Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2008, 13:11   #330
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Mercedes

Tup... tup... tup!

Ta cisza była nie do wytrzymania! To przez nią pustka znów wkradała się do umysłu Mercedes niczym podstępny robak drążąc jej wnętrze i wysysając zeń to, co miała najcenniejszego – wenę.

Tup... tup... tup!

Zgrabna stopa kobiety obuta w drogi, gustowny bucik coraz bardziej nerwowo uderzała o podłogę. Miała już połowę obrazu... połowę, która jednak sama w sobie nie była niczym. Musiała czymś zapełnić tę pustkę!
Ortega podniosła się z krzesła i ruszyła w stronę drzwi swego atelier. Otworzyła je na oścież.

- A tu co? Dom żywych trupów?! Niech ktoś coś zagra do cholery!

Na moment, gdy krzyczała głosy jej trzódki w salonie umilkły, by następnie wezbrać na sile z wyraźną nutą nerwowości. Mercedes zamknęła drzwi z trzaskiem. W końcu była panią, której gusta zaspokajali inni, nie musiała artykułować konkretniejszych poleceń. Nich się teraz sami pocą i gimnastykują, co zrobić by ją zaspokoić. Ludzie... zupełnie nie rozumiała, dlaczego On ich tak lubił.

Stanęła naprzeciwko lustra podziwiając swą zgrabną sylwetkę, intensywnie niebieskie oczy. Była piękna... miała styl i czar... była damą!

Muzyka, wreszcie rozległa się po całym domu, za nic sobie mając sen ludzi, którzy przez ten czas zdążyli usnąć w posiadłości. Żywa, skoczna, głośna... tylko dlaczego brzmiała tak klasycznie?! Niech no tylko Toreadorka dorwie tego, kto zamiast włączyć klasycznego rocka, w przypływie ambicji siadł do fortepianu. Taka muzyka... taka muzyka jak nic innego przypominała jej o Lasalle’u, o wewnętrznej pustce.


Shizuka

- A tu co? Dom żywych trupów?! Niech ktoś coś zagra do cholery!

Krzyk matki przeszył jej ciało dreszczem. Matka miała rację. Zachowywała się jak trup tylko dlatego, że umarła. A przecież dano jej kolejne życie, kolejną szansę. Bez znamienia choroby, bez ludzkich ograniczeń...

Czuła, jak bestia w jej piersi wyje z zachwytu. Żadnych społecznych ograniczeń, żadnych praw i obowiązków! Była wreszcie wolna, była lepsza! Dlaczego więc miała słuchać wciąż człowieczego sumienia? Dlaczego miała się ograniczać, skoro jej możliwości tak bardzo się rozrosły?!

O tak, chciała je teraz poznać! Chciała uwolnić się od myśli, od tego co...co przyniesie jutro.
Wyszła ze swego pokoju, owinięta tylko w skrawek materiału. Dlaczego wszak miałaby się wstydzić? Wstyd to uczucie ludzi, nie wampirów.

Nie zważając na nerwowość dookoła niej, Shizuka jak zaklęta podążyła w stronę fortepianu. Odchyliła pokrywę i chwilę wpatrywała się w klawisze, wodząc po nich tylko czubkami palców. Dziwne przyciąganie spowodowało, że usiadła przy instrumencie i... zaczęła grać! Grać tak, jak nigdy jeszcze nie grała (nawet nie wiedziała, że tak potrafi).
Grać zupełnie obcą melodie, która narodziła się gdzieś w jej wnętrzu.
Oto było dziedzictwo klanu Toreadorów... oto jej moc.

Gdy wreszcie skończyła, zdyszana jak po dziwnym wysiłku, młody chłopak z trzódki Ortegi podszedł do niej i spojrzał w jej skośne oczy z uwielbieniem.

- Czy pani... zechce mnie skosztować? – zapytał wprost, szczerze, a młoda Toreadorka nie czuła w nim żadnego lęku, tylko oczekiwanie.


Karol

Jak częstokroć przed snem Lipiński dla odprężenia dyrygował swoją niewidzialną orkiestrą, tym razem zagłębiając się w muzyce skocznej, rzec by można banalnej, lecz tak nie przystającej do sytuacji, że przez to niosącej z sobą jakąś groźbę.

Już miał przejść do epitafium, gdy jeden ze szczurków zapiszczał znacząco, co znaczyło, że ma dla swego pana jakąś nowinę.


Mozart wynurzył się z otworu kanalizacyjnego z jakimś listem w pyszczku.

- Od Czarnego Dżeja? – zapytał Karol, biorąc na ręce ulubieńca, by wymienić wiadomość za przysmak tamtego – ciasteczko.

Gryzoń pokręcił główką, bardziej niż chętniej wypuszczając lekko już zmiętą i przemoknięta wiadomość. Nosferatu wręczył mu nagrodę, po czym wziął się za czytanie.

„To od księcia.”

Robert pisał o konieczności odnalezienia pewnej osoby, jeśli ta kręci się gdzieś po ich mieście. W notce swej pokrótce opisał wygląd niskiego i przygrubego, łysego mnicha, jego charakterystyczny, niemal demonicznie "syczący" głos, wieczną fascynacje sztuką hiszpańską czy nawet takie szczegóły jak przepych w każdej części jego życia oraz specyficzne "relacje" z mężczyznami, szczególnie zaś młodymi chłopcami. Choć sam książę nie zdradzał powodów swego zainteresowania tym osobnikiem, widać wyraźnie mu zależało na zlokalizowaniu go.

Dziwne... bardzo dziwne. A może to był ów podpalacz z Reykiawiku, o którym mówiła Marry?


Artur

Czego się spodziewał po wizycie w kościele? Na pewno czegoś więcej, czegoś konkretniejszego niż zwykła... modlitwa. Co prawda on tez próbował sie modlic, ale nie czuł nic specjalnego, żadnego natchnienia...

Tymczasem Dżejowie, którzy klęczeli w ławach zatopieni w rozmowie z Panem, czynili to aż do świtu niemal. Niewrażliwi na wszelkie głosy czy próby zwrócenia ich uwagi, trwali w ten sposób tak długo, że do posiadłości księcia musieli wracać szybkim sprintem, by promienie słoneczne nie musnęły ich brudek.

O pytaniach nie było mowy, tak jak o zdobywaniu dodatkowych informacji. Właściwie nic by ta wizyta w kościele nie dała, gdyby nie ręka na ramieniu Artura, gdy ten miał już wychodzić.
To ksiądz – Ojciec Munk.

- Wiem, że wiele kwestii cię trapi, przyjdź tu jutro synu. Przyjdź razem z mężczyzną w białym garniturze, to może uzyskasz kilka informacji... a może jedynie kilka dodatkowych pytań. Sam się przekonasz.

Po tych słowach, duchowny odszedł w stronę jakieś staruszki, która co rano nawiedzała świątynię Pana.


Alexander

Impreza rozkręciła się na całego. Wszyscy widać – wszyscy wtajemniczeni – chcieli zapomnieć o tym co czeka ich jutro. Szczególnie rozkręcił się George, który teraz w ich melinie pił na przemian z trzech zjaranych trawką, półnagich panienek. Nie wyglądał przy tym, jakby chciał się hamować. Raz po raz Vengador rzucał w jego stronę nieprzyjemne spojrzenie zza kolorowej maski zapaśnika. Nic dziwnego, on był w końcu Radnym, musiał pilnować spokoju w mieście. Z drugiej też strony zachowanie George’a również nie było dziwnym, gdy wziąć pod uwagę jak wiele akcji ataku na Czarownice skończyło się fiaskiem i śmiercią Spokrewnionych. Alex słyszał o tym, mimo że sam szef nigdy nie poruszał drażliwego tematu.

Młody Brujah już myślał, że przyjdzie mu spędzić miło tę resztę nocki w towarzystwie oddanej fanki...


...gdy George wezwał go do siebie.
Patrząc spod byka, już mocno nieprzytomnymi oczyma, szef Brujahów uśmiechnął się paskudnie do swego syna.

- Słyszałem o robocie dla księcia... to było dobre. Zajebiście... nie, wykurwiście dobre! Masz łeb Alex. Tym większa szkoda, gdy w taki dziany dekiel wbija się kulka, kapisz? No... musimy uważać, bo inni... poza Vengadorem, bo to nasz brachu... ale inni... chcą nas wypierdolić. Czaisz? I to od tylca! Ten... ten w białym garniturze, cholerny artysta, co się klei do Mercedes... ten dupek musi wiedzieć, gdzie jego miejsce. – George brutalnie odrzucił jedną z dziewczyn na drugi brzeg kanapy, by zbliżyć się nieco do swego potomka i wbić w niego spojrzenie – Ty masz łeb Alex. Znajdź coś na tego rycerzyka - Archonta... albo coś wykombinuj... podczas ataku, co? Żeby nawet Ortega nie chciała na niego patrzeć... Zrób to... dla tatusia. Dla tatusia... hehehehehe!

George wybuchnął pijackim śmiechem i dopiero dał znać młodemu Bruja, że to już wszystko.


Antoine

- Właśnie, dlatego pytam, o każdy szczegół, który może wydać wam się dziwny, o jakieś niezrozumiałe słowa, zachowanie. Wiecie, cokolwiek szczególnego. – rzekł Lasalle przypatrując się ze smutkiem swym podopiecznym.

Teraz ciągle był smutny i bardzo, bardzo tym wszystkim zmęczony. Elena i Olson to patrzyli na siebie, to gdzieś do góry, jakby tam szukając odpowiedzi.

- Ja nie wiem. – przyznała wreszcie dziewczyna – Naprawdę nie wiem. Dziadek zwykle był tajemniczy, wydawało się, że do wszystkiego podchodzi nieco... ironicznie, jakby bawiąc się otoczeniem. Oczywiście, nie w złym znaczeniu, nie chodzi mi o manipulacje, ale... no czasami miałam wrażenie, że on potrafi przewidzieć co powiemy, jak zareagujemy, jakby ludzie... nie mieli przed nim większych tajemnic, jakby obserwował nas od... wielu lat.

- A ja chyba coś mam!


Olson aż uderzył w tafle, opryskując przy tym Mayicę, która zapiszczała radośnie. Ta dwójka podejrzanie dobrze bawiła się w swoim towarzystwie. Jednak widząc, że i Elena i Antoine czekają na dalsze wyjaśnienia, chłopak zwrócił się do nich:

- Gdy Dziadek zabrał nas na wycieczkę do Węgier, nauczył nas tam piosenki w tym języku. Myślałem, że ma to służyć po prostu oswojeniu się z tą dziwna mową, ale Dziadek wtedy powiedział, że nie mogę zapomnieć jej sensu, bo kiedyś, gdy wrócimy do domu, może się ona okazać cenną wskazówka, dla kogoś, kto zgubił się w mroku nocy...

- Myślisz, że chodzi o Antoine’a?
– zdziwiła się Elena.

- Może... – Olson nieco się zawstydził.

- Czy możesz ja zaśpiewać? – wreszcie poprosił sam zainteresowany.

- Jasne, ale z Eleną, bo ja mogłem już zapomnieć nieco...

Duet rodzeństwa brzmiał naprawdę świetnie. Choć żadne z nich nie miało może wyśmienitego głosu, to były one czyste i dobrze ze sobą współgrały. Szkoda tylko, że sama treść piosenki była niezrozumiała.

Egyszer a Nap úgy elfáradt
Elaludt már zöld tó ölén
Aż embereknek fájt a sötét
megsajnált, eljött közénk
Igen, jött egy gyöngyhajú lány
Álmodtam, vagy igaz talán
Így lett a föld, aż ég
Zöld meg kék, mint rég

A hajnal kelt, hazament
Kék hegy mögé, virág közé
Kissé elfáradt, mesét mesélt
Szép gyöngyhaján alszik a fény

Igen, élt egy gyöngyhajú lány
Álmodtam, vagy igaz talán
Gyöngyhaj azóta mély
Kék tengerben él

Mikor nagyon egyedül vagy
Lehull hozzád egy kis csillag
Hófehér gyöngyök vezessenek
Mint jó vándort fehér kövek

Ébredj gyöngyhajú lány
Álmodtam, vagy igaz talán
Lámpák gyöngye vezet
Ég és föld között*

- Pięknie. – zachwyciła się Mayica.

- Dziękujemy. - Olson ukłonił się, ponownie zanurzając w źródle - Ogólnie jest to opowieść o dziewczynie, która podróżowała przez lodową krainę. Szła samotnie przez kamienną pustynię, lodowiec, szła przez wody ciepłe i zimne, a księżyc odbijał się w jej włosach. Dziewczyna cały czas płakała, bo ukochany zdradził ją z inną. Prawdopodobnie była też w ciąży, bo mowa o ciężarze pod sercem. Chciała umrzeć, chciała scalić się z ziemią. Nie mając już siły wędrować w końcu położyła się na nagiej ziemi i zasnęła. Śniło jej się, że podłoże pod nią rozwarło się i połknęło ją. Ona sama stała się częścią wyspy na krańcu świata, zaś ciężar spod serca prysnął, zaś nowa wola scaliła się z klejnotem ziemi. Nie ma to większe go sensu, ale niestety to tłumaczenie jest najdokładniejsze, sam Dziadek to tak tłumaczył mi pewnego wieczora, kiedy nie mogłem zasnąć...


Robert

Rolanda nie było w pokoju. Naprawdę, po raz pierwszy chyba od przyjazdu do miasta nowego księcia... nie było go. Szachy leżały porozrzucane po kratkowanej posadzce bez ładu i składu. Choć czy na pewno? Znając Malkavian, nawet w tym szaleństwie i pozornej przypadkowości mogła być jakaś metoda.

Chcąc zaczekać na Szachmistrza, Aligarii przysiadł w rogu pomieszczenia i wpatrywał się w porozrzucane figur. Podejrzanie często goniec i wieża stykały się ze sobą czubkami... raz to równorzędnie, raz goniec leżał na wieży, innym razem znów na odwrót. Nie było w pokoju wieży bez laufra obok, jak i laufra bez wieży... tylko, co to znaczyło?

Nagle przed oczami księcia pojawił się dziwny obraz.


Starczyło jednak zamrugać oczyma, by ten zniknął i już się nie pojawił.
Świt nadchodził wielkimi krokami, a Rolanda wciąż nie było widać. Chyba... nie planował powrócić, tej nocy. A może już w ogóle?





WSZYSCY


Kolejna noc nadeszła............
Kolejna noc nadeszła, kolejna ciemność
Kolejna noc, to już się robi świętość...
Boję się – trzeba to kiedyś powiedzieć
Panicznie się boje – trudno jednak zrozumieć...
Demony teraźniejszości – do życia budzą się same
Strachy kobiety, która panicznie się boi....
Nie boję się ciemności – co tam ona
Boję się tego – co ona ukrywa...
Znowu do rana nie zamknę swych oczu,
Znowu do brzasku nie zasnę spokojnie...**



Kolejna noc nadeszła... Noc ich klęski lub zwycięstwa. Nieprzespana noc.

Strząsnąwszy z powiek resztki snu i poczyniwszy własne przygotowania, wszyscy Kainici mieli się spotkać przed atakiem jeszcze raz, ostatnio raz w Elizjum.

Książę Aligarii czekając aż wszyscy zbiorą się w sali tronowej, jak lubił nazywać pokój konferencyjny z długim stołem i tronem pod ścianą. Niepokojącym było znikniecie Rolanda, jak i wybycie zaraz po zmierzchu wszystkich Dżejów. Uspokajały natomiast – wbrew formie – krzykliwe nagłówki islandzkich gazet.

RUCH NEONAZISTOWSKI W REYKIAVIKU!

NEONAZIŚCI ZNÓW AKTYWNI!!!

DUCH HITLERA ZAWISŁ NAD ISLANDIĄ

NAZIŚCI PRZYCZYNĄ KRACHU GIEŁDOWEGO!


Tak więc Alex i Artur już się spisali... czy jednak okażą się równie skuteczni wraz z innymi Kainitami?
Czy wszyscy będą w stanie zadziałać jak jeden organizm?

To właśnie miała pokazać TA noc.




* Jest to tekst – podkładka, tak naprawdę nie ma nic wspólnego z tłumaczeniem Olsona. Uznałam jednak, ze węgierski jest na tyle obcym językiem, że raczej nikt go nie zrozumie – a oto mi chodzi. Dla ciekawskich, jest to tekst „Dziewczyny o perłowych włosach” zespołu Omega.

** Wiersz pochodzi ze strony: Kolejna noc nadesz�a............ - Z�o�nicaaaaa - Wiersze.bej.pl
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 10-12-2008 o 19:09. Powód: literówka
Mira jest offline