic ciekawego dla siebie to po prostu wejdziesz i wyjdziesz, dobrze?

Co miała powiedzieć? Przeszli taki kawał drogi, więc w sumie mogła zobaczyć wnętrze świątyni. Ukłoniła się lekko, po czym podeszła do wejścia.

Zewsząd otaczała ją błoga cisza, niezmącona nawet przez odgłosy miasta. Tylko drewniane drzwi skrzypnęły, gdy przekraczała próg świątyni. Rozejrzała się niepewnie poszukując wzrokiem czegoś, co mogłoby ją zaciekawić.

Wnętrze kościoła nie było jednakże ani dziwaczne, ani specjalnie zdobne. Było jednak niezwykle ciepłe. Miejsce to stanowiło prawdziwy pomnik wiary i nie trzeba tu było ani strojnego ołtarza, ani pięknych obrazów, by czuć, że jest się blisko boga, który kocha wszystkie swoje dzieci...

W środku były dwie osoby: jakiś wierny modlący się w pierwszym rzędzie oraz przysłaniający jego sylwetkę, stojący pośrodku świątyni ksiądz. Starszy już duchowny rozjaśnił się na widok Shizuki i podszedł doń bliżej, dzięki czemu mogła lepiej zobaczyć sylwetkę modlącej się osoby. Biały kolor szat, jakby postać ubrana tylko w koszulę nocną, chwila... to przecież był jeden z Dżejów, jeden z Malkavian!

- Witaj dziecko. – uwagę jej przekłuł stojący teraz blisko duchowny – Jestem ojciec Munk, a ty... zbłądziłaś, prawda?

Człowiek uśmiechnął się smutno, a w jego oczach Shizuka dostrzegła prawdziwie rodzicielską troskę.


Alex

To był genialny plan z tymi Nazistami! Jeśli dodatkowo Portman zrobił swoje, to nie trzeba było się martwic mediami. Dziennikarze będą mieli wyżerkę przez dobry tydzień.

Nie był to jednak jedyny plan, który tej nocy zrodził się w głowie Brujaha.
Właściwie poczuł się dużo pewniej. Został przedstawiony księciu, dostał od niego zadanie i spisał się na medal. Teraz nikt nie miał prawa go olewać. Zresztą... niech tylko ktoś spróbuje!

Pełen werwy Donovan wrócił do meliny „Wampirów”. Czas zrealizować jeszcze jeden pomysł... czas się zabawić!


Artur

Jechał swoim samochodem opustoszałymi ulicami. No tak, zimno, mokro, noc... komu chciałoby się wychodzić o tej porze? Właśnie miał zjechać z głównej drogi, by skierować się w stronę Elizjum, gdy dostrzegł opartą o futrynę sklepową kobietę z papierosem.


Choć nie patrzyła w jego kierunku, zatrzymał się początkowo sam nie wiedząc czemu. Wpatrywał się uważnie, szukając w kobiecie przyczyny swego zainteresowania. Było zimno, a ona... nie miała szalika. Tak właśnie, jej szyja była odsłonięta... Naga szyja...

Artur poczuł jak coś ściska go w środku. Wreszcie pojął.
Czuł... Głód.

Nagle odezwał się dźwięk jego telefonu komórkowego, budząc go z dziwnego otępienia. Co chciał zrobić? Co przed chwilą czuł?
Wciąż nie umiejąc pozbierać myśli, przyłożył słuchawkę do ucha.

- Witam, sir. Tu Sing z tej strony Artur nawet bez przedstawienia się poznałby dziwny akcent kamerdynera księcia – Książę Aligarii pragnie, by zjawił się pan w jego posiadłości i odebrał pewną wiadomość dla niego. Niestety, priorytet nie został określony, choć przypuszczam, że to sprawa raczej pilna.



Robert

W rozmyślania Aligariego, w mary jego przeszłości, o której nieraz tak bardzo pragnął zapomnieć, wdarło się pukanie do drzwi.

- Sir, czy mogę? – usłyszał głos swego kamerdynera.

- Tak, wejdź.

Sing ukłonił się przekroczywszy próg gabinetu, po czym z kamienną twarzą rzekł:

- Przekazałem wiadomość telefonicznie panu Portmanowi, niestety z panem Lipińskim nie byłem w stanie się skontaktować. Chciałem dowiedzieć się, co wobec tego mam czynić. Niestety, miejsce pobytu pana Karola nie jest mi znane. Poza tym mam wezwanie dla pana.

- Wezwanie?

- Tak, sir Roland, kazał mi, tutaj zacytuję: „wezwać do siebie księcia na dywanik”.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 03-12-2008, 20:53   #323
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Miał rację – powiedział po chwili Lasalle. – Bardzo lubię Griega. Znałem go … to znaczy, jego utwory – zmieszał się nieco, - i zawsze lubiłem. Tchnienie północy, czuć je podczas słuchania tego koncertu. Wprawdzie to nie Norwegia, ale Islandia to także kraina śniegu, choć trzeba powiedzieć, że aura nas ostatnio nieco rozpieszczała.
- Tak, dawno nie było tak dobrej pogody o tej porze roku. Noc długa, zawieje zazwyczaj o tej porze rządziły wyspą, a tutaj popatrz. Może owo globalne ocieplenie klimatu, które tak często jest teraz poruszane przez ekologów
? – Zażartowała. Chyba, bo z jej tonu nawet Antonine nie mógł wywnioskować, czy sobie podkpiwa, czy mówi poważnie.
- Tak, chyba tak, ale, nie wiem, jak to powiedzieć. Wspomniałaś o dziadku. Dostałem informacje, że dziadek odszedł na zawsze.
- Antoine
– położyła mu rękę na ramieniu. – My wiemy. Stephen nam powiedział. Wiemy, ze się martwisz i ze ci przykro, ale możesz wierzyć, że my też bardzo lubiliśmy dziadka, znaczy, twojego, ale nam także kazał się tak nazywać.
- Widać, że Stephen jest mądrzejszy ode mnie. Dziękuję wam, że tu jesteście i cieszę się. Dlatego, dziękuję, że chcieliście mi podziękować. To bardzo miłe i może macie ochotę coś przekąsić? Ech, co ja mówie, o tej porze? Bez sensu.
- Właśnie, bez sensu
– zażartowała z niego Elena.- Jadłam podczas przerwy w „Blue Velvet”
- A mi przygotowała Mayica
- uzupełnił Olson. – Oczywiście wcześniej.
- Mayica?
- Twoja sekretarka. Powiedziała, że wcześniej pracowała u panny Ortegi, a teraz ty ją zatrudniasz. Sympatyczna dziewczyna
– stwierdził z zapałem.
- Tak, rzeczywiście miła. Przez to wszystko, oczywiście, zapomniałem, że ją zatrudniłem.
- Stephen powiedział
– wyjaśnił poważnie Olson, - że tak właśnie może być, dlatego on się zajął wszystkim.
- No tak, to wobec tego cóż możemy zrobić, może macie ochotę na wspólne pooglądanie czegoś, albo … oczywiście. Onsen. Przecież ostatecznie po to dom ma gorące źródło przystosowane do kąpieli, żeby z niego korzystać. Co wy na to? Szybko poszlibyśmy się przebrać w stroje kąpielowe i powygrzewali trochę w gorącej wodzie patrząc jak wokół spadają płatki śniegu.
- Świetny pomysł
– uśmiechnęła się Elena. – Kupiłam niedawno fajny strój z biustonoszem bardotką. To co, lecimy?


Pierwsza weszła Elena. Podwinęła włosy spiąwszy je opaską i zawijając w potężny kok, zanurzona po ramiona wyglądała jakby kąpała się nago. Istna nimfa grecka pod niewielkim daszkiem, stylizowanym lekko na modłę wschodnią, w gorącej wodzie, wśród śniegu Islandii przemieszanego z zielenią wytrzymałych na mróz ogrodowych roślin. Stephen się sprawdził znakomicie, jak zwykle, wynajmując świetnych fachowców, którzy z tego kawałka zimnej ziemi uczynili miejsce, które cieszyło każdego swoim ciepłem i urodą. Zapachem także. Wrażliwy nos Toreadora z przyjemnością wciągał roślinne aromaty, a zapraszający głos dziewczyny przynaglał do skorzystania z kąpieli.

- Jednak trochę napadało przez wieczór – pomyślał i wraz z Olsonem wszedł do środka siadając obok Eleny.
Uff, gorąco, nawet dla mniej wrażliwego na zmiany temperatury wampira. Miłe ciepło wypełniało powoli wszystkie członki. Mimowolny uśmiech rozleniwienia i błogości okrasił mu twarz. Islandia miała swoje plusy, niewątpliwie to był jeden z nich. Przez chwile wyobraził sobie, że jest tutaj z Mercedes, że woda stopniowo rozgrzewa ich ciała, zbliżają się usta, języki splatają, potem … szaleją ze sobą niczym wampir z wampirzycą, niczym mężczyzna z kobietą, kochając się i spijając wzajemnie swoją krew. Ale Mercedes nie było, razem z nim za to kąpało się rodzeństwo Virkolen.

- Uf, rewelacja! – Ocenił Olson, - choć strasznie gorąco, ale idzie się przyzwyczaić.
- Zaproś tu Mayicę
– powiedziała dziewczyna bratu.
- Tak? Świetny pomysł! Mogę? – Zwrócił się do Antoine’a.
- Oczywiście. Jakby nie było, mieszkamy tu wszyscy i jestem z tego bardzo zadowolony.
- No, my też
– przytaknął chłopak. – Dziadek zawsze był dobry i cieszę się, ze go poznałem, ale pan jest jego prawdziwym wnukiem.
- Dziękuję, ale powiedz mi może, jak poznałeś dziadka? Mówił ci coś ciekawego? Wypytywał o coś szczególnego? Ty również, Eleno. Przepraszam, że o to pytam, ale dziadek był zagadkową osobą. Czasem starał się utrzymywać sekrety nawet przed własna rodziną. Teraz zaś, nawet nie znam szczegółowych okoliczności … po prostu nie wiem, co się stało. Bardzo chciałbym się dowiedzieć
– nie dodał, ze szczególnie interesował go list, który wspominał niezwykłego chłopca. Czy mógł nim być Olson? Nie wiedział, ale mogła to być jedna z kluczowych informacji potrzebnych nie tylko do zwycięstwa (chociaż nad kim?), ale do dalszego istnienia.
- Jak my wszyscy – przyznała dziewczyna.
- Właśnie, dlatego pytam, o każdy szczegół, który może wydać wam się dziwny, o jakieś niezrozumiałe słowa, zachowanie. Wiecie, cokolwiek szczególnego.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 03-12-2008 o 20:56.
Kelly jest offline  
Stary 04-12-2008, 15:25   #324
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
W melinie, zresztą jak zwykle leciała muzyka z głośników i oczywiście była to ostra muzyka. Tym razem kiedy otworzył drzwi usłyszał jeden ze swoich ulubionych kawałków: "Whiskey in the Jar" w wykonaniu Metallici. Alex zaczął przechadzać się po pomieszczeniach szukając pewnych osób z klubu. Wiedział jedno, George'a nie interesowało to co robią, o ile on sam nie musiał ruszać swojej dupy. Takie podejście denerwowało Donovana. Ich szef zachowywał się jak jakiś pieprzony fircyk.

Ludzie o tej porze raczej dobrze się bawili, dlatego chwilę zabrało mu znalezienie tych, których szukał. Na całe szczęście byli jeszcze w stanie prowadzić normalną konwersację, o tej porze nie wiadomo kogo wypyli.

Większym problemem okazało się znalezienie na tyle dużej sali, aby pomieściła wszystkich. W końcu Donovan musiał się poddać i przegonić z jednej kilku gości, którzy urządziło sobie z panienkami imprezę solową. Może i mieli mu to za złe, ale woleli nie protestować. Nie mieli pojęcia o co może chodzić, a przecież lepiej nie wkurzać nikogo z szeroko rozumianej elity klubu. Trochę po marudzili, ale koniec końców zebrali się i ruszyli w bardziej ustronne miejsce, gdzie nikt nie miał im przeszkadzać.

Pomieszczenie to było używane, gdy Brujah mieli ustalić ważne dla wszystkich sprawy. Był tu na tyle duży stół, żeby wszyscy się przy nim zmieścili. Teraz też zajęli przy nim miejsca 3 zaproszone przez niego osoby: Mick, ze swoimi kontaktami i bądź co bądź umiejętnościami kontaktów z ludźmi, Horff, który był przedstawicielem typowych "mięśni" ... chociaż może nie było tego po nim widać, lubił bić i miał do tego talent, taki też był potrzebny. Ostatnią osobą w tym gronie była Magi. Dziewczyna, była twarda ... ale jednocześnie należała do najrozsądniejszych osób w klubie, przynajmniej miała łeb do interesów, a w tym momencie to było najważniejsze.

-Dobra słuchajcie bo jest deal do zrobienia - zaczął Alex

-Znaczy się, trzeba komuś tyłek skopać? - zapytał Horff

-Zamknij się idioto, pewnie Donovan chce kupić jakąś broń, gdyby chciał skopać tyłek komuś, nie potrzebował by nas wszystkich -

-A nie mógł po prostu poprosić?-

-Zamknijcie się obaj - powiedział w końcu Magi -Jaki deal? -

Na całe szczęście dziewczyna spełniła pokładane w niej nadzieję. Nie była głupia, co zresztą powinno być jasne, utrzymać się w takim towarzystwie mogła głównie dzięki temu. Cóż tym lepiej dla Alexandra, który teraz uśmiechał się.

-Słuchajcie ten klub, nie może służyć tylko rozbijaniu barów i wszczynaniu bójek -

-Nie ... a niby dlaczego?- zaczął Horff, ale uderzenie w tył głowy otwartą dłonią Magi uspokoiło go na tyle, że siedział cicho. Donovan skinął dziewczynie głową, w ramach podziękowania.

-Nie mówię, że musimy z tego całkowicie zrezygnować, ale posłuchajcie mnie, powinniśmy przenieść klub, na zupełnie inne tory. Wznieść się na wyżyny, że tak powiem. - popatrzył po 3 twarzach, które wyrażały zdumienie, chyba trochę za bardzo przesadził z tą poetyką swojego wyrażenia, cóż trudno, będzie musiał mówić prościej.

-Mam pomysł jak przekształcić ten klub, w coś lepszego. Byłem kiedyś w Hell's Angel's i cokolwiek o nich powiedzieć byli prawdziwym gangiem, jakim i my możemy się stać. Mówię tutaj o pieniądzach i wpływach. Mówię tutaj o rządzeniu tym miastem ... zaczniemy od ludzi, a potem kto wie, pieniądze działają wszędzie, pomagają spełnić cele - pozwolił im chwilę przetrawić te wiadomości. Pozwolił im wyobrazić sobie, co by zrobili mając pieniądze

-Jak?- zapytał Mick

-Broń, ściąganie należności i pilnowanie porządku w naszej dzielni - odpowiedział zadowolony Alex, rozmowa szła w pożądanym przez niego kierunku -George nie ma nic przeciwko, o ile nie będzie się go w to mieszało. My będziemy mieli kasę, część dla klubu, część dla członków klubu. Poza tym pomyślcie, że wtedy będą się was bali wszyscy, nie jako bandę brudasów na motorach, ale jako ludzi, którzy trzęsą tym miastem - znowu pozwolił, aby ta wizja pojawiła się w ich głowach. W końcu usłyszał pytanie

-Wymyśliłeś szczegóły? -

-To jest do obgadania. Będziemy potrzebowali jeszcze kilku nowych do pomocy, trzeba załatwić parę ghuli co by pilnowali wszystkiego w dzień. -

-Da się zrobić - powiedział Mick -Namówię chłopaków, nie ma problemu. A teraz szczegóły -

-To całkiem proste. Horff zajął by się szeroko pojętą ochroną na naszym terenie. Nie chodzi mi tu o ściąganie haraczy, ale dbanie o to, żeby na naszej dzielni nie rozrabiał nikt, bez naszej wiedzy. O to, żeby nie mógł tutaj działać nikt bez naszej wiedzy. Będziesz naszą grupą uderzeniową -

-Podoba mi się to -

-Jak ktoś nas poprosi, żebyśmy znaleźli jakiegoś złodzieja czy coś, to ty się tym zajmiesz. Oczywiście za dobre pieniądze - chłopak wydawał się szczęśliwy z możliwości skopania kilku dup.

-Mick, ty masz kontakty w świecie przestępczym. Zaczniemy to kontrolować. Powoli małymi kroczkami, aż do wszystkiego. Zaczniemy pobierać od tych interesów, które chcemy w mieście kasę. Powiedzmy 10 czy 20%, to jest do ustalenia. Będziesz współpracował z Horffem. Opornych i tych, których nie chcemy pozbędziemy się - również i on wydawał się na zadowolonego z tej perspektywy.

-Pozostaje najtrudniejsza rzecz - kontynuował Alex -Magi chciałbym abyś się ty, tym głównie zajęła. Będziemy potrzebowali spokojnego miejsce, gdzie będzie można składować broń i w razie potrzeby ją składać. Będziemy potrzebowali przemytników, aby wwozić części do kraju i wywozić je do naszych klientów. Będziemy w końcu potrzebowali, kontaktów aby kupować tanio te części -

-Brzmi rozsądnie. Poza tym w klubie jest Duncan, to cholerny Irlandczyk z IRA. Ma szerokie kontakty -

-Świetnie zawołajcie go proszę - Mick podniósł się i poszedł go poszukać, a dziewczyna zapytała

-A ty?-

-Ja załatwię kupców w USA i będę pomagał wszystkim - pokiwali głowami zgadzając się na taką rolę Alexa. W końcu przyszedł kolejny z Brujahów. Po wysłuchaniu planu, bez żadnych oporów zgodził się pomóc i załatwić części.

-A więc wszystko ustalone. Potrzebujemy namówić resztę, założyć parę lewych firm, co by nie kupować wszystkiego na nasze nazwisko. Załatwić lokale i inne potrzebne rzeczy. Wiem, że czasy są niespokojne, ale tym lepiej dla nas. Możemy mieć też klientów na miejscu -

Po tym krótkim spotkaniu wszyscy rozeszli się do namawiania pozostałych. Nie potrzeba było zresztą czynić tego długo. Perspektywa kasy, czy dla niektórych bycia "złym" czy prawdziwym gangsterem. Można było zajęć się realizacją tego pomysłu ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 04-12-2008, 22:54   #325
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Karol Lipiński

„Zniknęła…ale jutro z pewnością wpadnie na nasze małe przyjęcie u hrabiny.” – kompozytor zastanawiał się jeszcze przez chwile, zanim i on skierował ku wyjściu z cmentarza wśród swojej świty.

Jak zwykle już po spotkaniu z Marry miał mieszane uczucia. Wampirzyca z bliżej nieokreślonych przyczyn wciąż dostarczała Lipińskiemu nowych i cennych informacji, nie oczekując wiele w zamian. Najwidoczniej Nosferatu był jej potrzebny, a jej teksty porównujące go do pyłka były podyktowane zapewne jej zarozumiałością.

- No cóż moi drodzy, nawet po kilkuset latach egzystencji nie jestem w stanie zrozumieć kobiet. Szczególnie tak pokręconych. – dodał a jego szczurki spacerujące wokół niego skinęły swymi małymi główkami przytakując. Nawet jak na tak nieskomplikowane stworzonka potrafiły zrozumieć tą prawdę życiową.

- Dobra najwyższy czas żeby ostrzec naszych milusińskich, nie uważacie? – wampir tym razem nie czekał na potwierdzenie. Przystanął i wyjął z kieszeni swojego płaszcza swój stary notatnik i eleganckie pióro, pamiątkę z Wilna. Przez chwilę wahał czy należało robić cokolwiek jednak poczucie obowiązku zwyciężyło…tym razem.

Trzy karteczki, trzech różnych adresatów: Książe, Vengador, Archont. Dłoń muzyka poruszała się szybko i pewnie zakreślając krótkie ostrzeżenie dla pozostałych. Zdawał sobie doskonalę sprawę, że Marry miała rację w jednym. Kwestia Wiedźm nie była już tak istotna, aczkolwiek trzeba było ją zakończyć raz na zawszę. Nie było odwrotu.

Cytat:
W mieście pojawił się ktoś niezwykle niebezpieczny. Spróbuje ustalić jego tożsamość. Prawdopodobnie zanik liczby Malkavian i ich podpalenia są z tym związane. Roland może coś wiedzieć na ten temat. Przekażcie tą wiadomość pozostałym i uważajcie na ogień.
Trzy kopie wiadomości zostały sporządzone i włożone w pyszczki posłańców. Lassale powinien bez problemu zrozumieć sens wiadomość. Wampir skupił się przelewając obrazy trzech postaci i mali posłańcy szybko zniknęli mu z oczu.

- Teraz czas na specjalne zadania. Mozart odnajdź dla mnie czarnego Dżeja jak najszybciej. Bach podwój patrole w mieście, zwracajcie uwagę na wariatów. Beethoven za mną. – powiedział w szczurzej mowie łącząc się myślami ze swoimi najlepszymi agentami. Jutro czeka go diabelsko trudne zadanie, lecz dzisiaj musiał myśleć już do przodu zakładając, że mu się powiedzie.

- Choć przyjacielu, wracamy do domu…

Beethoven bez słowa udał się za swoim panem.

Byli już ze sobą od dobrych paru lat i ani razu wampir go nie zawiódł, a gryzoń w zamian był mu bezwzględnie posłuszny i spełniał każde choćby nie wiem jak szalone życzenie.

Była to ważna wieź zważywszy, że jutrzejszy dzień pachniał gryzoniowi śmiercią.
 
mataichi jest offline  
Stary 05-12-2008, 21:41   #326
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Fakt, że początkowo była rozeźlona, że ktoś jej przerywa. Odwleka ten ekscytujący moment, gdy znów stanie przed sztalugą...Sekundy. Sekundy dzieliły ją tej chwili...
Chciała malować. Z intymnością i wyczuciem godnym miłosnego aktu. Poczuć tą tkliwą pieszczotę, gdy obraca w dłoniach pędzel, sunie nim po powierzchni płótna niby językiem po gładkiej szyi kochanka. A tu szlag wszystko trafił! Ktoś się chyba prosi o małą kaźń! Demonstrację absolutnego rozirytowania!

Po tak długiej przerwie poczuła przecież natchnienie... To wydarzenie na skale wieku! Powinni pisać o tym w cholernych porannych wydaniach jutrzejszej prasy codziennej! To siła, której się nie przerywa, nie ignoruje! To niebywałe, cudowne uczucie, oczekiwane niby narodziny dziecka. To przepoczwarzanie się w motyla. Metamorfoza. Ekstaza. Wiatr, gdy pędzi się bez opamiętania po równej szosie... Dreszcz. Zachłyśnięcie świeżym powietrzem. Lub wycieczka pod powierzchnię spiętrzonej morskiej toni, gdy nic już nie jest w stanie wyciągnąć cię na powierzchnię... Po tak rozwlekłym okresie oczekiwania. To spełnienie.... Sen na jawie...

Nie odczuwała potrzeby oddychania ale pierś wznosiła się i opadał wyrazie wzburzenia. Drobne pięści zacisnęły się mocniej niźli zdołałoby zaoferować to wątłe ciało. Jedna połowa wargi uniosła się w górę drgając minimalnie niby u drapieżnego kota.

Ortega nie przywykła by ją rozpraszać. By jej przeszkadzać. Kto więc śmiał? Ktoś kto nie ma w poważaniu swojego życia...

Podniecenie buzujące gdzieś w środku, przyjemnie rozlewające się po ciele, uleciało w ułamku sekund, przerwane jak wstęga przecięta nagle krawieckimi nożycami. Zniecierpliwienie. Frustracja. Agresja... Jakże ubóstwiała zatracać się w tych pierwotnych uczuciach. Czerpać z nich. Dać się porwać.

Instynkt. Tylko to się liczy. Krew. Przetrwanie. Gniew. Dać upust gromadzonym w sobie emocją. Malować... A jeśli nie dają ci malować, wtedy pobaw się w odwieczną grę między drapieżnikiem i zwierzyną. Krew... Kusi. Nęka. Nawołuje...

- Pani, znalazłem go! Znalazłem pustelnika!

Simon? Zamrugała kilkakrotnie próbując wrócić do rzeczywistości. Simon... To ważne... Ochłonęła nieco, a kły schowały się instynktownie. Przyjdzie czas na sztukę i twórcze zatracenie. Najpierw business. Cała ekscytacja odpłynęła mimowolnie czekając na swoją kolej. Tu nie ma sentymentów. Tak ją nauczono. Taką ją stworzono. Najpierw interes. Zawsze. Ponad wszystko...

Zaśmiała się do siebie w duchu. Może powinni byli stworzyć ją Ventrue? Czasem jej własny interes przysłaniał jej nawet to co dla Toreadorów było przecież najważniejsze. Poszukiwanie piękna i pragnienie jego kreowania własnymi rękoma. Wizja, która powoli nabiera realnych namacalnych kształtów, obraca się w kawałek materii, dźwięk lub zapach, zdolny pobudzić zmysły nawet najmniej czułych istot. To wszystko traciło na znaczeniu w konfrontacji z wyższym celem. Z polityką, wpływami, mocą.

Kamienie... Ortega ich pragnęła a pustelnik mógł ją przybliżyć do tego celu. Wieści, jakie przyniósł Simon sprawiły, że jej rysy złagodniały a na usta wypełzł uśmiech. Nie promienny ujmujący uśmiech przeznaczony dla widowni. Teraz była we własnym domu i nie musiała grać cudownej nieziemskiej istoty. Jej wargi wykrzywiły się w grymasie satysfakcji. Perfidnym i złośliwym.

Podeszła do ghula i zatoczyła wokół niego kilka kółek bacznie mu się przyglądając. Był nieprzeciętnie przystojny. Podczas tych kilku dni jego nieobecności prawie o tym zapomniała. Oblizała się delikatnie i przeczesała palcami jego jasne bujne włosy.
- Świetnie się spisałeś chłopcze. Wiem, że rzadko mówię ci komplementy. Cóż, nie łatwo przechodzą mi przez gardło, ale jesteś naprawdę niezastąpiony.

Mężczyzna drżał lekko obserwując twarz swojej pani. Nie trudno było się domyślić w czym rzecz. Ortega usiadła na schodach i przecięła kłami nadgarstek. Simon pił długo wydając z siebie pomruki zadowolenia.. Jak pies, który dostał kość. Tym był. Tym są oni... Ludzie... - pomyślała z odrazą. - Tak płytcy i ubezwłasnowolnieni.
Pogłaskała po go włosach. Jej pupil. Jej wierny pies, tyle, że dwunożny. Niewielka różnica. Może jedynie taka, że nie grzeszy wiernością. Takich trzeba trzymać na krótkiej smyczy... Nie dawać za wiele swobody.

- Simon, załatwisz coś dla mnie jutro. - kontynuowała ściszonym głosem – Kupisz mi coś do ubrania. Ciemne i nie krępujące ruchów. Oraz jakieś mocne wojskowe buty i kominiarkę. A później podprowadzisz sporego vana. Nie zostaw żadnych odcisków ani śladów. Samochód będzie nam potrzebny by przetransportować wampiry na akcję w terenie. Możliwe, że tam go też porzucimy więc musi być czysty jak łza. Nikt nie może go z nami połączyć. - cofnęła nadgarstek – Dość. A teraz odpocznij. Zabaw się z jakąś panienką, zrelaksuj. I niech nikt mi nie przerywa, dobrze?

Pracownia. Przekręciła kluczyk i niepewnie weszła do środka. Wszystko trwało tak, jak zostawiła kilka lat temu. Sprzęty przykryte połaciami białych prześcieradeł. Włączyła muzykę i z głośników zaczęły sączyć się mocne gitarowe dźwięki.

Przez cały ten czas nie znalazła w sobie wystarczająco uczuć i emocji by przelać je na płótno. Ale ta chwila nadeszła. Nareszcie. Pociągnęła rąbek prześcieradła i postawiła czyste płótno na sztaludze. Zapach pracowni ją otumaniał. Wycisnęła farby na paletę delektując się gamą ich barw. Urodziła się by malować. Dlaczego więc zatraciła to po drodze? Dlatego tyle było ważniejszych rzeczy, choć ta jedna tak naprawdę powinna się dla niej liczyć? Czyż to nie żałosne kiedy ludzie rezygnują ze swojego powołania dla bardziej praktycznych spraw? Czyż ona nie jest żałosna?

Ale nie będzie myśleć nad tym dziś. Dziś jest tylko ona i płótno...

Czas mijał ale Mercedes nie zdawała sobie sprawy z jego upływu. Z transu wyrwał ją dźwięk komórki. Wyjęła ją z kieszeni ciśniętego na podłogę płaszcza i z impetem rzuciła o ścianę, aż rozbryzgała się na drobne kawałki.

Nie dziś... Dziś jest tylko ona i płótno...
 
liliel jest offline  
Stary 05-12-2008, 23:40   #327
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
I co też się mówi w takich momentach? Nie wiedziała. Złożyła ukłon i uświadomiła sobie, jak też przedstawił się ksiądz. Ojciec Munk. Takie samo nazwisko nosiła wiedźma. Ale przecież Tyron nie przyprowadziłby jej w paszcze lwa, prawda? Ale bez ryzyka nie ma satysfakcji.

- Nazywam się Shizuka Arakawa. I tak, można to ując w ten sposób. Zgubiłam się. - uśmiechnęła się delikatnie.

Duchowny chwilę przyglądał się uśmiechowi wampirzycy, po czym sam rozszerzył usta i klapnął ciężko na ławę. Wskazał Toreadorce miejsce obok siebie.

Usiadła, w końcu ją zaproszono, ale próbowała zajmować jak najmniej miejsca.
- Czy to, że nie jestem chrześcijanką, nie utrudnia nam rozmowy?

- Czy to że jestem dla ciebie potencjalnym posiłkiem oznacza, że nie mam ci nic do powiedzenia? Drogie dziecko, jakkolwiek różni się nasze pojęcie Boga, faktem jest, że oboje istniejemy, a owo istnienie do najprostszych wcale nie należy. Możemy więc wyładowywać na sobie wzajemnie złość z powodu niespełnionych ambicji lub... pomagać nawzajem, aby owo istnienie lżejszym było, a pragnienia bliższymi...

Spojrzała na niego zaskoczona. A więc wiedział, że była wampirem. Zaśmiała się.
- Raczej chodziło mi o to, że moi rodzice wpoili we mnie wiarę shinto. - przyjrzała się swoim butom. - Ale w ten sposób przynajmniej część moich wątpliwości została rozwiana. - Westchnęła, a uśmiech zniknął. - Być silnym... Co oznacza dla księdza bycie silnym? Na ile trzeba zatracić siebie dla siły?

- Pytasz. To dobrze, lecz ja wszystkich odpowiedzi nie znam. Potrafię jednak obserwować i wyciągać wnioski. Czasem błędne, czasem słuszne. Kiedy spytałem czy się zgubiłaś, odpowiedziałaś, że tak, bez wnikania nawet o jaki rodzaj zagubienia mi może chodzić. Teraz zaś mówisz, że coś zatraciłaś... A co, jeśli to ułuda? Co jeśli nic nie utraciłaś, nic nie zgubiłaś... Co jeśli sama to sobie wmawiasz by usprawiedliwić fakt, że nigdy nie czułaś się całością? Oczywiście, ja nie wiem jak jest, zadaję tylko pytania, byś nie tyle odpowiedziała mi, co sobie na nie. Widzisz, ktoś, gdzieś, kiedyś... powiedział bardzo mądre zdanie: w przyrodzie nic nie ginie. Tak naprawdę więc to, co wydaje nam się, że straciliśmy, wraca do nas, ale w trochę innej formie. Formie, która zmusza nas do myślenia i zastanowienia: co ja mam z tym zrobić? Bo oto właśnie twoja rola dziecko, póki chodzisz po tej ziemi: musisz podejmować decyzje i godzić się z ich konsekwencjami...
- nagle coś trzasnęło w drugim końcu nawy, to Malkavian czegoś szukał koło konfesjonału, ksiądz jednak wyraźnie zignorował jego działania - Wybacz, nie chciałem ci robić wykładów...

Spojrzała przed siebie, starając się nie zgubić żadnego słowa.
- Jeśli wykład przypada w odpowiedniej chwili, jest jak najbardziej trafny. - uśmiechnęła się. - To pewnie jedna z cech mojego charakteru, że przyjmuję wszystko tak, jakby odnosiło się do mnie. Jakby inni mogli czytać mi o tu - wskazała na swoją głowę. - Konsekwencje. Tak. - zamyśliła się. - Zdaję sobie świetnie sprawę, że każdy może się mylić. I tylko samodzielnie możemy odnaleźć ścieżkę, która nas tak nie ciśnie. Ale czasem to, co powiedzą inny pozwala nam odkryć zagubione na nosie okulary. Jeśli ksiądz wie, co mam na myśli - spojrzała na niego, przechylając lekko głowę. - Co dla księdza jest ważniejsze - własne sumienie i przewinienia, czy rodzina?

Ojciec Munk zakrztusił się ze śmiechu, lecz po chwili umilkł, za to wnętrze kościoła zapełnił teraz dźwięk uderzających o siebie łyżeczek - to Dżej wygrywał jakąś melodie obrazowi Matki Boskiej.

- Chyba wiesz, jakie kościół katolicki ma podejście do zakładania rodzin przez księży. Niemniej wiem o co ci chodzi. Jest taki ktoś dla mnie, kto mimo chęci równego traktowania bliźnich droższy mi jest niż... wszystko, niż własne życie. Zrobiłby wszystko by ocalić tą osobę, mówiąc miedzy nami, może nawet porzuciłbym powołanie. Ale wiesz, jednego nie mogę, nie mogę zrobić rzeczy, która ocaliłaby moje dziecię najmilsze, nie mogę poświecić innego istnienia. Wybór więc między sumieniem a rodziną nie jest możliwy do końca. Nie ma jednego, dobrego rozwiązania. Musisz podjąć decyzję i - czy będzie ona zła czy dobra - wytrwać w niej. Sama więc musisz sobie odpowiedzieć na pytanie co wolisz, by uległo przemianie, czego po niej oczekujesz...

I znów powiedziała coś nie na miejscu. Europejczycy byli dziwni. Dziwniejsi od Amerykanów. Gdyby mogła, zapewne zaczerwieniłaby się aż po koniuszki uszu. Pierwszy raz uświadomiła sobie, że ze swoimi uczynkami będzie musiała przetrwać wieczność... jeśli jej się poszczęści. Zapewne po pewnym czasie wyblakną, staną się mniej kłujące. Zdarzy się nie raz, że zabije z głodu. Z tym liczyła się od początku.
- Nie liczyłam zresztą na jakąś uniwersalną receptę. - uśmiechnęła się do księdza. - Czyli w gruncie rzeczy głównym problemem jest, czy będę potrafiła żyć ze sobą, a jeśli nie, czy będę potrafiła znieść to, co dzieje się dokoła mnie? Tak czy inaczej to będzie ciężkie życie.
Wstała i otrzepała sukienkę z nieistniejącego kurzu. Ukłoniła się księdzu.
- Dziękuję więc za cierpliwość i nie będę już zabierać więcej czasu. Ale zapewne jeszcze tu przyjdę. Cisza tego miejsca działa kojąco na zmysły.

- Bywaj zdrowa i... nie martw się tak dziecko. Rób tak, byś ty czuła się z sobą dobrze i by inni mieli za co cię kochać. Do zobaczenia.

Uśmiech nie schodził z jej twarzy. Powoli skierowała się do wyjścia. Na zewnątrz czekał Tyron. Musiała wiedzieć jeszcze jedno, zanim zdecyduje ostatecznie.

- Powiedź mi, czy Matka była kiedyś szczęśliwa?
Spytała, kiedy drzwi kościoła się za nią zamknęły i przemierzała już śnieżną ścieżkę z powrotem.

Nożownik spojrzał na nią ze spokojem.
- Nie. - odpowiedział krótko, po czym skierował się ku wyjściu z terenu świątyni. O nic nie pytał, ani niczemu się nie dziwił. Po prostu szedł przed siebie.

Podążyła za nim. Nie miała ochoty mówić, cisza zadowalała ją w pełni. Jego również. W towarzystwie należy nauczyć się również milczeć. Jedynie śnieg skrzypiał, a wiatr snuł swoją smętną opowieść między wykrzywionymi nagimi gałęziami. Zima budziła w Shizu wszystko - począwszy od pragnienia jazdy na łyżwach, przez pozytywne emocje, kończąc na błogiej kontemplacji. To, co złe - niepokój, smutek, żal - chowała głęboko, aby nie znalazło drogi na zewnątrz.

Noc doprawdy zdawała się być tak przepełniona chłodem, tajemnicą i wszechogarniającą melancholią. Drzewa zadziwiały kształtami, śnieg zdawał się pluszem, wiatr kołysanką. Gdyby nie Tyron, Shizu nie zauważyłaby, że dotarli do celu. Zapewne stałaby jak zaczarowana cichym mrokiem i jaśniejącymi gwiazdami aż do wschodu słońca.
Weszli razem do willi mijając salon dużym łukiem i zapuścili się do pokoi Nożownika. Zgodnie z jego poleceniem poczekała a niego w korytarzu, a kiedy wrócił, otrzymała tłumik i ponownie wyszli na zewnątrz. Odeszli kawałek od posesji zagłębiając w mały lasek.

Rozpoczął się trening. Ale ileż można nauczyć się w jedną noc? Chociaż należało się przyznać, że Shizu była zawsze pojętną uczennicą. Odbezpieczyć, strzelić, przeładować. Powoli mijały godziny. Przestawić, strzelić, załadować. A japonka stała twardo przed drzewem i bez słowa wykonywała wszelkie polecenia. Usztywnić łokcie, otworzyć oczy, wycelować, strzelić, przeładować. Jej twarz nie wyrażała niczego. Uśmiech zniknął. Skupiona mina i zimne oczy. Jakby chłód nocy przeniknął do jej duszy. Zabezpieczyć, założyć tłumić.

W końcu Tyron stwierdził, że już wystarczy. Strzelać umiała. Inaczej sprawa miała się z celnością. Ale przecież nikt od niej nie wymagał snajperskich umiejętności - z bliskiej odległości powinna sobie poradzić.

Chłód metalu w dłoni ciążył jej tak strasznie. Tak przerażająco strasznie. Przemknęła cicho przez willę, aby schować się w swoim pokoju. "Jej pokój". Oparła się o drzwi plecami. Nie zapaliła światła. Nie musiała, znała go na pamięć. Łóżko z baldachimem, wielka szafa, sekretarzyk, stolik, komoda, firanki - ten pokój przerażał ją. Wielki i pełen bezosobowych mebli. Przypominał raczej hotel niż miejsce, do którego powraca się, aby odpocząć. Zrzuciła cienki płaszcz z siebie. Swobodnie opadł na podłogę. Obok leżały właśnie ściągnięte buty. Podeszła wycieńczona do boku łóżka i opadła na podłogę, wspierając się o nie plecami. Pistolet i torebka wylądowały na pufie. Obok niej stała karafka i prawie pełen kieliszek. Krew. Tak krew, tego właśnie teraz potrzebowała. Nieziemski płyn powoli rozlewał się po jej języku. Euforia kubków smakowych.

Spojrzała zmęczona na pufę, na której leżała gazeta otwarta na zdjęciu Takiego.



Nagłówek artykułu brzmiał mniej więcej tak: "Jeden z najlepszych managerów rewii japońskich". Tekst o niczym, ale zdjęcie mu zrobili tak piękne... Tak piękne... Tak...

Takahiko.

Sięgnęła po starą komórkę. Niewielki Simens z klapką. Niewiele myśląc wybrała numer Takiego. Zanim odebrał, zdążyło jej jeszcze przez myśl przejść: "Co ja robię?"

- Shizu. Shizu to ty? - usłyszała jego głos, ale nie potrafiła się odezwać. - Coś się stało? Słyszysz mnie? Czemu nic nie mówisz? Shizu?

Japonka zatrzasnęła z furią telefon i rzuciła nim o ścianę. Rozbił się na kilka elementów. Kieliszek poleciał zaraz potem. Plama czerwonego osocza spływała z pionowej powierzchni powoli, bez pośpiechu.

"Zabić? Ja mam zabić? Pozbawić kogoś życia? Spojrzała na pistolet. Strzelać umiem, ale do drzewa. Odłupać kawałek kory. A jutro mam tak o, dla zabawy zabrać komuś duszę, wyrwać ją z ciała! Przecież ludzie to nie zabawki! To nie tylko żywność! Gdyby nie oni, nas by nie było..."

Krew zdawała się wołać ją. Plama przyciągała niczym magnes. Shizu wstała i podeszłą z ociąganiem do ściany. Jakby była w transie Oparła się dłońmi naokoło czerwieni i pochyliła lekko głowę. Zapach kręcił w nosie. Nęcił, zachęcał.

Krew. W tej chwili liczyła się jedynie krew.

Rozchyliła wargi i wysunęła powoli język.

Jedynie krew i przyjemność ma znaczenie.

Jakby drażniąc się ze swoimi zmysłami, koniuszek języka powoli zbliżył się do ściany.

Czymże jest życie? Ulotną mrzonką. Tylko przyjemność ma znaczenie.

Polizała ścianę. Jej ciało przeszedł dreszcz. Zjechała po ścianie.



Należało się bawić.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 05-12-2008 o 23:52. Powód: po cóż być tak dosłownym?
Latilen jest offline  
Stary 06-12-2008, 00:19   #328
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Tak, oczywiście – nie wiele myśląc, przytaknął Singowi, po czym rozłączył się.

Gdy zakończył rozmowę, zauważył, że odruchowo zaparkował samochód przy chodniku, kilkadziesiąt metrów od dziewczyny, którą wcześniej zauważył. Patrząc na nią, czuł się bardzo...głodny. Nie był to taki głód, jaki znał za życia. Tak naprawdę, to ot chwili przemiany nie czuł go aż tak mocno. A ona stała taka samotna, bezbronna, apetyczna...

„Nie! Zabraniam Ci, grzeszniku!”
- Co? Kto?- Portman na chwilę odzyskał ostre spojrzenie na świat. W samochodzie nie było nikogo, dookoła też. „Cholera, znowu sumienie? Co się dzieje?”
„Jak to, co się dzieje? Jestem tu cały czas, głupku, razem z Tobą.”
- Zamknij się, przecież nie mam zamiaru zrobić jej krzywdy. Tylko trochę...
„KRWI!” nagle Portman poczuł, że do rozmowy wmieszał się ktoś jeszcze. Zanim się spostrzegł, wysiadał z samochodu i powolnym krokiem ruszał w stronę blondynki. Zauważył jeszcze, że jest całkiem zgrabna. Szkoda, że palaczka.
„ Nie podchodź do niej! Zaklinam Cię, w imię Boże!”
Artur już sięgał do szyi dziewczyny, gdy nagle cofnął rękę, przeszedł obok niej i ruszył do sklepu. Zdążyła jeszcze się odwrócić, jakby poczuła powiew powietrza, ale zobaczyła tylko, jak mija ją w bezpiecznej odległości. Wymienili obojętne spojrzenia. Artur, starając się zachować kamienną twarz, złapał za drzwi i pociągnął za klamkę.

„Wejść do sklepu, zniknąć między pólkami, ochłonąć. Nie patrzeć na nią. Uspokoić się. Szlag!!”


Zamknięte. W środku sklepu zobaczył jeszcze tłustego sprzedawcę, który znikał w drzwiach na zaplecze. Facet spojrzał jeszcze w stronę Portmana i rozłożył ręce w geście pod tytułem „sorry koleś, co ja mogę?”. Na drzwiach wisiała kartka z napisem LOKA*. Zamknięte.

Odwrócił się na pięcie i wrócił skąd przyszedł. Pozornie. Gdy już upewnił się, że dziewczyna znowu troszczy się tylko o swojego szluga, zatrzymał się tuż przy ścianie i zniknął (niewidoczność). Powoli ruszył z powrotem.
„Tak, tak, jesteśmy tacy głodni!!”
„Zatrzymaj się, póki jeszcze masz szansę. Ostrzegam Cię”
„Zamknijcie się obaj. Przecież muszę coś wypić. Tylko troszeczkę. Nic jej nie będzie.”


Był już tuż tuż. Smukła, łabędzia twarz, w niej gorąca, bijąca tętnica. Czuł zapowiedź tego smaku. Nosem wciągał jej perfumy przemieszane z dymem papierosowym. Już wyciągał rękę, już wysuwał kły...
- Uciekaj!!
Dziewczyna przeraziła się okrzyku tuż przy jej uchu, ale nie miała już szans. Jeden cios pozbawił ją przytomności, potem została wciągnięta za róg i zaczęło się...
Pierwszy raz pił z człowieka. Czuł jak ciepło wypełnia jego ciało. Czuł się podniecony. Czuł się.. oszołomiony. Chciał upić tylko trochę, żeby odzyskać kontrolę nad sobą. Ale teraz nie mógł się powstrzymać. To było jak z pójściem do baru na jednego. Dla niego zawsze źle się kończyło. Czuł, że traci panowanie nad sobą. Część jego chciała pić do dna, część chciała przestać, część chciała zabić pozostałe dwie i siebie przy okazji, by zmazać pamięć o tym grzechu.
- Aaa!- Arturowi Portmanowi wyrwał się okrzyk, gdy wreszcie oderwał się od nieprzytomnej dziewczyny- Co ja zrobiłem!
„Hej, co się dzieje?”
- Zgrzeszyłeś ciężko, przeciw Bogu i przeciw bliźniemu. Teraz ja muszę po Tobie posprzątać- mówił stojący w pustej, bocznej uliczce Portman. Mówił jakby w przestrzeń. W ramionach ciągle trzymał nieprzytomną dziewczynę. Teraz położył ją na ziemi i kucnął przy niej.
„Całe szczęście, żyje. Chyba nie jest tak źle, oddycha. Blada, trochę za zimna jak dla mnie, ale oddycha. Do szpitala?”
„Poczekaj chwilę! Maskarada, pamiętasz? Tak po prostu podrzucisz ją do szpitala?”

- Droga do zbawienia nigdy nie była szeroka- próbował zarzucić dziewczynę na ramię, ale nie był dość silny. W końcu pociągnął ją do swojego samochodu i położył na tylnym siedzeniu. Nie krwawiła. Nadal była nieprzytomna.

Szpital był niedaleko. Zaparkował najbliżej jak się dało, wyciągnął z wozu dziewczynę i zaraz był przy nim zaaferowany sanitariusz, który akurat wychodził z ambulansu. Zobaczył mężczyznę niosącego nieprzytomną kobietę, natychmiast podbiegł i złapał ją. Artur wystękał jeszcze, że znalazł ją na ulicy, chyba spłoszył jakiegoś faceta, który się nad nią pochylał. Niedługo potem pojawił się drugi sanitariusz, zdaje się, kolega pierwszego. Razem złapali dziewczynę z dwóch stron i pewnie poprowadzili do środka. W poczekalni drugi z nich krzyknął w stronę dyżurki, że mają tu omdlałą kobietę i niosą ją na ostry dyżur i niech ktoś pogada z tym facetem, który ją przywiózł.

Jakim facetem?

Portman wkroczył do Elizjum z podniesioną sztywno głową, przyglądając się temu budynkowi, który od kilku dni służył mu noclegiem, jakby był tu pierwszy raz. Wszedł po schodach, czując, że tam znajdzie Singa. Kamerdyner pojawił się tuż za jego plecami.
- Witam, Panie Portman
- Niech będzie pochwalony, panie Sing- wymienili sztywne ukłony
- Książę kazał przekazać panu ten oto list- powiedział kamerdyner, nie reagując nawet drgnięciem brwi na nietypowe powitanie. Wręczył Malkavianowi kopertę- jak rozumiem, jest to jakieś zlecenie dla pana. I zapewne pilne.
- Tak, rozumiem. Proszę przekazać panu Aligariemu, że zajmę się tym. Czy to wszystko?
- Tak. Nie zatrzymuję pana dłużej. Do widzenia
.

Po rozmowie z Singiem, Portman skierował się do wyjścia. List schował do wewnętrznej kieszeni kurtki. Nie czuł się w nastroju na zagadki kryminalne. Rozglądał się po głównym holu Elizjum z wyraźną ciekawością. Właściwie pierwszy raz był tutaj i specjalnie się nie spieszył. Było całkiem ładnie, jeśli ktoś lubi takie klimaty. Retro.
Nagle z jednych z wielu drzwi do holu wszedł Dżej. Początkowo chyba nie zauważył drugiego Malkavianina. Wyglądał, jakby gdzieś się spieszył.
„Och, czyżby wreszcie jakiś prawy osobnik w tym chaosie?”- pomyślał Artur, patrząc na to jakże świątobliwe oblicze.

- Szczęść Boże, bracie! Miło widzieć kogoś szlachetnego w tej nieszlachetnej okolicy!
Dżej spojrzał na niego, uśmiechnął się wesoło i pomachał ręką.

-Szczęście bracie, szczęście boże
Więcej szczęścia być nie może
Ale pozwól spytać, bo obca mi Twa micha
Czym Ty bratku jesteś, tam do licha?


- Jestem Artur Portman- odpowiedział Artur szybko- Od niecałego tygodnia tutaj mieszkam, ale...

-Tak, faktycznie, syn szachmistrza!
Nie wyglądasz zbytnio z bliższa
Mało barw, bez kapelusza,
No i stoisz jak ta grusza.
Ale teraz, choć ciekawie
Koniec będzie tej zabawie.
Muszę pędzić, muszę gnać
Siać, siać, już pora siać!


Chciał ruszać w swoją stronę, ale Portman spróbował jeszcze kontynuować rozmowę, tym razem w stylu swego rozmówcy. „Czy godzi mi się mówić tak, jak jeden z nich? Czy nie będzie to zbytnia pycha? Ale inaczej chyba nie będzie chciał ze mną rozmawiać.”

-Ach, poczekaj, dobry człecze
Świat Ci chyba nie uciecze?
Lub, gdy ma uciekać świat,
Może mógłbym pomóc, bom chwat.
Czym dziś jesteś tak zajęty,
Że aż Ci się dymią pięty?
Rzeknij chociaż słowo mi,
W czym pomocy trzeba Ci?


- Trzeba szerzyć słowo boże
Tutaj w domu i na dworze!
Razem z braćmi posługę nosimy
I o szklankę wody ludzi prosimy
Bo tam płoną nasze braty
Skwierczą na nich wszystkie szaty
Jest pan co za panią się podaje
Jemu chyba już nic nie staje
Przez złe szkiełko przygląda się nam
Chce na świecie zostać sam
My się wilka jednak nie boimy
I się... modlimy, dużo modlimy!
Jeśli więc chcesz pomóc bracie
Załóż koszulinę, ściągaj gacie
I popychaj na bosaka do kościółka
Zmawiaj pacierz jak pracowita pszczółka
By tak gdzie pieprz rośnie
Poszli nieproszeni nasi goście!


Portman zdążył jeszcze od pędzącego Dżeja dowiedzieć się, gdzie w Elizjum można znaleźć kilka nieużywanych białych szat.
O nie, nie waż się!
Artur tylko się uśmiechnął. Był silniejszy niż diabelski głosik w jego głowie, a teraz miał okazję przysłużyć się swoim braciom! Wkrótce znalazł pokoik, który jakimś sposobem oparł się generalnemu remontowi. Oprócz kilku szat wiszących pod ścianą, na podłodze znajdowało się wiele niespodziewanych przedmiotów, takich jak maska hokeisty, pluszowy miś, bujany fotel w dobrym stanie... Wziął ubranie, które najlepiej na niego pasowało i ruszył do swojego pokoju, przebrać się.
Nie spodnie! Na litość boską, nie zdejmuj mi spodni! Niech no tylko ktoś znajomy mnie zobaczy.

Kilka minut późnej Portman, przebrany na Dżejową modłę, za wyjątkiem kabury schowanej pod szatą, ruszył w stronę małego kościółka, który już miał okazję poznać. Czas się pomodlić.

-----------------------

*”loka” to po islandzku „zamknięte”. Chyba. To pierwszy wynik w słowniku internetowym. Jeśli ktoś ma lepsze dane, proszę mnie poprawić.
 
Wojnar jest offline  
Stary 09-12-2008, 20:44   #329
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
- Dobrze... - westchnął cicho Aligarii, gdy Sing przekazał mu dwie wiadomości. Niestety, wcale nie było dobrze. Wręcz przeciwnie. Już następnej nocy mieli stoczyć bitwę, od której zależała ich przyszła egzystencja w mieście. Bądź jej brak. W najlepszym wypadku po klęsce mógłby stąd uciec, ukrywać się przez kolejne lata, tym razem przed Camarillą... Miał doświadczenie. Był sprytny. Może by go nie znaleźli...?

Za to z pewnością znalazłby go Dominik. Tak jak tu, tak jak teraz. Stary mnich był kolejnym, równie wielkim problemem księcia.

- Monsieur Sing, proszę skontaktować się z naszym przyjacielem, panem Sorre - to młody, mobilny człowiek - i poprosić go, by spróbował zlokalizować pana Lipińskiego, wcześniej odbierając od pana list, celem przekazania go Karolowi. Jeżeli kompozytor przybyłby wcześniej do rezydencji, proszę o natychmiastowe skierowanie go do mnie.

- Sir, a może warto zainteresować się telefonem komórkowym? - zasugerował Walter - To znacznie ułatwia komunikację...

- Telefon przecież już mamy... - niepewnie mruknął Stańczyk, zerkając przy tym na Finney

- To świetny pomysł. Mały, prywatny, mobilny telefon będzie najlepszą inwestycją, jaką możesz poczynić, ojcze. - odezwała się kobieta- Nauczyłeś się obsługi tylku przedmiotów, ten jeden chyba także nie będzie sprawiał problemów...

Książę westchnął. Zawsze odrzucały go te elektryczne maleństwa, ale czy miał inne wyjście?

- Przemyślimy to jeszcze, najsłodsza. Tymczasem, Walter, zaopiekuj się młodą damą, ja zaś udam się na rozmowę z Rolandem - zarządził, po czym ruszył powolnym, dostojnym krokiem, co chwila uderzając laską o ziemię.

Czas na kolejne tajemnice szaleńca...
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 10-12-2008, 13:11   #330
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Mercedes

Tup... tup... tup!

Ta cisza była nie do wytrzymania! To przez nią pustka znów wkradała się do umysłu Mercedes niczym podstępny robak drążąc jej wnętrze i wysysając zeń to, co miała najcenniejszego – wenę.

Tup... tup... tup!

Zgrabna stopa kobiety obuta w drogi, gustowny bucik coraz bardziej nerwowo uderzała o podłogę. Miała już połowę obrazu... połowę, która jednak sama w sobie nie była niczym. Musiała czymś zapełnić tę pustkę!
Ortega podniosła się z krzesła i ruszyła w stronę drzwi swego atelier. Otworzyła je na oścież.

- A tu co? Dom żywych trupów?! Niech ktoś coś zagra do cholery!

Na moment, gdy krzyczała głosy jej trzódki w salonie umilkły, by następnie wezbrać na sile z wyraźną nutą nerwowości. Mercedes zamknęła drzwi z trzaskiem. W końcu była panią, której gusta zaspokajali inni, nie musiała artykułować konkretniejszych poleceń. Nich się teraz sami pocą i gimnastykują, co zrobić by ją zaspokoić. Ludzie... zupełnie nie rozumiała, dlaczego On ich tak lubił.

Stanęła naprzeciwko lustra podziwiając swą zgrabną sylwetkę, intensywnie niebieskie oczy. Była piękna... miała styl i czar... była damą!

Muzyka, wreszcie rozległa się po całym domu, za nic sobie mając sen ludzi, którzy przez ten czas zdążyli usnąć w posiadłości. Żywa, skoczna, głośna... tylko dlaczego brzmiała tak klasycznie?! Niech no tylko Toreadorka dorwie tego, kto zamiast włączyć klasycznego rocka, w przypływie ambicji siadł do fortepianu. Taka muzyka... taka muzyka jak nic innego przypominała jej o Lasalle’u, o wewnętrznej pustce.


Shizuka

- A tu co? Dom żywych trupów?! Niech ktoś coś zagra do cholery!

Krzyk matki przeszył jej ciało dreszczem. Matka miała rację. Zachowywała się jak trup tylko dlatego, że umarła. A przecież dano jej kolejne życie, kolejną szansę. Bez znamienia choroby, bez ludzkich ograniczeń...

Czuła, jak bestia w jej piersi wyje z zachwytu. Żadnych społecznych ograniczeń, żadnych praw i obowiązków! Była wreszcie wolna, była lepsza! Dlaczego więc miała słuchać wciąż człowieczego sumienia? Dlaczego miała się ograniczać, skoro jej możliwości tak bardzo się rozrosły?!

O tak, chciała je teraz poznać! Chciała uwolnić się od myśli, od tego co...co przyniesie jutro.
Wyszła ze swego pokoju, owinięta tylko w skrawek materiału. Dlaczego wszak miałaby się wstydzić? Wstyd to uczucie ludzi, nie wampirów.

Nie zważając na nerwowość dookoła niej, Shizuka jak zaklęta podążyła w stronę fortepianu. Odchyliła pokrywę i chwilę wpatrywała się w klawisze, wodząc po nich tylko czubkami palców. Dziwne przyciąganie spowodowało, że usiadła przy instrumencie i... zaczęła grać! Grać tak, jak nigdy jeszcze nie grała (nawet nie wiedziała, że tak potrafi).
Grać zupełnie obcą melodie, która narodziła się gdzieś w jej wnętrzu.
Oto było dziedzictwo klanu Toreadorów... oto jej moc.

Gdy wreszcie skończyła, zdyszana jak po dziwnym wysiłku, młody chłopak z trzódki Ortegi podszedł do niej i spojrzał w jej skośne oczy z uwielbieniem.

- Czy pani... zechce mnie skosztować? – zapytał wprost, szczerze, a młoda Toreadorka nie czuła w nim żadnego lęku, tylko oczekiwanie.


Karol

Jak częstokroć przed snem Lipiński dla odprężenia dyrygował swoją niewidzialną orkiestrą, tym razem zagłębiając się w muzyce skocznej, rzec by można banalnej, lecz tak nie przystającej do sytuacji, że przez to niosącej z sobą jakąś groźbę.

Już miał przejść do epitafium, gdy jeden ze szczurków zapiszczał znacząco, co znaczyło, że ma dla swego pana jakąś nowinę.


Mozart wynurzył się z otworu kanalizacyjnego z jakimś listem w pyszczku.

- Od Czarnego Dżeja? – zapytał Karol, biorąc na ręce ulubieńca, by wymienić wiadomość za przysmak tamtego – ciasteczko.

Gryzoń pokręcił główką, bardziej niż chętniej wypuszczając lekko już zmiętą i przemoknięta wiadomość. Nosferatu wręczył mu nagrodę, po czym wziął się za czytanie.

„To od księcia.”

Robert pisał o konieczności odnalezienia pewnej osoby, jeśli ta kręci się gdzieś po ich mieście. W notce swej pokrótce opisał wygląd niskiego i przygrubego, łysego mnicha, jego charakterystyczny, niemal demonicznie "syczący" głos, wieczną fascynacje sztuką hiszpańską czy nawet takie szczegóły jak przepych w każdej części jego życia oraz specyficzne "relacje" z mężczyznami, szczególnie zaś młodymi chłopcami. Choć sam książę nie zdradzał powodów swego zainteresowania tym osobnikiem, widać wyraźnie mu zależało na zlokalizowaniu go.

Dziwne... bardzo dziwne. A może to był ów podpalacz z Reykiawiku, o którym mówiła Marry?


Artur

Czego się spodziewał po wizycie w kościele? Na pewno czegoś więcej, czegoś konkretniejszego niż zwykła... modlitwa. Co prawda on tez próbował sie modlic, ale nie czuł nic specjalnego, żadnego natchnienia...

Tymczasem Dżejowie, którzy klęczeli w ławach zatopieni w rozmowie z Panem, czynili to aż do świtu niemal. Niewrażliwi na wszelkie głosy czy próby zwrócenia ich uwagi, trwali w ten sposób tak długo, że do posiadłości księcia musieli wracać szybkim sprintem, by promienie słoneczne nie musnęły ich brudek.

O pytaniach nie było mowy, tak jak o zdobywaniu dodatkowych informacji. Właściwie nic by ta wizyta w kościele nie dała, gdyby nie ręka na ramieniu Artura, gdy ten miał już wychodzić.
To ksiądz – Ojciec Munk.

- Wiem, że wiele kwestii cię trapi, przyjdź tu jutro synu. Przyjdź razem z mężczyzną w białym garniturze, to może uzyskasz kilka informacji... a może jedynie kilka dodatkowych pytań. Sam się przekonasz.

Po tych słowach, duchowny odszedł w stronę jakieś staruszki, która co rano nawiedzała świątynię Pana.


Alexander

Impreza rozkręciła się na całego. Wszyscy widać – wszyscy wtajemniczeni – chcieli zapomnieć o tym co czeka ich jutro. Szczególnie rozkręcił się George, który teraz w ich melinie pił na przemian z trzech zjaranych trawką, półnagich panienek. Nie wyglądał przy tym, jakby chciał się hamować. Raz po raz Vengador rzucał w jego stronę nieprzyjemne spojrzenie zza kolorowej maski zapaśnika. Nic dziwnego, on był w końcu Radnym, musiał pilnować spokoju w mieście. Z drugiej też strony zachowanie George’a również nie było dziwnym, gdy wziąć pod uwagę jak wiele akcji ataku na Czarownice skończyło się fiaskiem i śmiercią Spokrewnionych. Alex słyszał o tym, mimo że sam szef nigdy nie poruszał drażliwego tematu.

Młody Brujah już myślał, że przyjdzie mu spędzić miło tę resztę nocki w towarzystwie oddanej fanki...


...gdy George wezwał go do siebie.
Patrząc spod byka, już mocno nieprzytomnymi oczyma, szef Brujahów uśmiechnął się paskudnie do swego syna.

- Słyszałem o robocie dla księcia... to było dobre. Zajebiście... nie, wykurwiście dobre! Masz łeb Alex. Tym większa szkoda, gdy w taki dziany dekiel wbija się kulka, kapisz? No... musimy uważać, bo inni... poza Vengadorem, bo to nasz brachu... ale inni... chcą nas wypierdolić. Czaisz? I to od tylca! Ten... ten w białym garniturze, cholerny artysta, co się klei do Mercedes... ten dupek musi wiedzieć, gdzie jego miejsce. – George brutalnie odrzucił jedną z dziewczyn na drugi brzeg kanapy, by zbliżyć się nieco do swego potomka i wbić w niego spojrzenie – Ty masz łeb Alex. Znajdź coś na tego rycerzyka - Archonta... albo coś wykombinuj... podczas ataku, co? Żeby nawet Ortega nie chciała na niego patrzeć... Zrób to... dla tatusia. Dla tatusia... hehehehehe!

George wybuchnął pijackim śmiechem i dopiero dał znać młodemu Bruja, że to już wszystko.


Antoine

- Właśnie, dlatego pytam, o każdy szczegół, który może wydać wam się dziwny, o jakieś niezrozumiałe słowa, zachowanie. Wiecie, cokolwiek szczególnego. – rzekł Lasalle przypatrując się ze smutkiem swym podopiecznym.

Teraz ciągle był smutny i bardzo, bardzo tym wszystkim zmęczony. Elena i Olson to patrzyli na siebie, to gdzieś do góry, jakby tam szukając odpowiedzi.

- Ja nie wiem. – przyznała wreszcie dziewczyna – Naprawdę nie wiem. Dziadek zwykle był tajemniczy, wydawało się, że do wszystkiego podchodzi nieco... ironicznie, jakby bawiąc się otoczeniem. Oczywiście, nie w złym znaczeniu, nie chodzi mi o manipulacje, ale... no czasami miałam wrażenie, że on potrafi przewidzieć co powiemy, jak zareagujemy, jakby ludzie... nie mieli przed nim większych tajemnic, jakby obserwował nas od... wielu lat.

- A ja chyba coś mam!


Olson aż uderzył w tafle, opryskując przy tym Mayicę, która zapiszczała radośnie. Ta dwójka podejrzanie dobrze bawiła się w swoim towarzystwie. Jednak widząc, że i Elena i Antoine czekają na dalsze wyjaśnienia, chłopak zwrócił się do nich:

- Gdy Dziadek zabrał nas na wycieczkę do Węgier, nauczył nas tam piosenki w tym języku. Myślałem, że ma to służyć po prostu oswojeniu się z tą dziwna mową, ale Dziadek wtedy powiedział, że nie mogę zapomnieć jej sensu, bo kiedyś, gdy wrócimy do domu, może się ona okazać cenną wskazówka, dla kogoś, kto zgubił się w mroku nocy...

- Myślisz, że chodzi o Antoine’a?
– zdziwiła się Elena.

- Może... – Olson nieco się zawstydził.

- Czy możesz ja zaśpiewać? – wreszcie poprosił sam zainteresowany.

- Jasne, ale z Eleną, bo ja mogłem już zapomnieć nieco...

Duet rodzeństwa brzmiał naprawdę świetnie. Choć żadne z nich nie miało może wyśmienitego głosu, to były one czyste i dobrze ze sobą współgrały. Szkoda tylko, że sama treść piosenki była niezrozumiała.

Egyszer a Nap úgy elfáradt
Elaludt már zöld tó ölén
Aż embereknek fájt a sötét
megsajnált, eljött közénk
Igen, jött egy gyöngyhajú lány
Álmodtam, vagy igaz talán
Így lett a föld, aż ég
Zöld meg kék, mint rég

A hajnal kelt, hazament
Kék hegy mögé, virág közé
Kissé elfáradt, mesét mesélt
Szép gyöngyhaján alszik a fény

Igen, élt egy gyöngyhajú lány
Álmodtam, vagy igaz talán
Gyöngyhaj azóta mély
Kék tengerben él

Mikor nagyon egyedül vagy
Lehull hozzád egy kis csillag
Hófehér gyöngyök vezessenek
Mint jó vándort fehér kövek

Ébredj gyöngyhajú lány
Álmodtam, vagy igaz talán
Lámpák gyöngye vezet
Ég és föld között*

- Pięknie. – zachwyciła się Mayica.

- Dziękujemy. - Olson ukłonił się, ponownie zanurzając w źródle - Ogólnie jest to opowieść o dziewczynie, która podróżowała przez lodową krainę. Szła samotnie przez kamienną pustynię, lodowiec, szła przez wody ciepłe i zimne, a księżyc odbijał się w jej włosach. Dziewczyna cały czas płakała, bo ukochany zdradził ją z inną. Prawdopodobnie była też w ciąży, bo mowa o ciężarze pod sercem. Chciała umrzeć, chciała scalić się z ziemią. Nie mając już siły wędrować w końcu położyła się na nagiej ziemi i zasnęła. Śniło jej się, że podłoże pod nią rozwarło się i połknęło ją. Ona sama stała się częścią wyspy na krańcu świata, zaś ciężar spod serca prysnął, zaś nowa wola scaliła się z klejnotem ziemi. Nie ma to większe go sensu, ale niestety to tłumaczenie jest najdokładniejsze, sam Dziadek to tak tłumaczył mi pewnego wieczora, kiedy nie mogłem zasnąć...


Robert

Rolanda nie było w pokoju. Naprawdę, po raz pierwszy chyba od przyjazdu do miasta nowego księcia... nie było go. Szachy leżały porozrzucane po kratkowanej posadzce bez ładu i składu. Choć czy na pewno? Znając Malkavian, nawet w tym szaleństwie i pozornej przypadkowości mogła być jakaś metoda.

Chcąc zaczekać na Szachmistrza, Aligarii przysiadł w rogu pomieszczenia i wpatrywał się w porozrzucane figur. Podejrzanie często goniec i wieża stykały się ze sobą czubkami... raz to równorzędnie, raz goniec leżał na wieży, innym razem znów na odwrót. Nie było w pokoju wieży bez laufra obok, jak i laufra bez wieży... tylko, co to znaczyło?

Nagle przed oczami księcia pojawił się dziwny obraz.


Starczyło jednak zamrugać oczyma, by ten zniknął i już się nie pojawił.
Świt nadchodził wielkimi krokami, a Rolanda wciąż nie było widać. Chyba... nie planował powrócić, tej nocy. A może już w ogóle?





WSZYSCY


Kolejna noc nadeszła............
Kolejna noc nadeszła, kolejna ciemność
Kolejna noc, to już się robi świętość...
Boję się – trzeba to kiedyś powiedzieć
Panicznie się boje – trudno jednak zrozumieć...
Demony teraźniejszości – do życia budzą się same
Strachy kobiety, która panicznie się boi....
Nie boję się ciemności – co tam ona
Boję się tego – co ona ukrywa...
Znowu do rana nie zamknę swych oczu,
Znowu do brzasku nie zasnę spokojnie...**



Kolejna noc nadeszła... Noc ich klęski lub zwycięstwa. Nieprzespana noc.

Strząsnąwszy z powiek resztki snu i poczyniwszy własne przygotowania, wszyscy Kainici mieli się spotkać przed atakiem jeszcze raz, ostatnio raz w Elizjum.

Książę Aligarii czekając aż wszyscy zbiorą się w sali tronowej, jak lubił nazywać pokój konferencyjny z długim stołem i tronem pod ścianą. Niepokojącym było znikniecie Rolanda, jak i wybycie zaraz po zmierzchu wszystkich Dżejów. Uspokajały natomiast – wbrew formie – krzykliwe nagłówki islandzkich gazet.

RUCH NEONAZISTOWSKI W REYKIAVIKU!

NEONAZIŚCI ZNÓW AKTYWNI!!!

DUCH HITLERA ZAWISŁ NAD ISLANDIĄ

NAZIŚCI PRZYCZYNĄ KRACHU GIEŁDOWEGO!


Tak więc Alex i Artur już się spisali... czy jednak okażą się równie skuteczni wraz z innymi Kainitami?
Czy wszyscy będą w stanie zadziałać jak jeden organizm?

To właśnie miała pokazać TA noc.




* Jest to tekst – podkładka, tak naprawdę nie ma nic wspólnego z tłumaczeniem Olsona. Uznałam jednak, ze węgierski jest na tyle obcym językiem, że raczej nikt go nie zrozumie – a oto mi chodzi. Dla ciekawskich, jest to tekst „Dziewczyny o perłowych włosach” zespołu Omega.

** Wiersz pochodzi ze strony: Kolejna noc nadesz�a............ - Z�o�nicaaaaa - Wiersze.bej.pl
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 10-12-2008 o 19:09. Powód: literówka
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172