Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-12-2008, 23:40   #327
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
I co też się mówi w takich momentach? Nie wiedziała. Złożyła ukłon i uświadomiła sobie, jak też przedstawił się ksiądz. Ojciec Munk. Takie samo nazwisko nosiła wiedźma. Ale przecież Tyron nie przyprowadziłby jej w paszcze lwa, prawda? Ale bez ryzyka nie ma satysfakcji.

- Nazywam się Shizuka Arakawa. I tak, można to ując w ten sposób. Zgubiłam się. - uśmiechnęła się delikatnie.

Duchowny chwilę przyglądał się uśmiechowi wampirzycy, po czym sam rozszerzył usta i klapnął ciężko na ławę. Wskazał Toreadorce miejsce obok siebie.

Usiadła, w końcu ją zaproszono, ale próbowała zajmować jak najmniej miejsca.
- Czy to, że nie jestem chrześcijanką, nie utrudnia nam rozmowy?

- Czy to że jestem dla ciebie potencjalnym posiłkiem oznacza, że nie mam ci nic do powiedzenia? Drogie dziecko, jakkolwiek różni się nasze pojęcie Boga, faktem jest, że oboje istniejemy, a owo istnienie do najprostszych wcale nie należy. Możemy więc wyładowywać na sobie wzajemnie złość z powodu niespełnionych ambicji lub... pomagać nawzajem, aby owo istnienie lżejszym było, a pragnienia bliższymi...

Spojrzała na niego zaskoczona. A więc wiedział, że była wampirem. Zaśmiała się.
- Raczej chodziło mi o to, że moi rodzice wpoili we mnie wiarę shinto. - przyjrzała się swoim butom. - Ale w ten sposób przynajmniej część moich wątpliwości została rozwiana. - Westchnęła, a uśmiech zniknął. - Być silnym... Co oznacza dla księdza bycie silnym? Na ile trzeba zatracić siebie dla siły?

- Pytasz. To dobrze, lecz ja wszystkich odpowiedzi nie znam. Potrafię jednak obserwować i wyciągać wnioski. Czasem błędne, czasem słuszne. Kiedy spytałem czy się zgubiłaś, odpowiedziałaś, że tak, bez wnikania nawet o jaki rodzaj zagubienia mi może chodzić. Teraz zaś mówisz, że coś zatraciłaś... A co, jeśli to ułuda? Co jeśli nic nie utraciłaś, nic nie zgubiłaś... Co jeśli sama to sobie wmawiasz by usprawiedliwić fakt, że nigdy nie czułaś się całością? Oczywiście, ja nie wiem jak jest, zadaję tylko pytania, byś nie tyle odpowiedziała mi, co sobie na nie. Widzisz, ktoś, gdzieś, kiedyś... powiedział bardzo mądre zdanie: w przyrodzie nic nie ginie. Tak naprawdę więc to, co wydaje nam się, że straciliśmy, wraca do nas, ale w trochę innej formie. Formie, która zmusza nas do myślenia i zastanowienia: co ja mam z tym zrobić? Bo oto właśnie twoja rola dziecko, póki chodzisz po tej ziemi: musisz podejmować decyzje i godzić się z ich konsekwencjami...
- nagle coś trzasnęło w drugim końcu nawy, to Malkavian czegoś szukał koło konfesjonału, ksiądz jednak wyraźnie zignorował jego działania - Wybacz, nie chciałem ci robić wykładów...

Spojrzała przed siebie, starając się nie zgubić żadnego słowa.
- Jeśli wykład przypada w odpowiedniej chwili, jest jak najbardziej trafny. - uśmiechnęła się. - To pewnie jedna z cech mojego charakteru, że przyjmuję wszystko tak, jakby odnosiło się do mnie. Jakby inni mogli czytać mi o tu - wskazała na swoją głowę. - Konsekwencje. Tak. - zamyśliła się. - Zdaję sobie świetnie sprawę, że każdy może się mylić. I tylko samodzielnie możemy odnaleźć ścieżkę, która nas tak nie ciśnie. Ale czasem to, co powiedzą inny pozwala nam odkryć zagubione na nosie okulary. Jeśli ksiądz wie, co mam na myśli - spojrzała na niego, przechylając lekko głowę. - Co dla księdza jest ważniejsze - własne sumienie i przewinienia, czy rodzina?

Ojciec Munk zakrztusił się ze śmiechu, lecz po chwili umilkł, za to wnętrze kościoła zapełnił teraz dźwięk uderzających o siebie łyżeczek - to Dżej wygrywał jakąś melodie obrazowi Matki Boskiej.

- Chyba wiesz, jakie kościół katolicki ma podejście do zakładania rodzin przez księży. Niemniej wiem o co ci chodzi. Jest taki ktoś dla mnie, kto mimo chęci równego traktowania bliźnich droższy mi jest niż... wszystko, niż własne życie. Zrobiłby wszystko by ocalić tą osobę, mówiąc miedzy nami, może nawet porzuciłbym powołanie. Ale wiesz, jednego nie mogę, nie mogę zrobić rzeczy, która ocaliłaby moje dziecię najmilsze, nie mogę poświecić innego istnienia. Wybór więc między sumieniem a rodziną nie jest możliwy do końca. Nie ma jednego, dobrego rozwiązania. Musisz podjąć decyzję i - czy będzie ona zła czy dobra - wytrwać w niej. Sama więc musisz sobie odpowiedzieć na pytanie co wolisz, by uległo przemianie, czego po niej oczekujesz...

I znów powiedziała coś nie na miejscu. Europejczycy byli dziwni. Dziwniejsi od Amerykanów. Gdyby mogła, zapewne zaczerwieniłaby się aż po koniuszki uszu. Pierwszy raz uświadomiła sobie, że ze swoimi uczynkami będzie musiała przetrwać wieczność... jeśli jej się poszczęści. Zapewne po pewnym czasie wyblakną, staną się mniej kłujące. Zdarzy się nie raz, że zabije z głodu. Z tym liczyła się od początku.
- Nie liczyłam zresztą na jakąś uniwersalną receptę. - uśmiechnęła się do księdza. - Czyli w gruncie rzeczy głównym problemem jest, czy będę potrafiła żyć ze sobą, a jeśli nie, czy będę potrafiła znieść to, co dzieje się dokoła mnie? Tak czy inaczej to będzie ciężkie życie.
Wstała i otrzepała sukienkę z nieistniejącego kurzu. Ukłoniła się księdzu.
- Dziękuję więc za cierpliwość i nie będę już zabierać więcej czasu. Ale zapewne jeszcze tu przyjdę. Cisza tego miejsca działa kojąco na zmysły.

- Bywaj zdrowa i... nie martw się tak dziecko. Rób tak, byś ty czuła się z sobą dobrze i by inni mieli za co cię kochać. Do zobaczenia.

Uśmiech nie schodził z jej twarzy. Powoli skierowała się do wyjścia. Na zewnątrz czekał Tyron. Musiała wiedzieć jeszcze jedno, zanim zdecyduje ostatecznie.

- Powiedź mi, czy Matka była kiedyś szczęśliwa?
Spytała, kiedy drzwi kościoła się za nią zamknęły i przemierzała już śnieżną ścieżkę z powrotem.

Nożownik spojrzał na nią ze spokojem.
- Nie. - odpowiedział krótko, po czym skierował się ku wyjściu z terenu świątyni. O nic nie pytał, ani niczemu się nie dziwił. Po prostu szedł przed siebie.

Podążyła za nim. Nie miała ochoty mówić, cisza zadowalała ją w pełni. Jego również. W towarzystwie należy nauczyć się również milczeć. Jedynie śnieg skrzypiał, a wiatr snuł swoją smętną opowieść między wykrzywionymi nagimi gałęziami. Zima budziła w Shizu wszystko - począwszy od pragnienia jazdy na łyżwach, przez pozytywne emocje, kończąc na błogiej kontemplacji. To, co złe - niepokój, smutek, żal - chowała głęboko, aby nie znalazło drogi na zewnątrz.

Noc doprawdy zdawała się być tak przepełniona chłodem, tajemnicą i wszechogarniającą melancholią. Drzewa zadziwiały kształtami, śnieg zdawał się pluszem, wiatr kołysanką. Gdyby nie Tyron, Shizu nie zauważyłaby, że dotarli do celu. Zapewne stałaby jak zaczarowana cichym mrokiem i jaśniejącymi gwiazdami aż do wschodu słońca.
Weszli razem do willi mijając salon dużym łukiem i zapuścili się do pokoi Nożownika. Zgodnie z jego poleceniem poczekała a niego w korytarzu, a kiedy wrócił, otrzymała tłumik i ponownie wyszli na zewnątrz. Odeszli kawałek od posesji zagłębiając w mały lasek.

Rozpoczął się trening. Ale ileż można nauczyć się w jedną noc? Chociaż należało się przyznać, że Shizu była zawsze pojętną uczennicą. Odbezpieczyć, strzelić, przeładować. Powoli mijały godziny. Przestawić, strzelić, załadować. A japonka stała twardo przed drzewem i bez słowa wykonywała wszelkie polecenia. Usztywnić łokcie, otworzyć oczy, wycelować, strzelić, przeładować. Jej twarz nie wyrażała niczego. Uśmiech zniknął. Skupiona mina i zimne oczy. Jakby chłód nocy przeniknął do jej duszy. Zabezpieczyć, założyć tłumić.

W końcu Tyron stwierdził, że już wystarczy. Strzelać umiała. Inaczej sprawa miała się z celnością. Ale przecież nikt od niej nie wymagał snajperskich umiejętności - z bliskiej odległości powinna sobie poradzić.

Chłód metalu w dłoni ciążył jej tak strasznie. Tak przerażająco strasznie. Przemknęła cicho przez willę, aby schować się w swoim pokoju. "Jej pokój". Oparła się o drzwi plecami. Nie zapaliła światła. Nie musiała, znała go na pamięć. Łóżko z baldachimem, wielka szafa, sekretarzyk, stolik, komoda, firanki - ten pokój przerażał ją. Wielki i pełen bezosobowych mebli. Przypominał raczej hotel niż miejsce, do którego powraca się, aby odpocząć. Zrzuciła cienki płaszcz z siebie. Swobodnie opadł na podłogę. Obok leżały właśnie ściągnięte buty. Podeszła wycieńczona do boku łóżka i opadła na podłogę, wspierając się o nie plecami. Pistolet i torebka wylądowały na pufie. Obok niej stała karafka i prawie pełen kieliszek. Krew. Tak krew, tego właśnie teraz potrzebowała. Nieziemski płyn powoli rozlewał się po jej języku. Euforia kubków smakowych.

Spojrzała zmęczona na pufę, na której leżała gazeta otwarta na zdjęciu Takiego.



Nagłówek artykułu brzmiał mniej więcej tak: "Jeden z najlepszych managerów rewii japońskich". Tekst o niczym, ale zdjęcie mu zrobili tak piękne... Tak piękne... Tak...

Takahiko.

Sięgnęła po starą komórkę. Niewielki Simens z klapką. Niewiele myśląc wybrała numer Takiego. Zanim odebrał, zdążyło jej jeszcze przez myśl przejść: "Co ja robię?"

- Shizu. Shizu to ty? - usłyszała jego głos, ale nie potrafiła się odezwać. - Coś się stało? Słyszysz mnie? Czemu nic nie mówisz? Shizu?

Japonka zatrzasnęła z furią telefon i rzuciła nim o ścianę. Rozbił się na kilka elementów. Kieliszek poleciał zaraz potem. Plama czerwonego osocza spływała z pionowej powierzchni powoli, bez pośpiechu.

"Zabić? Ja mam zabić? Pozbawić kogoś życia? Spojrzała na pistolet. Strzelać umiem, ale do drzewa. Odłupać kawałek kory. A jutro mam tak o, dla zabawy zabrać komuś duszę, wyrwać ją z ciała! Przecież ludzie to nie zabawki! To nie tylko żywność! Gdyby nie oni, nas by nie było..."

Krew zdawała się wołać ją. Plama przyciągała niczym magnes. Shizu wstała i podeszłą z ociąganiem do ściany. Jakby była w transie Oparła się dłońmi naokoło czerwieni i pochyliła lekko głowę. Zapach kręcił w nosie. Nęcił, zachęcał.

Krew. W tej chwili liczyła się jedynie krew.

Rozchyliła wargi i wysunęła powoli język.

Jedynie krew i przyjemność ma znaczenie.

Jakby drażniąc się ze swoimi zmysłami, koniuszek języka powoli zbliżył się do ściany.

Czymże jest życie? Ulotną mrzonką. Tylko przyjemność ma znaczenie.

Polizała ścianę. Jej ciało przeszedł dreszcz. Zjechała po ścianie.



Należało się bawić.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 05-12-2008 o 23:52. Powód: po cóż być tak dosłownym?
Latilen jest offline