Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-12-2008, 11:17   #122
Arango
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Wioska. Późne popołudnie - wieczór

Po wysłaniu czółna nie pozostało im nic innego jak czekać. A tego nikt z nich nie lubił. Szwendali się więc po wiosce zaglądając do chat, obserwując jak osada powoli wraca do życia. I choć z wielu z nich dobiegał żałobny lament, to jednak i tak cena, za jaka zapłacili mieszkańcy wydawała się w porównaniu do losu jaki spotkałby ich w rękach Simba była niska.





Pierwsze jak zwykle odzyskały rezon dzieci. Ich nieustające gonitwy i niezaspokojona ciekawość polegająca na dotykaniu każdej części oporządzenia najemników momentami była aż irytująca.
Nie wiadomo który z żołnierzy wpadł na pomysł (żaden się nie przyznał), że zapewne nigdy wcześniej nie widziały balonów. Kilka dyskretnie nadmuchanych prezerwatyw i czeredy dzieci uganiały się dyskretnymi produktami Armii Francuskiej wśród pisków i śmiechu.

Zyskali nieco spokoju.

Simone siedziała osowiała, nie zwracając uwagi na nic co działo się dookoła. Noc w parowie, śmierć Eryka, powrotna podroż, wszystko to nabierało cech nierealności, jakby dochodziło do niej zza grubej tafli tłumiącej dźwięki. Zapłakała znowu, choć wydawało się jej, że nie ma już ani jednej łzy.
Drgnęła pod dotykiem.
Naprzeciw stała mała dziewczynka i uśmiechała się promiennie do dziewczyny trzymając w wyciągniętej ręce rzemyczek z nanizanym na nim kółkiem z kości słoniowej. Zapewne najcenniejsza rzecz jaka miała.





- Zle z Simone - ni to stwierdził, ni zapytał Kit, a reszta mężczyzn spojrzała pytająco na Afrykanerkę, gdy siedzieli chroniąc się przed blaskiem popołudniowego słońca w cieniu bananowca. Ziemia parowała po codziennej ulewie i przez chwile panował miły chłodek.
Narinda tylko skinęła głową. Ach ci mężczyźni. A jak ma czuć się panna von Strachwitz ? Gruboskórne, nic nie rozumiejące prymitywy.

Do grupy zbliżył się trzyosobowy orszak.
Na jego czele szedł wódz, który zadziwiająco szybko doszedł do siebie. Choć wysmarowany od stóp do głów jakąś paskudną maścią (w skład której musiał wchodził krowi placek - ich nosy mogły przysiąc) wyglądał naprawdę dostojnie.
Obok niego kroczył jakiś facet, który budził chyba powszechną nienawiść każdej papugi w promieniu wielu mil, sadząc po ilości piór które powtykał sobie w najdziwaczniejsze miejsca i postawny, wysoki mężczyzna, zdaje się wódz rybaków.





Szef plemienia skłoniwszy się przed nimi rozpoczął szybka przemowę mieszając słowa angielskie i własnego narzecza.
Z tego co mówił dało się zrozumieć że są bardzo wdzięczni, że bogowie byli łaskawi zsyłając białych zbawców, ale...

Ale na polowanie nie wypłyną.

Pytany dlaczego, udzielał skomplikowanych odpowiedzi w swym narzeczu. Zrozumieli jedynie "demony wody", "noc" i "śmierć". Pozostali dwaj z powaga kiwali głowami potwierdzając słowa wodza.
 
Arango jest offline