Chiara słuchała uważnie. Zupełnie jak gdyby słowa
doktora Wilburn'a przybierały materialny kształt, a ona śledziła chropowatość, wypukłość, kolor i kształt każdej litery.
- Na obcych? Przecież ja również... A!
Nie udało jej skończyć zdania, ponieważ jej krzesło nagle podskoczyło i pod wpływem cielska
Volty poleciało razem z dziewczyną do tyłu.
Bestia widocznie usłyszała już nowego gościa, mimo że ten jeszcze nie przekroczył progu i jako pierwsza postanowiła sprawdzić, jak "pachnie".
Panienka Wodehouse zapewne wylądowałaby na podłodze, gdyby nie szybka reakcja
Ananda. Złapał ją pod ramiona i w ten sposób pomógł jej utrzymać względną równowagę.
Volta, pod druzgocącym wzrokiem
Hindusa, położyła się płasko na podłodze zasłaniając łapami mordę i patrząc tym swoim wzrokiem zbitego szczeniaczka.
Chiara zaśmiała się w głos.
-
Przepraszam państwa bardzo. - z gracją wyswobodziła się z uścisku
Ananda i nie zważając na spojrzenia ojca oraz sukienkę przygarnęła zwierzaka do siebie.
-
Non ti preoccupare Volta. - i zaczęła do niego mówić po włosku pocieszającym tonem.
- Non si perda d'animo. Ma sono una donna gracile, non mi rompi, va bene? (Nie martw się Volta. Nie trać ducha. Ale jestem delikatną kobietą, nie połam mnie, dobrze?) Volta łasiła się do niej, jakby nie widziała jej miesiącami. Gotowa była nawet wejść jej na kolana, gdyby nie delikatnie sugestie
Chiary, że to jednak nie jest najlepszy pomysł. Teraz ona została obrzucona karcącym spojrzeniem. Ojciec nie patrzył przychylnym okiem na porzucenie gości tylko z powodu niekompetencji jakiegoś psa.
Chiara, zrozumiawszy przekaz, już chciała usiąść przy stole, kiedy zamarła łapiąc dłonią mocno za oparcie fotela i zwróciła się do
Ananda.
-
Oggi lei ha mangiato piu' di guelli portatori? (Czy ona dzisiaj jadła coś więcej niż tamtych tragarzy?) - i westchnęła, gdyż znała odpowiedź.
W tym domu nikt nie chciał pamiętać, żeby karmić
Voltę, bo wszyscy się obawiali, że późniejsze życie bez dłoni czy palców mogłoby być dość trudne.
-
Anand prendi un pezzo di carne per lei, ti suplico. -szepnęła na ucho Hindusowi -
Lei puo' comminciare a essere brutta, quando non mangia bene. (Anand, przynieś jej kawałek mięsa, błagam cię. Może zacząć źle się zachowywać, jeśli nie zje dobrze.)
W końcu usiadła przy stole.
- Państwo wybaczą, ale Volta nie zdaje sobie sprawy ze swojej siły. - uśmiechnęła się najpiękniej jak umiała.
- A wracając do tematu doktorze. Ma pan rację, wychowałam się w Afryce. Zakosztowałam kultury niektórych plemion i ich języka, ale czy to zmienia mój kolor skóry? Lub to, jak mnie wychowano? - wykonała nieokreślony ruch dłonią.
- Zostałam wychowana przez matkę, która jest włoszką i przez ojca anglika. Proszę mi wierzyć, to wybuchowa mieszanka. - uśmiechnęła się upijając łyk z kieliszka i odrzucając kosmyki włosów do tyłu. -
Skoro Afryka zadziałała na pana przez morze, jak pan myśli, jak bardzo może przyciągać kogoś, kto jest po tej stronie Oceanu?
W tym czasie
Volta kręciła się niespokojnie, ale nie odważyła się odejść na krok od
Chiary, która starała się jedną dłonią gładzić zwierzaka. Kiedy
Anand pojawił się z talerzem, na którym leżał ochłap mięsa (a starał się go wnieść naprawdę niepostrzeżenie, okryty chustką, aby nie przerazić gości) i położył go zaraz koło krzesła dziewczyny, bestia rzuciła się na jedzenie jakby należało je jeszcze upolować. Dzięki Bogu nie miała zwyczaju bawić się ofiarą. Choć jej mlaskanie było dość sugestywne.
Ojciec nie był zadowolony. Gdyby wiedział, co się szykuje, kazałby zamknąć potwora w piwnicy. Z drugiej strony, gdyby to zrobił, przed przyjęciem rozegrałaby się dramatyczna scena:
Chiara zrobiłaby wszystko, wiedząc, że Volta szybciej połamałaby sobie zęby i pazury próbując do niej dotrzeć, niż spokojnie czekałaby na wypuszczenie.
A to nie byłoby zbyt dobre. Skoro w podróż może dać jako opiekunkę jedynie nieokrzesanego zwierzaka, gdyż
Anand musiał pozostać w pałacu, lepiej żeby dysponował kompletem ostrych kłów i pazurów.
- Miło, że pan do nas dołączył, panie Jones. - zwróciła się do właśnie przybyłego mężczyzny z szerokim uśmiechem. Taka gafa!
"Bella roba!" (co za pech!) Przecież należało się od razu przywitać! Nie znosiła takich momentów. A podróżując nie musiała na to zwracać uwagi. "Już po prostu wyjedźmy!"
Zgadzała się z matką w duchu, że "zdziczała" przez te wszystkie "wycieczki". Lepiej czuła się goniona przez gorący wiatr afrykański, niż przy wykwintnym obiedzie. Co oznaczało, że po powrocie raczej szczęścia w małżeństwie nie znajdzie. No cóż. Pozostaną przynajmniej wspomnienia.
Miała tylko w duchu nadzieję, że obecni nie ocenią jej zbyt pochopnie.
- Pana również przyciągnęła magia Afryki? - zwróciła się ponownie do
signiore Jones'a.
Skoro musiała być gospodynią, to przynajmniej będzie udawać, że ją to bawi.