Usiadł sobie wygodnie pan Ankwicz na kamieniu. Spojrzał po dragonach i reszcie zebranych. W końcu przyjrzał się panu Gorajskiemu co to omówił jakże brać zamek widzi. Uśmiech pojawił się na twarzy rycerza. Bo dzień to był dobry. Poczuł że dziś brać zamek trzeba i dziś albo zginą, albo sławą się okryją. A wnet i dobre słowa i dobra sława na nich spocznie. Ale nader to zdołają dokonać znamienitej rzeczy. I tylko od wielkich rzeczy, czy sławy, bliższa rycerzowi była wojaczka i chęć ubicia Psa tego… - Jeśli furta znana im dobrze, tedy zamknięta od wewnątrz. Prosta to sprawa. I jakkolwiek, ktokolwiek by nacierał nic nam to nie da. Jeno może furta ta do przyjmowania znakomitych gości co za osłoną nocy na biesiadę ciągną. Jako my waszmoście. Tedy wprosimy się głośno o tym nie mówiąc. Nie mówiąc nic ludziom starosty. Bo i niechaj nie atakują. Zakradniem się cichcem. I jako się da powitamy się z tymi psami.
Uśmiechnął się złowrogo i uchwyciwszy samopał począł z lubością mu się przyglądać. – Ruszymy od tyłu zamku. Obejdziemy go i o zmroku sforsujemy wejście. Ot kiedy kolację podawać będą.
__________________ To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce. |