Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2008, 17:38   #718
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Phalenpopsis

Śmierć zbierała obfite żniwo tego roku... Wojny, dzika magia, głód, wypadki.
Zarówno wśród biednych , jak i bogatych, potężnych jak i słabeuszy...
Tego dnia śmierć zbierała w obfite żniwo w Phalenpopsis, poprzez swych małych posłańców. Demoniczne potworki atakowały zaciekle zbijając wielu w tym i młodego maga Berianda...
Podczas gdy stary druid skupiał uwagę stworzonek na sobie, Luinehilien dotarła do drzwi i otworzyła wpuszczając do świątyni słoneczny, blask, który rozlał się falą po całym przybytku. Stworki ginęły, jedne po drugich, palone przez blask słońca. Walka ta zakończyła się zwycięstwem ale nie bez ofiar, przyparty do muru Beriand, desperacko odganiał rapierem stworki przez cały czas trwania bitwy. Nie mógł rzucić czaru, nie mógł unikać ciosów szponów i zębów miniaturowych bestii. Luinehilien otworzyła wrota zbyt późno. Do tego czasu stworki rozszarpały elfiego czarodzieja na strzępy.

Tymczasem Aydenn uciął wszelkie rozmowy między Rasganem, a paladynem własnymi słowami. Mówiąc, iż jakiekolwiek Turam ma powody by opuszczać Phalenpopsis, to są one jego prywatną sprawą. A skoro dotąd ich nie ujawnił, to widać ma ku temu powody. Potem podziękował Gedwarowi za pomoc i stwierdził, iż w tej chwili, Turam i tak nie jest w stanie służyć pomocą pisaniu czegokolwiek. Tak więc paladyn wyszedł z domu Turama z pustymi rękami. Aydenn zabrał ze sobą Varryaaldę i przytomniejącego Turama, przykazując elfowi czekanie na powrót druidki i czarodzieja. Powiedział, iż udaje się po broń i ekwipunek dla drużyny.

Phalenpopsis, Dzielnica Rzemieślnicza, dom lichwiarza Glimtooka Czarnowięza Littefaxa.


Jak na dom, gnoma żyjącego z lichwy, masywny i zdobiony gargulcami budynek Glimtooka, wydawał się brzydki i pozbawiony gustu, oraz strasznie ponury. Jego właściciel pod tym względem niewiele się różnił od budynku. Stary, jednooki, podpierający się sękatym kijem wyłysiały, ponury gnom w starym habicie. Przypominał bardziej sępa wcielonego w gnoma, niż wesołego staruszka. Spojrzał po całej trójce przybysz i rzekł.- Czego?-
Aydenn podał mu list który dostał od wuja Turama, Aywarga. Glimtook rozpieczętował, przeczytał i rzekł- Wchodźcie za mną. -
- Ty musisz być Turam.- rzekł do krasnoluda, który patrzył półprzytomnym wzrokiem. Następnie spytał Aydenna.- Co mu jest?-
- Szok spowodowany zagrożeniem życia.- rzekł w odpowiedzi elf.
- Lepiej żeby szybko przywykł.- odparł Glimtook.- dalej będzie tylko gorzej.-
Komnaty w domu gnomiego lichwiarza, przypominały bardziej graciarnię czarodzieja niż pokoje bogatego finansisty. Wszędzie walały się retorty, flaszki, księgi, zwoje różdżki i różnego rodzaju zdobiona kunsztownie broń. W kącie była nawet mech-alch-zbroja, z wielką dziurą w korpusie i zdemontowanym prawym ramieniem.
-Czekajcie tutaj i niczego nie dotykajcie! Niczego! Na niektórych przedmiotach są magiczne pułapki.- rzekł Glimtook, po czym udał się na zaplecze.
Wrócił z kilkoma pakunkami, mówiąc.- W tym znajduje się przedmiot przeznaczony dla ciebie Turamie, to twoje rodowe dziedzictwo. Pilnuj go jak oka w głowie, ale nie wyjmuj i nie dotykaj.-
- W tym mam oręż dla ciebie Aydennie, wydajesz się być godnym zaufania, ostatni pakunek zaś zawiera cztery mikstury i dwa klejnoty. Przy każdym jest instrukcja. przeczytajcie zanim użyjecie.--kontynował Glimtook.
-Skąd wiesz jak...-zaczął elf, ale zanim zakończył przemowę, gnom wtrącił.- Może i nie jestem tak sprawny jak ty, ale moje ślepe oko potrafi dostrzec więcej, niż twoje dwa zdrowe.-
Tymczasem ciekawy tego, co skrywa skrzynka z dziedzictwem, Turam otworzył ją i znalazł Smocze Berło Silberkinów. Wziął je w swą dłoń i ...dookoła krasnoluda zawirowało powietrze. Smocze pazury powoli się rozprostowywały, a w smoczej dłoni powoli formowała się kula ze światła. Także oczy Turama rozbłysły światłem. Jednak Glimtook zaskakująco błyskawicznie, jak na swój wiek dotarł do krasnoluda i wyrwał mu berło, krzycząc. -Co mówiłem?! Nie dotykać! Nie potrafisz posługiwać się mocą. Nie umiesz jej kontrolować! I w tej chwili wysłałeś mentalne echo do wszystkich obdarzonych mocą w promieniu kilku mil!-
Jak na potwierdzenie tych słów, zza drzwi rozległ się krzyk.- Oddajcie mi berło, a pozwolę wam żyć, stawcie mi opór a zginiecie marnie, a wasze dusze będą lizać me buty przez wieczność!-
Przed domem gnoma, stał już Grayshar Silberkinn. Owinięty skrzydłami niczym płaszczem, wydawał się być jedynie wychudzonym starym krasnoludem. Glimtook kazał Aydennowi i reszcie czekać i wyszedł przed dom mówiąc.- Nic się nie zmieniłeś, nadal gadasz jak pompatyczny elf.-
-Aaa...To ty. Nie spodziewałem się, że Aywarg powierzy berło swemu byłemu przyjacielowi.- rzekł pogardliwie Grayshar.
-Nie byłemu. Wszystko było zaplanowane, i kłótnia i rywalizacja. Przy całej twej potędze, Aywarg zawsze cię przewyższał sprytem.- zaśmiał się gnom.- Zresztą, taki potężny to ty nie jesteś. -
- Wystarczy mi potęgi na ciebie gnomie.- krzyknął nekromanta.
- Zabawne, miałem powiedzieć coś podobnego.-rzekł Glimtook naciskając sęk w trzymanym w ręku kiju. Otworzyło się jedno z okien budynku, i wysunęło przez nie prawe ramię mech-alch-zbroi, wyposażone w skomplikowany mechanizm przypominający krzyżówkę kuszy lunetą z kryształowymi soczewkami.
- Lubisz sztuczki czarowniku?- spytał gnom Aywarga.- Ta pochodzi z mego rodzinnego domu, Megautopii.-
Wycelował czubkiem kostura w pierś Władcy Szczurów, nacisnął kolejny sęk i czerwony promień pojawił się pomiędzy czubkiem laski, a piersią krasnoluda.
- To wszystko? Wysuwane ramię i promień który nie rani.- roześmiał się Grayshar.- Miałem się przestraszyć?-
- Nie. Raczej zginąć.- odparł Glimtook naciskając kolejny sęk, w swej lasce. Soczewki skupiły energię magiczną i strumień jej uderzył prosto w pierś starego krasnoluda zmieniając go i okolicę wokół niego w wybuch energii i ognia . O dziwo...Gdy opadł pył po wybuchu, okazało się, że Grayshar przeżył. Nekromanta rozłożył błoniaste skrzydła i odleciał kaszląc i krzycząc.- Khy..khy...ja tu ...jeszcze khy..wrócę!-
-Na waszym miejscu pospieszyłbym się z opuszczeniem miasta.-mruknął Glimtook. -Miecz pomoże ze znalezieniem tajemnego przejścia. Ostrze... pamięta.

Phalenpopsis, Dzielnica Rzemieślnicza, dom Turama.

Gdy Aydenn przybył do domu Turama, druidka wróciła ze smutnymi wieściami. Beriand zginął, a Amman został opętany przez roślinnego stwora. Była to ponura wieść dla drużyny. Zostało bowiem ich już niewielu: Rasgan,, Varryaalda, Yokura, Aydenn i Luinehilien .

Aydenn podjął więc decyzję o niezwłocznym wyruszeniu do dzielnicy świątynnej. Nie czekając więc, aż sytuacja się pogorszy, drużyna ruszyła więc by zmierzyć się... z nieznanym.

Phalenpopsis, Dzielnica Świątynna.

Mury zniszczonych budowli wyrastające z czerwonej organicznej tkanki, niczym zęby z dziąseł, szaleńcze zawodzenie unoszące się w okolicy. Niebo pełne zielonkawych chmur i wszechobecna mgła. Tak właśnie powitała przybyszy Dzielnica Świątynna. Cała drużyna ruszyła za przewodnictwem krasnoluda w kierunku świątyni Cromaga. Turam prawie już doszedł do siebie po szaleńczym ataku Mi Raaza. W tym straszliwym miejscu Aydenn nakazał wzmocnić czujność. I dało to wymierne efekty, gdy ze wszystkich stron natarły na drużynę szkielety porośnięte gumiastą tkanką z wrośniętymi w nią oczami. Zaciekła walka, szła dobrze dopóki Luinehilien nie użyła magii. Zaklęcie zamiast uderzyć we wrogów, przemieniło jej laskę kniei w zwykły kostur. Magia okazała się być szczególnie ryzykowna w użyciu na terenie Dzielnicy Świątynnej. Po walce nastąpiła chwila przerwy na odpoczynek... w cieniu ruin świątyni Ormesa.

Tak przynajmniej twierdził krasnolud.
Nie trapił drużyny ni głód , ni pragnienie...Odmienność tego miejsca, od normalnego świata, co pozwoliła zapomnieć o typowych potrzebach...Czy aby na pewno? Wszak wiele drużyn, znikło w dzielnicy Świątynnej. Aydenn podejrzewał, że ona ich odmieniała. Czy to samo zaczęło trapić Turama jego towarzyszy. Druidka widziała, co zwykła narośl na ramieniu zrobiła z Ammanem. A teraz ona i jej towarzysze znaleźli się w środku takiej narośli na zdrowej tkance miasta. Luinehilien pamiętała ile wysiłku włożyła we wciągnięcie swej wilczycy do Dzielnicy Świątynnej. Nuhilia bowiem robiła wszystko (poza gryzieniem), by nie wejść. A i teraz zwierzę było spanikowane.
Odpoczynek przerwały dźwięki muzyki...Melodia przebijała się przez mgłę, jej chaotyczne dźwięki zdawały się wdzierać w uszy mimowolnych słuchaczy. Nie było w tej melodii nic znajomego, chaotyczne dźwięki przebijające się przez ciało niczym sztylety. Mgła zaczęła się wić tańczyć w chaotycznym rytmie tej dziwacznej melodii. I wtedy usłyszeli głosy...Dawnych przyjaciół, ukochanych, wrogów... Tych którzy odeszli, poszli w objęcia śmierci...Tych, o których żadne z nich zapomnieć nie mogło. Pierwszy wyrwał się Varryaalda...Pognał za swym cieniem w głąb mgieł. I tylko urywany wrzask bólu i agonii, utwierdził innych w przekonaniu co do ułudy kreowanej przez muzykę grajka. I wtedy Aydenn sięgnął po miecz...Dar starego gnoma, ostrze broni, przez chwilę zalśniło blaskiem i mgły się rozstąpiły odsłaniając grajka.
Istotę ni to z mgły , ni to z ciała...Stworzenie bez twarzy, ożywioną melodię pragnień.

Drużynie nie pozostało nic innego, niż zmierzyć, zanim głosy ich bliskich...staną się zbyt uwodzicielskie by przed nimi uciec. Uderzyli więc na stwora z mgły mieczami. Potwór nie bronił się, wszak był tylko uformowaną mgłą przyciągniętą tutaj przez pragnienia ich serc.
Po tej bitwie, ci co ocaleli wiedzieli jedno. Muszą jak najszybciej opuścić to nieprzyjazne miejsce. Dlatego też nie ponaglany przez nikogo Turam szybko prowadził drużynę przez labirynt uliczek. Ściany ruin, popękały, gdy drużyna przechodziła obok, rysy otwarły się stając się powiekami wielkich oczu, patrzących na Turama i jego towarzyszy. W powietrzu słychać było szepty. –Zawróćcie. Zginiecie. Krasnolud prowadzi was na zgubę.-

Mgła na moment rozstąpiła się ukazując przysadzisty budynek ozdobiony kolcami i siedzącymi gargulcami, a przed budynkiem masę nagrobków.

- Dziwne, nie tak ją zapamiętałem.- mruknął Turam.
- Ale jest to świątynia Cromaga, tak?- spytał Aydenn.
- No ..tak...choć cmentarza przy niej nie było...ani kolców na dachu.- rzekł architekt.
- Zobaczmy więc, co jest w środku.- odparł Aydenn. – Za daleko zaszliśmy, by się teraz wycofywać.-
Ostrożnie wszyscy ruszyli do świątyni, bacząc na groby. W tym miejscu...Kto wie, co mogło z nich wyskoczyć.

Phalenpopsis, Dzielnica Świątynna, Świątynia Cromaga

W środku świątynia była...zwyczajna. Owszem, część dachu zawaliła się do środka i było pełno gruzu, rozwalonych pomników. Ale poza tym, nie było w niej nic niezwykłego. Żadnych dziwacznych zmian, żadnych potworów, żadnych głosów, żadnej mgły.
Na postumencie, na środku nawy głównej stał pomnik Cromaga.

Mężczyzna w zbroi płytowej z krzyżem paladyńskim, przekrzywionym na znak ważności honoru od innych zasad. Cromag jako Strażnik Honoru, opierający się o tarczę i trzymający miecz.
Przy podstawie posągu zaś był napis.
Vertere cladis ad triumphius, in apscondita callis visus.
- Obróć klęskę na zwycięstwo, by drogę ukrytą zobaczyć.- przetłumaczył Turam.

Hyalieon , Rozdroża

- Pięknie, chyba znaleźliśmy kolejnego towarzysza podróży. Tylko gdzieś tam, wciąż może być jego właściciel. – powiedziała dziewczyna, wyciągając z plecaka kolejny kawałek mięsa i karmiąc zwierzaka, tym razem już z ręki- Chyba powinniśmy choć spróbować go odnaleźć, prawda?
- Nie jestem pewien...Te symbole na siodle, nie wyglądają zachęcająco.-
Gaalhil wyraźnie się wahał. To właśnie mówił ton głosu młodzieńca wyczulonemu słuchowi Aeterveris.
- Chyba musimy się dowiedzieć, co stało się z byłym właścicielem tego raptora. Być może jest już gdzieś daleko, cały i zdrowy, ale z drugiej strony, może już być martwy, albo właśnie umierać. Wydaje mi się, że nie możemy tak tego zostawić. Mogłabym spróbować użyć mojej magii i porozmawiać ze zwierzakiem, ale obawiam się, że w dzisiejszych czasach używanie czarów mogłoby nam przynieść więcej szkody niż pożytku.- jednak nimfa była zdecydowana, co do kolejnych kroków.- Mogę też pójść jego tropem w głąb lasu, ale nie wiem, jak długo ślad będzie wyraźny. Deszcze mogły już zamazać trop... o ile ostatnio coś padało. Tak, czy inaczej, chyba najlepiej byłoby gdybyś ty i nasz nowy przyjaciel, ruszyli dalej w drogę.-
Aeterveris uśmiechnęła się, widząc jak mężczyzna już otwiera usta, by coś powiedzieć, pewnie zaprotestować, ale nie dała mu na to okazji.- Jestem nimfą, Gaalhilu. Od urodzenia wychowywałam się pośród dzikiej przyrody i wiem, jak o siebie zadbać. Nie musisz się martwić, że coś mi się stanie. A później... z pewnością zdołam was dogonić, jak nie na trakcie, to w Graihlom. -
- To byłoby niezgodne z kodeksem rycerskim.- zaprotestował Gaalhil.- Nie mogę cię zostawić, zwłaszcza teraz. Nie tylko dzicz, w tych czasach stanowi niebezpieczeństwo. Nie jestem tak dobry w tropieniu jak ty, przyznaję. Nie chcę jednak martwić się o ciebie i wyrzucać sobie iż zostawiłem cię na pastwę losu. Rusz więc za tropem. Ja tu poczekam na ciebie ze dwie trzy godziny. Jak nie będziesz wracać, udam się z naszym przyjacielem, twoim tropem. - Po tych słowach poklepał bestię po grzbiecie i dodał.- I nie ryzykuj, nie wiadomo co czai się w mroku tych lasów. Być może nie tylko zwierzęta.-

Hyalieon , Południowe lasy.

Nimfa przemierzała ostrożnie lasy. Gaalhil miał rację. Obecnie leśne ostępy, kryją coś więcej niż tylko zwierzynę. Resztki rozbitych armii, potwory, ożywione czary i... tylko bogowie wiedzą co jeszcze. Dlatego też Aeterveris, nie spieszyła się idąc tropem bestii.
Na szczęście ciężkie zwierze, zostawiało w miękkiej glebie wyraźny ślad. Mimo iż skradała się, nimfa słyszała własne kroki...Czemu? Odpowiedzieć na to pytanie przyszło jej łatwo. Nie wiał wiatr, a inne odgłosy lasy, drobnych gryzoni zwierząt ptaków...Tych nie było słychać.
Wkrótce nimfa dotarła do pobojowiska. Trupy czterech okutych w ciemnopurpurowe zbroje elfów leżały na ziemi, obok trupów ich wierzchowców, raptorów bojowych. Był tam jeszcze jeden trup, siedząca pod drzewem półelfka o ciemnozielonych włosach, osłonięta w zbroje półpłytową. Najemniczka znad Morza Klejnotowego. Ów trup nagle "ożył" , dziewczyna dźwignęła się z pozycji siedzącej, w jej dłoni uformował się miecz z żółtego światła. Twarz wyrażała determinację, ale oczy nie wyrażały nic. Pokryte bielmem oczy, świadczyły o tym, iż była ślepa od urodzenia.

- Nie próbuj się kryć, wiem że tam jesteś.- krzyknęła hardo.- Stań do walki ! Nie oddam mej głowy tak łatwo!-
Mimo buńczucznej postawy i hardej mowy, Aeterveris widziała iż dziewczyna blefuje. Chwiała się na nogach, a z pomiędzy płyt pancerza spływały stróżki krwi. Była dość poważnie ranna i wycieńczona.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 06-12-2008 o 21:48. Powód: Poprawka błędu
abishai jest offline