Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-12-2008, 23:58   #71
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Erica spodziewała się tego, że Uwe nie wytrzyma. Mateusz jak tylko zorientował się, że Niemiec spotkał w swym śnie Marco, powiadomił niezwłocznie Ericę. Był to jeden z powodów dla którego przyszła do tego domu. Musiała zbadać jak poważna jest sytuacja jednocześnie nie dopuścić do bestialskiego mordu.

- Nie chcę by komuś stała się krzywda.

Mężczyzna podbiegł do Erici, zamachnął się, z nadzieją zadania jak najmocniejszego ciosu. Jego bezwładne ciało upadło twarzą na podłogę, siła upadku spotęgowana była szybkim wymierzeniem ciosu. Co się stało ?

Pokój a właściwie cały dom pokryty był gęstymi zaroślami. Nikt ich nie zauważył, gdyż Erica zadbała o każdy szczegół. Jedna z znajdujących się na dachu budynku Magnolii wydzielała bezwonny zapach maskujący cały teren. Tylko obiektyw kamery byłby w stanie zarejestrować otaczające budynek latorośle.

Gdy ciało Uwe szykowało się do ciosu Erica wezwała do pomocy znajdujące się w tym budynku siły natury. Dwa pnącza oplotły się dookoła nóg mężczyzny. Jeden szybki ruch przewrócił mężczyznę. Chwilę później pnącza podniosły go do góry. Właśnie wtedy użył swojej zdolności. Zgromadził cały swój ból, lęk, gniew, gorycz i ... zatracił sił w tych uczuciach. Szok był zbyt duży, mężczyzna stracił przytomność.

Ciało Niemca wisiało bezradnie na środku kuchni. Jego oczom ukazał się zmarły syn. Patrzył na ojca oczami pełnymi, smutku, goryczy, oskarżeń.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 16-12-2008, 16:17   #72
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Podobnie jak Uwe nie odzywała się w drodze do domu Raula. Nie zaalarmowała policji, a telefony brata, ex męża i syna milczały nadal. Nie żeby zaufała towarzyszącym jej mężczyznom, ale niestety wiedziała, ze sama nie jest zupełnie normalna a nagromadzenie wydarzeń tej nocy i ranka, napaść, włamanie, operacje brata, chwila zawieszenia cielesności w umyśle któregoś z tych dziwaków spowodowało, że w jedno faktycznie uwierzyła - dzieje się coś groźnego.

Kiedy Raul ich powitał pomyślała, że jest na jakichś prochach, ale nie przyglądała mu się długo Wbiegła do mieszkania nawołując Thomasa. Nie było śladu jej syna
Kiedy Raul okazał się iluzją, Carmen analizowała sytuację. Widziała jak kobietę zaatakował Niemiec i jak ta z łatwością go unieszkodliwiła. W dziewczynie wzbierał zimny gniew. Ten kto postanowił rozpieprzyć jej życie srodze się wkrótce zdziwi. W pełnym skupieniu aktywowała swoją moc. Wyczekała do momentu, kiedy uwaga kobiety była odwrócona i z całej siły walnęła ją torebką w głowę.
Teraz obracała się w milionie rzeczywistości. Były wśród nich takie w których Carmen zawisała bezwładnie obok Niemca i takie gdzie Erica walnąwszy głowa o kant kuchenki żegnała się z tym światem na zawsze. Takie w których wylewała wrzątek na siebie, Carmen lub Slima, takie gdzie pękała iluzja i Carmen widziała roślinne pnącza pokrywające mieszkanie, nawet takie w których wpadała do środka niewezwana policja.
Ale dziewczyna potrzebowała jednego prostego efektu - nieprzytomnej Eryki.
 
Hellian jest offline  
Stary 16-12-2008, 21:14   #73
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Carmen użyła swojej zdolności i z zadowoleniem poczuła, iż wszystko układa się według jej myśli. Rzeczywistość powoli kształtowała się na taką, w której Carmen z impetem uderza zaskoczoną Ericę, kobieta upada nieprzytomna na podłogę. A oczom Peruwianki ukazuje się mieszkanie pokryte gęstą roślinnością.

W rzeczywistości nie zmieniło się jednak absolutnie nic. Tak jakby rzeczywistość, którą dostrzegała Carmen zależna była od zbyt wielu zmiennych. Czynników tak nieprawdopodobnych, iż nie było możliwe ogarnięcie ich przez ludzki umysł. Carmen poczuła się tak jakby jej dar był za słaby. Stało się pewne, iż nie może zmienić nic w tej rzeczywistości. Przed nią stała osoba, która jako pierwsza odkąd odkryła w sobie dar, potrafiła obronić się przed jego skutkami.

- Zdaję sobie sprawę z tego, że dzisiejszy twój dzień nie należy do najlepszych. Nie jestem tu jednak po to aby zrobić ci krzywdę. Wręcz przeciwnie, w tej chwili właśnie skupiam część swoich umiejętności na to aby przywrócić Tobie twoich bliskich. Jeśli poczekasz wystarczająco długo twój syn może nawet nigdy nie pamiętać tego co się tu wydarzyło.

Kobiety stały blisko siebie. Erika patrzyła Carmen prosto w oczy. Choć jej propozycja płynęła prosto z serca, barwa jej głosu pozbawiona była jakichkolwiek emocji.

- Wiem, co widziałem. Tamta kobieta okaleczała...

Slim wtrącił się do rozmowy, jego głos drgał, mężczyzna nie mógł pohamować swojego gniewu i frustracji. I choć urwał w połowie zdania. Carmen domyśliła się kto był jego podmiotem.

- Tak jak powiedziałam. Nie przyszłam tu po to aby walczyć, dość dzisiaj krwi przelano. Chcę w spokoju porozmawiać z waszą trójką. - Zaakcentowała ostatnie słowo. Palec wskazujący, lewej dłoni, skierowała na Uwe. Pnącza, które splotły się dookoła mężczyzny wdarły mu się pod skórę, wstrzyknęły do jego organizmu jakąś substancję.

-Staje się to powoli niemożliwe, gdy wasze serca biorą przewagę nad rozumem.

Pogrążony w transie Uwe dostrzegał małego synka, który z łzami w oczach podchodził coraz bliżej do swojego taty. W końcu chłopak przytulił się mocno do nóg mężczyzny.

- Nie chce byś był smutny.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 16-12-2008, 23:59   #74
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Potknęła sie i upadła na kolana, podpierając się rekami i dysząc ciężko. Całe ciało piekło niemiłosiernie. Małe potworki gryząc ją zajadle musiały mieć na szczękach jakiś jad. Początkowo rozcierała odruchowo pokąsane ramiona, ale powstrzymała się zdając sobie sprawę, że może sobie tym tylko zaszkodzić. Po pierwsze zaczynało piec jeszcze bardziej, a po drugie lepiej było nie wcierać w ranki po mrówczych żwaczkach żadnych zanieczyszczeń, których pewnie tutaj nie brakowało.

-Wszystko w porzadku? - Adnan rzucił dość zdawkowe pytanie. Takie jej się przynajmniej wydawało.

-Tak, oczywiście -skwitował ten drugi. -Znaczy się, oczywiście, że jest z nią wszystko w porządku. Wystarczy tylko spojrzeć, to kawał silnej kobiety.

Miała wrażenie, że za chwilę eksploduje. Zacisnęła jednak zęby i powstrzymując łzy cisnące się do oczu, próbowała nie myśleć o podniesieniu z ziemi jednego ze stworzonych wprost do tego kijów Roberta i przeciągnięciu nim jednemu i drugiemu po plecach.
"Faceci! Wszędzie i zawsze tacy sami! Tak! Będzie silna, choćby miała pęc..."

Zauważyła na szczęście, że Adnan próbuje coś jednak cały czas robić. Wydostać ich stąd?
Fakt, nie bardzo mu się to udawało i wywołało tylko kolejny wybuch nerwowego śmiechu. Całkiem nieadekwatna do ich sytuacji reakcja. Jednak biorąc pod uwagę rozpaczliwe położenie, można było zrzucić to na karb stresu i załamania nerwowego. Seiko prawdę mówiąc też była rozczarowana efektem wysiłków chłopaka, ale Robert naprawdę mógł sobie darować pewne uwagi.

-Butelka coli, ale jazda! -krzyknął. -Wiedziałem, że na coś się przydasz... -nie trzeba było specjalnych domysłów, żeby wyczuć kipiącą z jego słów i tonu głosu ironię.

Nie wytrzymała. Kamyk sam wlazł jej w rękę i śmignął w kierunku półnagiego, bladoskórego studenta z nienaturalnie zaczerwienionymi plecami.

-Ał! -chwyciwszy się za tył głowy odwrócił się do niej z niemym pytaniem w oczach.

-Jeszcze raz coś takiego powiesz, to potraktuję cię czymś silniejszym -powiedziała nie spuszczając z niego oczu i dobitnie akcentując słowa.

Chyba w końcu do niego dotarło. Jeszcze raz obrzuciła go morderczym spojrzeniem i powróciła do obserwowania poczynań Adnana. Już wydawało się, że coś jednak uda się osiągnąć, gdy chłopiec pchnąwszy utworzone cudem drzwi, zbladł nagle i zachwiał się na nogach.

-Boże, to niemożliwe -usłyszała jego cichy, drżący szept i zaniepokojona ruszyła w jego stronę. Stał bez ruchu, jak zaklęty wpatrując się w otwór drzwi w drzewie przestraszonymi, szeroko rozwartymi oczyma, jakby zobaczył tam samego diabła.
-O Boże... -powtórzył wyciągając rękę w poszukiwaniu jakiegoś oparcia.

Zdążyła jeszcze zajrzeć przez drzwi, a potem w jego nieobecne, mętniejące oczy. Powieki zadrgały mu w bezwarunkowym odruchu, próbując przywrócić ogniskową uciekającemu na boki wzrokowi. Jak na zwolnionym filmie, nogi ugięły się pod nim, a ciało powoli okręciwszy się wokół własnej osi bezwładnie legło na rozmiękłej ziemi.

-Adnan? Adnan! - runęła na kolana przy nieruchomym, bladym jak trup chłopaku. -Nie odstawiajcie mi takich numerów - sapnęła, upewniwszy się, że oddycha.

-Adnan, tu Ziemia! Słyszysz nas? -dopytywał się podniesionym, lekko schrypniętym głosem Robert, który przydreptał momentalnie do nich i nieco sztywno pochylił się nad leżącym, szturchając go lekko.

Potrwało chwilę, zanim powieki omdlałego chłopca znów zadrgały lekko, a potem uchyliły się. Spojrzał na nich przytomnie i zwilżywszy wargi językiem, powiedział ku ich zaskoczeniu całkiem spokojnym, prawie beznamiętnym, cichym głosem:
-Właśnie się zorientowałem, że jesteśmy w Genewie we Francji. Tylko, że nie jesteśmy w naszym czasie. Tutaj Francja jeszcze nie istnieje. Chyba przeniosłem nas w czasie -przerwał, jakby zabrakło mu powietrza, wziął kilka spazmatycznych, głębokich oddechów... i wybuchnął płaczem. Seioko ręce opadły.

Znowu to samo uczucie. Jak wtedy w samolocie. Jakby ktoś zadał jej cios w żołądek, pozbawiając oddechu. Uczucie, jak gdyby serce zatrzymało się nagle i zaczęło pompować krew w drugą stronę, zalewając mózg gorącymi falami.
Robert zareagował histerią, bredząc coś bez ładu i składu. Seiko klęczała dalej przy Adnanie, nie mogąc ani się poruszyć, ani wydobyć z siebie głosu. Z resztą niby co miałaby powiedzieć?

Gdyby jeszcze zagubili się w tej dżunglii w dzisiejszych czasach, mogliby liczyć ostatecznie, że dotrą w końcu do jakiegoś cywilizowanego zakątka, osiedla, wioski tubylców... czegokolwiek takiego. W tych warunkach jednak, wszelkie nadzieje brały z marszu w łeb. Kto wie w jakiej cholernej prehistorii wylądowali. Dżungla? Na terenach Francji? W Genewie? Co mogło ich tu czekać? Co mogło grasować w tych nieprzebytych chaszczach? Nie mogła sobie za nic skojarzyć w jakiej erze Europa mogła być pokryta tropikalnym lasem. Z resztą co za różnica czy zeżre ich dinozaur, czy inne szablozębne bydle.

Nawet gdyby im się udało przeżyć dłużej niż kilka dni i tak nie było nadziei. Przypomniały jej się naraz wszystkie historie o zagubionych w dżungli ludziach. O dzikich, drapieżnych i jadowitych zwierzętach, obrzydliwych insektach, pasożytach i chorobach. Wolała nie opowiadać tego nikomu, co może w ciągu kilku dni stać się na przykład z ich stopami, pomijając fakt, że tylko Adnan był szczęśliwym posiadaczem butów. Chyba zbladła. Mocno zbladła.

***

Ściemniało się szybko. Zbyt szybko, jak na jej gust. Ciemności nie były raczej sprzymierzeńcem w zmaganiach o przeżycie z dziką naturą. W obliczu nadchodzącej nocy wszelkie inne zmartwienia bladły, traciły na znaczeniu i powadze. Nawet miotający się w te i z powrotem Robert, ścichł i oklapł jakoś, przytłoczony chyba nieciekawą rzeczywistością.

Spojrzała smętnie na siebie i resztę towarzystwa. Wyglądali żałośnie. Chory, ledwo żywy i obolały Robert. Przestraszony, zapłakany i zagubiony nastolatek, Adnan. I ona, przytłoczona ciężarem odpowiedzialności, który jak zwykle próbowała wziąć na siebie i na domiar złego pokąsana przez mrówki. Wszyscy przemoknięci, upaprani w błocie i złamani na duchu.

Zmierzch zapadał nieubłaganie. Zmieniała sie sceneria ich otoczenia. Cichły odgłosy życia dziennych stworzeń, nasiliło śpiewy, a potem umilkło ptactwo w koronach drzew.

-Ma ktoś ochotę na jedzenie? -zabrzmiał drżący trochę głos studenta. -Ja zdecydowanie tak, zresztą i tak pewnie mi nie wyjdzie.

Widziała jak przymyka w skupieniu oczy i wyciąga przed siebie lekko drgające ręce. Czekała kilka chwil z nadzieją, że coś się jednak wydarzy. Niestety...
Zrezygnowany chłopak skulił się podciągając kolana pod brodę. Objął je ramionami i pochylił się ukrywając twarz. Wtedy zrobiło jej się po raz pierwszy naprawdę przykro. Wstała cicho i podeszła do niego, kucnąwszy tuż obok. Dotknęła delikatnie, zwisającej bezwładnie wzdłuż śmiesznie owłosionej łydki, pokłutej i podrapanej dłoni Roberta. Podniósł głowę i spojrzał z dziwnie przejmującym smutkiem.

-Przepraszam, że byłam dla Pana niemiła -złożyła ceremonialny ukłon. -Proszę mi wybaczyć i przyjąć moje podziękowanie. Bez Pana pomocy, prawdopodobnie spłonęłabym, jak mój... dziadek -skończyła łamiącym się głosem.

Nie chciała myśleć o tym, co mogło się tam dziać po ich zniknięciu. Co zastali ciocia i wuj po powrocie do domu. Czy kobieta w czerwieni nie skrzywdziła czasem Daikiego, Mariko albo Ai?

-Tobie także dziękuję Adnan-san.

Zamarła nagle. Coś trzasnęło gdzieś w zaroślach. Podskoczyła odwracając się błyskawicznie. Ledwo kątem oka zauważyła ruch i coś, co wyglądało jak czarno białe futro.

-Tam... tam coś jest... coś dużego... -wskazała dygoczącą dłonią miejsce, gdzie jeszcze wciąż kołysały się poruszone przejściem tajemniczego stwora liście paproci. -Czai się w tych paprociach -szeptała urywanym, drżącym z emocji głosem.

-Cholera! -wykrztusił Robert. -Coś przylazło na kolację...

W zapadających ciemnościach słychać było tylko trzy przyśpieszone oddechy. Seiko spojrzała szybko w stronę drzewa, na którego korze wciąż odcinały się kontury otwartego przez młodego Egipcjanina przejścia.

-Adnan, co myślisz o tych drzwiach? Udałoby się nam uciec w razie czego? Echhh! Ogień! Gdybyśmy mieli ogień, to COŚ nie ośmieliłoby się zbliżyć tak bardzo.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 21-12-2008 o 10:46.
Lilith jest offline  
Stary 17-12-2008, 14:24   #75
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
„Ja jestem niczym i się nie liczę.”

W swym umyśle przykucnął i chwycił za ręce syna. Nie chciał wiedzieć czy to iluzja i majak zmęczonej jaźni czy też prawdziwe doznania. Wolał zakładać, że to druga rzecz. Spojrzał na syna lecz coś rozpraszało jego wzrok. Serce ściosało się, żal chwytał i nie puszczał. Zakładając, że to faktycznie syn – czemu tutaj jest? Nie poza życiem? Jeśli to sam Uwe nie pozwala mu odejść swym żalem, gniewem i pragnieniem zemsty? Może to ona tym co zrobiła w jakiś nieludzi o obcy nauce sposób. Obydwoje? Ta myśl nie dawała mu spokoju. Odezwał się do syna.

-Nie jestem smutny. Mi jest tyko wtedy smutno, kiedy Tobie.

Skłamał. Czuł się źle, że nie dokończy tego co zaczął. Być tak blisko celu i nie osiągnąć nic. Dać się obezwładnić. Czym był dar? Czymś złym? Lecz to jego osobista moc mogła być narzędziem które wykona sprawiedliwość, tracąc cyna nagle dostał powolne narzędzie zemsty. Lecz w tej chwili liczyło się dziecię. Nawet jeśli był to omam to mógłby z nim trwać wieki. Przytulił swego syna. Śmierć? Mógłby teraz umrzeć i w śmierci tak trwać, po części odzyskać co się straciło, wrócić do syna. Nie było to bynajmniej zaprzestanie walki i pogodzenie się ze stanem rzeczy. Czuł, ze to nie potrwa za długo. Uwe tylko zrozumiał i ochłonął nie tracąc zapału do zemsty. Trwał dalej z synem i patom było tylko myśleć co dalej. Jeśli wróci to po raz kolejny spróbuje. Niech zginie i da kres cierpieniom. Kilka razy już próbował swoim pistoletem. Za każdy razem nie potrafił. Teraz też nie potrafi. Potrafi tylko walczyć do śmierci.

-Nie jestem smutny.

Powtórzył mocniej ściskając syna, zamykając oczy jaźni.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 19-12-2008, 22:58   #76
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Po domyśleniu się przez chłopaka okrutnej prawdy wszyscy umilkli. Zarówno Robert jak Seiko siedzieli cicho. Nikt się do nikogo nie odzywał. Adnan wcale się temu nie dziwił. Sam siedział skulony pod drzewem, obejmując ramionami swoje kolana i lekko się bujając. Nie wiedział, o czym myślą jego towarzysze. On wolał nie myśleć o niczym konkretnym Modlił się miast tego. Modlił się z całych sił, modlił się jak nigdy dotąd. Prosił Boga by jego przypuszczenia się nie potwierdziły. Modlił się do Ojca w Niebie, Jezusa Chrystusa, Ducha Świętego, Niepokalanej, do Archaniołów i chórów Anielskich. Odmawiał wszystkie znane mu modlitwy, mówił spontanicznie a nawet śpiewał cicho. Kto śpiewa na cześć Pana podwójnie się modli. Modlił się po arabsku, w łacinie i po angielsku. Gdy skończyły mu się już pomysły jak jeszcze może porozmawiać ze swym Stwórcą, zbliżał się mrok. Czuł, że adrenalina spowodowana dzisiejszymi przejściami zaczyna mijać. Za to nadchodził głód.
Jakby w odpowiedzi na jego myśli Robert powiedział:

-Ma ktoś ochotę na jedzenie? -zabrzmiał drżący trochę głos studenta. -Ja zdecydowanie tak, zresztą i tak pewnie mi nie wyjdzie. - i niestety nie wyszło. Robert był bliski załamania. Adnan widział to na jego twarzy. Od tego widoku zachciało się płakać Egipcjaninowi. Już po chwili była obok Roberta Seiko pocieszając go. Adnan opuścił głowę. To on ich w to wciągnął. Gdyby nie jego brawura i brak doświadczenia byliby bezpieczni, a tak...
-Tobie także dziękuję Adnan-san. - powiedziała azjatka.

Chłopak szybko zadecydował. Musi zasłużyć na podziękowanie, chociaż czymś drobnym. Musi zdobyć coś do jedzenia, póki jest jeszcze w miarę jasno. Zaczął kręcić się w kółko szukając czegoś wysoko. W końcu wypatrzył to na jakimś drzewie. Zaczął się szybko po nim wspinać. Bez większych problemów, zupełnie jak poprzednio, dotarł na sam czubek drzewa. Już po chwili był na dole z świeżymi bananami. Rozdał je przyjaciołom i wszedł po nową porcję. Za następny cel obrał sobie drzewo kokosowe. Musieli mieć przecież coś do picia, prawda?

Zjedli szybko, jednak ten wieczór nie miał być spokojny. Coś się zbliżyło, jakiś zwierz, którego zobaczyła Seiko.
-Tam... tam coś jest... coś dużego... -wskazała dygoczącą dłonią miejsce, gdzie jeszcze wciąż kołysały się poruszone przejściem tajemniczego stwora liście paproci. -Czai się w tych paprociach -szeptała urywanym, drżącym z emocji głosem.

-Cholera! wykrztusił Robert. -Coś przylazło na kolację...

Adnan czuł jak serca podchodzi mu do gardła. Na Boga co to mogło być? Musieli uciekać, ratować swoje życia. Boże ratuj - krzyknął w myślach chłopak. Nie odważył się jednak zrobić tego naprawdę, gdyż bał się, że to sprowokuje stwora z dżungli.

-Adnan, co myślisz o tych drzwiach? Udałoby się nam uciec w razie czego? Echhh! Ogień! Gdybyśmy mieli ogień, to COŚ nie ośmieliłoby się zbliżyć tak bardzo. - mówiła gorączkowo kobieta.
- Mogę spróbować nas przenieść gdzie indziej, jednak bez specyfiku raczej mi się nie uda. Co najwyżej mogę zamknąć drzwi na klucz. - dokończył jednak tylko w myślach. Nie czas było na użalanie się nad sobą. Czas był raczej na ucieczkę.
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 20-12-2008, 11:14   #77
 
Verax's Avatar
 
Reputacja: 1 Verax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumny
Zacisnął powieki, powstrzymując łzy, To się tak nie może skończyć. Dawno się tak nie czuł, tak bezradnie, bez pomysłu, bez perspektyw. Jak dziecko, czuł się jak niższa forma bytu, niczym robak...
Nagle poczuł lekko schropowaciałą, jednakże kobiecą rękę, wyczuł to, żaden mężczyzna na świecie nie miał tak delikatnych dłoni, nawet jak na takie warunki. Podniósł głowę, a przy nim już kucała Japonka
-Przepraszam, że byłam dla Pana niemiła -złożyła ceremonialny ukłon. -Proszę mi wybaczyć i przyjąć moje podziękowanie. Bez Pana pomocy, prawdopodobnie spłonęłabym, jak mój... dziadek.

Robert momentalnie się poderwał, jego oczy omal nie zaczęły okrążać głowy ze zdziwienia, wpatrując się w pochylającą się kobietę. Jeszcze żadna kobieta nie chyliła przed nim czoła, bo szczerze mówiąc nie było przed czym. Na ile tylko to było możliwe, chwycił ją i delikatnie podniósł do góry
-Seiko, Seiko, nie ma za co przepraszać, zrobiłby to każdy, naprawdę każdy- skłamał, nie każdy miałby na tyle odwagi, albo był aż takim głupcem-I nie jestem żadnym panem, jestem Robert, po prostu Robert- uśmiechnął się i nie wiedzieć czemu przytulił kobietę, jednak momentalnie opuścił ręce i zmieszany rzekł, nie patrząc na kobietę
-Ma ktoś jakieś pomysły na podróż w czasie, albo przetrwanie najbliższych chwil?- Pierwszy raz w życiu, co dziwne, czuł aż takie zażenowanie całą sytuacją i palący wstyd Dureń!

-Tobie także dziękuję Adnan-san.- dodała po chwili Seiko.

Gdy tylko to powiedziała, niczym grom z jasnego nieba dobiegł ich trzask łamanej gałęzi za ich plecami. Wszystkich zmroziło, a oczy wszystkich wypełniał teraz paniczny strach, który w programie przewidział tylko i wyłącznie ucieczkę.
Wszyscy nerwowo podrygiwali.

-Cholera!- z ledwością wykrztusiłem- Coś przylazło na kolację
-Adnan, co myślisz o tych drzwiach? Udałoby się nam uciec w razie czego? Echhh! Ogień! Gdybyśmy mieli ogień, to COŚ nie ośmieliłoby się zbliżyć tak bardzo. - mówiła gorączkowo kobieta.

-Ogień, ogień. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko spróbować- gdu to mówił, już podnosił dwa pozostałe kije, jeden rzucił w stronę Adnana-Przynajmniej w taki sposób będziemy się bronić, a Ty Seiko w razie czego uciekaj, jeśli sytuacja nabierze złych obrotów- mówił to wszystko drżącym głosem, a drewniany kij wcale nie leżał pewnie w jego dłoniach, drgał lekko, a jego nogi niczym liście na wietrze, targane podmuchami wiatru.
Bez walki się nie poddam.
Za każdym razem, gdy przymykał powieki, na ich wewnętrznej stronie, niczym na kinowym ekranie, całe jego życie mu mijało przed jego oczyma.
Teraz wiedział jak się czuli pierwotni, sytuacja nie do pozazdroszczenia.

Ogień, ten pomysł wracał. Miał jakiś wybór? Szczerze możemy wątpić, a On powiedział "Kołaczcie, a otworzą wam", Niech się tak stanie, daj nam ogień W myślach pojawił się obraz pochodni, by każdy mógł mieć jedną teraz. Zbierał resztki trzeźwych myśli, które ostały się w zranionej psychice.
 
__________________
Bo nie wiemy co za tym dniem,
Za horyzontem, za dniem...
Verax jest offline  
Stary 21-12-2008, 21:54   #78
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Czasami. Prawda - niezmiernie rzadko, człowiek jest w stanie poczuć odrobinę szczęścia. Czy to w momencie narodzin długo oczekiwanego potomka, czy też na widok osoby nam życzliwej, którą nie mieliśmy okazji widzieć przez długie lata. Szczęście potrafi zapukać do naszych drzwi w najróżniejszych momentach naszego życia. Czasem przyjmuje zupełnie nie zrozumiałe dla przeciętnego człowieka formy.

- Echhh! Ogień! Gdybyśmy mieli ogień, to COŚ nie ośmieliłoby się zbliżyć tak bardzo.

Seiko krzyknęła w kierunku Roberta. Instynkt słusznie podpowiadał jej najskuteczniejszą formę obrony. Żadne zwierze na Ziemi nie odważyłoby się zbliżyć do miejsca ,w którym tli się płomień.

Jeden z końców trzymanego przez Roberta kija zapłonął mocnym płomieniem. Okolica rozjaśniła się, ukazując waszym oczom stworzenie, które wszyscy rozpoznaliście. Mały tapir malezyjski schowany za liśćmi paproci przyglądał wam się uważnie. Ssak najwyraźniej nie bał się was. Może widział po raz pierwszy takie stworzenia ? Fakt pozostawał jednak jeden, przestraszyliście się zwykłego ssaka – dalekiego kuzyna świni.

Robert poczuł jak kij, który trzymał płonął zbyt szybko, płomień wkrótce zwiększył temperaturę drewna tak mocno, iż chłop musiał upuścić prowizoryczną pochodnię. Całe szczęście, iż ziemia była jeszcze wilgotna. Nigdy nie wiadomo co mogłoby się stać, gdyby rozżarzony kijek spadł na suche łuno leśne.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.

Ostatnio edytowane przez kabasz : 21-12-2008 o 21:56.
kabasz jest offline  
Stary 28-12-2008, 12:15   #79
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
To, co miało być jakimś strasznym potworem, co najmniej mięsożernym dinozaurem okazało się...świnią! A przynajmniej do świni było podobne. Głowa, nogi i kark stworzenia były czarne, tułów zaś biały. Cztery palce u nóg zakończone kopytami i ryjek podobny do świni, a jednocześnie przypominający bardzo krótką trąbę. Adnan odniósł wrażenie, że widział to zwierze kiedyś w telewizji. Tapir, bo tym w rzeczywistości było owo świniopodobne zwierze, o czym Adnan nie wiedział, wpatrywał się w trójkę ludzi jakby z zaciekawianiem. Nie wyglądał wcale na przestraszonego. Nie przestraszył się nawet ognia, co już było dość dziwne. Chłopakowi zaburczało w brzuchu i w tym momencie wpadł na pewien pomysł.

- Seiko, co powiesz na kolację? - spytał cicho Azjatki.
- Jestem za - odszepnęła chwytając kij za cieńszy koniec, jak pałkę.
- Dobra, to ja próbuje go złapać, a wy wymyślcie szybko jak to zwierze unieruchomić - szepnął chłopak, a gdy zobaczył jak Seiko trzyma kij, wyprężył się do skoku.
- Powiedz kiedy - powiedział jeszcze czekając na jej znak.

Poruszyła ustami układając je w słowo "teraz", kiedy nieduży, może półroczny tapir zbliżył się nieostrożnie, węsząc ciekawie. Czekała na przygiętych nogach na ruch Adnana, prosząc w duchu wszystkich bogów, żeby udało jej się uderzyć we właściwe miejsce. Egipcjanin ruszył sprintem prosto na małe zwierzę. Przez chwilę czuł się jakby startował na jakichś zawodach, wyczekując na wystrzał z pistoletu. Właśnie rozpoczął swój bieg, swoją drogę do zwycięstwa, jednak nagrodą nie miał być puchar, a kolacja. Zaskoczył małego ssaka i już był pewien, że go ma, skoczył na nie, ale ono okazało się szybsze. Z okropnym kwikiem odskoczyło w bok, a Adnan padł twarzą na błoto, na którym jeszcze przed chwilą stał mały ssak. Mazuf jednak się nie poddał, błyskawicznie poderwał się na nogi, co zaskoczyło zarówno ludzi jak i Tapira, po czym znowu ruszył w pogoń. Tapir był jednak strasznie szybki, dużo szybszy niż Adnan, mimo iż ten do wolnych nie należał. W ostatnim desperackim wyczynie Adnan skoczył za uciekającą kolacją i...tak! Udało mu się złapać go za tylną kończynę i powalić na ziemię. Leżąc na ziemi, chłopak złapał dwiema rękoma nogę świnki i trzymał mocno, mimo iż kopany był przez drugą wolną. Puścił ją na moment, ale tylko po to by rzucić się na przyszłą kolację całym impetem ciała. Po chwili trzymał ją w żelaznym uścisku, leżąc na plecach. Tapir wyrywał się mocno, a Adnan próbował nie pozwolić mu się wydostać. Krzyczał tylko do Seiko i Roberta by się pospieszyli.

- Szybciej na Boga!
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."

Ostatnio edytowane przez Thanthien Deadwhite : 28-12-2008 o 15:55.
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 28-12-2008, 18:32   #80
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Ulga była niesamowita. Zupełnie naturalny odruch, kiedy człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że przestał być potencjalną kolacją i sam staje przed szansą zdobycie czegoś do jedzenia. Taka przemiana z ofiary w łowcę dodaje energii i motywacji. Spojrzeli na siebie znacząco. Muszą jeść, żeby móc tu przeżyć. Taka szansa mogła się już nie powtórzyć. Jedynym problemem był zupełny brak przygotowania do zapolowania na... właśnie, co to w ogóle było za stworzenie. Przypominało świnię. Tyle, że zamiast świńskiego ryjka, miało coś w rodzaju króciutkiej trąby. Tapir, młody tapir, z którego boków nie zeszły jeszcze poiome czarno białe pasy maskujące, wyróżniające bardzo młode osobniki. Biorąc pod uwagę ich położenie, bardzo im to odpowiadało. Spotkanie z dorosłym tapirem nie byłoby już takie obiecujące pod względem spożywczym.

Najwyraźniej nie czuło się zagrożone. Wyglądało bardziej na zaciekawione i zaskoczone niż przestraszone widokiem ludzi. Punkt dla nich. Była szansa, że dadzą radę go złapać.

-Seiko, co powiesz na kolację? - spytał cicho Adnan.

Nie miała nic przeciwko, czemu dała natychmiast wyraz cichym szeptem i mocnym chwytem za ostatni z pozostałych kijów. Tapirek zbliżał się powoli, niuchając ruchliwą, zabawną trąbką. Jego błąd.

- Powiedz kiedy - szepnął chłopak.

Dała znak. Adnan ruszył sprintem, jak szalony, rzucając się na zwierzę, które natychmiast wykonało zwrot, chcąc zniknąć w bezpiecznym poszyciu. Ruszyła za nimi natychmiast. Zapadające ciemności utrudniły orientację, ale odgłos szamotania i przeszywające głosy z krzaków szybko wskazały jej właściwy kierunek.

Adnan leżał na plecach obejmując wierzgające nogami stworzenie, rozpaczliwie próbujące sie wyrwać z jego uchwytu. Szarpiąc się, czyniło starania aby odwrócić się i dosięgnąć chłopaka zębami, albo kopytami. Trudno było określić, które z nich wrzeszczało głośniej. Tapirek kwiczał w niebogłosy, a Adnan wzywał ją i Roberta na pomoc. Zatrzymała sie jak wryta, przed kłębem rąk nóg i kopyt, nie mając pojęcia gdzie walić pałką. W tej szarpaninie szansa trafienia tapira albo Adnana, rozkładała się mniej więcej pół na pół. W krzakach było jeszcze ciemniej.

- Szybciej na Boga!

- Nie wzywaj Pana Boga swego na daremno! -wrzasnęła, recytując odruchowo.

Zamierzyła się kijem, zamykając oczy. Głuchemu uderzeniu zawturowało przeraźliwe kwiknięcie. Wzniosła kij jeszcze raz i zaufawszy swojemu szczęściu przyłożyła jeszcze raz.

-Przepraszam! -pisnęła w odpowiedzi na bolesne stęknięcie Adnana. -Przepraszam! Przepraszam! Trzymaj go i odsuń głowę. -stęknęła, przygotowując się do kolejnego ciosu. -Uważaj, walę w łeb! Zabierz te ręce. Zabierz ręce mówię, bo ci połamię do cholerki! Jak mam mu przywalić, kiedy go zasłaniasz!

Zamach, odgłos gruchotania kości - matko jedyna, niech to będą kości "ryjka" -pomyślała ze zgrozą. Szamotanina ustała.

-Adnan? Adnan, odezwij się na litość Boską. Nic ci nie zrobiłam? - odpowiedziało jej bolesne stęknięcie, ale Tapir nie poruszył się.

Spokojnie, tylko spokojnie. Rozejrzała sie i chwyciła za zwisające obok pnącze. Szarpała sie z nim chwilę, ale udało jej się je zerwać. Spętała nim szybko przednie i tylne nogi zwierzęcia, krzycząc:
-Robert, Robert! Potrzebuję noża. Czegoś ostrego. Czegokolwiek!
-Adnan odezwijżesz się. Wszystko w porządku?

-Aha! -zajęczał. -Nic mi nie będzie. Chyba...
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 28-12-2008 o 19:01.
Lilith jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172