Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2008, 23:59   #74
Lilith
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Potknęła sie i upadła na kolana, podpierając się rekami i dysząc ciężko. Całe ciało piekło niemiłosiernie. Małe potworki gryząc ją zajadle musiały mieć na szczękach jakiś jad. Początkowo rozcierała odruchowo pokąsane ramiona, ale powstrzymała się zdając sobie sprawę, że może sobie tym tylko zaszkodzić. Po pierwsze zaczynało piec jeszcze bardziej, a po drugie lepiej było nie wcierać w ranki po mrówczych żwaczkach żadnych zanieczyszczeń, których pewnie tutaj nie brakowało.

-Wszystko w porzadku? - Adnan rzucił dość zdawkowe pytanie. Takie jej się przynajmniej wydawało.

-Tak, oczywiście -skwitował ten drugi. -Znaczy się, oczywiście, że jest z nią wszystko w porządku. Wystarczy tylko spojrzeć, to kawał silnej kobiety.

Miała wrażenie, że za chwilę eksploduje. Zacisnęła jednak zęby i powstrzymując łzy cisnące się do oczu, próbowała nie myśleć o podniesieniu z ziemi jednego ze stworzonych wprost do tego kijów Roberta i przeciągnięciu nim jednemu i drugiemu po plecach.
"Faceci! Wszędzie i zawsze tacy sami! Tak! Będzie silna, choćby miała pęc..."

Zauważyła na szczęście, że Adnan próbuje coś jednak cały czas robić. Wydostać ich stąd?
Fakt, nie bardzo mu się to udawało i wywołało tylko kolejny wybuch nerwowego śmiechu. Całkiem nieadekwatna do ich sytuacji reakcja. Jednak biorąc pod uwagę rozpaczliwe położenie, można było zrzucić to na karb stresu i załamania nerwowego. Seiko prawdę mówiąc też była rozczarowana efektem wysiłków chłopaka, ale Robert naprawdę mógł sobie darować pewne uwagi.

-Butelka coli, ale jazda! -krzyknął. -Wiedziałem, że na coś się przydasz... -nie trzeba było specjalnych domysłów, żeby wyczuć kipiącą z jego słów i tonu głosu ironię.

Nie wytrzymała. Kamyk sam wlazł jej w rękę i śmignął w kierunku półnagiego, bladoskórego studenta z nienaturalnie zaczerwienionymi plecami.

-Ał! -chwyciwszy się za tył głowy odwrócił się do niej z niemym pytaniem w oczach.

-Jeszcze raz coś takiego powiesz, to potraktuję cię czymś silniejszym -powiedziała nie spuszczając z niego oczu i dobitnie akcentując słowa.

Chyba w końcu do niego dotarło. Jeszcze raz obrzuciła go morderczym spojrzeniem i powróciła do obserwowania poczynań Adnana. Już wydawało się, że coś jednak uda się osiągnąć, gdy chłopiec pchnąwszy utworzone cudem drzwi, zbladł nagle i zachwiał się na nogach.

-Boże, to niemożliwe -usłyszała jego cichy, drżący szept i zaniepokojona ruszyła w jego stronę. Stał bez ruchu, jak zaklęty wpatrując się w otwór drzwi w drzewie przestraszonymi, szeroko rozwartymi oczyma, jakby zobaczył tam samego diabła.
-O Boże... -powtórzył wyciągając rękę w poszukiwaniu jakiegoś oparcia.

Zdążyła jeszcze zajrzeć przez drzwi, a potem w jego nieobecne, mętniejące oczy. Powieki zadrgały mu w bezwarunkowym odruchu, próbując przywrócić ogniskową uciekającemu na boki wzrokowi. Jak na zwolnionym filmie, nogi ugięły się pod nim, a ciało powoli okręciwszy się wokół własnej osi bezwładnie legło na rozmiękłej ziemi.

-Adnan? Adnan! - runęła na kolana przy nieruchomym, bladym jak trup chłopaku. -Nie odstawiajcie mi takich numerów - sapnęła, upewniwszy się, że oddycha.

-Adnan, tu Ziemia! Słyszysz nas? -dopytywał się podniesionym, lekko schrypniętym głosem Robert, który przydreptał momentalnie do nich i nieco sztywno pochylił się nad leżącym, szturchając go lekko.

Potrwało chwilę, zanim powieki omdlałego chłopca znów zadrgały lekko, a potem uchyliły się. Spojrzał na nich przytomnie i zwilżywszy wargi językiem, powiedział ku ich zaskoczeniu całkiem spokojnym, prawie beznamiętnym, cichym głosem:
-Właśnie się zorientowałem, że jesteśmy w Genewie we Francji. Tylko, że nie jesteśmy w naszym czasie. Tutaj Francja jeszcze nie istnieje. Chyba przeniosłem nas w czasie -przerwał, jakby zabrakło mu powietrza, wziął kilka spazmatycznych, głębokich oddechów... i wybuchnął płaczem. Seioko ręce opadły.

Znowu to samo uczucie. Jak wtedy w samolocie. Jakby ktoś zadał jej cios w żołądek, pozbawiając oddechu. Uczucie, jak gdyby serce zatrzymało się nagle i zaczęło pompować krew w drugą stronę, zalewając mózg gorącymi falami.
Robert zareagował histerią, bredząc coś bez ładu i składu. Seiko klęczała dalej przy Adnanie, nie mogąc ani się poruszyć, ani wydobyć z siebie głosu. Z resztą niby co miałaby powiedzieć?

Gdyby jeszcze zagubili się w tej dżunglii w dzisiejszych czasach, mogliby liczyć ostatecznie, że dotrą w końcu do jakiegoś cywilizowanego zakątka, osiedla, wioski tubylców... czegokolwiek takiego. W tych warunkach jednak, wszelkie nadzieje brały z marszu w łeb. Kto wie w jakiej cholernej prehistorii wylądowali. Dżungla? Na terenach Francji? W Genewie? Co mogło ich tu czekać? Co mogło grasować w tych nieprzebytych chaszczach? Nie mogła sobie za nic skojarzyć w jakiej erze Europa mogła być pokryta tropikalnym lasem. Z resztą co za różnica czy zeżre ich dinozaur, czy inne szablozębne bydle.

Nawet gdyby im się udało przeżyć dłużej niż kilka dni i tak nie było nadziei. Przypomniały jej się naraz wszystkie historie o zagubionych w dżungli ludziach. O dzikich, drapieżnych i jadowitych zwierzętach, obrzydliwych insektach, pasożytach i chorobach. Wolała nie opowiadać tego nikomu, co może w ciągu kilku dni stać się na przykład z ich stopami, pomijając fakt, że tylko Adnan był szczęśliwym posiadaczem butów. Chyba zbladła. Mocno zbladła.

***

Ściemniało się szybko. Zbyt szybko, jak na jej gust. Ciemności nie były raczej sprzymierzeńcem w zmaganiach o przeżycie z dziką naturą. W obliczu nadchodzącej nocy wszelkie inne zmartwienia bladły, traciły na znaczeniu i powadze. Nawet miotający się w te i z powrotem Robert, ścichł i oklapł jakoś, przytłoczony chyba nieciekawą rzeczywistością.

Spojrzała smętnie na siebie i resztę towarzystwa. Wyglądali żałośnie. Chory, ledwo żywy i obolały Robert. Przestraszony, zapłakany i zagubiony nastolatek, Adnan. I ona, przytłoczona ciężarem odpowiedzialności, który jak zwykle próbowała wziąć na siebie i na domiar złego pokąsana przez mrówki. Wszyscy przemoknięci, upaprani w błocie i złamani na duchu.

Zmierzch zapadał nieubłaganie. Zmieniała sie sceneria ich otoczenia. Cichły odgłosy życia dziennych stworzeń, nasiliło śpiewy, a potem umilkło ptactwo w koronach drzew.

-Ma ktoś ochotę na jedzenie? -zabrzmiał drżący trochę głos studenta. -Ja zdecydowanie tak, zresztą i tak pewnie mi nie wyjdzie.

Widziała jak przymyka w skupieniu oczy i wyciąga przed siebie lekko drgające ręce. Czekała kilka chwil z nadzieją, że coś się jednak wydarzy. Niestety...
Zrezygnowany chłopak skulił się podciągając kolana pod brodę. Objął je ramionami i pochylił się ukrywając twarz. Wtedy zrobiło jej się po raz pierwszy naprawdę przykro. Wstała cicho i podeszła do niego, kucnąwszy tuż obok. Dotknęła delikatnie, zwisającej bezwładnie wzdłuż śmiesznie owłosionej łydki, pokłutej i podrapanej dłoni Roberta. Podniósł głowę i spojrzał z dziwnie przejmującym smutkiem.

-Przepraszam, że byłam dla Pana niemiła -złożyła ceremonialny ukłon. -Proszę mi wybaczyć i przyjąć moje podziękowanie. Bez Pana pomocy, prawdopodobnie spłonęłabym, jak mój... dziadek -skończyła łamiącym się głosem.

Nie chciała myśleć o tym, co mogło się tam dziać po ich zniknięciu. Co zastali ciocia i wuj po powrocie do domu. Czy kobieta w czerwieni nie skrzywdziła czasem Daikiego, Mariko albo Ai?

-Tobie także dziękuję Adnan-san.

Zamarła nagle. Coś trzasnęło gdzieś w zaroślach. Podskoczyła odwracając się błyskawicznie. Ledwo kątem oka zauważyła ruch i coś, co wyglądało jak czarno białe futro.

-Tam... tam coś jest... coś dużego... -wskazała dygoczącą dłonią miejsce, gdzie jeszcze wciąż kołysały się poruszone przejściem tajemniczego stwora liście paproci. -Czai się w tych paprociach -szeptała urywanym, drżącym z emocji głosem.

-Cholera! -wykrztusił Robert. -Coś przylazło na kolację...

W zapadających ciemnościach słychać było tylko trzy przyśpieszone oddechy. Seiko spojrzała szybko w stronę drzewa, na którego korze wciąż odcinały się kontury otwartego przez młodego Egipcjanina przejścia.

-Adnan, co myślisz o tych drzwiach? Udałoby się nam uciec w razie czego? Echhh! Ogień! Gdybyśmy mieli ogień, to COŚ nie ośmieliłoby się zbliżyć tak bardzo.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 21-12-2008 o 10:46.
Lilith jest offline