Oczy wszystkich zgromadzonych w komnacie kainitów spoczęły na Wrońcu, który raźnym krokiem zmierzał wprost do stojącej w drzwiach niewiasty. Z oczu kobiety, jej ruchów, wyzierał niewyobrażalny głód. Bestia w jej wnętrzu wyła choćby o odrobinę słodkiego vitae, nie jeden ze zgromadzonych przy stole mógł by przysiąc, że ją słyszy, w ciszy jaka nagle zaległa w komnacie. Petr powoli podniósł się od stołu, zagradzając wampirowi drogę.
-
A cóż to...? Czyżbyś Wrońcu postanowił przejąc obowiązki pana na zamku... ba, a może także przywileje? - głos Wojewody był zimny niczym lód, skuwający wszystko co stanie na jego drodze w czasie najsroższej zimy.
Zwierz nie zdążył zareagować, kiedy Diabeł jednym uderzeniem wytrącił mu kielich z dłoni. Kolejny cios sprawił, że słusznej postury mąż poszybował niczym szmaciana kukła przez pół sali, rozbijając na końcu stół i powodując popłoch wśród biesiadników. Petr z kamienną twarzą kroczył powoli, majestatycznie, miażdżąc pod obutymi w czarne, skórzane ciżmy stopami skorupy porozbijanych naczyń i resztki zniszczonej ławy. Kiedy stanął nad leżącym w kałuży krwi, pomiędzy porozrzucanymi kawałkami drewna mężczyzną, wszystkich obecnych, nawet Stepana i Krystynkę przeszyło zimne ostrze strachu.
-
Kto ci pozwolił karmić krwią mych poddanych ten pomiot Szarlatana? Co by powiedział twój ojciec i twój ród wiedząc, że bratasz się z tym ścierwem ? Już nie pamiętasz jak Churka zdradził Ennoje ? - po czym zniżył głos prawie do szeptu -
I nic ci tu nie pomoże przyzywanie imienia ojca mej matki.
To powiedziawszy splunął Gangrelowi prosto w twarz, krwawą śliną.
Miejsce w którym wypluta z ust Diabła krew zetknęła się z ciałem Wrońca paliło żywym ogniem. Skóra złuszczała się z sykiem, a gęsta, żrąca substancja drążyła głębiej do mięśni, ścięgien i kości. Mężczyzna zawył z bólu jak ranione zwierze, drąc palcami poparzone miejsce, byle tylko pozbyć się resztek żywoczerwonej, śmiercionośnej plwociny.
W tym samym czasie na drugim końcu sali rozgrywał się inny dramat. Zmożona głodem bestia zerwała się z łańcucha, na widok zbryzganej juchą posadzki, objęła we władanie ciało i umysł biednej Szarlatanki. Kierowana dzikim instynktem i przemożną chęcią zaspokojenia głodu, kobieta, rzuciła się wprost w tłum stojących pod ścianą, niczym ofiarne cielęta, niewolników Petra. Jęła gryźć, szarpać pazurami, rozdzierać ciała nieboraków na ćwierci.
Przerażeni, tym co się dzieje ludzie w popłochu rzucili się do ucieczki. Potwór w ludzkiej skórze, wybrał sobie za cel najsłabszą ofiarę. Zapędzona w kat kobieta umierała z przeraźliwym krzykiem na ustach, gdy kły Saraj rozdzierały jej delikatną, wiotką szyję. Nagle coś zamigotało zimnym blaskiem, ostra jak brzytwa stal z wizgiem przecięła powietrze, kładąc kres makabrycznej jatce. Głowa Szarlatanki potoczyła się, po czerwonej od posoki, kamiennej posadzce. Na zastygłej w pośmiertnym grymasie twarzy, malowało sie niedowierzanie. Szczupła kobieta o długich płowych włosach, która pojawiła się znikąd, stałą spokojnie nad swoją ofiarą i wycierała piękną, damasceńska szablę o jej okrwawione odzienie.