Wioska rybaków - wieczór
Zapadający zmierzch i krzątanina rybaków (acz widać było, że nocna wyprawa napawa ich strachem) przeniosły ich zdawać się moglu w czasy Livingstone'a, Burtona i Stanley'a. Magiczne rytuały, światło pochodni, głęboki granat wód Rzeki...
Tymczasem ustalano plan z wodzem. Ten z widoczna ulga i radością przyjął wiadomość, że podczas połowów będą mieli ochronę. Posunął się nawet do tego, że sam zaofiarował się, ze popłynie na jednym z czółen. Stworzenie katamaranów tez nie stanowiło problemu. Wszak kilku rybaków zginęło z rak Simba i część łodzi i tak byłaby nie obsadzona.
Zbudowano dwa na których znalazło się miejsce dla całej piątki.
Dano znak do wypłynięcia.
Łodzie pojedynczo rozrzucone szerokim półkolem rozpoczęły łowy. Po jednej i drugie stronie pilnowały ich ciemne, nieoświetlone katamarany z czekającymi w napięciu najemnikami. Na każdym były po dwie silne latarki. Kilka pierwszych godzin upłynęło w spokoju i gdy już zmęczenie zaczynało dać im się we znaki załoga jednego z katamaranów usłyszała głośniejszy od innych plusk.
Momentalnie skierowano tam światła latarek i w tym świetle ujrzano wywróconą łódź i postaci dwóch rybaków miotających się w walce z dziwacznymi potworami. Stwory na pewno miały ręce, bo właśnie nimi wciągały pod wodę i chciały utopić rybaków. Natomiast ich głowy...
Patrzyli na to w zdumieniu nie mogąc uwierzyć w to co widzą. A widzieli wyraźnie, że napastnicy mają łby krokodyli...