Cape Town, dnia 20 stycznia 1871 roku
W pałacu gubernatora profesor
Salvatore Piccolo pojawił się w towarzystwie
sir Roberta Whitemoore'a. W ostatnich kilku tygodniach dżentelmeni mieli okazję spotkać się kilkakrotnie, gdyż zarówno
Sir Robert, jak i profesor, rezygnując z tradycyjnej poczty i telegramów, osobiście uzgadniali szczegóły współpracy i wszelkie kwestie organizacyjne. Wynikało to z faktu, że obydwaj bardzo osobiście zaangażowali się w prace nad projektem, każdy na swoim odcinku powierzonych zadań i kompetencji.
Profesor Piccolo nadzorując odbiór maszyn i części oraz ich transport z Cape Town do Kimberley miał okazję widzieć
Whitemoore'a, który osobiście czuwał nad postępem przygotowań do ekspedycji poszukiwawczej. Często można było go spotkać w porcie, jak i w magazynach specjalnie użyczonych przez gubernatora dla Królewskiego Towarzystwa Geograficznego, z jego charakterystycznym, nieodłącznym i nonszalanckim skrętem w ustach. Z coraz bardziej modnym w Europie zwyczajem palenia tytoniu,
Salvatore spotkał się w Ameryce Północnej, skąd sam importował na użytek własny kilkanaście paczek
Bull Durham, w których nie znalazł jednak większej przyjemności. W typowym dla jego osoby roztargnieniu i niezaprzątaniu głowy nic nie znaczącymi szczegółami
chiacchiere zawsze zapominał zapytać
sir Roberta o markę palonych przez dżentelmena papierosów.
Włoski temperament
Salvatore o mały włos eksplodował gniewem, gdy zamiast gotowych do podróży członków ekspedycji, po których przybył do Kapsztadu, zastał przygotowane przyjęcie. Mimo arystokratycznego wychowania nigdy nie był zwolennikiem dworskich obyczajów, a nic bardziej nie odpychało go jak sztuczna francuska kurtuazja i zimna angielska flegma. Z rezygnacją przyszło mu trzymać emocje w ryzach. Fakt, że prace nad wykonaniem projektu choć na ukończeniu, wciąż trwały, jednocześnie uspokajał go przed pośpiechem, jak i wzbudzał niepokój. Chętnie oddałby wszystko w danej chwili za uczestniczenie w pracach wykończeniowych, jakie toczyły się w Kimberley. Liczne eksperymenty zakończone pomyślnie zarazem postawiły
Piccolo na skraju bankructwa, oraz odniosły sukces w postaci żywego zainteresowania Brytyjczyków, którzy wykładając obfite sumy pieniężne w niemal nieograniczonym kredycie na finansowanie ekspedycji w głąb Czarnego Lądu w poszukiwaniu
Livingstone'a, zobowiązywały go do pokornej wdzięczności. Ponadto jak dowiedział się od
sir Roberta, główny sponsor projektu, w tym patentu profesora, niejaki
William Cook, miał być jednym z uczestników wyprawy. W związku z tym nieobecność
Piccolo w Cape Town delikatnie mówiąc zostałaby poczytana za niezręczny nietakt, którego dla dobra sprawy i pomyślnego rozpoczęcia ekspedycji postanowił, za namową roztropnego
Samsona uniknąć. Do Kapsztadu, z powodu strajku kolei, przybył w zawczasu własnoręcznie zaprojektowanym piętrowym szynowym dyliżansem, dzięki połączeniom torów kolejowych, które przemierzały okolicę wszerz i wzdłuż, łącząc kilka miast z licznymi osadami przy kolonialnych kopalniach diamentów i złota.
Na przyjęciu naukowiec po wymianie grzecznościowych ukłonów i uśmiechów, z ulgą zajął miejsce przy stole. Po wygłoszonym przez gospodarza
sir Wodehouse'a uroczystym toaście, w zamyśleniu umoczył usta w kielichu stwierdzając sprawiedliwie, że w wyrobie win to jednak Francuzi nie mają sobie równych. Następnie do kryształowej szklanicy stojącej obok talerza nalał sobie, ku zdziwieniu służby wody z karafki i jednym haustem ugasił tym praktycznym sposobem dokuczające mu od kilku godzin pragnienie.
Salvatore myślami był w Kimberley i chyba tylko świadomość, że godny zaufania asystent pilnował wszystkiego w zastępstwie jego nieobecności, łagodziła nieco niepokój wewnętrzny. Obecność
Piccolo na przyjęciu zdawała się być niezauważana, czym cieszył się skrycie tym bardziej wiedząc o udziale reportera w wyprawie, którego zawodowego natręctwa, jak to zwykle z
giornalista bywa, zdążył już się zawczasu obawiać. Zanurzony w głębokich rozmyślaniach, sam nie poświęcał zbytniej uwagi toczącej się przy stole konwersacji i dopiero melodyjny głos córki gubernatora, dzięki włosko brzmiącemu akcentowi sprowadził go z powrotem na ziemię. Przyjrzał się panience dokładniej i w duchu stwierdził zdziwiony, iż większe wrażenie na nim zrobiła, jak egzotyczna i olśniewająca uroda czarnoskórej uczestniczki wyprawy
Nadii Lloyd, od której większości towarzystwa ciężko było oderwać wzrok.
"La Bella Principessa!" - i już nawet w myślach formułować zaczął odpowiedź na zadane wszystkim przez
signorinę Wodehouse pytanie, lecz zaniemówił chrząkając i wygodniej rozsiadając się w fotelu. W ostatniej chwili ugryzł się w język z zawstydzenia i niedoświadczenia w prowadzeniu otwartych konwersacji z płcią przeciwną. Młode życie profesora, bez reszty oddane pasji poszukiwań i eksperymentowania, odbywało się kosztem zaniedbania kontaktów towarzyskich, a zwłaszcza tych relacji damsko-męskich. Nauka była jego pierwszą miłością i tryb życia jaki pędził raczej nie zapowiadał większych zmian w najbliższej przyszłości. Bezgraniczne poświęcenie pracy odbijało się również na jego wyglądzie, gdyż mimo czystej włoskiej krwi płynącej w żyłach, to dnie i noce spędzane w laboratoryjnej wieży odbijały się słabym wzrokiem oraz wyraźnie bladą cerą, tak rzadko niespotykaną pośród jego rodaków. Z kolei chroniczny brak jedzenia podczas trwania wielogodzinnych eksperymentów, kiedy zamykłał się w pracowni, doprowadzał często jego organizm do skraju anemii i niedożywienia. Dopiero klimat afrykański pomógł mu nabrać odrobiny rumieńców, i wyraźnie czuł, jak dobrze służy mu praca na świeżym powietrzu.
Zapowiedziane przez kamerdynera wejście ostatniego, wyraźnie spóźnionego uczestnika wyprawy wyrwało go z zadumy nad płcią przeciwną i zaletami towarzyskiego trybu życia. Strój wchodzącego pewnym krokiem archeologa
Edgara Jonesa rozbawił liberalnego
Piccolo i sprawił, że na jego twarzy zakwitł szczery i szeroki uśmiech powitania dżentelmena, na widok którego, kobiety spadają z krzeseł, a lwice łapami zakrywają oczy.