Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-12-2008, 13:20   #6
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
EPIZOD 5

Jane siedziała przy niewygodnym plastikowym stoliku, w takim samym małym obliczonym na "kupno na wynos" standardzie siedzenia Starbucks, popijając gorącą kawę z plastikowego kubka. Przez matową, calową, kuloodporną szybę obserwowała szarą ulicę, po której od czasu do czasu przejechała stara hybryda, rzadziej nowy EV-ies. Co prawda cena benzyny jest niebotyczna, to na czysto elektryczne auto za gotówkę stać nielicznych. Ludzie, wrócili do bardziej prymitywnych środków lokomocji, to jest roweru i wygodnych butów.
Należała właśnie do nielicznych, którzy zarabiali wystarczająco, aby utrzymać dawny standard "american dream". Pensja Sędziego, zależna od stażu, wystarczała nawet tym bardzo rozrzutnym. Podobno miało to przeciwdziałać łapówkarstwu, albo osłodzić perspektywę szybkiego zejścia z tego świata.

Pociągnęła z dymiącego kubeczka czarną zawiesinę kofeiny wracając myślami do wydarzeń sprzed godziny. Po zawiadomieniu naczelnika więzienia o niespodziewanej śmierci Skoliakova, zażądała od niego wewnętrznego śledztwa, a wydziałowi technicznemu zleciła bezzwłoczną sekcję zwłok. Następnie korzystając z komunikatora umówiła się z oficerem wydziału ds. narkotyków Tyron'em Connroy'em, na kawę na rogu 78TH i Belmont. Nie zanosiło się na randkę. Mężczyzna, który właśnie przysiadł się do stolika wyglądałby delikatnie mówiąc niestosownie do okazji. Murzyn, którego wiek ciężki był do określenia, za sprawą ciemnych okularów w połamanej oprawce, poszarpanemu zarostowi i przetłuszczonych dredów.
W pierwszym momencie Jane chciała bezceremonialnie spławić bezdomnego narkomana, jednak chwila zastanowienia powstrzymała ją w zamiarach. Właściwie o Tyron'nie, nie wiedziała nic poza tym, że był czarnoskórym tajniakiem.

- Witam - uśmiechnął się murzyn odsłaniając okulary i rząd białych zębów. Ukradkiem wysunął spod brudnej bluzy identyfikator przewieszony na czarnym rzemyku.
"Szczyt klasy."
- Co wiesz o tym miejscu? - Jane zapytała bez ceregieli odsłaniając dłoń, pod którą na blacie stolika leżały czarne zapałki.
- Night Club - odpowiedział - A raczej Day Club, odkąd mamy godzinę policyjną, jednak nieoficjalnie prawdziwy Night Club. Szukasz rozrywki? - zakpił tajniak.
- Powiedzmy. - przynajmniej miał chłopak poczucie humoru.

Spotkania antynarkotykowych, tych z obyczajówki i sędziów zawsze opływały złośliwością. Zbyt często wchodzili sobie w kompetencje, żeby się lubić. Szczerze mówiąc zdziwiła się, że Tyron w ogóle zechciał się zjawić.

- Siedź przy barze, poczekaj do zamknięcia, a później do pustej szklanki wrzuć sto baksów. Jak zapytają czy chcesz resztę, to powiedz od niechcenia, że nie możesz się doczekać i pójdź do ubikacji. Reszty możesz się domyślić.

100 baksów. Natychmiast przeliczyła to na paczki papierosów: 20. Nieźle sobie liczą za jeden wieczór. Przeciętny robotnik nie wyda dwudniowego zarobku na kilka godzin bujania się na parkiecie. Woli kupić skrzynkę wódy i schlać się z kumplami. Sama śmietanka towarzyska musi się zbierać.

- Macie tam swoich? - wtrąciła Sędzia.
Murzyn zamiast odpowiedzieć wstał od stolika i rzucił od niechcenia.
- Coś jeszcze?
To tyle jeśli chodzi o współpracę.
- Nie. Dzięki. - "I fajnie śmierdziało" dodała w myślach, nie patrząc na odchodzącego lumpa.

Mocha okazała się niepijaną lurą. Jak można robić coś takiego z kawą? Nigdy więcej nie przyjdzie do tego Starbucks'a. "Do trzech razy sztuka" pomyślała odsuwając od siebie kolejną, niewypitą tego dnia kawę. Czuła jak organizm pozbawiony snu zaczyna dopominać się o swoje.
Doszła do momentu: "połóż się na łóżku, zamknij oczy, a kiedy je otworzysz, minie 6 godzin i wcale tego nie odczujesz". To się już nazywa przemęczenie. Stan półsnu. Wszystko cholernie boli, a podniesienie ręki wymaga nieludzkiego wysiłku woli. Gdyby nie cierpiała na tą kurewską bezsenność, to być może jeszcze miała trochę energii. Chociaż dzisiejszy dzień można nazwać "pełnym wrażeń". Westchnęła. Skoro nie kawa, to zostaje już tylko zimna woda. Na razie miała wrażenie, że ktoś jej przeciął kabelek od zasilania. W takim stanie, nawet jeśli pojedzie do Victorii, niewiele wskóra.

Mijając stoliki zajęte głównie przez młodzież i starszych panów, którzy jak widać na emeryturze poza grą w karty, nie mają już nic w życiu do roboty, weszła do damskiej toalety.
Omiotła dające wiele do życzenia kabiny spojrzeniem w stylu "W takich warunkach to nawet ja sikać nie będę" i odkręcając kran, zmoczyła twarz zimną wodą, oparła się dłońmi na umywalce. W przybrudzonym lustrze dostrzegła swoje zmęczone, obojętne odbicie. Ciekawe, która Jane to Jane prawdziwa?


Huk eksplozji wypełnił jej głowę niesamowitym piskiem. Pulsujący obraz łazienki zawdzięczany był migającym bateryjnym światłom awaryjnym, jak i zawrotom głowy, która rozbiła się czołem o lustro. Spod szczeliny między posadzką a metalowymi drzwiami, ze środka kawiarni wdarła się do łazienki zrolowana chmura czarnego dywanu pyłu i dymu. Jane, której oberwana umywalka spadła na buta, z ulgą doceniła metalowe blachy czubów swoich wojskowych trepów. Lodowaty strumień fontanny z połamanych rur działał jak zimny prysznic.

"Kurwa."

Jane naciągnęła sobie koszulkę na twarz i z trudem odciągnęła pogięte drzwi. Nadal częściowo ogłuszona, jak w zwolnionym tempie kroczyła wśród kłębów dymu i iskier, potykając się o resztki stolików, gruz i szkło, a wszystko pokryte czerwonoczarną mazią strzępów ludzkiego mięsa. Jakby z bardzo daleka, do jej uszu doszło wycie alarmów samochodowych aktywowanych eksplozją, jak i stłumiony ryk zbliżających się syren. Z przerażeniem stwierdziła, że jest jedyną osobą stojącą pośrodku pobojowiska. Opadający pył wdzierał się przez koszulkę do ust i oczu, utrudniając oddychanie i znacznie ograniczając pole widzenia. Zdawała się słyszeć jęki i krzyki, lecz nie była pewna czy dochodziły one z czarnej dziury w budynku jaka pozostała z miejsca po Starbucks, z dymiącej się ulicy, czy może z wewnątrz jej głowy. I ten fetor spalonego ludzkiego ciała. Jeszcze chwila i zwymiotuje. Z trudem wyszła przez wyrwę w murze na pokryty drobinami szkła i kamieni chodnik.
Eksplozja w budynku na zewnątrz ulicy zebrała również dość pokaźne żniwo. Dziesiątki przechodniów leżało na ziemi, z których tylko nieliczni próbowali podnieść się o własnych siłach. Z aut zaparkowanych przez kawiarnią zostały pogięte jak aluminiowe puszki blachy, a jedno z nich oderwane podmuchem wybuchu przeleciało kilkanaście stóp, by wylądować dachem na środku jezdni. Całe szczęście niewielki ruch uliczny zapobiegł dalszym ofiarom.

Krztusząc się dymem, oparta ręką na murze powoli szła wzdłuż chodnika. Z każdą chwilą nogi miała coraz miększe. Potknęła się i zjechała plecami wsparta o ścianę, do pozycji siedzącej. Ten pisk zaczynał ją naprawdę wkurwiać. Mijał powoli, ale nadal czuła jakby od świata zewnętrznego dzieliła ją kuloodporna szyba. Chłodne powietrze pozwoliło wziąć kilka głębszych wdechów. Sięgnęła po papierosy.
Zaczynała całą tę sytuację brać coraz bardziej do siebie. Najpierw młody na poddaszu, a teraz bomba w kawiarni. Bardzo nie lubiła zbiegów okoliczności. Miała tylko nadzieję, że nie dobrali się do skóry Andersonowi, bo będzie musiała czekać na przyznanie kolejnego partnera, a to zwykle trwa.

"Kurwa."

Wraz z ustającym piskiem w uszach, zaczęła rejestrować nasilające się, otaczające ja dźwięki. Uderzył ją przeraźliwy płacz i wycie ludzkich gardeł. Krzyk rozpaczy, bólu i wściekłości wymieszany z jękiem rannych i umierających. Po chwili całe zastępy ratunkowe miały pełne ręce roboty.

To wygląda jak regularna wojna. Czuła się jak na froncie. Umierający młodzi ludzie w imię polityki. Tylko, że tutaj nikt nie mógł pogodzić się ze śmiercią, ani na nią przygotować. Chyba tylko żywe bomby...
Zaciągnęła się papierosem. Jej myśli zaczynają być strasznie wzniosłe, a czas ucieka. Zgasiła fajkę i stwierdziła, że wygląda jak górnik albo pomocnik na budowie. Wspaniale. Zrobi furorę w Victorii. Adrenalina powoli opadła. Jane podtrzymując się ściany, wstała.
Ze zdziwieniem stwierdziła, że poza rozciętym lekko czołem nie odniosła żadnych widocznych obrażeń. Głowa co prawda pulsowała tępym bólem, lecz wiedziała, że to nie wstrząśnienie mózgu. Nie miała mdłości, wszystko pamiętała a ogólne drżenie ciała, wiedziała że zawdzięcza jedynie lodowatemu prysznicowi, który zmoczył ją do suchej nitki.

Wybuch bomby to nic nowego. To było wpisane w życie sapera. Miał w sobie coś magicznego, trochę mistycznego. Gorzej, że potem trzeba pobierać to, co zostało.
Nie wierzyła w cuda, ale trudno sobie wyobrazić większy zbieg okoliczności. Gdyby nie poszła do tej obskurnej łazienki, to... nie, lepiej nie myśleć. Wszystko dzięki tym drzwiom. A może dzięki bezsenności? Ironia losu.

Kilka aut dalej stal nienaruszony, nie licząc cienkiej warstwy osiadłego pyłu, jej czarny niegdyś motor. Nie dość, że musi nadłożyć drogi i zajechać pod mieszkanie - szykował się długi prysznic - to jeszcze myjnia. Dzisiejszy dzień nie należał do tych udanych.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline