„Ja jestem niczym i się nie liczę.”
W swym umyśle przykucnął i chwycił za ręce syna. Nie chciał wiedzieć czy to iluzja i majak zmęczonej jaźni czy też prawdziwe doznania. Wolał zakładać, że to druga rzecz. Spojrzał na syna lecz coś rozpraszało jego wzrok. Serce ściosało się, żal chwytał i nie puszczał. Zakładając, że to faktycznie syn – czemu tutaj jest? Nie poza życiem? Jeśli to sam Uwe nie pozwala mu odejść swym żalem, gniewem i pragnieniem zemsty? Może to ona tym co zrobiła w jakiś nieludzi o obcy nauce sposób. Obydwoje? Ta myśl nie dawała mu spokoju. Odezwał się do syna.
-Nie jestem smutny. Mi jest tyko wtedy smutno, kiedy Tobie.
Skłamał. Czuł się źle, że nie dokończy tego co zaczął. Być tak blisko celu i nie osiągnąć nic. Dać się obezwładnić. Czym był dar? Czymś złym? Lecz to jego osobista moc mogła być narzędziem które wykona sprawiedliwość, tracąc cyna nagle dostał powolne narzędzie zemsty. Lecz w tej chwili liczyło się dziecię. Nawet jeśli był to omam to mógłby z nim trwać wieki. Przytulił swego syna. Śmierć? Mógłby teraz umrzeć i w śmierci tak trwać, po części odzyskać co się straciło, wrócić do syna. Nie było to bynajmniej zaprzestanie walki i pogodzenie się ze stanem rzeczy. Czuł, ze to nie potrwa za długo. Uwe tylko zrozumiał i ochłonął nie tracąc zapału do zemsty. Trwał dalej z synem i patom było tylko myśleć co dalej. Jeśli wróci to po raz kolejny spróbuje. Niech zginie i da kres cierpieniom. Kilka razy już próbował swoim pistoletem. Za każdy razem nie potrafił. Teraz też nie potrafi. Potrafi tylko walczyć do śmierci.
-Nie jestem smutny.
Powtórzył mocniej ściskając syna, zamykając oczy jaźni.
__________________ Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura. |