Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-12-2008, 05:48   #101
 
Smoqu's Avatar
 
Reputacja: 1 Smoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodze
Turgas z uwagą słuchał odpowiedzi Arthegara.

"I ja mam uwierzyć, że twoje przechwałki są prawdziwe? W takim wypadku co tu robisz właścicielu wiochy, dworku, niewolników i zagubionej twierdzy? Chyba niepotrzebnie rozbudowujesz ten skarbiec, bo tylko przeciąg w nim będzie większy, skoro sam musisz ruszyć cztery litery i to bez orszaku, żeby upomnieć swojego sługę."

Półork z większym już spokojem poczekał na odpowiedź rycerza. Początkowo chciał zwrócić mu uwagę, że siedzący przy nich gnom ma dość istotne dla wiary informacje, więc nie ma potrzeby go straszyć bóg wie jakimi konsekwencjami, ale po namyśle stwierdził, że Walnar nie wie jeszcze wszystkiego.

"Pobawmy się zatem w "złego pana" i "dobrego sługę". To powinno zapewnić mi pewną sympatię ze strony tego pokurcza."

- Tanie, przecież wiadomo, że właściciel nie odpowiada za przewinienia swojego sługi. Gdyby tak było, to szlachta byłaby już na wymarciu. - "A jak nie przestaniesz go straszyć, to zaraz się o tym przekonasz." - Poza tym zależy nam na współpracy z panem Artegharem. - po tych słowach spojrzał wymownie na siedzącego przed nim człowieka, a w jego oczach zapaliły się ogniki - Jestem pewien, że nawet nie wie, jakie jeszcze zbrodnie mógł popełnić jego podwładny, więc czy może być za nie odpowiedzialny? - odwrócił się do siedzącego obok gnoma - Czy zechciałby pan wziąć udział w spotkaniu, które odbędzie się za godzinę w pobliskiej chacie? Na pewno usłyszy pan wiele interesujących nowin, w tym również o Kurcie.

Twarz gwardzisty była spokojna, a nawet lekko się uśmiechał, przez co jego oblicze miało prawie miły wyraz.
 
Smoqu jest offline  
Stary 13-12-2008, 15:21   #102
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Groźby Walnara nie zrobiły na gnomie większego wrażenia. Prawo dla Arteghara było bowiem tylko świstkiem papieru, którego przestrzegają jedynie naiwni głupcy. Co więcej, tan Walnar również nie wyglądał na takiego, który przestrzega prawa, tylko wtedy gdy jest mu to wygodne. Więc oszustwo i kradzież o których wspominał rycerz, musiało dotknąć go osobiście. Inaczej nie wspominałby o tych sprawach z taką pasją, ani nie unikałby wstydliwych dla niego, szczegółów.
Ork zaś wyjawił wiele ciekawych spraw...Interesowała ich współpraca z nim. Ale czemu? Wątpił, by domyślili się jak ważną rolę odgrywał w przeznaczeniu tego świata, ani co tak naprawdę tu robił. A i sam nie chciał im tego wyjawiać. Póki co, nie byli gotowi na oświecenie.
- Jeśli el Kurt popełnił jakieś zbrodnie, zostanie za to ukarany...także i przeze mnie. Wszak niesubordynacja, zwłaszcza wobec mnie, jest także przestępstwem.- odparł w końcu el Arteghar.- Ale z tego wszystkiego, el Kurt będzie się musiał tłumaczyć...osobiście.
Odchylił się do tyłu i rzekł spokojnym głosem.- Co zaś do spotkania, to...- tu przerwał i rzekł ciszej.- Interesowałaby mnie szczegóły. Co takiego ważnego wymaga omówienia?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 13-12-2008, 15:42   #103
 
Smoqu's Avatar
 
Reputacja: 1 Smoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodze
"Jest zainteresowany ... To dobrze, będzie łatwiej."

- Nie pora to i miejsce na przekazywanie tych nowin. Wskazane jest bardziej ustronne miejsce, a za ... mniej niż godzinę w takim się znajdziemy, o ile tylko zechcesz się tam udać z nami. - Turgas również sciszył głos. Był miły, był tak miły, że Kathryn nie mogła rozpoznać w nim swojego towarzysza podróży. - Wybaczcie, ale chciałbym jeszcze osobiście sprawdzić wierzchowce. Chłopi są leniwi, jeśli się nad nimi nie stoi. - uśmiechnął się porozumiewawczo do gnoma, jakby uznając, że on z całego towarzystwa zebranego przy stołach wie najlepiej, o czym półork mówi i zaczął podnosić się z zajmowanego miejsca ...
 
Smoqu jest offline  
Stary 13-12-2008, 17:23   #104
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Kathryn była znużona.

Znużona podróżą, znużona ludźmi, znużona bezczynnością i spekulacjami, które do niczego nie prowadziły i niczego nie zmieniały. Oprócz nich samych, oprócz tej wewnętrznej struny, spokojnej jeszcze tydzień temu, teraz zaś rozedrganej i napiętej. Czekającej. Nie mogło uspokoić jej bezmyślne oporządzanie i czyszczenie wierzchowców, nie mogły uciszyć proste, machinalne czynności – jak echo powracały wszystkie zadawane kiedyś przez matkę głupie zadania, które miały pomóc w okiełznaniu złych myśli, w odwróceniu złych intencji, w ukojeniu niewłaściwych dla młodej panienki potrzeb. Czyszczenie podłogi do białości jako matczyne panaceum na wszelkie zło.

To nigdy nie działało.

Wypędzić myśli jest łatwo – wystarczy przesuwać zgrzebłem po końskim boku, wystarczy zająć czymś ręce i skupić się na tym. Ale to nie pomaga. Gdy nie myślisz, zaczynasz czuć. To jak czekanie na spóźnionego kochanka, gdy kobieta machinalnie przestawia bibeloty, wygładza zagniecenia na jasnym pledzie przykrywającym łóżko, poprawia poduszki i makijaż. Wtedy cała jest czekaniem, nawet gdy sama o tym nie wie.

Kathryn czuła się jednocześnie podobnie i inaczej.

Z ulgą przyjęła słowa Turgasa, słowo „wystarczy” zabrzmiało w jej uszach bardzo miłą nutą. „Zająć się sobą”, niczego nie chciała bardziej, niż możliwości zajęcia się sobą. „Już niedługo, niedługo wyjadę. Zostawię za sobą Bogenhofen, Salomona, Walnara, cały ten karnawałowy pochód nieprawdopodobieństw i kobierzec spisków; zostawię martwych Kurtów, zostawię brudne, śmierdzące wioski. Wrócę...” Wycierając mokre dłonie w kawałek szmatki, weszła do karczmy. Ledwo popatrzyła na Walnara rozpartego w pozie udzielnego pana i milczącą Saline, która z pochyloną głową bardziej bawiła się jedzeniem na talerzu niż faktycznie je jadła. Nie siadła przy nich, nie dołączyła do ich kolacji. Rzuciła plecak na ławę przy sąsiednim stole tam, gdzie wcześniej siedział Garret z Helmutem. Oparła się o niego i wygodnie wyciągnęła. Gdy karczmarz postawił koło niej misę z jedzeniem i dzban z piwem, skinęłą mu głową. „...do Yazona, może znajdę Dena i przekonam się kim teraz jest i w jakim stopniu Walnar jest jego odbiciem. Bogowie, najlepiej wcale.” W milczeniu przysłuchiwała się rozmowie pomiędzy Turgasem i rycerzem, krzywiąc usta na nadęte słowa człowieka, ale nie wtrącając się.

Była znużona.

Jadła bez entuzjazmu, bez apetytu. „Za godzinę wiele się wyjaśni”, powiedział półork i Kathryn mogłaby przysiąc, że jego uśmiech miał w sobie wiele ukrytej złośliwości. Wiedziała jednak, że nie wyjaśni się nic. Znów będą słowa: słowa rzucane na wiatr, słowa będące mglistymi domysłami, słowa nie poparte niczym. I znów nic z tego nie wyniknie, tak jak nie wynikło z konfrontacji z Corumem. Garret od druida różnił się całkowicie, ale nie sądziła, by chciał prowokować otwarty konflikt ze szlachcicem, by zamierzał wypalić tę przeklętą wioskę do samego gruntu.

Chyba, że uśmiech Turgasa przekuty zostanie w coś innego niż słowa.

A potem do ciepłego, jasnego wnętrza wszedł gnom otulony wiatrem, chłodem i deszczem, z błyskawicami obramowującymi jego sylwetkę. Chudy, upiorny, osmalony. El Arthegar ibn Sarchani. Pan i władca martwego Kurta. Zleceniodawca i mecenas Rzeźnika. Wyglądający jednocześnie jak ofiara eksperymentu pirotechnicznego, klęski głodu, a dzięki ulewie – także powodzi. Amulet, krótki miecz, ociekające wodą zwitki papieru. Przypominał podrzędnego aktora, któremu ktoś zlecił rolę wielkiego pana, a w którą ten wczuł się za bardzo, do zatracenia siebie, do całkowitej wiary w realność odgrywanej postaci. To, kogo przypominał nie miało jednak znaczenia – ważne było to, za kogo się podawał.

Kathryn nie wstając, sięgnęła ręką przez stół i złapała za koszulę karczmarza, który właśnie nachylał się, żeby zabrać miskę ze stołu.

- Zapierdalaj po Karfena – wysyczała cicho, a chłop usłyszał w jej głosie nieprzyjemny, stalowy dźwięk drgającej struny. Oczekującej na pretekst.

Odepchnęła go lekko od siebie i patrzyła jak wybiega. Nie odpowiedziała gnomowi na pytanie o imię, nie odpowiedziała na pytanie dotyczące celu pobytu. Pozostawiła rozmowę w rękach Turgasa i Walnara, tak jak kilka dni wcześniej w ich rękach pozostawiła walkę. Znowu stała z boku, z dystansu obserwując całe zajście, szukając odsłoniętych miejsc, słabych punktów. Na tyle, na ile to możliwe stała poza planszą do gry. Ani pionek, ani figura.
Przyglądała się przede wszystkim Arthegarowi – nowej, dziwnej zmiennej tego nieszczęsnego równania. Z policzkiem opartym na dłoni, lekko zmrużonymi złocistymi oczyma, lekko potarganymi całodzienną podróżą włosami. Bez ciekawości, odrazy, podziwu czy litości w spojrzeniu. Nieruchomo, w skupieniu.

I tylko gdy z ust Turgasa wypłynęły przemiłe słowa kierowane do gnoma, gdy kapłan stał się uosobieniem męskiego porozumienia, kamratem zbratanym z Arthegarem przeciwko całemu światu, Kathryn przeniosła spojrzenie na półorka.

- Wybaczcie, ale chciałbym jeszcze osobiście sprawdzić wierzchowce. Chłopi są leniwi, jeśli się nad nimi nie stoi.

Na ustach kobiety pojawiła się delikatna sugestia uśmiechu. „Zapraszasz go na prywatną rozmowę, czy idziesz przeszukać mu bagaże, Turgasie?” Postanowiła mu delikatnie pomóc w podjęciu decyzji.

- Sądząc po pańskim wyglądzie, miał pan niezwykle męczącą i daleką podróż. Czy to nie za duże poświęcenie z pana strony? Nie prościej było wysłać posłańców, którzy pojmaliby Kurta i postawili przed pana twarzą w bardziej cywilizowanym miejscu? – spytała się cichym, niskim głosem, ciekawa czy gnom pójdzie za półorkiem, czy pozostanie w karczmie i będzie opowiadał o sobie.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 16-12-2008, 12:45   #105
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Jakby się półork nie starał, to i tak mu to nie wychodziło. Wykrzywiona w uśmiechu twarz Turgasa, nadal wyglądała złowieszczo. O obliczu półroka można powiedzieć wiele, ale to nie że jest sympatyczne. W dodatku ten uśmiech przypomniał mu coś... Migawkę...Wysokie kamienice, wesoły uśmiech, zapraszający. Ciemny zaułek, pałki, noże, ból i utrata sakiewki. Ale wspomnienie urwało się tak szybko, jak się pojawiło. Arteghar potarł czoło w daremnej próbie przywołania wspomnienia z powrotem. Nawet nie zauważył oddalenia się półorka. Dopiero głos kobiety przywrócił go do przytomności.
-Miałem własne interesy do załatwienia w okolicy. I wraz z mą świtą...- Gnom sobie orszaku nie przypominał, ale tak ważna persona jak on, musi ze świtą podróżować. – Przemierzałem okoliczne tereny i małą wizytę u el Kurta, miałem w planie. Niestety moi wrogowie, wykorzystali sytuację i zaatakowali mnie i mych ludzi, znienacka.- Tego również gnom nie pamiętał, ale zakładał że tak musiało być.- Starczyło im sił na zabicie mych oddanych sług...Ale potęga el Arteghara ibn Sarchani przerosła ich mizerne możliwości.- wypowiedź zakończył głośnym, na pół odważnym, na pół histerycznym śmiechem. Po tym wybuchu dodał.- A cóż, tak piękną i wyrafinowaną osobę, jak ty pani, sprowadza w tą dzicz, niegodną miana wsi? Jeśli to ma związek z el Kurtem, to muszę mu pogratulować gustu i pomysłowości. Wizytę tak uroczej osoby, każdy mógłby sobie poczytać za zaszczyt.- przez moment gnom skupił wzrok na kobiecie. Czoło pokrył mu pot...Wraz z jej widokiem zaczęły pojawiać się wspomnienia, migawki...Harem! Tak, on miał harem! Arteghar był pewien, że ma w zamku harem pełen kobiet. Czy ona była częścią tego haremu? Nałożnicą, żoną...kochanką? Jeśli tak, to czemu traktuje go, jak obcego? Może ją odrzucił? Może istniał inny powód? Gnom był pewien, że musi to odkryć. Ale jak? Może jeśli ją uwiedzie, odzyska w łożnicy część wspomnień. A i sam proces odzyskiwania, wydawał się być ciekawym eksperymentem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 16-12-2008 o 12:51.
abishai jest offline  
Stary 21-12-2008, 00:55   #106
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Kathryn przeniosła spojrzenie z gnoma na siedzącą tuż obok niego jasnowłosą elfkę, którą ten zdawał się – ku jej niejakiemu zdziwieniu – całkowicie ignorować. Piękna Saline, która pośród błota i kapusty zadała sobie trud, by umalować twarz i misternie utrefić włosy. Milcząca Saline o długich, czerwonych paznokciach. Wojowniczka. Słodka Saline, która przez kilka dni podróży nie wpadła na pomysł, by naprawić porozcinane paski zbroi. Lecz nawet teraz, choć zmęczona, siedziała z nogami złączonymi w kolanach i prostymi plecami. Jak dama. Nawet teraz pomimo przygnębienia i bladości jej twarz potrafiła zachwycić regularnymi rysami, klasycznym typem urody.

Saline przypominała precyzyjnie oszlifowany szlachetny kamień.
Wokół Kathryn tańczyły cienie.

W chybotliwym świetle świec i kaganków jej twarz wydawała się stale inna, zmienna – elfia, półelfia, ludzka. Rozparta nonszalancko na ławie, w rozpiętej niedbale koszuli, pokryta pyłem całodziennej podróży nie wyglądała jak uosobienie wdzięku i wyrafinowania. Przypominała raczej koszmar każdej kobiety szukającej właściwej i "porządnej" żony dla swego syna.

Powróciła spojrzeniem do gnoma i posłała mu lekki, cierpko-drwiący uśmiech, jakby mówiła „wiem, że ty wiesz, że ja wiem”.
Choć, mówiąc po prawdzie, patrząc na pot pokrywający czoło u górną wargę gnoma, słuchając drażniących, ostrych nut w jego śmiechu, nie była pewna o jakich rzeczach może wiedzieć, bądź jakich rzeczy może pragnąć Arthegar.

- Urodził się niecałe trzydzieści lat temu z ludzkiej kobiety i elfiego mężczyzny – powiedziała z delikatną, ledwie wyczuwalną nutą znudzenia w głosie. - Wydawało się, że bogowie odmówili swoich błogosławieństw tak matce jak i synowi. Ona umarła przy porodzie, o nim mówili, że lepiej byłoby, gdyby wtedy do niej dołączył. Przez dziesięć lat żył jak dziki pies na ulicach, przypominając chwasta wypielęgnowanym ogrodzie. I jak chwast głęboko wrósł w miasto. I jak chwasta nie udało się go nikomu wyrwać. Choć próbowano. W ten czy inny sposób. - Machnęła ręką. - W każdym razie oddano go człowiekowi robiącemu witraże. Nie na czeladnika oczywiście, w końcu istnieją pewne granice. Jakiś czas potem ludzie zaczęli gadać, że przez kolorowe szybki witraży zobaczyć można rzeczy, które nie mogły się wydarzyć.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 21-12-2008 o 01:02.
obce jest offline  
Stary 28-12-2008, 14:03   #107
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Oczy...skupione, przeszywające spojrzenie gnomich oczu wędrowało po wargach el Kathryn. Na jej ironiczny uśmieszek el Arteghar m zareagował promiennym, wręcz przesadnym uśmiechem. Gnom całkowicie ignorował Saline, milczącą i piękną. Cudowną niczym posąg wykonany przez artystę. Bo tym dla gnoma, była...idealna, piękna, milcząca, ale zimna w swej doskonałości, żywa rzeźba. Piękna Saline, stworzona przez bogów do podziwiania i zachwytu, lecz nie miłości. W swej doskonałości elfka była niczym dzieło sztuki, ale owe dzieła się podziwia, a nie z nimi żeni...Uroda el Kathryn może i wypadała blado w porównaniu z blond pięknością. Ale w drgającym blasku świecy jej twarz zdawała się nieodgadniona zagadką, a gnomy uwielbiają zagadki. Ze swym, nadszarpniętym przez trudy wędrówki, wyglądem, prezentowała się gorzej od Saline. Ale też zdawała się mieć w sobie znacznie więcej życia od niej. A co najważniejsze, widok el Kathryn budził ukryte w pamięci gnoma wspomnienia, a Saline...nic. Milcząca dumna elfka, nie była źródłem żadnych wspomnień i ignorowała obecność el Arteghara. Nic więc dziwnego, że i dla gnoma Saline była obiektem nie wartym uwagi. Natomiast el Kathryn...Półelfka musiała zauważyć, to skupione spojrzenie gnoma, na sobie...Obserwujący każdy jej najdrobniejszy ruch. Spojrzenie czujne i przeszywające na wylot.
El Arteghar wysłuchał uważnie opowieści, choć w duszy uważał ją za zbyteczną. Mało go obchodziło, z jakiego łona wypełzł el Kurt i kto go uczył...Nie miał czasu na bzdury. Jedyne co go interesowało, to jego związki z el Kurtem, a także ich wspólne interesy.
Nie umknęło też uwadze gnoma, że żadne z nich nie podało powodów, przybycia na to zadupie. Owszem, rycerz bredził coś o zbrodniach el Kurta. Ale gnom wątpił, by były one przyczyną jego przyjazdu. Rycerz nie był bowiem typem walczącego o dobro człowieka.
Niemniej rzekł słodząc el Kathryn każdym słowem.- Interesujące pani, bardzo... pouczające. Czy wolno mi pogratulować pani poetyckiego języka? Rzadko widuje się piękno i mądrość z taką gracją połączone w jedną osobę. Może zdradzisz mi jakież to miasto miało ten honor być twym rodzinnym. I czy jest tam więcej takich wysublimowanych kwiatów, jak ty, pani?
El Kathryn nie mogła dopatrzyć się w słowach ni ironii, ni drwiny. Bowiem El Arteghar mówił szczerze, ciągle gapiąc się w półelfkę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 28-12-2008 o 16:50.
abishai jest offline  
Stary 02-01-2009, 19:03   #108
 
Wellin's Avatar
 
Reputacja: 1 Wellin ma wyłączoną reputację
Wieczór, okolice karczmy

- No i pozostało przygotować się do spotkania. – skomentował uczony, gdy nad nim i Helmutem ponownie zawarła się pachnąca trawą ciemność letniej nocy. Opierając się na ramieniu Helmuta dla zachowania równowagi uczony potykał się co chwila na koleinach i niezauważonych w ciemnościach wykrotach.

- No wyrzuć to z siebie. – rzucił w końcu.

- Szefieeeee. Ty widziałeś, co on ma przy koniu? – Idący obok Garreta młodzieniec jęknął z mieszaniną zgrozy i niedowierzania.

- Hmm. Nie, nie zauważyłem. – W głosie uczonego pojawiła się pytająca nuta

- Czachę, szefie, wielką płonącą czachę! – Helmut zatrzymał się i dziko gestykulując usiłował przekazać co widział.

- Nie jakąś, ale ludzką! Prawdziwą! Z oczodołami! – młodzieniec mówił coraz szybciej i szybciej - Miała zęby i się paliła! Cały czas!!! Szefie, on nosi ze sobą płonące trupy! – histerycznie przerażony głos rozniósł się szeroko w ciemnościach.

- Że co? – wyksztusił wreszcie Garret.

- Trzyma ją nabitą na włócznię! Mówię ci szefie, jechać nam stąd trzeba, to trupiarz! Morglitowiec i trupiarz! Nie dla nas rozmawiać z takimi! Trupy wyżerają im dusze! A Morglitowcy najgorsi! Nie ma z takimi przyjaźni ni porozumienia! Zaufasz, a potem nóż w plecy! A potem ożywią i będziesz chodzić za nim i gnić! Żyć i gnić... i żyć i gnić... Będziesz oślizłe truchło... i robaki... – uniesiony głos młodzieńca pochłonęła cisza w której nie słychać było nawet świerszczy. Sam Helmut oddychał ciężko, raptownie.

- Słuchaj... Trupiarz... - Garret zacisnął zęby starając się zachować trzeźwy umysł w obliczu strachu towarzysza. Parna ciemność nocy i nieprzyjazne otoczenie potęgowały każdą, niewielką nawet obawę. A ta konkretna nie była drobiazgiem. On sam także żywił wątpliwości czy rozmowa z Turgasem była rozsądnym posunięciem. Wątpliwości nie były jednak teraz najważniejsze.

Przywołując w myślach znajomy ciąg symboli wykorzystał kurczący się zapas sił na rzucenie zaklęcia ognika. Błękitnawe światło raziło przywykłe do mroku oczy, odganiając ciemność nocy. Fala zmęczenia jaką wywołała ta prosta przecież akcja oznaczała, że był już u kresu wytrzymałości. Przynajmniej zmęczenie tłumiło emocje.

- Helmut... spokojnie chłopcze! – Zaczął patrząc w rozszerzone, przepełnione strachem oczy młodzieńca. – Ja też mam wątpliwości. Ja też nie jestem pewien, ale pamiętaj o jednym: jestem teraz urzędnikiem katańskim!

- Tak, urzędnikiem katańskim. – powtórzył nieco większą pewnością siebie – Kimś bardziej znaczącym niż nikomu nie znany wykładowca uniwersytecki. A ty jesteś asystentem urzędnika katańskiego. Pamiętaj o tym! To oznacza, że każdy, nekromanta czy nie, zastanowi się dwa razy zanim choćby zaatakuje bądź zdradzi. Każdy. Sam wiesz najlepiej jak traktowane są ataki na urzędników katańskich. Musiałby być samobójcą aby zrobić inaczej!

Pokrzepiające słowa. Garret westchnął ciężko. Helmut stał z opuszczoną głową, spokojniejszy. Grunt to spojrzeć na sytuację obiektywnie z dystansu, prawda? Garret bardzo sam chciałby wierzyć to co powiedział. Tyle, że sam znał realia lepiej niż byle nieopierzony młodzik. Nic nie gwarantowało prawdziwego bezpieczeństwa.

- Sytuacja jest dziwna w najwyższym stopniu, wiem. I wiem, że nie jest łatwo. Ani mi, ani tobie. Ale strach, choć naturalny nie pomoże nam w niczym. Trzeba uporać się z chłopami, gwardzistami i sytuacją. Potrzebujemy sojuszników. Ponadto... – przerwał na moment - ...ponadto Kenna twierdzi iż jest rozsądną osobą. Nie znasz jej, poznaliśmy się przed twoimi czasami, jakąś dekadę temu, ale jej opinie odnoszące się do osobowości są warte wysłuchania.

Cisza przeciągała się.

- Chodźmy już szefie. – głos Helmuta był słaby, ale opanowany – Nie ma co stać w środku kapuścianego pola jak te dwa dudki. Poza tym, jak znam życie, zaraz ci zgaśnie to twoje światełko. - zakończył z bladym, wymuszonym uśmiechem.


* * *

Cienkie, kwaśne wino wykrzywiało usta Garreta w nieprzyjemnym grymasie. On sam siedział za stołem obserwując nikłe, migotliwe światło postawionego na stole kaganka. Było nieco zbyt ciemno aby wziąć się za notatki, nie miał zresztą na to ochoty.

Trupiarz. To mogło być prawdą.

Słowo pochodziło z ulicy. Pejoratywne określenie opisywało czarodzieja posługującego się nekromancją. Wypaczonego, niebezpiecznego i nieprzewidywalnego czarodzieja rodem z koszmarów sennych. Ludzie bali się niezrozumiałego i wypaczonego. Każdy obawia się potworów.

Obawy te nie były niestety bezpodstawne, co Garret mógł potwierdzić z naukowego punktu widzenia. Jako historyk znał pewną ilość przypadków które potrafiły przyćmić krążące wśród mieszczan legendy. Animus Letifer lub nekrozja. Tak brzmiało formalne określenie problemu.

Najwyraźniejszy, skrajnym, objawem procesu były Więksi Nieumarli. Czarnotrupy, licze i upiory. Każdy z nim był niegdyś żywym, oddychającym człowiekiem. Ludźmi którzy uprawiali nekromancję, nie potrafiąc oprzeć się jej wpływowi. Garret pokręcił głową. Ludzie ci byli dość liczni, by uzyskać naukową klasyfikację, jako grupa nieumarłych!

Uczony wpatrzył się w migoczący płomyk próbując przypomnieć sobie czytany dekadę temu traktat, „Peregrynacje na potępienia jakie mroczna sztuka niesie żywym.” autorstwa magistra Herberta Farrenhoffa. Nie najlepiej napisane dzieło, ale najlepsze z jakim Garret się zetknął.

Zgodnie z rozważaniami Herberta, wpływ magii śmierci był podstępny. Nekromacja nie przejmowała wprost kontroli nad umysłem bądź wywoływała niekontrolowaną żądzę krwi. Ona po prostu wypaczała coraz bardziej i bardziej sposób postrzegania świata. Normy piękna. Nawyki. Siłę i charakter więzi międzyludzkich. W końcu zdrowe zmysły i samą duszę.

Przypominało to powolny, lecz nieubłagany rozwój nieuleczalnej choroby.

Garret nie mógł wyobrazić sobie umysłu, który decyduje się wybrać egzystencję w formie gnijących kości, poruszanych siłą wypaczonej magii. Odór gnijącego ciała, wieczny chłód i życie wywrócone na nice. A także umysł obcy do tego stopnia, że opiera się wszelkim próbom zrozumienia i komunikacji. Niewyobrażalne. A jednak to właśnie znajdowało się na końcu drogi potężnego nekromanty.

Pozostawał Turgas.

Morglith przyjmował nekromantów z otwartymi ramionami. Jeśli wierzyć księgom, posiadając domenę nad potęgą nieumarłych, preferował takich właśnie wyznawców. Kapłana własnej religii, zachęci do poddania się zmianom tym szybciej.

Garret westchnął ponownie. Jak daleko na drodze nekrozji znajdował się el.Turgas? Każdy, kto kiedykolwiek parał się mroczną sztuką zrobił na niej przynajmniej kilka kroków. Niektórzy, większość, potrafiła się zatrzymać, zachowując dość z siebie, aby normalnie funkcjonować w społeczeństwie. Inni... nie byli w stanie. Żyjąc na uniwersytecie i posiadając znajomości wśród czarodziei Garret dość nasłuchał się opowieści o poczynaniach Gildii Mrocznych Magów, by wiedzieć jak tacy są traktowani.
Turgas wydawał się twardo stąpać po ziemi. A z drugiej strony... kto normalny wozi ze sobą płonące czaszki?!?

Nikt normalny, ot, kto. Tyle tylko, iż było za późno by cokolwiek zmienić.

- Helmut, masz ochotę na grę w kości? – zapytał w nadziei na polepszenie chronicznie ponurego nastroju.


* * *

Krople deszczu szeleściły o słomiany dach chłopskiej chałupy a Garret, podnosząc głowę znad stołu mełł w ustach przekleństwa.

Deszcz.

Akurat dzisiaj.

Deszcz oznaczał jedno: zmarnowany wysiłek i zmarnowaną szansę.
Obserwując ponuro tańczący płomyczek kaganka i ruchliwe cienie jakie rzucał na chropawe ściany chłopskiej chałupy, Garret wrócił myślami do wczorajszej wizyty w okolicy dworku Kurta.

* * *

Wczoraj. Okolice spalonego dworku Kurta.

Grupa stała na skraju lasu patrząc na nadpaloną ruinę całkiem sporej posiadłości. Dworek, czy może raczej okazały dom stał sobie nie w pięć ni w dziewięć w samym środku głuszy równie dziwny i równie niezwykły jak okazały muchomor wybijający z bruku na samym środku ruchliwej Ostrogarskiej ulicy. Ani podwórka, ani ogrodu. Nic tylko las i dom.

Gałęzie prawie stukały w resztki okien a krzaki podchodziły prawie do drzwi.

Droga tutaj zajęła pół godziny przedzierania się przez dość gęsty las. Gwardzistów trzeba było poganiać, woleli siedzieć bezpiecznie w wiosce. I co im się dziwić? Jaki idiota stawia rezydencję w środku głuszy?

Mag westchnął ciężko. Odpowiedź była oczywista: podejrzany idiota.

Idiota taki jak Kurt i jak poprzedni właściciele domu. Ogólnie cała historia z domkiem, szlachetką, spaleniem, porwanymi dziećmi i śmiercią bydła śmierdziała w sposób zdolny zmusić do ucieczki martwego lisa. Zwłaszcza biorąc pod uwagę „przeznaczenie” o którym dowiedział się w Bogenhofen.

Patrząc na pozostałości dworku Garret poczuł nieprzyjemny dreszcz. Tak jak w ostrogarskiej piwnicy, także tutaj emanacja była wyczuwalna – choć o wiele słabiej. W każdym razie w tym miejscu. Był w końcu na zewnątrz.

Opierając się o usychającą sosnę czarodziej zamyślił się zastanawiając się nad problemem. Nie zamierzał ryzykować. To wiedział na pewno. Nic nie stało na przeszkodzie aby pozostać w tym zapomnianym przez boga i ludzi miejscu nieco dłużej. To znaczy nic poza oczywistym. Poirytowany ruch ręki odgonił kolejnego opętanego żądzą krwi moskita. Pleniło się ich tu mnóstwo.

Bezpieczeństwo. I systematyczność.

Czarodziej pokiwał głową potakując swoim własnym myślom. Pierwsza zasada magii. Nie myśl wyłącznie o tym co chcesz aby się zdarzyło, ale o tym co może się zdarzyć. Miej nadzieję na najlepsze, planuj najgorsze. Siła woli, determinacja i szczęście mogą naprawić i zdziałać wiele, ale inteligentny umysł jest w stanie przewidzieć niebezpieczeństwa i przygotować się na nie. A wtedy szczęście staje się zbędne.

A więc bezpieczeństwo. Garret machinalnie nabijał fajkę wodząc wzrokiem po okolicy.

Nie było powodów aby się śpieszyć. Niecierpliwość zabija, zwłaszcza w magii. Warto natomiast było przygotować się na wypadek nieprzewidzianego splotu zdarzeń. Na przykład tego co wydarzyło się w Ostrogarskim sanctum Kurta... było blisko. Uderzenie negatywnej energii posłane przez portal omal nie wypruło czarodziejowi mózgu, nie wspominając nawet o ciele. Wysoce niepokojąca była także rzeź okolicznego bydła sugerująca coś stanowiącego zagrożenie fizyczne.

Miał na to odpowiednią odpowiedź.


* * *

Tobołek z czystego, białego płótna został ostrożnie wyjęty z sakwy.

Ostrożnie odwijają instrument pomiarowy, mag wspomniał oszkloną szafę w swej pracowni magicznej, w której chronione przed kurzem i wszelkimi innymi wpływami leżały schludnie ustawione ważniejsze ingrediencje. Jakże chciałby być w mieście, zamiast penetrować dzikie okolice, hen daleko, gdzie diabeł mówi dobranoc!

Urządzenie prezentowało się niezbyt imponująco, choć bezsprzecznie interesująco – wielkości mniej więcej dłoni, składało się z czterech ruchomych obręczy zamocowanych jedna w drugiej, służąc Garretowi do pomiaru siły i ewentualnie rodzaju mocy magicznej.

W centrum najmniejszej obręczy zamocowana była delikatna srebrna siatka zwinięta z cienkiego srebrnego drutu składająca się w otwierany pojemniczek. Oryginalnie zresztą będący częścią ozdoby do włosów. Garret spędził kilka wyczerpujących dni z lupą, zestawem szczypczyków jubilerskich i pincet aby w odcięty koszyczek wpleść runy skupiania i spiralę mającą za zadanie koncentrować energię idealnie w centrum pustej przestrzeni.

Kalibracja całości z użyciem dymu kadzideł była ciągnącym się prawie tydzień koszmarem.

Niemniej teraz koszyczek stanowił swego rodzaju antenę wyłapującą pole magiczne. Żelazna oprawa naznaczona runami negacji stanowiła biegun zerowy (dzięki kontaktowi z ciałem nie wyłapujący naturalnej aury maga) a delikatnie wyryte linie przepływu z runami skupiającymi pozwalały energii na przepływ od anteny do oprawy. Tyle tylko, że obręcze wykonane były z różnego typu metalu, a przepływ mocy przez granice dało się wykorzystać do wzbudzenia siły - proporcjonalnej do ilości energii.

Całość działała prosto. Ilość i sposób obrotów obręczy determinował siłę pola i przybliżony kierunek emanacji. Garret był dumny ze swego instrumentu magicznego. Wielu magów miało pokrewne urządzenia pomiarowe, ale najczęściej ograniczały się one do wahadełek, run lub kryształów rozświetlajacych się w obecności danego typu energii. Garret natomiast był jedyną znana mu osoba, która wprowadziła pomiar pola w ramy matematycznego, ilościowego opisu. Co więcej, takie rozwiązanie było znacznie tańsze i pozwalało na wykrywanie różnych typów aury, dzięki wymianie filtru znajdującego się w centrum.

Ignorując niecierpliwie przestępującego z nogi na nogę i marudzącego o nudzie, komarach i wygodnym łóżku Helmuta, czarodziej wyciągnął niewielką drewnianą szkatułkę, aby następnie spędzić kilka minut na precyzyjnym otwieraniu, wypełnianiu i zamykaniu koszyczka.

W centrum umieszczony został bursztyn z zatopionym w centrum niewielkim okruchem szafiru. Bursztyn nie stanowiący oporu, a więc w tym wypadku obojętny dla mocy, oraz szafir będący dość bliski diamentu, uniwersalnego kamienia mocy, aby odbierać i skupiać wszystkie typy energii.

Uczony uniósł instrument w prawej ręce, lewą kładąc na złączeniu szyi i obojczyka. Obserwując powolne na następnie coraz szybsze ruchy obręczy mag przeliczył szybko w myślach. Ponad 2 obroty wewnętrznej obręczy na 1 uderzenie serca. Co najmniej 20 jednostek. Zbyt dużo. Zwłaszcza, że jego własna wrażliwość klasyfikowała aurę jako typ czarnej energii.

Raz jeszcze patrząc z irytacją na majaczące za drzewami ruiny dworku Garret ofukał młodego za brak przychodzącej z wiekiem cierpliwości i poszedł szukać odpowiedniego miejsca.


* * *

- Helmut, chłopcze, jeśli łaska, przytaszcz to tutaj! – mag dyrygował ochroniarzem. – Nie mów, że takie wielkie chłopisko z mięśniami jak wół obawia się takiego małego drzewka!

Para przedstawiała komiczny wygląd. Środek głuszy, uczony w ciutko pobrudzonym ubraniu i profesorskich okularach na haczykowatym nosie gestykulujący gwałtownie, poganiając rosłego młodzieńca taszczącego po leśnej ściółce worek do którego ktoś włożył około 3 metrową olchę. Wraz z całą bryłą korzeniową.

Klasyczny przypadek wożenia drzewa do lasu.

- Dobrze, teraz zakop to, tutaj! O! Dokładnie w tym miejscu. Nie tak, ośle jeden Gastański! Tu gdzie zaznaczyłem! Gdzie machasz tą łopatą młokosie?!? Jak to wsadzasz? Źle! Całe 10 centymetrów! Bliżej tego drzewa patałachu! Gdybym był młodszy o trzy dekady pokazałbym...

- Ucichnij się w końcu, co? To ja kopię ten pieprzony dołek! – młodszy z mężczyzn mógł pozwolić sobie na impertynencję. W końcu w pobliżu nie było innego łośka, durnego na tyle by znosić kaprysy czarodzieja. Gwardziście trzymali straż krążąc po lesie, upewniając się, że nic złego nie przeszkodzi pracującej parze.

- Niegodny człowieka cywilizowanego brak manier Helmucie Miller! Widziałem cię kiedy jeszcze ssałeś matczyne mleko. Widziałem cię kiedy dorastałeś. Nauczyłem cię wszystkiego co wiesz! Okaż trochę szacunku starszym, lepszym i nieskończenie bardziej inteligentnym!

... – odpowiedź młodzieńca była zbyt cicha i niecenzuralna jak na uszy uczonego.

- Dobrze! Zakopane! A teraz przynieś wodę i to podlej! – domyślający się treści mamrotanych pod nosem komentarzy mag był bezlitosny.


* * *

Dzisiaj. Okolice spalonego dworku Kurta.


W każdym szaleństwie jest metoda.

W tym także.

Równy krąg pięciu olch zielenił się wesoło w promieniach wnoszącego się słońca Na wąskich wargach Garreta błąkał się uśmiecha mieszający zadowolenie i dumę w mniej więcej równych proporcjach. Miejsce było przygotowane.

Drzewko zostało zasadzone poprzedniego popołudnia. Dość czasu aby związać się z ziemią. Dość aby krąg drzew stał się częścią rytualnego obrazu okolicy. Takie było właśnie działanie świtu. Świt kończy i zaczyna cykl. Rozprasza mrok, likwiduje niepewność nocy i wydobywa wszystko w blask odzierającego ze złudzeń światła dnia. Potwierdza zmiany.

Patrząc na krąg drzewek Garret nie mógł nie czuć dumy. Ilu magom przyszło by do głowy użycie drzew w magii rytualnej? Może jednemu na dziesięć. Ilu znalazło by sposób na dokonanie tego? Może jeden na pięćdziesiąt. A ilu przyszło by do głowy zignorować wielkość drzew, wziąć łopatę w ręce i przesadzić tak aby pasowało? Ha! Nikomu chyba!

Garret uważał się za pewnego typu wyjątek w gronie czarodziei Ostrogaru. Zdroworozsądkowe podejście do sprawy i magia nieczęsto szły z sobą w parze, nawet w środowisku ponoć wielce uczonych i inteligentnych czarodziei. Większość z nich sporą wagę przykładała do ‘czystości’ i ‘estetyki’ sztuki zamiast do symboliki i zdroworozsądkowego wykorzystania danych przez naturę atutów. Brak uprzedzeń był ważny. Jeśli coś działa, to działa. Niezależnie jak w ludzkich oczach wygląda - na przykład krzywo, nierówno czy nieperfekcyjnie. Mało który mag podejmował chociaż próby systematycznego, naukowego badania magii. Nic tylko forma.

Mag z Bogenhofen zresztą był najlepszym przykładem przerostu formy nad treścią. Ta jego wieża... czarodziej pokręcił głową zdegustowany. Światła i ognie, złote runy i drogocenne kryształy. I rzeka mocy. Taki opis pasował jak ulał do kolegów po fachu z gildii magów oraz rzeszy starających się do nich upodobnić mniej zamożnych kolegów.

Pluć na większość z góry.

Garret przez dekady mierzył się z oponentami w środowisku naukowym i brakiem popularności jego prac. Żadne magiczne chłystki nie dobijające nawet do ósmej dekady życia nie będą mu podskakiwać!

- Helmucie, czas najwyższy zabrać się do pracy!

Patrząc na majaczący w oddali dworek czarodziej zaczął przygotowywać się do utworzenia bezpiecznej oazy koniecznej w razie ucieczki. Żałował przy tym, że nie może skorzystać z miejsca znajdującego się bliżej dworku – jednak aura magiczna w tamtym miejscu była zbyt silna, aby ryzykować.

- Masz tutaj linkę mierniczą i dwa rylce. Wygładź grunt, i odmierz możliwie idealny okrąg zawierający w sobie pnie wszystkich drzewek... I słuchaj co do ciebie mówię – bo masz szansę czegoś się nauczyć.

Patrząc na uwijającego się młodzieńca uczony przysiadł na pobliskim pieńki, zapalił fajkę. Czas było przekazać młodemu kilka prawd życiowych. Na tym między innymi polegała ich umowa. A Helmut miał dość rozumu, by słuchać uważnie. Heh.

- Rytuały są bardzo delikatną magią – zaczął puszczając dymne kółka - zwłaszcza podczas rzucania. Zaklęcia i rytuały to podobne struktury. Ale w porównaniu z rytuałami zaklęcia to struktury dopracowane i wypolerowane na ‘wysoki połysk’. Jednofunkcyjne i immanentnie nieelastyczne. Wymagające zawsze jeden sposób rzucania, jeden efekt... Helmut, co ty robisz, krąg miał być idealny – a centralny rylec przesunął ci się już jakieś cztery centymetry!

Rzucając pełne zniecierpliwienia spojrzenie młodziak skorygował swój błąd.

- Na czym to ja... A, tak. Zaklęcia są bardzo stabilne. Niemal żadna magia nie jest w stanie powstrzymać rzucania zaklęcia, rozproszyć go w połowie wypowiadania.

No chyba, że magia usmaży komuś głowę zanim skończy wypowiadać formułę. Wspomnienie zakończonego tragicznie pojedynku magicznego wypełniło nos czarodzieja odorem palonego ciała w oczy chropowatą czernią spalenizny. Jevrin wrzeszczał godzinami nim umarł. Potrząsając głową aby odgonić wspomnienia czarodziej wrócił do rzeczywistości.

- Rytuały są bardziej delikatne. Pajęcze nitki magii, splatane jedna po drugiej. Łatwe do zerwania choćby przez nieostrożny oddech. Kawałki układanki po kolei umieszczane na miejscu, podczas gdy wiatr w każdej chwili może porwać je i porozrzucać we wszystkie strony świata.

Pykający fajkę i puszczający dymne kółka z wielodziesięcioletnia wprawą mag pozwolił myślom dryfować.

- Takim wiatrem często bywa naturalna aura magiczna danego obszaru. Jeśli jest zbyt silna, próba wykonywania rytuały pozbawiona jest sensu. A bliżej dworku aura jest zbyt silna.

- Jeśli moje wyliczenia są poprawne (a zawsze są, nie zajmuje się zaawansowaną algebrą od wczoraj! Po tylu dziesiątkach lat pisania prac, w tym 30 lat praktyki w tworzeniu rytuałów mam pewne zaufanie do swoich tez), siła pola nie powinna przekraczać 10 jednostek aby rytuał ochronny mógł zostać poprawnie wykonany. W obok tego przeklętego miejsca – cybuch fajki przeciął powietrze niczym oskarżycielskie ostrze miecza wskazujące winnego – jest ponad 20.

Młodzieniec sprawił się całkiem nieźle. Okrąg oczyszczony został z liści, gałązek i zielenizny rosnącej na dnie lasu. Tylko ziemia i krąg drzew. Całkiem nieźle.

- Kolejnym krokiem jest wyznaczenie pentagramu osadzonego na drzewach w zewnętrznych węzłach. – widząc skrzywienie Helmuta mag pokręcił głową. – Tak, wiem i spisałeś się naprawdę dobrze, ale jest to potrzebne.

- To co zamierzam zrobić jest w sumie proste – potrzebuję dwu kręgów, jeden zewnętrzny stanowiący barierę i jeden wewnętrzny zapewniający bufor mocy stabilizujący całość, zwiększając trwałość rytuału i siłę oddziaływania potrzebną do przełamania bariery. – mag uśmiechnął się do pochylonego młodzieńca – używając analogii jaką z pewnością docenisz, dodanie buforu mocy czyni różnicę mniej więcej taką jak pomiędzy tarczą położoną na murze, a tarczą trzymaną w krzepkiej dłoni. Tarcza pozostaje ta sama, ale ilość ciosów jakie odeprze i sposób w jaki to uczyni zmieni się diametralnie.

- Diametr... – Helmut w widoczny sposób powstrzymał się przed zapytaniem się co znaczy to słowo. – Wszystko rozumiem, ale wydawało mi się, że rytuały są silne, a przed chwilą powiedziałeś, że byle co je zwieje. Jak to jest w końcu?

Nareszcie inteligentne pytanie! Chwalmy Pana!

- Ha! I miałem racje i przed chwilą i wtedy kiedy mówiłem ci jak potężna jest ta forma magii. Rytuały są delikatne, bo wymagają precyzji. Widziałeś kiedyś zegarmistrza? Widziałeś kiedyś wnętrze zegara? Mechanizm wypełniony zębatkami, przekładniami i bogowie jedni wiedzą czym jeszcze? Czy zegar będzie działał jeśli wyjmiesz i zgnieciesz jedno kółeczko?

- No... nie. Nie będzie. – Helmut poskrobał się po głowie.

- Właśnie. Zaklęcie to miecz, albo pałka. Walisz szybko, brutalnie i po głowie. Ciężko zgiąć miecz albo połamać pałkę. Rytuał to mechanizm zegarowy. Nie przeznaczony do walki ale mogący dokonać rzeczy jakich miecz nie dokona nigdy! – opowiadający o swojej sztuce mag wstał z pieńka i przechadzał się dookoła dumnie wyprostowany.

- Tak, może zakukać – zgromiony natychmiast miażdżącym spojrzeniem starszego mężczyzny Helmut opuścił głowę chowając szeroki uśmiech.

- To nie żarty. – mag spoważniał do reszty. – Rytuały są potężne gdyż inaczej są wykonywane i w inny sposób oddziaływają z światem. Zaklęcia rzucane są szybko, poparte dużą ilością mocy. To jak branie kawałka węgla i szybkie rysowanie po pergaminie. Rytuał to branie dłuta i rycie w kamieniu. Dłutem jest są składniki, młotem siła woli. Co przetrwa dłużej? Rysunek węglem czy napis na wieczność wyryty w kamieniu?

Helmut podniósł głowę, nie odpowiadając jednak na retoryczne pytanie.

- Istnieje teoria, że świat wypełniony jest potężnym, absolutnie neutralnym polem magicznym. – głos czarodzieja był zamyślony – Inna, teza hrabiego Fildera mówi, że moc magiczna i osnowa rzeczywistości są ściśle powiązane. Inna... nieważne. Teorii jest wiele. Więcej niż mógłbyś spamiętać. Dość, że magia rytuałów działa potężniej niż wynikało by to z ilości mocy jaką wydatkuje mag. Odkryłem, że tym potężniej im precyzyjniejszy zamiar, im silniejsza koncentracja, skoncentrowana siła woli. – patrzący w niebo mag pogrążył się w myślach – Czy rytuał czerpie z neutralnej mocy? Czy też jest korytem wypełnianym przez wątki wysnute z neutralnego pola... Nie wiem. Nikt chyba nie wie. Dość, że rytuał może pójść źle. A to z kolei... – spojrzenie rzucone na Helmuta było ostre - ...może skończyć się śmiercią.

- Wiem, że powtarzałem ci to wielokrotnie. Ale powtórzę raz jeszcze. Nie ma przeszkadzania. Słyszysz? Nikt nie przeszkadza mi w pracy. Jeśli ktoś czy coś spróbuje, zatrzymaj, choćbyś miał zabić. Zakłócony rytuał może równie łatwo wypruć mi flaki, jak wypalić twój umysł, czy zmienić się w kulę ognia dość wielką by zmieść naszą Ostrogarską kamienicę z powierzchni ziemi. Nikt i nic się nie zbliża! Nikt i nic! Pamiętaj!


* * *

Słońce stało w zenicie a zmęczony czarodziej opierał się ciężko o drzewo pociągając z bukłaka. Rytuał został wykonany szczęśliwie.

Nie obyło się bez problemów. Niewiele brakowało, aby uciekająca przed czymś sarna nie przebiegła przez krąg zamazując raciczkami figury magiczne. Tylko refleks Helmuta zapobiegł nieszczęściu.

Niewiele brakowało, ale zakończyło się szczęśliwie. Wysypane piaskiem kręgi i figury wydawały się lśnić na czerni leśnej ściółki. Każde drzewo otaczał niewielki krąg wyryty tuż przy pniu. Duży krąg wysypany czerwonym piaskiem stanowił granicę z której wola maga uczyniła barierę wydawał się lśnić lekko. Garret miał nadzieję, że to złudzenie. Energia nie powinna w tym wypadku ujawniać się za pomocą światła. Nie bez przyczyny.

- Dobra ta woda. – westchnął zamykając oczy i opierając głowę o szorstką korę.

- Wszystko w porządku? Wyglądasz nawet gorzej niż zwykle. – Helmut jak zwykle okazał iście monumentalną dozę dyplomacji.

- Nie takie rzeczy się robiło. Jeszcze cię przeżyję chłystku jeden. –
mag uznał, że jest zbyt zmęczony aby się zdenerwować.

Długo chwila upłynęła z milczeniu.

- Zawołaj Ruthgara i Joegena. Teraz tutaj jest najbezpieczniej, nie musza już patrolować.


Kwadrans w podczas którego oparty o pień drzewa czarodziej odpoczywał ciągnął się powoli. Gwardziści z nieukrywaną ciekawością przyglądali się wysypanym na leśnej ściółce symbolom, a Helmut szeptem starał się wytłumaczyć im o co chodzi. Bezskutecznie z tego co docierało to uszu maga. Skończyło się na ‘nie wiem właściwie’ i ‘potężna magia chroniąca’.

Po kwadransie spędzonym na odpoczynku czarodziej zabrał się za sprawdzanie dzieła. Obchodząc krąg dookoła odgonił podchodzących zbyt blisko gapiów i raz jeszcze sprawdził poprawność run wpisanych pomiędzy zewnętrzny i wewnętrzny krąg. Pomimo iż był to raczej niezbyt skomplikowany rytuał, było ich sporo. W końcu czerpał z trzech różnych formuł.

Wszystko wyglądało w porządku. Plątanina run, przeplatających się linii schematycznych rysunków, modyfikatorów i submodyfikatorów byłaby dla laika odpychającym chaosem, miszmaszem stylów, alfabetów i zapisów. Dla Garreta znającego numerologiczne fundamenty struktury runicznej, wzór był eleganckim, pięknie zbalansowanym dowodem poprawności jego teorii.

Matematyka w istocie była królową nauk!

Biorąc głęboki wdech mag machnął ręka na podchodzącego ostrożnie Helmuta, aby ten został z tyłu a sam ostrożnie wszedł do środka. Przesuwające się po skórze intensywne mrowienie wykreślające miejsce znajdowania się bariery wywołało uśmiech na twarzy czarodzieja. Wszystko wydawało się być w najlepszym porządku.

Wchodząc do wewnętrznego kręgu mag poczuł drugie, znacznie bardziej delikatne muśnięcie mocy. Przechadzając się po prawie 3 metrowej wewnętrznej pustej przestrzeni mag zamknął oczy i zrobił głęboki wdech. Nic. Czyste, leśne powietrze nawet pachnące jakby inaczej niż na zewnątrz. I nic więcej.

- Działa! – Pełen radości okrzyk maga odbił się od drzew. Wyciągnięte w górę na znak zwycięstwa ramię celowało w niebo. Naprawdę działało! Aura spalonego dworku Kurta nie sięgała do wnętrza.

- Mam nadzieję, dość się nad tym namęczyłeś. – Helmut uśmiechał się zza zewnętrznego kręgu.

- Nieuk. Doceń sztukę! – szeroki, otwarty uśmiech wiekowego maga ułożył zmarszczki pokrywające jego twarz w nowe konfiguracje.

- Jeszcze czego. Docenię jak się dowiem co dokładnie to coś może zrobić. –
Głos Helmuta zawierał więcej niż trochę nutek powątpiewania. Co jak oboje doskonale wiedzieli było najlepszą metodą aby wydobyć z czarodzieja odpowiedź.

- Zaraz wam opowiem... – mag pochylił się nad jedną z figur - ...za moment.

Trzeba było sprawdzić na ile całość wrażliwa jest na proste fizyczne oddziaływania. Garret miał nadzieję, że nie bardzo. Służył po temu szereg run biegnący dookoła wewnętrznego kręgu i sproszkowane pędy bluszczu zmieszane z piaskiem. Coś co udało mu się odkryć zaledwie dwa lata temu. Powinno działać, ale w była to pierwsza tego typu próba w warunkach polowych.

Dotykając palcem wysypanych piaskiem run mag delikatnie spróbował zamazać linię. Dotykany piasek jarzył się niewidzialną, ale doskonale wyczuwalna mocą. Energią, która nie pozwoliła na zmianę położenia choćby jednego ziarenka. Kładąc czubek palca w na linii czarodziej powoli zwiększał nacisk z każdą chwilą uśmiechając się coraz szerzej. Po chwili skrzywił się lekko. Piasek zachowywał się podobnie do twardej gliniastej gleby. Dość by nie bać się przypadkowego zniszczenia, ale daleko było prawdziwej odporności.

Nic to. Pora na ostatni test. Jeśli się powiedzie, a deszcz nie zniszczy pracy...

Wychodząc z kręgu czarodziej przesunął dłonią po korze jednej z olch. Nie obyło się bez pewnej dawki magicznego barbarzyństwa. Drzewa w kręgu nie miały wielkich szans na przeżycie. Prawdę mówiąc były one bliskie zeru - posłużyły za obiekty stabilizujące. Garret uczynił z nich tarczę jaka ustawił pomiędzy destrukcją rytuału, a atakującą magią. Metaforycznie ujmując, jeśli pojawi się trucizna, wsiąknie w drewno. Jeśli uderzy sztylet, drewno stanie mu na przeszkodzie.

Nie pomagało, że musiał jakość pokonać barierę odporności drzew, a nie będąc druidem mógł to zrobić tylko w jeden sposób – uszkadzając ją. Korę drzew znaczyły nacięcia układające się w runy łączące. Co raczej nie pomoże drzewom. Cóż, drewno to tylko drewno. Chłop więcej spala w ciągu zimnego tygodnia.

- No więc pora na mały pokaz, mój ty niedowiarku. – mag rozglądał się za kamieniem. Znalazłszy otoczak wielkości mniej więcej pięści mag kiwnął na Helmuta.

- To zwykły kamień. Jeden z miliardów jakie tworzą ziemię. Po prostu niewielki kawałek materii pozbawiony jakiegokolwiek oddziaływania. Całkowicie obojętny. A więc niezauważalny dla magii ochronnej. Możesz sprawdzić jeśli chcesz, rzuć go tak, żeby wylądował w środku.

- Dzięki, wierzę. Obejdzie się. – Helmut zarobił kolejne zirytowane spojrzenie mówiące, że tolerancja maga jest materiałem deficytowym.

- Dobrze. Spróbujmy jednak naznaczyć ten otoczak... Hm... Powiedzmy runą zła, albo negatywnej energii... Niech będzie runa nienawiści. –
widząc pytające spojrzenia otaczających do zbrojnych czarodziej wyjaśnił – nie chodzi o żadne wielkie runy krasnoludzkie czy jakiekolwiek potężne magiczne oddziaływanie. Tego typu runa wpływa wyłącznie na metafizyczny aspekt przedmiotu. Nieważna drobina materii wymaga niewiele aby ją zmienić. Na przykład uczynić ją ‘złą’ ‘dobrą’ powiązaną z ogniem, wodą czy poświęconą danemu bogowi. Choć oczywiście nie potrwa to długo.

Zamykając oczy mag zaczął szeptać do siebie mantrę pomagającą w koncentracji i przywołując na myśl kilka starannie dobranych, nieprzyjemnych wspomnień powoli obrysował symbol wkładając w to zwykle tłumione uczucia.

- Gotowe. Rzucaj!

Ciśnięty silnym ramieniem młodzieńca kamień zaświstał w powietrzu mknąc z całkiem sporą prędkością. Przelatujący nad granicą pocisk odbił się od powietrza. Z najbliższego drzewa posypało się kilka liści. Obserwujący uważnie mag zauważył trwające ułamek sekundy rozjaśnienie całości struktury runicznej. Działało! Naprawdę działało!

- I to, moi drodzy, jest potęga magii! – triumfował.

- Mamy tu miejsce do którego możemy wejść, a do którego nie ma wstępu żadna zła energia. Nic co związane ze złem, cierpieniem, stworami spoza świata, czy krwią wylaną niedobrowolnie nie wejdzie tam. Nie, dopóki działa magia. Helmut, rozumiesz już czemu warto było spędzić tutaj tyle godzin? Bo tyczy się to szczególnie magii Kurta! Jako detektora użyłem odrobinę czarnego pyłu z jego sanctum. Nie wiemy co dokładnie tam robił, ale jeśli to co zrobił powtórzył tutaj, to ten rytuał stanowi tak perfekcyjną kontrę na użyte energie, jaką tylko byłem w stanie osiągnąć w tej dziczy!


* * *

Chata Garreta, wieczór


- Gdyby nie deszcz... Wiesz Helmut, naprawdę miałem nadzieję, że pogoda się utrzyma się przynajmniej przez kilka dni. – Garret pociągnął głębiej z bukłaka.

- Wiem, szefie, wiem. Powtórzyłeś to już czwarty raz. – pokaz anielskiej cierpliwości młodziana nie znalazł uznania w oczach starszego mężczyzny.

- Młodzieńcze, nie próbuj mnie strofować. Kiedy będziesz w moim wieku... – zdanie zawisło w ciszy.

- ...trzeba omówić jak będziemy podchodzić do Kapłana, Rycerza i pani Elfki. Mam nadzieje, że znasz swoją rolę, prawda? - Garret otrząsnął się z zamyślenia.

- Tak, szefie, znam. – głos Helmuta pozbawiony był radości. – Miły, grzeczny, posłuszny i milczący.

- Chłopcze, wykluczając cię z rozmowy nie miałem wyboru, tak jak teraz go nie mam. Jesteś moim asystentem i tak, masz zachować jak najlepsze maniery i okazywać posłuszeństwo. To nie czas na fanaberie. Sprawa jest zbyt poważna. Zdajesz sobie...

Dalsze słowa przerwało łomotanie do drzwi i głos.

- Szanowny Panie Mistrzu Karfen, Pani kazała przekazać, że mam przyjść i natychmiast zabrać Mistrza do karczmy. – chłop mówił na bezdechu, najwyraźniej biegnąc całą drogę.

Dwaj mężczyźni w środku spojrzeli tylko na siebie.

- Helmut, wpuść go. Rolniku, mów co masz powiedzieć. Ale powoli!
 

Ostatnio edytowane przez Wellin : 02-01-2009 o 19:47.
Wellin jest offline  
Stary 11-01-2009, 11:40   #109
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Gdyby zainteresowanie przybyszami mierzyć u karczmarza poprzez powiększające się uszy, sięgały by mu teraz pewnie do podłogi. Zgroza przemieszana z nadzieją tworzyły wybuchową mieszankę i nic dziwnego, że wśród chłopów którzy opuszczali lub opuścili karczmę, tej nocy rozgorzały gorące rozmowy w zaciszach domostw. Dla chłopów przyjazd urzędnika Katana musiał być co najmniej frapujący, jednakże przez nie docenienie urzędnika, przybyłego zresztą z dość marną ochroną, lub z przecenienia własnych możliwości, nie dostrzegali w nim wielkiego zagrożenia. Cała ta sytuacja trwała do momentu w którym przybyli kolejni obcy. Dla matematyka stanowiliby zmienne, które z pewnością wpłyną na wynik równania, choć niewiadomo jeszcze w jaki sposób. Dla chłopów też stało się oczywiste, że obecnie nie mają tak szerokich możliwości, jakie mieli jeszcze przed przybyciem podróżnych, choć obecność Morglithowców podsuwała sprytnym chłopom ( a przynajmniej co niektórym) złowieszcze pomysły.

Dobrze wypieczona dziczyzna smakowała wyjątkowo soczyście, dwa czerstwe bochenki chleba, kiszona kapusta i misa jabłek. Metalowe sztućce do każdej potrawy wręcz budziły zdziwienie, lecz nikt raczej na to nie narzekał. Wybór wyszukany nie był, ale czegoż można się było spodziewać po chłopach. Smak był zaś o niebo lepszy niż w niejednej budce szybkiej obsługi na jakie często napotykaliście w dużych miastach. Alkohol przyjemnie rozgrzewał wspomagając cały proces zaspokajania głodu. Karczmarz ledwo nadążał z obsługą wszystkich gości, w głównej mierze zajął się jednak rycerzem i kapłanem, prawdopodobnie ze strachu – co było widać przy każdym spojrzeniu w oczy karczmarza, kiedy ten przynosił posiłek czy więcej trunku. Aż dziw brał, że nie trzęsły mu się ręce przy podawaniu dań.

- Marek , bierz no ino chybko zaprowadzić konie Panów wielmożów do obory. Karczmarz krzyknął na sędziwego chłopa z łysiną gdy tylko deszcz grzmotami oznajmiły swą obecność. Wnikliwi zauważyli jak Marek spojrzał jeszcze w stronę Hansa siedzącego z boku „przywódcy” chłopów, ten przymrużył oczy po czym Marek ruszył pędem wykonać polecenie karczmarza. Ku własnemu zdziwieniu zobaczył, że ma do zaprowadzenia jedynie muła gdyż resztą koni zajmował się kapłan Morglitha. Chłop nawet nie śmiał mu przeszkadzać, bał się też zaproponować mu swoją pomoc, ale gdyby się nie bał to pewnie tym bardziej tego by nie uczynił. Kapłan przerażał go ponadprzeciętnie, płonąca czaszka, którą teraz dostrzegł potęgowała uczucie strachu. „ A może on je kolekcjonuje?” zastanawiał się przez moment, po czym odrzucił ponure myśli które sprowadzały się do tego, że sam będzie kolejną ofiarą szalonego Morglithowca. Z drugiej strony miał nadzieję, że on i urzędnik Katana pożrą się wzajemnie, Marek z pewnością w tych nadziejach nie był odosobniony.


Chłop z pulchnymi policzkami pożegnał się z towarzyszami i ruszył do wyjścia, gdy rozmowa między gnomem i rycerzem rozgorzała na dobre. Właściwie to wyczekał do uspokajających słów półorka, gdyż wcześniej strach odmawiał posłuszeństwa nogom. Wykorzystując jednak chwilę „normalizacji” wstał pożegnał się i chwiejnie wyszedł z karczmy. Gdyby ktoś śledził jego drogę do domu zobaczyłby niechybnie, iż pada kilkukrotnie na ziemię, lecz za każdym razem podnosi się z niej szczęśliwy że żyje. Abram bał się nie tylko dlatego iż przerażała go obecność kapłana Morglitha, czy czarnego rycerza, nie mówiąc już o wścibskim urzędniku. Bał się dlatego , iż tej nocy miał przekazać wieści sprzymierzeńcowi a rozmowy z nim nie dość że nie należały do przyjemnych. Na dodatek nie miał prawie żadnych dobrych wieści…

Ożywione oczy „szefa” chłopów jak i karczmarza świadczyły o tym, iż pilnie przysłuchują się rozmowie. Starali się wywiedzieć o przybyszach co się dało, gdyby nie aktualny problem ze stworem jak i bandytą pewnie ich ciekawość nie różniła by się niczym innym od przeciętnej ciekawości chłopów. Ci chłopi najwyraźniej w całym tym zamieszaniu postanowili użyć najlepszej chłopskiej taktyki: przeczekać… Nastroje wśród grupy przybyszów wyraźnie się spiętrzyły. Nawet chłop dostrzegał wrogość rycerza skierowaną w stronę Arteghara, po którego przemowie chłopi z trudem powstrzymywali śmiech i łzy radości. Już samo wspomnienie o pospolitym i niepospolitym mule , będzie u nich budzić śmiech przy każdej wieczornej opowieści. Jednakże dla szefa chłopów Hansa znacznie bardziej wartościowa była informacja o roli gnoma i wywołanej na to reakcji u rycerza jak i u kapłana. „Gdyby faktycznie był panem Kurta to mogłoby się to okazać nadzwyczaj interesujące, z drugiej strony kapłanowi chyba na nim zależało.” Szef wyraźnie czekał na rozwój wydarzeń, na działania czy ostateczne opinie było zanadto przedwcześnie. Z tego samego powodu karczmarz ociągał się z przekazaniem jakichkolwiek wieści bez pytania. Przekazując informację o śmierci Kurta, kłopotach ze stworem czy krążącym w okolicy bandycie tylko skupiłby uwagę na sobie. Gdyby otaczały go przepiękne kobiety pewnie nie miałby nic przeciw temu. Jednakże ci podróżni…Wyraz spojrzenia kapłana czy rycerza natychmiast oziębiał atmosferę. Nie były to osoby z którymi można było odbyć miłą pogawędkę i spokojnie położyć się spać, a przynajmniej chłopi nigdy by tak o nich nie pomyśleli.


Saline znużona dniem, zmęczona podróżą i wciąż bolejącymi ranami zażyczyła sobie kąpieli i noclegu. Podczas kąpieli zebrało jej się na przemyślenia. Nie sądziła, że trafi do tak zapadłej dziury, nie przypuszczała że po drodze zostanie zraniona i sama zrani własną klacz i już na pewno nie byłaby w stanie przewidzieć tak różnorodnej kompanii. Kathryn zaskoczyła ją bardzo podczas tej podróży, do nikogo nie zbliżyła się tak jak do niej. Corum znikł tak szybko jak się pojawił natomiast Dhagar mimo obiecujących początków zawiódł ją gdy była w potrzebie. Turgasa czy Alandera nawet nie brała pod uwagę obaj byli jej zbyt obcy. Wbrew pozorom zauważyła przybycie gnoma, zauważyła jego nonszalancję lub może raczej przerost ambicji i własnego ego, była jednak zbyt zmęczona by przesiadywać w „karczmie” a co dopiero zawiązywać nową znajomość. Jej kupieckie wykształcenie niepokoiło ją przy ocenie wioski. Wszystko wyglądało na pozór normalnie, jednak szczegóły budziły wątpliwości – ceny o które nie omieszkała wypytać karczmarza zdały jej się zbyt niskie jak na tak rzadko odwiedzane odludzie, mięsiwo i wino – choćby słabe i rzadkie było czymś w co tak odludne miejsca rzadko były wyposażone, zrozumiała by jeszcze wołowinę czy kurczaki – dostępne w ramach własnych zasobów wsi, ale dziczyzna?? Świeża i tania?? Jak szybko się okazało w ramach noclegu dostępna była jedynie jedna wieloosobowa izba, z prostymi łóżkami, choć wyścielanymi dobrą pościelą. Tak… chwilę wcześniej nawet nie spodziewałaby się zobaczyć w tej zapadłej dziurze atłasowych pościeli, a co dopiero na nich spać. Z pewnością nie należały do tanich, z pewnością też gryzły się z prostotą i taniością samych łóżek. Przeciętny podróżny jedynie ucieszył by się z tego faktu, kupiec jednak miał sporo myślenia przed zaśnięciem.


Karczmarz starał się w niczym nie ustępować gościom, uwijał się jak mógł co rusz czyszcząc stoły i skwapliwie przy tym zerkając czy macie czym zapłacić. Zdawał się już totalnie nie zajmować chłopami, choć co jakiś czas zerkał w stronę Hansa, jedynie raz do tego momentu doniósł im dzban piwa nie czekając na zamówienie. Po pacierzu od waszego przyjścia pojawiła się też żona karczmarza - Hanna, pulchna młoda kobieta o niskim wzroście i przetłuszczonych , długich blond włosach luźno rozwieszonych na ramionach, pojawiła się na moment, poprawiła mięso na ruszcie poczym zniknęła w odmętach kuchni, całą obsługą zajmował się Derek – karczmarz.


Wieś zamarła w oczekiwaniu. Nawet deszcz wydawał się być miarowy i jednostajny, pioruny i grzmoty ucichły choć z nieba wciąż sączył się deszczyk. Harmonia odgłosów jakie wywoływał uspokajała, wieś jednak spokojna nie była, od momentu waszego przybycia przybyło oświetlonych od wewnątrz domostw. Rozmowy musiały się toczyć w każdym domostwie, co jakiś czas chłopska twarz pojawiała się w oknie, jakby oceniając sytuację i wyszukując nowych wydarzeń. Odkąd kilku chłopów opuściło karczmę we wsi zawrzało od plotek i domysłów. Wieść o kolejnych przybyszach znana już była powszechnie, niemal nikt z entuzjazmem nie przyjął wieści o rycerzu i kapłanie Morglitha, jednak byli i tacy którym ich obecność była bardzo na rękę.


Wieś składała się z czternastu zabudowań z których jedno było oborą – głównie dla krów, drugie „karczmą” a raczej miejscową wiejską świetlicą w której wieczorem chłopi pili i czasem się bili. Dom sołtysa właściwie niczym się nie różnił od pozostałych domostw, może z wyjątkiem nieco większego metrażu. Zabudowania nie były pierwszej młodości, choć strzechy dachów musiały być zmieniane co dwa , trzy lata – wyglądały w każdym razie na dość świeże. Większość domów stała w scentralizowanym placu ze studnią, kilka domów było jednak rozrzuconych na krańcach wsi z czego najdalsze domostwa znajdowały się w zasięgu wzroku – choć już niemal na jego krańcu. Przy każdym domostwie znajdował się mały ogród. Oświetlenie domostw było dość solidne co świadczyło raczej o lampach oliwnych niż świecach, przy niemal każdym domu stała buda z czteronożnym wartownikiem wałęsającym się swobodnie. Kury, kaczki w dzień swobodnie wałęsały się po wsi w nocy zaś wracały do prowizorycznych przybudówek z grządkami. Tej nocy głównie z powodu deszczu wszystko się pochowało.

Psy schowały się przed deszczem ucieszone z wcześniej dobrze wykonanego zadania w końcu ostrzegły wieśniaków przed intruzami. Konie i muł mogły odpocząć od trudów podróży i niepogody w towarzystwie krów. Niemal wszystkie zwierzęta poszły spać, choć były i takie, które dopiero budziły się do życia. W dworku Kurta nastąpiło zamieszanie, przeciągłe niby wrzaski niby skrzeki odbiły się echem po spalonych komnatach dworku. Instynkt przemieszany z pewną dozą inteligencji napędzał w działaniach stwora. Tej nocy poczuł głód, tej nocy zamierzał znów zapolować, tej nocy groza zamierzała znów wyjść z ukrycia.
 
Eliasz jest offline  
Stary 16-01-2009, 11:47   #110
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Napisane przez: Abishai & obce

- Interesujące, pani, bardzo... pouczające. Czy wolno mi pogratulować pani poetyckiego języka? Rzadko widuje się piękno i mądrość z taką gracją połączone w jedną osobę. Może zdradzisz mi jakież to miasto miało ten honor być twym rodzinnym. I czy jest tam więcej takich wysublimowanych kwiatów, jak ty, pani?

- A gdybym ci powiedziała, że urodziła mnie jedna z markietanek ciągnących za kolumną najemników? - spytała się gnoma, a lekki uśmiech nie schodził z jej ust. - Że wychowałam się w najpodlejszej dzielnicy Ran-han-garru razem z dziesiątkami innych bezdomnych dzieci? Czy byłaby to opowieść wystarczająca dla twojego wysublimowanego poczucia piękna? A może wolałbyś inną?

Słowa Kathryn bynajmniej nie zraziły gnoma. Arteghar spojrzał na nią spojrzeniem po części zachwyconym, po części lubieżnym, po części zaś szalonym.

-Wszak wiadomym jest, że najpiękniejsze kwiaty i najbujniejsze rośliny na nawozie rosną , który z gnoju jest przecież zrobiony – odpowiedział. - Tak więc nie dziwi to mnie wcale... Szczęśliwa kupa gnoju, która tak piękny kwiat wyhodowała. - Zapewne gnom uważał, że prawi komplementy, nie zdając sobie sprawy z niezręczności tych słów. -Ludzie mają też ciekawe powiedzenie... Cierpienie uszlachetnia. Jakoś nie zauważyłem, by cierpiący zyskał poprzez udręki status szlachcica. Ale człekiem nie jestem. Więc jest ta... bariera kulturowa. Zawsze jednak wolałem prawdę jako opowieść, bo prawda jest drogą do potęgi, nie uważasz, pani?

Nie skomentowała odpowiedzi gnoma. Nie wytknęła mu nieścisłości jego słów. Przemilczała komentarze na temat jego zachowania. Jedynie uśmiech na jej twarzy stał się szerszy, ostrzejszy.

- Zdefiniuj te słowa: "prawdę" i "potęgę".

El Arteghar zdawał się ów uśmiech traktować jako przychylność wobec swej osoby. Co więcej ową przychylność traktował, jako stan naturalny. Jako coś co mu się, po prostu należało. Położył swą dłoń, na dłoni el Kathryn, lekko uścisnął i rzekł patrząc nią swymi głęboko osadzonymi oczami.

- Potęga ma wiele znaczeń moja pani, najwyższa potęga... to władza absolutna, panowanie nad wszystkim i wszystkimi. A prawda to fakty, czyste suche... pozbawione interpretacji... nagie fakty... Myślę milady iż czujesz to samo co ja. Coś nas łączy, nasze drogi do osobistej potęgi splatają się ze sobą. Podążając wspólnie, oboje osiągniemy to co jest nam przeznaczone.

Przez moment tylko patrzyła na rękę ściskającą jej dłoń, skórę dotykającą skóry. W przeciwieństwie do gnoma nie wydawała się opanowana przez burzę nagłych i nieokiełznanych emocji. Pod lekko uniesionymi brwiami oczy najpierw rozszerzyły się w zdumieniu, by potem zwęzić się lekko. Nie wyszarpnęła jednak ręki. Zanim powoli ją cofnęła, przesunęła ciepłymi, opalonymi palcami po przedramieniu i wnętrzu dłoni Arthegara. Delikatna pieszczota, była jednak pieszczotą pozorną, mającą sprawdzić czym zwykło władać to ramię, jeśli w ogóle. Odciski od pióra czy od miecza? Skóra gładka czy szorstka? Sprężyste mięśnie czy kruche, ptasie kosteczki?
Arthegar uśmiechnął się lubieżnie... Nie pamiętał, a Kathryn nie wiedziała, że gnomy mają bardzo czułe dłonie. I taki niewinny z punktu widzenia człowieka dotyk... dla gnoma miał erotyczny posmak równy pocałunkowi. Arteghar również o tym nie pamiętał, ale jego ciało tak... I wszystkie włoski na karku gnoma stanęły od tej pieszczoty. Dłonie el Arteghara, były dziwne, ani miękkie jak u uczonego, ani twarde jak u wojownika. To była dłoń osoby, której losy musiały być zawiłe. Pracował i fizycznie, i intelektualnie, ale broni raczej rzadko używał.

A co jest nam przeznaczone? Wiesz do czego dążysz? Ty, który wierzysz w porządek wszechświata? - odchyliła się do tyłu, opierając plecami o plecak, zwiększając dystans pomiędzy nimi, uspokojona i zaniepokojona jednocześnie. - Potrafisz wzkazać i określić cel, do którego dążysz? Ty, który zdążyłeś już zgubić jedną czarną twierdzę?

-Porządek? Ha. Świat nie ma porządku... - Kathryn stłumiła zniecierpliwione prychnięcie, pamiętając wypowiedziane chwilę wcześnie przez gnoma słowa: "Każdy ma swoje miejsce w porządku wszechświata, do którego dąży..." Bogowie... Kolejny niekonsekwentny... - Reguły ustalają ci , którzy mają dość siły by je wyegzekwować, a reszta przestrzega ich tylko wtedy, gdy są obserwowani. Niemniej każdy ma własną drogę do potęgi, do tego co może osiągnąć w swym życiu... Większość kluczy na tej drodze nigdy nie dochodząc celu, ale Ja... Ja ją widzę milady. I ty ją zobaczysz gdy będziesz gotowa...ze mną. - rzekł gnom nadal wgapiając się w Kathryn, przy czym jego oczy zdawały się wędrować po jej szyi w dół. -Wątpisz w moje słowa, widzą mą mizerną posturę, prawda? Tak, zgubiłem moją twierdzę, niewielka to przeszkoda w mych planach. Ledwo drobne opóźnienie. Moi wrogowie mnie napadli, próbowali zniszczyć... Ale nie mogli, więc tchórzliwe skryli się przed mym gniewem, zasnuwając mą pamięć mgłą. Ale pamięć można odzyskać, wraca mi powoli, wspomnienie za wspomnienie. Wkrótce sobie przypomnę gdzie leży moja twierdza, albo moi wierni słudzy mnie znajdą. Pewnie juz teraz przeszukują tą marną wysepkę w poszukiwaniu swego pana. Ale tym, którzy mi pomogą? Ci zostaną przez mnie nagrodzeni...A robactwo, które próbowało mnie zniszczyć...Zetrę w proch! - Ostatnie słowa krzyknął głośno i donośnie... Po czym uśmiechnął się do Kathryn i rzekł.- Ale dość o mnie milady. Nie chciał bym cię zanudzać mymi troskami. A chętnie ulżę ci w twoich. Co cię trapi, czego pragnie twe serduszko, co raduje twe oczy... I wreszcie jak masz na imię, kwiecie rozkoszy?

Kwiat rozkoszy zgrzytnął tylko zębami i zniechęcony podparł podparł policzek dłonią.

Wiem, wiem... - pokiwała głową. I rzeczywiście wiedziała. - Tak się tylko zastanawiam... Kiedy wrogowie zasnuwali mgłą twoją pamięć, zrobili to bijąc cię kijem po głowie, czy odrobinę bardziej subtelnie? - spytała, wbrew pozorom, zupełnie poważnie.

- Nie pamiętam...-odparł el Arteghar wykazując odporność na wszelkiego rodzaju ironię wobec swej osoby, nawet tą niezamierzoną.- Nie wydaje mi się, by jednak przemoc fizyczna mogła wywołać taki efekt. To raczej magia. Gdyby bowiem mogli pozbawić pamięci tylko za pomocą zwykłej przemocy fizycznej, to chyba łatwiej by im było mnie zabić, prawda? Skoro mnie nie zabili, ani mieczem, ani ogniem, ani magią... To widać pozbawienie pamięci byłoby szczytem ich możliwości. - Przysunął się bliżej do Kathryn.- Ale ciągle mówimy o mnie...i tylko o mnie. Wiem, że mój magnetyzm cię oszałamia, kwiecie rozkoszy. Ale naprawdę chciałbym poznać cię bliżej. - Dotknął jej dłoni i patrząc w oczy dodał. - Bardzo blisko... Co kryje twe serce, piękności ty moja?

I znów kobieta puściła mimo uszu słowa gnoma. Słuchała tylko uważnie, lekko marszcząc brwi i wystukując palcami nerwowy rytm na powierzchni stołu. Nie podobało jej się to, co słyszała. Nie podobały jej się potencjalne powody, dla których sytuacja zawikłała się w obecny stan rzeczy. Pochyliła głowę i przez chwilę siedziała w milczeniu, jakby myśląc nad czymś intensywnie. A potem...

- Kurwi syn! – zerwała się z ławy i przeczesała dłonią włosy. - W rzyć jebany kurwi spryciarz – mruknęła , nie kierując tych słów do kogokolwiek konkretnego. Pokręciła głową i roześmiała się cicho.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 16-01-2009 o 11:50.
obce jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172