Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2008, 10:35   #22
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację


Kamyk zatrzymała wóz na skraju lasu, i podniosła oczy ku wieżom Strachova, jej nowego pana siedzibie. Po niebie pełzł poszarpany obłok, jak strzępy sztandarów przegranych. Kobieta otuliła się szczelniej płaszczem. Jak zimno. Wyciągnęła z sakiewki niebieski, przejrzysty klejnot i przez moment obracała go w palcach, łowiąc światło gwiazd.


***
Miękkie kroki brata, szelest jego płaszcza, dotyk szorstkiej dłoni na skroni, tam gdzie kończyła się blizna.
- Oczy dnia - powiedział. Kamyk miała złote oczy. Nie jasnobrązowe ani nie bursztynowe czy żółte jak siarka, jak to się zdarzało u Zwierząt, którzy dali się ponieść Bestii. Złote jak światło zakazanego dnia.
- Oko nieba - szepnął, wsuwając w jej dłonie niebieski klejnot.
***


Ledwie dziesięć lat minęło, od kiedy brat przywiózł jej z wędrówki ten kamień i opowieść. Teraz popioły jej brata zmieszały się plugastwem na ulicach Londynu, a klejnot był jedyną pamiątką, jaka jej się ostała. Bo honor jest odpowiedzią na wszystko. Wsunęła oko nieba za rękawiczkę.
Koń prychnął i zadrobił niespokojnie, zaparł się a łbem trząść począł, jakby droga nagle podobać mu się przestała.
- Cichaj, cichaj...
Wampirzyca zeskoczyła z kozła. Podeszła do konia, pogładziła szkapę po chrapach i na wyciągniętej dłoni podsunęła jej pod pysk grudełki brudnej soli.
- Cichaj...
Roje zamknięte w dzbanach odezwały się głuchym bzyczeniem protestu. Kamyk wzniosła oczy ku niebu, niemo prosząc Boga o odwagę. Tylko ślepe posłuszeństwo ojcu sprawiało, że jeszcze nie zawróciła z drogi. Nie podobała jej się dziedzina Diabła, nie podobały jej się surowe góry, przez które tu jechała, a najmniej ze wszystkiego podobały się jej znaki, którymi w podróży ostrzegał ją łaskawy Bóg i Jego anieli. Niepokój żywiny to nic. Ale ledwie noc temu, jako z legowiska w gawrze niedźwiedziej się wygrzebała, ujrzała węża sunącego po rzecznym piasku, sploty gadziny szatańskiej wykreśliły imię w świętym języku. Jej imię.

- Bóg jest miłosierny - powiedziała rojom, niespokojnej klaczce i nocy, pochyliła z pokorą głowę. - My jeno Jego małe sługi.

Stanęła przed bramą i zeszła z kozła. Masz być posłuszna. W twoich rękach mój honor i moje słowo. Masz być posłuszna. Nie będzie prowadziła swoich wojen z moim bratem. Nie będziesz harda. Nie będziesz krnąbrna. Zegniesz kark do samej ziemi, jeśli taka będzie potrzeba. Będziesz posłuszna.
Ściągnęła kaptur z twarzy i krzyknęła w stronę okienka strażników:
- A bywaj tam!
- Bywaj! Kogo czort niesie po nocy?
- Nie przywołuj imienia tego, przed kim stanąć nie chcesz, człowiecze!
- warknęła. Źle, źle, nie jestem w domu. - Jam Kamyk, bartnicza córka, wolny człek. Wojewodzie służyć chcę i roje moje na ziemi jego osadzić, miodami płacąc! O posłuchanie proszę!
- Niech czeka świtu!

Ani ja czekać nie mogę, ani wojewoda o świcie mnie nie przyjmie.
- Rzeknij swemu panu...
Co? Ojciec zakazał wymieniania swego imienia komukolwiek poza Petrem, z którym pił krew i którego nazwał bratem. Od tego czasu jednak wiele wody upłynęło w rzekach. Jak daleko sięga łaskawa pamięć wojewody?
Kamyk przestąpiła z nogi na nogę: - ... rzeknij: Jest we mnie wróg, którego żaden miecz nie zdoła zabić.
- Co?

Kamyk powtórzyła cierpliwie. Brodata twarz strażnika zniknęła, do wampirzycy dobiegł trzask zamykanego okienka. Oparła się o bok szkapy, w ciepłym dotyku zwierzęcia szukając otuchy i pocieszenia... i czekała. Księżyc toczył się powoli po nieboskłonie. Brama jak była zamknięta, tak zamkniętą pozostała. I kiedy Kamyk straciła już nadzieję, że Diabłu utkwiła w pamięci rozmowa sprzed piętnastu zgoła lat, szczęknęły łańcuchy, krata się podniosła, a w otwartej bramie stanął strażnik rozrośnięty w barach jak górski niedźwiedź, i niemal tak samo kudłaty.
- Wojewoda przyjmie. Za mnÄ….

Kamyk bez słowa pociągnęła szkapę za wodze. Wóz terkocząc wjechał na dziedziniec. Wiele razy opowiadała się nocą pod bramami zamków książąt, hrabiów, baronów i innych władców tego świata. Zawsze w końcu ją wpuszczano. Zawsze gromiła opryskliwego strażnika, który potem prowadził ją ciemnym korytarzem, gdzie odbywały się rozmowy, zawsze kończące się kwestią ceny. Teraz miało być inaczej. Kamyk przybyła, by służyć, a sługa nie stawia warunków i nie rozstawia po kątach ludzi swego pana.
- Czekaj tu, dziewko - mruknął strażnik, wykrzywił się z odrazą, zobaczywszy z bliska głębokie blizny na policzkach kobiety.
- Pod piłę tartaczną wpadłaś?
- Wojna nie jest łaskawa. Zwłaszcza dla niewiast, panie.

Żeby w niej uczestniczyć, musiałam się oszpecić. Tak aby nikt i nigdy nie zobaczył we mnie kobiety.

Czekała. Najchętniej wyprzęgłaby zmordowanego konia i choć na chwilę otworzyła dzbany z rojami. Ale strażnik w każdej chwili mógł wrócić.
- Zaraz pójdziesz do stajni, maleńka, jeszcze chwil parę, wytrzymaj - pogładziła klaczkę po boku i wskoczyła na wóz. Spod kozła wydobyła długi pakunek. Rozejrzała się szybko, ale i tak pewnie ją obserwowano i nic nie mogła na to poradzić. Rozchyliła materiał i wydobyła szablę.
- Al Nur - szepnęła. Przeciągnęła obciągniętą w rękawicę dłonią po płazie broni, z zachwytem wpatrując się w kręte, wijące się wzory, które zdawały się żyć i tańczyć, wirować wokół nieustalonego punktu. - Światło...



"Bóg jest światłem niebios i ziemi. Jego światło jest podobne do niszy, w której jest lampa; lampa jest we szkle, a szkło jest jak gwiazda świecąca. Zapala się ona od drzewa błogosławionego - drzewa oliwnego, ani ze Wschodu, ani z Zachodu, którego oliwa prawie by świeciła, nawet gdyby nie dotknął jej ogień. światło na świetle! Bóg prowadzi drogą prostą ku światłu, kogo chce". Światło Boga tańczyło w szabli. Czy tak to widzą ci, których dosięga? Wąska szczelina światła rozcinająca mrok.
Żwir na dziedzińcu chrzęścił pod krokami strażnika.
Jestem tu z polecenia ojca. Jestem córką mego ojca. Niech będzie ceremoniał. Kamyk odrzuciła na tył wozu toporny miecz i czekan i przypięła do boku Nur. Roje rozszumiały się jak las w czasie wichury.
- Za mną - strażnik obrócił się, nie patrząc nawet, czy ruszyła za nim.

Zbrojny o imponujących wąsiskach stał przed uchylonymi lekko dębowymi drzwiami.
- Nie wniesiesz broni do sali wieczernej, gdzie ucztuje wojewoda.
Nie? Kamyk pokłoniła się zbrojnemu, przytrzymując obciążony bronią pas.
- A cóż to...? Czyżbyś Wrońcu postanowił przejąc obowiązki pana na zamku... ba, a może także przywileje? - dobiegł zza drzwi tubalny głos. Kamyk wyprostowała się. W oczach zbrojnego błysnęła ciekawość.Wampirzyca stała nieruchomo, z dłońmi skrzyżowanymi na piersi. A potem na mgnienie oka uśmiechnęła się do śmiertelnika i demonstracyjnie zawiesiła wzrok na gobelinie, na którym psy rozszarpywały jelenia. Kiedy spojrzała powtórnie, zbrojny już zaglądał ciekawie do sali przez uchylone odrzwia.
"Wierni, ograniczajcie swoją ciekawość" - przemknęło przez głowę wampirzycy. Ale nie wtedy, kiedy zależy od tego wasz los - dodała od siebie i spojrzała ponad ramieniem zbrojnego.

Przy samych drzwiach stała smukła kobieta o długich, gładkich jak aksamit ciemnych włosach. Zasłaniała wszystko. Zbrojny westchnął.

- Kto ci pozwolił karmić krwią mych poddanych ten pomiot Szarlatana? Co by powiedział twój ojciec i twój ród wiedząc, że bratasz się z tym ścierwem ? Już nie pamiętasz jak Churka zdradził Ennoje?

Drgnęła i oparła dłoń na rękojeści Nur. Och? Czy to... Czy to...? Zza drzwi dobiegł trzask pękającego drewna, a potem krzyk bólu. Kamyk zagryzła wargi i stanęła na palcach, starając się dostrzec wnętrze sali ponad ramieniem rosłego mężczyzny. Kobieta stojąca tuż przed drzwiami odwróciła się pomału. W szparze uchylonych odrzwi błysnęły głodne, nieludzkie oczy. Kamyk spojrzała prosto w oblicze Bestii. Nie.

Wyszarpnęła szablę z pochwy, gładkim, wyćwiczonym ruchem. Zbrojny wytrzeszczył oczy i zamierzył się na nią toporem, ale uchyliła się przed ostrzem, w przelocie uderzyła mężczyznę biodrem, wytrącając go z równowagi i wcisnęła się w szparę w odrzwiach.

Chroń mego brata i wroga. Chroń, ile ci sił stanie. W twoich rękach mój honor.

Rosły, ciemnowłosy mężczyzna pochylał się nad kimś leżącym w szczątkach roztrzaskanego stołu. Kamyk ścisnęło się gardło z rozpaczy. Siedem nocy paliłam ognie. Nie przyszli. Wybici do nogi. I teraz też nic nie mogę zrobić. Zdawało jej się, że słyszy pogardliwy śmiech Sandora. Jesteś słaba. Możesz być tylko katem.

Gdzie ona?

Krzyk. Wampirzyca uskoczyła za rząd kolumn i ruszyła biegiem na koniec sali, twarze ucztujących za stołem migały szybko między rzeźbionymi kolumnami. Przesadziła jednym susem zdziwionego szczura i plamę krwi. Morze krwi. Niemal się poślizgnęła.

Bestia chłeptała krew z rozdartego gardła dziewczyny. W nas wszystkich jest wróg, którego żaden miecz nie może zabić. Ale ci, którzy pozwalają mu się pokonać i przejąć władzę, nie zasługują na miłosierdzie. Żadnej litości dla tych, którzy dali się ponieść Bestii. Żadnej litości dla tych, którzy wzgardzili rozumem danym przez Boga i obrócili się w zwierzęta. Kara jest jedna. W tej jedynej kwestii jej ojciec i Sandor mówili jednym głosem.

Nur przecięła powietrze. Wąska szczelina światła w mroku. Głowa Bestii potoczyła się po posadzce. Kamyk nachyliła się i pieczołowicie wytarła ostrze szabli o odzienie kobiety. Kat? Nie, Węgrze. Tym razem sędzia.

Nachylona spokojnie czyściła Nur. Raz, że za chwilę miała ją złożyć u stóp wojewody, a dobyła jej bez jego wyraźnego rozkazu. Dwa, żeby uspokoić zgromadzonych. Nikt, kto spokojnie czyści broń, nie zacznie za chwilę mordować.


- Kim ty … do … ten tego … jesteś?


Odwróciła się powoli, jak statek pod pełnymi żaglami. Przed sobą na wyciągniętych płasko dłoniach trzymała szablę. Kimkolwiek był ten dostatnio odziany mężczyzna, nie był teraz ważny. Nikt z siedzących za stołem nie był. Teraz liczył się tylko Petr Okrutnik, któremu ojciec dał ją, jak się oddaje psa. Przez chwilę stała nieruchomo z opuszczonymi oczami, aby wszyscy obecni oswoili się z widokiem pokiereszowanej twarzy i ostatecznie upewnili się, że nic im nie grozi. Prosty, męski przyodziewek wampirzycy - szerokie, węgierskie spodnie i podszyty baranicą kaftan - gryzł się z piękną szablą, którą trzymała na wyciągniętych dłoniach. Jej koścista, żylasta sylwetka o płaskiej niemal piersi i męski strój na tle urodziwych wampirzyc zdawała się kpiną z kobiecości.

Pomału obróciła się w stronę wojewody. Zmusiła się do postawienia kroku, po czym pewniej już ruszyła przed siebie. Rubin w pierścieniu na palcu wojewody błyszczał jak grudka skrzepniętej krwi. Błyszczała krew na jego brodzie. Kamyk spuściła wzrok. Bądź posłuszna.

Przy leżącym wśród szczątków roztrzaskanej ławy Gangrelu zamarła na chwilę. To był moment krótszy niż drgnięcie śmiertelnego serca, ale na tę jedną chwilę widok okaleczonej twarzy mężczyzny sprawił, że się zawahała i zatrzymała. A potem spokojnie i obojętnie wyminęła go i stanęła przed Petrem, opadła miękko na kolana i pokłoniła się głęboko. Długi, jasny warkocz ześlizgnął się z pleców i zamiótł posadzkę. Nur brzęknęła cicho i płaczliwie o kamienie, kiedy Kamyk złożyła ją z szacunkiem u stóp Petra.

- Błagam o wybaczenie, szlachetny wojewodo, bo dobyłam broni bez twego rozkazu i przecięłam nić istnienia tej, do której miałeś zapewne plany. Proszę o to nie dla siebie, ale dla mego ojca, który nakazał mi strzec bezpieczeństwa wojewody nie bacząc na nic - Kamyk miała cichy i pełen pokory głos.

Wojewodzianka zaniosła się okrutnym śmiechem.
- Drwal ciÄ™ jaki siekierÄ… zaciÄ…Å‚?
A szlachetnej pani złota na materię zbrakło, że cyckami mężom w oczy świeci jak nierządnica?
Kamyk zmilczała.
- Wstań. Co twój ojciec rzekł? - głos wojewody przeciął ciszę jak nóż.
Wampirzyca podniosła twarz, ale nie wstała, przysiadła na posadzce na piętach. Omiotła szybko wzrokiem twarz Petra, pana na Strachovie, po czym ponownie wbiła złote oczy w posadzkę.
O Boże, Boże. On mnie zabije. - kołatało jej się w głowie - Sczeznę tu w tej dziurze, i moje imię będzie zapomniane. Jeszcze zdołałabym zbiec, przy drzwiach góra dwóch ludzi, na dziedzińcu niewielu, stracę roje, ale nic to, nic to... Honor? Życie, życie, dziewczyno! Cóż wobec niego znaczy honor, co warte są pogarda czy cześć? Chcesz skończyć jak brat?
- Ojciec... - odkaszlnęła. - Ojciec prosił, aby wojewodzie słowa jego przekazać.
Petr skinął ręką. Z ust Kamyk popłynęły kwieciste zwroty jej ojca, a z każda chwilą jej głos był mocniejszy, jakby myśli jej twórcy dodawały jej siły.
- Petrze Okrutniku, panie na Strachovie, bracie mój i wrogu mój, dzierżycielu słowa mego. Kiedy dobiegł mnie list twój, w sercu moim smutek i radość starły się niczym wraże armie. Otom zasmucony, że chmury burzowe nad twą dziedziną się zebrały, ale i radość we mnie nieprzebrana, żeś w tej godzinie czarnej na słowo moje wspomniał i myśli twe pobiegły ku niegodnemu słudze Boga. Oto posyłam ci córkę moją, krew z krwi mojej, na służbę wieczną. Ona słowo moje odbierze, posługą wierną i krwią własną, jeśli taka będzie wola twoja, spłaci mój dług. Jesteś obecny w mych myślach i modlitwach na wieki.
... ale nie proś o nic więcej, boś Diabeł, kreatura wbrew prawom boskim żyjąca, ohydny twór piekielny.
Wojewoda oparł dłonie na pasie. Na twarz wypełzł mu gniew, z zawodem przemieszany.
- Czy mój brat i wróg ze mnie kpi? Miał dwóch synów. Dwóch!
Słowo winno być wyważone jak miecz. Waż słowa. Bądź posłuszna.

- Ojciec dziękuje łaskawemu Bogu, że pozwolił mu zachować córkę, dzięki której życzeniom brata swego i wroga zadość może uczynić.
- Córka mego brata i wroga inne imię nosiła. Skała ją zwali...
- wojewoda uniósł brew.
- Skałę skruszyć trzeba, mój panie, jeśli chce się kamień dobrze w ręku leżący uzyskać.
Czy ten cień, który przemknął po twarzy wojewody, to uśmiech? Czyżby moje słowa rozbawiły Diabła?
Za plecami Kamyk rozległ się jęk. Wampirzyca przypomniała sobie o okaleczonym Zwierzęciu. Trzeba obmyć mu twarz. Zatrze oczy i oślepnie.
Ponownie pokłoniła się głęboko, uderzając czołem o posadzkę.
- Ojciec mój hojne dary przesyła, o które prosił jego szlachetny brat i wróg. Czy wojewoda zezwoli, aby jego sługa Wroniec udał się na dziedziniec i przemówił do roi, które strzegą darów mego ojca? Nie chciałabym rozbijać dzbanów, aby rozjuszone roje nie niepokoiły gości i służby najjaśniejszego pana.

[ukryj=MigdaelETher] Akceleracja 1[/ukryj]
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 11-12-2008 o 10:06. Powód: ratowałam styl
Asenat jest offline