Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2008, 09:05   #13
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację

Z komina statku pocztowego "Scotia" wydobywały się już kłęby dymu, gdy przy trapie zatrzymał się elegancki ekwipaż. Podobieństwo sylwetek i twarzy dwóch mężczyzn, którzy wysiedli z powozu świadczyło o łączących ich więzach krwi. A potwierdziły to słowa, których, pewnie na szczęście, nikt nie słyszał.

- Dbaj o siebie, braciszku - powiedział pierwszy z nich. - I pamiętaj - dodał z odrobiną złośliwości w głosie - nie kupuj ani jednej niewolnicy więcej...

- Postaram się - uśmiechnął się młodszy z nich. - Pozdrów Alicję. I dziewczynki.

Pożegnawszy brata silnym uściskiem dłoni ruszył w stronę trapu.

- Sir William? - pierwszy oficer powitał go z ukłonem. - Pana bagaże już zostały umieszczone w kabinie 1A. Steward zaraz pana zaprowadzi. Barnes - skinął w stronę czekającego w pobliżu mężczyzny - zaprowadź milorda.

(...)

- Miło mi poznać towarzyszkę wyprawy - William ukłonił się uprzejmie, gdy kapitan Judkins przedstawił mu Elizabeth Doullitel. - Słyszałem o pani i o pani pracach.

(...)


Ilość osób w jadalni zmniejszyła się z chwilą, gdy "Scotia" wpłynęła na wody Zatoki Biskajskiej. Kołysanie i związane z nim dolegliwości unieruchomiły w kojach prawie połowę pasażerów. Towarzystwo zgromadzone przy stole kapitańskim nie przejmowało się jednak czymś takim, jak choroba morska. Przemysłowiec John Foster wraz ze swoją obwieszoną perłami małżonką Charissą oraz córką Lydią; doktor filozofii James Robinson; Thomas Newman Hunt, finansista, były gubernator Bank of England; pisarz i poeta Thomas Ashe; brytyjska fotograficzka Julia Margaret Cameron, podróżująca wraz z mężem Charlesem, prawnikiem; lady Constance Frederica Gordon-Cumming, pisarka, podróżniczka i malarka; Elizabeth Doullitel, biolog-botanik; sir William Easton Ellis, podróżnik.

- Czy to prawda, panie kapitanie - spytała Lydia Foster - że gdybyśmy nie zawijali do portów, to nasza podróż trwałaby...

William na moment przestał słuchać. Panna Lydia miała zwyczaj pytać o wszystko, co jej przyszło do głowy, nie zastanawiając się niekiedy nad sensem pytania. Podziwiał spokój i opanowanie kapitana Judkinsa, zarówno podczas udzielania odpowiedzi na pytania, jak i wysłuchiwania fragmentów utworów Thomasa Ashe. Z dwojga złego William wolał już pisarza, niż Lydię, która za wszelką cenę usiłowała zwrócić na siebie jego uwagę, ciągle o coś pytając i entuzjastycznie przyjmując każdą wypowiedź...

- ...suchary i stęchłą wodę - kończył wypowiedź kapitan Judkins. - Lady Constance i sir William z pewnością mogą to potwierdzić.

William przechwycił nieco kpiące spojrzenie siedzącej naprzeciw niego lady Constance, która najwyraźniej zauważyła, że jej vis-a-vis przez moment był obecny tylko ciałem.

- W tej chwili nie jest tak źle - uśmiechnęła się lady Constance. - "Great Western" przepłynął Atlantyk w niecałe szesnaście dni. Kolumbowi zajęło to ponad dwa miesiące.

- Proszę sobie jednak wyobrazić - powiedział William, spoglądając na Lydię - co by było, gdybyśmy byli na żaglowcu, unieruchomionym przez parotygodniową ciszę. Albo gdyby nas prądy morskie zniosły na Morze Sargassowe.

W oczach panny Lydii błysnęło zainteresowanie.

- Morze Sargassowe, sir Williamie? - spytała.

- Najlepiej będzie, jeśli się pani zwróci do pana Perkinsa - wtrącił się kapitan Judkins wstając. - On jest skarbnicą wiedzy morskiej. A teraz proszę mi wybaczyć. Wzywają mnie już obowiązki...

(...)

W pomieszczeniu zwanym szumnie salonem William studiował wielką mapę. Stoliczek w jego kajucie nie bardzo się nadawał do rozłożenia tak dużej płachty.


Najnowsza mapa Johnsona, jedna z pierwszych, które przyjmują Jezioro Wiktorii jako źródła Nilu, teoretycznie zawierała mnóstwo informacji, w praktyce jednak...


"Biała plama goni białą plamę. To będzie jak szukanie igły w stogu siana. W dodatku ta akurat igła może się przemieszczać. Z drugiej strony - stóg siana, który mają przeszukać, jest zamieszkany przez potencjalne źródła informacji".

- Sir Williamie... - w drzwiach salonu stanęła Lydia. - Nie przeszkadzam?

Nie czekając na odpowiedź kontynuowała:

- Czy mógłby mi pan odpowiedzieć na jedno pytanie?

Siedzący przy w sąsiednim stole James Robinson odetchnął z ulgą widząc, że tym razem nie on padł ofiarą ciekawości Lydii.
William zaczął składać mapę. "Jedno pytanie" Lydii zwykle przeradzało się w kilka, a na żadne nie wystarczała odpowiedź "tak" lub "nie".

- Słucham, panno Foster - powiedział uprzejmie.

- Czy to prawda, że Morze Czerwone ma zostać połączone ze Śródziemnym? - zaczęła Lydia.

(...)


Stał właśnie przy relingu, wpatrując się w łódź odwożącą na brzeg państwo Foster i ich córkę, których rejs kończył się we Freetown. Młoda dama opuszczała pokład i William nie mógł powiedzieć, że jest mu żal. Panna Lydia dała się we znaki nie tylko jemu, ale i paru innym pasażerom i członkom załogi.

- Odetchnie pan wreszcie - usłyszał za sobą głos Thomasa Ashe. - Pewnie znużyła pana panna Lydia wyskakująca jak spod ziemi i to ciągłe "Czy mogę zadać jedno pytanie".

- Ależ skąd - zaprzeczył, kłamiąc w żywe oczy, William. - Wszak to urocza, młoda dama...

Thomas uśmiechnął się cynicznie.

- Ta urocza, młoda dama ma, podobnie jak setki innych jej podobnych, jeden cel w życiu - wyjść za mąż, w miarę możliwości jak najlepiej.

Trudno było zaprzeczyć tej oczywistej prawdzie. William od czasu do czasu bywał w Londynie i zdarzało mu się widzieć niejedno polowanie na męża czy żonę. I często nie było wiadomo do końca, kto jest myśliwym, a kto ofiarą.

- Panna Lydia - kontynuował pisarz i poeta w jednej osobie - z pewnością znajdzie kogoś, komu spodoba się jej bezgraniczna wiara w wiedzę i intelekt rozmówcy. Musi tylko nauczyć się działać bardziej subtelnie.

- Znowu krytykuje pan, panie Thomasie, cały ród niewieści? - raczej stwierdziła niż spytała lady Constance stając obok nich.

- Ależ skąd, milady - Ashe skłonił się uprzejmie. - Z pewnością nie cały...

(...)


Widniejący na horyzoncie szczyt wulkanu nasunął Williamowi garść wspomnień.

Richard Burton i niemiecki biolog Gustav Mann maszerujący na czele.
Mozolna wspinaczka w palących promieniach słońca.
Paru czarnych tragarzy.

I to wspaniałe, nie do opisania uczucie, gdy znaleźli się na szczycie.

Rozciągający się dokoła zielony dywan, z którego wyrastał szczyt Etinde.
Błękitne wody Zatoki Gwinejskiej majaczące w oddali.

- Jak pięknie jest tam w dole - powiedział Burton, zakreślając ręką szeroki łuk.

- To po co żeśmy tu wchodzili? - Mann dokończył stary dowcip.

Mimo zmęczenia mieli dość sił, by się roześmiać.

(...)


Wpatrywał się w rozciągający się przed nim widok. Był już kiedyś tutaj, ale tym razem czekało go nieco inne wyzwanie.

- Kapitan prosił by powiedzieć - szef stewardów przerwał mu podziwianie widoków - że za niecałą godzinę będziemy w porcie. Pana bagaże zostaną dostarczone do pałacu gubernatora.

- Dziękuję, panie Perkins - powiedział William. Potem ponownie spojrzał na Górę Stołową.

Koniec rejsu. Trzeba będzie znowu zacząć stąpać twardo po ziemi... - pomyślał.

(...)


Nazwać dom gubernatora pałacem było lekką przesadą, ale zarówno rezydencja sir Philipha, jak i otaczający ją park sprawiały bardzo przyjemne wrażenie. I sugerowały, że czas spędzony na oczekiwaniu na innych uczestników wyprawy będzie płynąć nie najgorzej.

- Czy sir Philiph jest w domu? - spytał William, podając wizytówkę wyniosłemu mężczyźnie w liberii.

Wyniosła sztywność lokaja spadła niemal do zera.

- Proszę za mną - powiedział z ukłonem.

Ruszyli przez jasny, ozdobiony paroma wytworami sztuki afrykańskiej korytarz. Lokaj otworzył drzwi.

- Sir William Easton Ellis - zapowiedział.

Sir Philiph Edmond Wodehouse, gubernator Brytyjskiej Kolonii Przylądkowej, podniósł się zza swego biurka na ich widok.

- Witam pana - powiedział.

(...)


Dość trudno byłoby uznać przyjęcie za udane. Mimo wspaniałych potraw i niezłych trunków niektórzy członkowie ekspedycji czuli się zdecydowania nie na miejscu, co łatwo było zauważyć. Nawet zdolności oratorskie pana Cooka nie zdołały przełamać barier dzielących przyszłych uczestników wyprawy.

William, podobnie jak inni uczestnicy przyjęcia, od czasu do czasu obserwował zachowanie innych członków przyszłej wyprawy. Nawet w takiej odrobinę nietypowej sytuacji ludzie zdradzali niektóre cechy swego charakteru, a tę wiedzę można było później wykorzystać, by zapobiec ewentualnym konfliktom. Jeśli mieli stworzyć wielką, szczęśliwą rodzinę...
William ukrył uśmiech.

Odprowadził spojrzeniem znikającego na balkonie Amerykanina, którego nazwisko nieodparcie kojarzyło mu się z pewnym sędzią z Wirginii, a kiedy imiennik agenta skończył mówić William chciał zabrać głos w dyskusji.
Nie zdążył, bowiem rozpoczęło się zamieszanie w związku z przybyciem nowego gościa.

"Ciekawe, co tu robi doktor Jones" - pomyślał. Nie znał go osobiście ale wiedział, że specjalnością doktora Jones'a jest archeologia. - "Czyżby szukał śladów Kopalń Króla Salomona? To by było interesujące..."

Gdy powitania nowego uczestnika wyprawy dobiegły końca i doktor Jones dołączył do grona ucztujących William wrócił do poruszanej poprzednio tematyki.

- Panna Wodehause bez wątpienia ma rację. Warto zostawić garść co ciekawszych opowieści na później. Jeśli natomiast chodzi o powód mego przyjazdu... Zapewne kierowała mną chęć zobaczenia nowych krain i oraz pragnienie przeżycia kolejnej przygody. Poza tym - przerwał na sekundę, a w jego oczach pojawił się żartobliwy błysk - może uda nam się zobaczyć legendarne mokele-mbembe, o którym pisali już sto lat temu francuscy misjonarze.
 
Kerm jest offline