Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2008, 17:23   #104
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Kathryn była znużona.

Znużona podróżą, znużona ludźmi, znużona bezczynnością i spekulacjami, które do niczego nie prowadziły i niczego nie zmieniały. Oprócz nich samych, oprócz tej wewnętrznej struny, spokojnej jeszcze tydzień temu, teraz zaś rozedrganej i napiętej. Czekającej. Nie mogło uspokoić jej bezmyślne oporządzanie i czyszczenie wierzchowców, nie mogły uciszyć proste, machinalne czynności – jak echo powracały wszystkie zadawane kiedyś przez matkę głupie zadania, które miały pomóc w okiełznaniu złych myśli, w odwróceniu złych intencji, w ukojeniu niewłaściwych dla młodej panienki potrzeb. Czyszczenie podłogi do białości jako matczyne panaceum na wszelkie zło.

To nigdy nie działało.

Wypędzić myśli jest łatwo – wystarczy przesuwać zgrzebłem po końskim boku, wystarczy zająć czymś ręce i skupić się na tym. Ale to nie pomaga. Gdy nie myślisz, zaczynasz czuć. To jak czekanie na spóźnionego kochanka, gdy kobieta machinalnie przestawia bibeloty, wygładza zagniecenia na jasnym pledzie przykrywającym łóżko, poprawia poduszki i makijaż. Wtedy cała jest czekaniem, nawet gdy sama o tym nie wie.

Kathryn czuła się jednocześnie podobnie i inaczej.

Z ulgą przyjęła słowa Turgasa, słowo „wystarczy” zabrzmiało w jej uszach bardzo miłą nutą. „Zająć się sobą”, niczego nie chciała bardziej, niż możliwości zajęcia się sobą. „Już niedługo, niedługo wyjadę. Zostawię za sobą Bogenhofen, Salomona, Walnara, cały ten karnawałowy pochód nieprawdopodobieństw i kobierzec spisków; zostawię martwych Kurtów, zostawię brudne, śmierdzące wioski. Wrócę...” Wycierając mokre dłonie w kawałek szmatki, weszła do karczmy. Ledwo popatrzyła na Walnara rozpartego w pozie udzielnego pana i milczącą Saline, która z pochyloną głową bardziej bawiła się jedzeniem na talerzu niż faktycznie je jadła. Nie siadła przy nich, nie dołączyła do ich kolacji. Rzuciła plecak na ławę przy sąsiednim stole tam, gdzie wcześniej siedział Garret z Helmutem. Oparła się o niego i wygodnie wyciągnęła. Gdy karczmarz postawił koło niej misę z jedzeniem i dzban z piwem, skinęłą mu głową. „...do Yazona, może znajdę Dena i przekonam się kim teraz jest i w jakim stopniu Walnar jest jego odbiciem. Bogowie, najlepiej wcale.” W milczeniu przysłuchiwała się rozmowie pomiędzy Turgasem i rycerzem, krzywiąc usta na nadęte słowa człowieka, ale nie wtrącając się.

Była znużona.

Jadła bez entuzjazmu, bez apetytu. „Za godzinę wiele się wyjaśni”, powiedział półork i Kathryn mogłaby przysiąc, że jego uśmiech miał w sobie wiele ukrytej złośliwości. Wiedziała jednak, że nie wyjaśni się nic. Znów będą słowa: słowa rzucane na wiatr, słowa będące mglistymi domysłami, słowa nie poparte niczym. I znów nic z tego nie wyniknie, tak jak nie wynikło z konfrontacji z Corumem. Garret od druida różnił się całkowicie, ale nie sądziła, by chciał prowokować otwarty konflikt ze szlachcicem, by zamierzał wypalić tę przeklętą wioskę do samego gruntu.

Chyba, że uśmiech Turgasa przekuty zostanie w coś innego niż słowa.

A potem do ciepłego, jasnego wnętrza wszedł gnom otulony wiatrem, chłodem i deszczem, z błyskawicami obramowującymi jego sylwetkę. Chudy, upiorny, osmalony. El Arthegar ibn Sarchani. Pan i władca martwego Kurta. Zleceniodawca i mecenas Rzeźnika. Wyglądający jednocześnie jak ofiara eksperymentu pirotechnicznego, klęski głodu, a dzięki ulewie – także powodzi. Amulet, krótki miecz, ociekające wodą zwitki papieru. Przypominał podrzędnego aktora, któremu ktoś zlecił rolę wielkiego pana, a w którą ten wczuł się za bardzo, do zatracenia siebie, do całkowitej wiary w realność odgrywanej postaci. To, kogo przypominał nie miało jednak znaczenia – ważne było to, za kogo się podawał.

Kathryn nie wstając, sięgnęła ręką przez stół i złapała za koszulę karczmarza, który właśnie nachylał się, żeby zabrać miskę ze stołu.

- Zapierdalaj po Karfena – wysyczała cicho, a chłop usłyszał w jej głosie nieprzyjemny, stalowy dźwięk drgającej struny. Oczekującej na pretekst.

Odepchnęła go lekko od siebie i patrzyła jak wybiega. Nie odpowiedziała gnomowi na pytanie o imię, nie odpowiedziała na pytanie dotyczące celu pobytu. Pozostawiła rozmowę w rękach Turgasa i Walnara, tak jak kilka dni wcześniej w ich rękach pozostawiła walkę. Znowu stała z boku, z dystansu obserwując całe zajście, szukając odsłoniętych miejsc, słabych punktów. Na tyle, na ile to możliwe stała poza planszą do gry. Ani pionek, ani figura.
Przyglądała się przede wszystkim Arthegarowi – nowej, dziwnej zmiennej tego nieszczęsnego równania. Z policzkiem opartym na dłoni, lekko zmrużonymi złocistymi oczyma, lekko potarganymi całodzienną podróżą włosami. Bez ciekawości, odrazy, podziwu czy litości w spojrzeniu. Nieruchomo, w skupieniu.

I tylko gdy z ust Turgasa wypłynęły przemiłe słowa kierowane do gnoma, gdy kapłan stał się uosobieniem męskiego porozumienia, kamratem zbratanym z Arthegarem przeciwko całemu światu, Kathryn przeniosła spojrzenie na półorka.

- Wybaczcie, ale chciałbym jeszcze osobiście sprawdzić wierzchowce. Chłopi są leniwi, jeśli się nad nimi nie stoi.

Na ustach kobiety pojawiła się delikatna sugestia uśmiechu. „Zapraszasz go na prywatną rozmowę, czy idziesz przeszukać mu bagaże, Turgasie?” Postanowiła mu delikatnie pomóc w podjęciu decyzji.

- Sądząc po pańskim wyglądzie, miał pan niezwykle męczącą i daleką podróż. Czy to nie za duże poświęcenie z pana strony? Nie prościej było wysłać posłańców, którzy pojmaliby Kurta i postawili przed pana twarzą w bardziej cywilizowanym miejscu? – spytała się cichym, niskim głosem, ciekawa czy gnom pójdzie za półorkiem, czy pozostanie w karczmie i będzie opowiadał o sobie.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline